Pierwszy z materiałów japońskich to obszerny raport z Milken Instutite. Pokazuje m.in. scenariusz optymistyczny, w którym w stosunkowo prosty sposób – sprawniej wprowadzając reformy strukturalne – można podwyższyć tempo wzrostu produktu krajowego o co najmniej 1,5 pkt proc. Podobnie pozytywny efekt przyniosłaby dalsza dewaluacja jena.
To co jest przedstawione jako szansa dla Japonii w pierwszym raporcie, w drugim jest traktowane jako problem Japonii. Tekst Edwarda Hugha opisuje słabości Abenomiki – niewielki wpływ dewaluacji na wzrost eksportu i słabe ożywienie wewnętrzne. Tu świetny jest wykres pokazujący zależność wzrostu indeksu giełdowego Nikkei od pory dnia sugerujący, że na japońskich spółkach gra Europa i Ameryka, natomiast sami Japończycy średnio wierzą we własną gospodarkę. Poparcie dla premiera Abe, choć nadal wysokie, zaczyna maleć. Brakuje otwarcia na imigrację i działań zwiększających zatrudnienie kobiet. Bez tego problemy demograficzne będą hamować wzrost, tym bardziej, że gdy na emeryturę odchodzą starzy pracownicy, nowi – młodsi – otrzymują niższe płace i w ten sposób popyt krajowy nie rośnie, lecz maleje.
Znowu pozytywnie o Szwajcarii – tym razem w kontekście deflacji. Komentator Bloomberga Leonid Bershidsky zwraca uwagę, że bogata Szwajcaria rozwija się w tempie 2 procent rocznie, a stopa bezrobocia wynosi 3,2 proc. mimo, że od lat ma bardzo niską inflację, a ostatnie dwa lata wręcz panowała tam deflacja.
Czy międzynarodowe koncerny kupują rodzynki czy cytryny? – analizuje VoxEU. Czy kupują najlepsze firmy z danego kraju (czego niektóre rządy bardzo nie lubią), czy raczej kiepskie firmy, gdzie istnieje potencjał do poprawy wyników? Otóż z badań wynika, że ani takich, ani takich. Kupują dobre firmy, które jednak okres świetności mają już za sobą i ich wyniki wyraźnie pogarszają się w ostatnich latach przed przejęciem. Wyniki te pogarszają się także przez rok, dwa po transakcji. Potem dzięki przejęciu odzyskują wigor.
Pisałem już o nowej e-książce z voxeu.org na temat zjawiska „trwałej stagnacji” (secular stagnation). Larry Kudlow i Stephen Moore piszą, że to pojęcie jest tylko usprawiedliwieniem dla etatystycznej polityki, wielkich wydatków rządowych, ratowania za dużych by upaść, wzrostu podatków, rozbudowy państwa opiekuńczego, podwyższania płacy minimalnej itd. Wszystko to, a nie rzekoma trwała stagnacja, blokuje szybszy wzrost gospodarczy.
Na pytanie o co chodzi na Ukrainie Putinowi odpowiedź Justina Foxa z blogu Harvard Business Review: o wywołanie nacjonalistycznych emocji, by Rosjanie nie dostrzegli, że od 2008 roku gospodarka gwałtownie spowolniła. Na początku XXI wieku wzrost napędzany był jeszcze jelcynowskimi reformami, potem reformami „młodego Putina” a wreszcie boomem surowcowym i wzrostem wartości rubla. Po 2008 roku tempo rozwoju przyhamowało, a teraz Rosja wchodzi w stagnację lub nawet recesję, bez szans na przyspieszenie.
Drogowe problemy Ameryki opisuje Laura Tyson. Ostatnio Kongres rzutem na taśmę uratował przed bankructwem amerykański odpowiednik Krajowego Funduszu Drogowego. Jej recepta na rozpadające się autostrady i mosty: podwyższenie podatku drogowego zlokalizowanego w cenie paliw. W USA wynosi on 18,4 centa od galona, czyli niemal 4 litrów (dla płynów 3,78 litra), co oznacza obciążenie niespełna 5 centów za litr. W Polsce akcyza paliwowa wynosi 40-50 centów za litr zależnie od paliwa i jest 8-10 krotnie większa niż w Ameryce.
W ramach zwracania uwagi na rzeczy oczywiste, o których łatwo się zapomina, Timothy Taylor, sekretarz redakcji Journal of Economic Perspectives, pyta, jaka jest różnica między 2 a 3 procent. Jego zdaniem to 50 procent. Nadto ta zmiana ma kluczowe znaczenie w horyzoncie 20 czy 30 lat. Wzrost dobrobytu będzie o jedną trzecią niższy po 30 latach, jeśli gospodarka będzie rozwijała się w tempie 2 procent zamiast 3 procent. Banalne, ale warto o tym pamiętać patrząc jak bardzo zmniejszyło się tempo rozwoju polskiej gospodarki w II dekadzie XXI wieku w porównaniu z poprzednim 20-leciem.
W czasie lunchu z prezesem banku centralnego Indii dziennikarz Financial Times spożył kraby, bankier natomiast wziął kotlet wegetariański. Lunch z Raghuramem Rajanem miał miejsce w siedzibie banku i na koszt Rajana, ponieważ – to oczywiste – prezes banku centralnego nie może przyjmować zaproszeń z zewnątrz. Rajan, który znany jest z krytycznej oceny polityki banków centralnych, podtrzymuje ją w rozmowie z FT. „Na bankierów centralnych nałożona jest ogromna odpowiedzialność, by kompensowali słabości systemów politycznych, ale nie mają po temu dostatecznych narzędzi. W rezultacie korzystają, ile tylko można z istniejących i kreują ryzyko w systemie” – mówi Rajan.