Afryka potrzebuje inwestycji, nie pomocy humanitarnej

Szanse na to, by Afryka stała się drugimi Chinami, wydają się dziś mało prawdopodobne, ale 20 lat temu w potęgę gospodarczą Państwa Środka też nikt nie wierzył. Obecnie zmiany następują znacznie szybciej, a potencjał Afryki jest niewyobrażalny - mówi doktor ekonomii Mamadou Wague z Gwinei, wykładowca na Uniwersytecie Warszawskim.
Afryka potrzebuje inwestycji, nie pomocy humanitarnej

Mamadou Wague

Obserwator Finansowy: Afryka od lat traktowana była przez wielkie koncerny jako zaplecze surowcowe i rezerwuar taniej siły roboczej. Czy tegoroczne mistrzostwa świata w piłce nożnej będą miały wpływ na zwiększenie napływu inwestycji zagranicznych, a tym samym ożywienie gospodarcze na kontynencie?

Mamadou Wague: Na pewno skorzysta na tym RPA. I to nie tylko dlatego, że przyjedzie tam prawie pół miliona turystów, którzy zostawią w hotelach, restauracjach, sklepach czy parkach rozrywki miliardy dolarów. Większe znaczenie ma infrastruktura, która pozostanie po mistrzostwach: drogi, szybka kolej, nowoczesne hotele, centra handlowe.

Rząd Południowej Afryki przeznaczył na organizację mistrzostw ponad 2 mld USD, czyli 7 razy więcej niż planował sześć lat temu. To ogromny wysiłek finansowy i organizacyjny dla zmagającego się z osłabieniem gospodarczym kraju, ale wydaje mi się, że te pieniądze zwrócą się z nawiązką. W ciągu kilku ostatnich miesięcy gotowość wejścia lub zwiększenia swojego zaangażowania w RPA zadeklarowało wiele międzynarodowych koncernów, takich jak McDonald, Starbucks, Volkswagen, Ford, BMW, koncern browarniczy SABMiller czy francuska firma EFF, która chce budować tam elektrownię atomową. Tylko z podpisanych już umów wstępnych wynika, że w  ciągu najbliższych 3 lat do RPA napłynie ponad 15 mld USD. To powinno przełożyć się zwiększenie tempa wzrostu gospodarczego. Już w tym roku rząd Południowej Afryki skorygował wzrost PKB z 2,6 do 3 proc., a w przyszłym roku ma on przekroczyć 4 proc.

RPA to tylko niewielka i od lat najbogatsza część Afryki. Co z pozostałą częścią kontynentu?

Mistrzostwa cudu gospodarczego na pewno nie sprawią. Ale widać zwiększoną ciekawość Afryką. Nawet w krajach takich jak Zimbabwe, gdzie jest prawie 6-procentowa recesja i największa na świecie hiperinflacja, wzrosła liczba turystów i pojawiają się inwestorzy. Ostatnio koncern Arcelor Mittal wyraził gotowość zakupu państwowej huty Zisco, ale rząd Roberta Mugabe na to się nie zgodził. Rośnie też zainteresowanie krajami uznanymi za niebezpieczne ze względu na dużą możliwość wybuchu konfliktu wewnętrznego lub terroryzm. Chodzi tu np. o Somalię, Czad, Kongo czy Sudan. Liderem w Afryce są koncerny chińskie, które od kilku lat wykupują koncesje na wydobycie surowców mineralnych, zwłaszcza ropy naftowej. Ale wzrasta również zainteresowanie kontynentem firm amerykańskich, brytyjskich, francuskich, niemieckich.

Jak Chińczycy potrafią jednocześnie dogadać się z rządem, opozycjonistami i terrorystami?

Chińskie firmy inwestujące w Afryce dostają wsparcie finansowe ze specjalnego rządowego Chińsko -Afrykańskiego Funduszu Rozwoju. Dzięki temu są w stanie więcej niż konkurenci zapłacić za koncesje. Poza tym stosują azjatycką zasadę nieingerencji w sprawy wewnętrzne. Umieją zjednać sobie regionalnych bonzów, np. zakładają im firmy i zawierają z nimi umowy joint venture. Wykładają też miliony dolarów na pomoc humanitarną – w latach 2004-2006 przeznaczyli prawie 2 mln USD dla ofiar wojny w Darfurze, co nie przeszkadzało im jednocześnie handlować bronią z walczącymi stronami. W ten sposób zaskarbili sobie wdzięczność wszystkich. Poza tym siłą Chińczyków są nie tylko pieniądze, ale również fakt, że nie są obciążeni piętnem kolonizatora, tak jak np. Francuzi czy Brytyjczycy.

Nie boicie się, że Chińczycy, podobnie jak inne wiele koncerny, wycisną jeden czy drugi afrykański kraj jak cytrynę, a jak skończy się ropa, to pójdą dalej, zostawiając za sobą spaloną ziemię?
W dolinie Nigru w okoliczne bagna i lasy wsiąkło więcej trującej ropy niż podczas ostatniego wycieku w Zatoce Meksykańskiej.

Koncernom naftowym, takim jak CNPC, Sinopec czy Shell zarzuca się, że niszczą środowisko naturalne, że ściągają swoich ludzi zamiast tworzyć tu miejsca pracy, wreszcie, że przyczyniają się do pogłębiania dysproporcji majątkowych między rdzenną ludnością: rosną bowiem fortuny lokalnych kacyków, którzy z nimi współpracują, a sytuacja biednych niewiele się zmienia. Ale bez zagranicznych inwestycji gospodarka takich krajów jak Nigeria, Kongo, Sudan czy Algieria nie rosłaby w tempie 6-10 proc. rocznie. Na stymulowanie gospodarki własnymi środkami nie mamy co liczyć, bo duże kapitały w Afryce dopiero się rodzą.

Chińczycy nie są tacy źli, bo w zamian za prawo wydobycia surowców mineralnych, budują nowe drogi, szkoły, osiedla mieszkaniowe, elektrownie, kładą rurociągi, zakładają farmy rolne. Przy ich udziale powstają miejsca pracy, co przyczynia się do wzrostu dochodów ludności, a tym samym zmniejsza możliwość wystąpienia niepokojów społecznych. Stabilizacja społeczna sprzyja zaś rozwojowi demokratyzacji, tworzeniu struktur, które stanowią prawo i pilnują jego przestrzegania. To musi potrwać. Ale pozytywne efekty już widać. W ciągu ostatnich lat powstało wiele instytucji i organizacji, które porządkują życie gospodarcze Afryki – np. Bank Rozwoju Afryki Zachodniej czy Wspólnota Gospodarcza Państw Afryki Zachodniej (ECOWAS), do której należy 15 krajów, czy Unia Gospodarcza i Monetarna Afryki Zachodniej (UEMOA), skupiająca niektóre kraje ECOWAS. Obowiązują w niej podobne regulacje prawne i wspólna waluta – frank francuski. Są to kraje, w których dynamika wzrostu jest wysoka, i mają one duży potencjał rozwoju. W Nigerii wzrost PKB wynosi np. 6,4 proc. i według specjalistów z banku Goldman Sachs kraj ten w tym stuleciu, wraz z krajami BRIC, może stać się jednym z liderów światowej gospodarki.

Skąd wzięła się tak ogromna przepaść pomiędzy gospodarkami poszczególnych krajów Afryki: np. Bostwana, Namibia, Republika Zielonego Przylądka w porównaniu z Zimbabwe czy Mozambikiem to dwa różne światy?

Wynika to oczywiście z różnic historycznych, religijnych, kulturowych, wpływów kolonialnych, ale największe wpływ na obecną sytuację gospodarczą miało to, co działo się w latach 70. i 80. Rządy Mozambiku, Zimbabwe czy Gwinei postawiły na ideę państwa socjalistycznego – rząd wprowadzał np. urzędowe ceny na płody rolne, które nijak miały się do kosztów. Efekt był taki, że rolnicy porzucali ziemię, bo nie opłacało jej się uprawiać. Swoje zrobiły też susze i krwawe wojny domowe, wspierane często przez zagraniczne mocarstwa, które chciały zachować tu swoje wpływy. W ciągu 20 lat gospodarka tych krajów skurczyła się o kilkanaście procent. Mnóstwo ludzi uciekło wówczas do państw takich jak Wybrzeże Kości Słoniowej czy Botswana, które po uzyskaniu niepodległości weszły na drogę gospodarki rynkowej. Mieszkali w slumsach, ale to dzięki ich taniej pracy kraje te budowały swój potencjał gospodarczy.

W latach 2004-2007, gdy ropa naftowa drożała, kraje takie jak Angola, Ghana, Lesoto, Malawi czy Nigeria rozwijały się w tempie 7 proc. rocznie. W 2008 r., gdy ceny spadły, ich gospodarki szybko zaczęły się kurczyć. Nie sądzi Pan, że wahania cen surowców mają zbyt duży wpływ na rozwój państw kontynentu?

Obserwując ostatnie kroki inwestorów w Afryce widać, że przynajmniej niektóre kraje wychodzą z etapu gospodarek opartych wyłącznie o surowce. W RPA rusza właśnie jedno z największych i najnowocześniejszych na świecie studiów filmowych, które ma być konkurencją dla Los Angeles. W Afryce są doskonali fachowcy od robienia filmów, a ceny, w porównaniu w Hollywood, są o połowę niższe.

Niskie koszty pracy skłoniły też chiński koncern tekstylny do budowy fabryki w Egipcie. Powstał nowoczesny zakład, w którym pracuje ponad 600 osób. Poza tym chyba w ubiegłym miesiącu fundacja europejskich firm Desertec ogłosiła plany budowy dwóch największych na świecie inwestycji energetycznych: pierwsza to elektrownia słoneczna na Saharze, a druga to siłownia na rzece Kongo, która ma produkować dwa razy więcej energii niż największa obecnie elektrownia Trzech Przełomów w Chinach. Część energii eksportowana ma być do Europy, ale większość przeznaczona zostanie na zaspokojenie potrzeb krajów Afryki. O tym, jakie to ma znacznie dla gospodarki, nie muszę chyba mówić: dziś tylko 1/3 afrykańskich gospodarstw ma prąd. Problemy z dostawami energii powstrzymują wielu inwestorów przed rozwijaniem przedsiębiorstw na kontynencie.

Co jeszcze, oprócz zwiększenia dostępu do źródeł energii i tania siła robocza, może stanowić zachętę dla inwestorów?

Tak jak pani zauważyła, spadek cen ropy ostro wyhamował wzrost gospodarczy, ale w dłuższej perspektywie kryzys może mieć pozytywne znacznie. W miarę jak na świecie kurczą się możliwości szybkich i dużych zysków, inwestorzy coraz przychylniej patrzą na nasze kraje. Wprawdzie jesteśmy biedni, ale nasycenie rynku mamy niewielkie, a potencjał wzrostu duży. Wskaźnik penetracji rynku telefonami komórkowymi wynosi np. tylko 45 proc., podczas gdy w większości krajów Europy ponad 100 proc. Właśnie dlatego największe koncerny światowe inwestują dziś u nas miliony dolarów. W zeszłym miesiącu indyjski telekom Bharti Airtel odkupił od spółki Zain, największego operatora w Kuwejcie, telekomunikacyjne aktywa w 15 krajach Afryki. France Telecom również zapowiedział, że wchodzi do Kamerunu, Senegalu i Nigeru.

Mamy też zdrowy system finansowy, bo działające tu banki słabo są jeszcze zintegrowane z międzynarodowym systemem, mają zasięg lokalny, nie dosięgła ich zaraza złych kredytów hipotecznych.

Mówi pan tak, jakby Afryka była rajem inwestycyjnym. Jakby nie było korupcji, ogromnych barier biurokratycznych, analfabetyzmu, HIV, porwań biznesmenów, biedy. Co z tego, że wasze są banki zdrowe, skoro tak nikły procent społeczeństwa z nich korzysta?

Zgadzam się, że w Afryce jest jeszcze mnóstwo do zrobienia. Młode rządy nie są jeszcze w pełni skuteczne w egzekwowaniu prawa i mają problemy ze ściąganiem podatków, czego efektem jest ponad 60-proc. szara strefa. Prawdą jest też, że są całe rejony w Afryce, które jeszcze przez dziesiątki lat pozostaną poza strefą wpływów cywilizacji. Tak jak chociażby tereny zamieszkałe przez członków plemienia Himba w Namibii, w których języku nie ma czasu przyszłego. Ci ludzie nie są zainteresowani kształceniem dzieci, oszczędzaniem czy inwestowaniem pieniędzy.

Ale nie sposób nie zauważyć jak Afryka się zmienia – udało nam się zmniejszyć liczbę analfabetów z 70 do 30 proc. Tylko w ubiegłym roku 10 milionów młodych Afrykańczyków uzyskało dyplomy wyższych uczelni, podczas gdy np. w roku 1970 było ich tylko 300 tys. Wskaźnik rozwoju społecznego HDI, który jest miarą rozwoju cywilizacyjnego i gospodarczego, jest coraz wyższy. W Republice Zielonego Przylądka wynosi 0,7 proc., w Nigerii czy Ghanie około 0,6 proc. Dla porównania w 2007 roku Polska miała 0,88 proc. HDI. Świat powinien wspierać te przemiany, ale wcale nie, jak głównie do tej pory, pomocą humanitarną, ale właśnie inwestycjami, bo one są dużo bardziej skuteczne w wychodzeniu z biedy. Politycy też powinni pamiętać, że w dobie globalizacji rozwój w jednej części świata, nakręca gospodarkę na drugiej półkuli. Może dziś wydaje się mało prawdopodobne, by Afryka stała się drugimi Chinami, ale 20 lat temu w to, że Państwo Środka będzie potęgą gospodarczą, też niemal nikt nie wierzył. A dziś zmiany następują znacznie szybciej, a potencjał Afryki jest niewyobrażalny. Wydaje się, że to najwyższy czas, żeby Polska przyłączyła się do um0cnienia tych pozytywnych przemian w Afryce.

Rozmawiała: Ewa Wesołowska

Mamadou Wague

Tagi