Getty Images
Warto zacząć od kształtowania się kursów walutowych wybranych gospodarek omawianego regionu i odpowiedzi na pytanie – czy danej walucie udało się odrobić straty z czasów sprzed pandemii, czy też nie. Ameryka Południowa wypada słabo w tym zakresie, choć trzeba dodać, że nie jest to łatwe do spełnienia kryterium dla krajów gospodarek wschodzących. W efekcie wiele walut krajów rozwijających z innych części świata nie było i nie jest w stanie powrócić do czasów sprzed pandemii. Problem polega na tym, że w Ameryce Łacińskiej skala deprecjacji tamtejszych walut od początku 2020 r. jest naprawdę duża. Dla przykładu, brazylijski real stracił niemal 30 proc. swojej wartości względem dolara, peso kolumbijskie – prawie 25 proc., peso chilijskie – ponad 20 proc., a skala deprecjacji dość stabilnego nowego sola peruwiańskiego wynosi nawet około 13 proc. O walutach Argentyny i Wenezueli szkoda nawet wspominać.
Honoru tejże części świata broni Meksyk, którego peso wykazywało jeszcze do niedawna solidne zyski względem amerykańskiej waluty. Niestety na przestrzeni ostatnich dwóch miesięcy prysły one jak przysłowiowa bańka mydlana, co świadczy raczej o spekulacyjnym charakterze wcześniejszego wzrostu. Pominiemy jednak Meksyk z dwóch powodów. Po pierwsze, kraj ten nie jest częścią Ameryki Południowej. Po drugie, będzie można coś więcej o nim napisać (i dołożę wielu starań, aby tak się właśnie stało) dopiero wtedy, kiedy niedawno wybrana pani prezydent tego kraju Claudia Scheinbaum wygłosi 1 października 2024 r. swoją mowę inauguracyjną.
Zobacz również:
Wenezuelskie pociągi
W Wenezueli bez zmian
Spójrzmy zatem na Amerykę Południową, a dokładniej na te kraje, o których sporo się mówiło ostatnio w mediach międzynarodowych. Spójrzmy na Wenezuelę, gdzie do niedawna liczono na przełom polityczny za sprawą wyborów jakie miały miejsce pod koniec lipca. Sądzono powszechnie, że czas rządzącego Nicolása Maduro (jak i całego chavismo) zbliża się ku końcowi. Tamtejsza opozycja pod przywództwem duetu w osobach Marii Coriny Machado i jej kandydata na prezydenta Edmundo Goználeza Urrutii będzie w stanie przejąć władzę w wolnych demokratycznych wyborach. Tak się nie stało. Te ostatnie po raz kolejny wygrał, rzekomo, Nicolas Maduro. Sęk w tym, że niewielu chce uwierzyć w to, że były to naprawdę demokratyczne wybory, a sam Maduro nie kwapi się z udostępnieniem ich wyników. Oczywiście ma on zawsze stałych z urzędu popleczników, na których może liczyć. Niestety do tych ostatnich nie zalicza się prezydent sąsiadującej Brazylii. Jest to o tyle ważne, że prezydent Luiz Inácio Lula da Silva przez długi czas wykazywał się dużą wyrozumiałością dla rządzących w Caracas. Teraz jednak odwrócił się zdecydowanie od kontynuatora rewolucji boliwariańskiej, co musi być dla Madury sporym ciosem. Dlatego powinno docierać do niego to, jak poważna jest sytuacja. Świadczą o tym wydarzenia na rynku walutowym, gdzie różnica między kursem oficjalnym a kursem czarnorynkowym boliwara względem dolara cały czas rośnie i ostatnio wynosi już ok. 20 proc. (to jest 36,7 według notowań tamtejszego banku centralnego oraz 44,12 według portalu Dolartoday). Znawcy tematyki podkreślają, że Maduro nie skąpił pieniędzy na swoją kampanię wyborczą, co odbija się teraz na i tak kruchych finansach tego kraju. Czy powaga sytuacji dociera do samego Madury? Trudno orzec, a sam fakt, że jego polityczny rywal Urrutia udał się do Hiszpanii w celu uzyskania azylu politycznego wskazuje na to, że jego ojczyna weszła w kolejną odsłonę kryzysu politycznego (który wydaje się nie mieć końca).
Ortodoksja prezydenta Argentyny
Przechodząc na drugi koniec kontynentu, czyli do Argentyny, to coraz więcej osób patrzy z trwogą na to, co wyprawia administracja pod wodzą tamtejszego prezydenta, libertarianina Javiera Milei. Trudno jest jednoznacznie ocenić sytuację gospodarczą tego kraju. Rokiem kolejnego spadku PKB (rzędu 3,5 proc.) ma być 2024 r., a inflacja (mimo wysiłków rządu) nadal będzie trzycyfrowa. Barclays w swoich prognozach przewiduje inflację na koniec 2024 r. na poziomie 123 proc., co jest na pewno jakimś osiągnięciem w porównaniu z poprzednim odczytem, kiedy dynamika przyrostu cen wyniosła ponad 210 proc.. Martwi natomiast to, że ta sama inflacja po szybkim spadku w pierwszych miesiącach 2024 r. ugrzęzła w maju 2024 r. na poziomie ok. 4 proc. w ujęciu miesięcznym i na razie nie chce dalej spadać (do rządowego średniookresowego celu rzędu 2 proc. w ujęciu miesięcznym).
Wizytówką nowego rządu ma być natomiast konsolidacja fiskalna. Deficyt fiskalny, który w ostatnich trzech latach kształtował się na poziomie bliskim 5 proc., w 2024 r. ma być nawet na niewielkim plusie, rzędu 0,1 proc. PKB. Nadwyżka ta mogłaby być jeszcze wyższa, gdyby nie koszty obsługi zadłużenia. Nie da się ukryć, że jest to imponujące osiągnięcie. Pytanie tylko, czy takie tempo konsolidacji da się utrzymać w dłuższej perspektywie czasowej? Rzecz w tym, że Milei zachowuje się tak, jakby pojęcie granicy cierpliwości społecznej byłoby mu całkowicie obce. Teraz na celowniku ma emerytów i jak na razie udało mu się nawet oddalić skutecznie forsowaną przez opozycję podwyżkę dla najstarszej części argentyńskiego społeczeństwa. Teraz kusi Argentyńczyków amnestią fiskalną w nadziei, że ci wyciągną spod swoich materacy chowane przed fiskusem oszczędności (najczęściej denominowane w dolarach). Ile zatem zostało jeszcze prezydentowi Argentyny do przekroczenia wspomnianej granicy? Wielu twierdzi, że granica ta niebawem zostanie przekroczona (jeśli już nie została przekroczona).
Zobacz również:
Życzenia wszelkiej pomyślności pełne obaw
Co gorsze, działania prezydenta Argentyny (które sam określił mianem całkowitego wyłączenia drukarek pieniężnych) coraz mniej podobają się inwestorom. Inwestorzy wychodzą z założenia, że swoją ortodoksją Milei chce się przypodobać MFW w nadziei na uzyskanie kredytów. Jest to jednak bardzo ryzykowna strategia. Argentyna już jest największym dłużnikiem MFW, a także jego największym beneficjentem. Aby zauważalna stała się poprawa gospodarki musi ona zacząć wykazywać wzrost. A z tym ostatnim może być krucho chociażby za sprawą silnej aprecjacji lokalnej waluty w ujęciu realnym. Ponadto, nie wolno zapominać, że cały eksperyment argentyński zachodzi jak dotąd w warunkach silnych ograniczeń kapitałowych, z którymi Argentynie ciężko będzie uzyskać upragniony dostęp do międzynarodowych rynków kapitałowych. Ponadto Milei będzie się musiał postarać o zachowanie integralności gospodarczej rządzonego przez siebie kraju. O co tu chodzi? Otóż jedna z argentyńskich prowincji, La Rioja, została niedawno po prostu odcięta – w ramach owej konsolidacji – od państwowych środków płynących z Buenos Aires. Dlatego gubernator w akcie swoistej desperacji postanowił wprowadzić nową walutę dla tej prowincji o nazwie chaco, w której wypłaca wynagrodzenia pracownikom sektora publicznego. Ci ostatni nie mogą być szczęśliwi z tego powodu, bo nie wszystkie sklepy chcą przyjmować ową walutę, a cała sytuacji świadczy dobitne zarówno o politycznych, jak i gospodarczych kłopotach państwa.
Patrząc na tego libertariańskiego przywódcę, to warto poświęcić mu nieco uwagi za jego bardzo kontrowersyjne wypowiedzi w zakresie polityki zagranicznej. Jego uwielbienie dla byłego prezydenta Donalda Trumpa jest powszechnie znane. Podobnie jak i dla działań obecnego rządu w Izraelu. Milei może sporo mówić o swojej wizji świata, ale realia geopolityki rządzą się swoimi prawami. Przekonał się już nawet o tym, że odstawienie ChRL na bok jest wręcz niewykonalne. Teraz zaczął natomiast czynić niemal wszystko, co w jego mocy, aby psuć stosunki w regionie. Latem 2024 r. udał się bowiem do Brazylii. Jego stosunki z prezydentem Lulą były i nadal są bardzo napięte. Określił przywódcę największej gospodarki regionu mianem dinozaura idioty, co oczywiście nie mogło tych stosunków ocieplić. Warto jeszcze przypomnieć, że za sprawą wsparcia ze strony Brazylii, Argentyna w 2023 r. została zaproszona do ugrupowania BRICS (co oznaczało dostęp do środków banku o nazwie New Development Bank, kierowanego przez byłą prezydent Brazylii Dilmę Rousseff, określanego zwłaszcza w Polce mianem banku krajów BRICS). Oczywiście Milei postanowił storpedować przystąpienie Argentyny do tego ugrupowania.
Zobacz również:
Kiedy Argentyna straciła swoją magiczną siłę?
Co gorsze, Milei wizytując Brazylię latem 2024 r. wolał się spotkać nie z urzędującym prezydentem, ale z byłym prezydentem Jairem Messiasem Bolsonaro, a następnego dnia odbywało się spotkanie ugrupowania Mercosur, na które pojechał Lula. Milei raczył się na to posiedzenie nie stawić. Taki stan rzeczy nie wróży dobrze nie tylko w stosunkach dyplomatycznych obu krajów, ale także we współpracy gospodarczej na szczeblu regionalnym. Za sprawą tak nonszalanckiego zachowania ze strony Milei kondycja Mercosur (mierzona efektywnością promowania handlu), zostawia w ostatnim czasie sporo do życzenia.
Problemy gospodarki Brazylii
Warto zatem omówić też to, co się dzieje w Brazylii – największej gospodarce w tym obszarze (i ósmej gospodarce na świecie, która swoją wielkością rzędu ok 2, 33 bln dol. właśnie przeskoczyła Włochy). Rzeczywiście brazylijska gospodarka (w przeciwieństwie do innych gospodarek regionu) rozwija się w tempie dość zadawalającym. 2004 r. będzie kolejnym rokiem, gdy dynamika PKB najprawdopodobniej wyniesie 2,9 proc. (to sporo na tle Meksyku, gdzie wzrost może wynieść zaledwie 1,7 proc., Kolumbii z oczekiwanym wzrostem rzędu 1,8 proc. czy też nawet Chile z prognozą rzędu 2,3 proc.). O ile sam wzrost gospodarczy na pewno cieszy, to tego samego nie można powiedzieć już o sytuacji fiskalnej tego kraju. W 2023 r. deficyt w budżecie wyniósł prawie 9 proc., a w 2024 r. będzie nieco mniejszy, ale i tak jego nowy poziom (rzędu 7,9 proc.) nikogo nie może zadawalać, a nawet powinien martwić. Rzecz w tym, że wszyscy przyglądają się poczynaniom prezydenta Luli. Wiele osób zaczyna martwić ogromny kontrast jaki zachodzi między dwiema pierwszymi jego kadencjami (z lat 2003–2011) a obecną kadencją.
Gdy Lula obejmował urząd na początku 2003 r., to temu wydarzeniu towarzyszyły spore obawy za sprawą jego korzeni. Obawiano się bowiem, że jako były przywódca związkowy może się stać niewolnikiem związków zawodowych. Dlatego jego zwycięstwo w wyborach z października 2002 r. było przysłowiowym kubłem zimnej wody dla brazylijskiej waluty. Ci którzy jednak skorzystali z okazji i nabyli duże ilości reala pod koniec 2002 r. nie żałowali tej decyzji. Być może był to interes ich życia. A fakty są takie, że przed początkiem pierwszej kadencji za dolara trzeba było płacić w porywach prawie cztery reale. Kiedy Lula kończył swoją drugą kadencję, za tego samego dolara Brazylijczycy musieli płacić już tylko niespełna 1,7 reala. Co ważniejsze, giełda wykazywała pokaźne dochody. Vinícius Andrade z agencji Bloomberga podaje, że średnioroczny wzrost liczony w dolarach wynosił około 38 proc. Nic więc dziwnego, że co niektórzy liczyli na powtórkę w momencie ponownego dojścia do władzy przez tego politycznego weterana, kiedy został wybrany w wyborach z października 2022 r. Niestety się przeliczyli, gdyż zdaniem wielu Lula i jego sposób patrzenia na gospodarkę się bardzo zmienił. Już parę razy stanowczo sprzeciwił się bowiem cięciu wydatków. Nic więc dziwnego, że dane ilustrujące stan finansów publicznych są takie jakie są.
Oczywiście liczenie na powtórkę z lat 2003–2011 graniczyło z iluzją polityczną. Tamten okres był szczególny. Były to lata rosnących cen surowców, a w przypadku samej Brazylii też pewnej mody na tej kraj. To właśnie wtedy Brazylii przydzielono prawo do organizowania zarówno mistrzostw świata w piłce nożnej, jak i olimpiady. Owszem po drodze był wybuch wielkiego kryzysu finansowego, ale zaraz po nim nastała polityka luzowania ilościowego w USA, dzięki której kapitał płynął w dużych ilościach między innymi do Brazylii. To w końcu jeden z ministrów w rządzie Luli, minister finansów Guido Mantega, mówił wręcz o wojnach walutowych, gdyż tak duża aprecjacja reala budziła jego trwogę. A sam cud brazylijski dobiegł końca z chwilą, kiedy prezes Fed Ben Bernanke ogłosił w maju 2013 r. słynny tapering (czyli chęć „przycinania skupowanych przez Fed papierów wartościowych). Tym samym rzeczą oczywistą nadal jest to, że nie będzie powtórki z lat 2003-2011. Ale to wcale nie oznacza, że wszystko jest stracone dla krajów tego regionu.
Zobacz również:
Wyzwania dla gospodarki Brazylii
Włączenie amerykańskiego banku centralnego do analizy wydaje się kluczowe, gdyż jego zachowanie pozwoli na zrozumienie, między innymi, dlaczego wartość brazylijskiego reala ponad 20 lat temu rosła niemal jak na drożdżach, a teraz nie. Nie licząc bowiem krótkiego epizodu (w przybliżeniu lata 2005–2007), stopy Fed były na naprawdę niskim poziomie. A z końcem 2008 r. System Rezerwy Federalnej dodatkowo uruchomił luzowanie ilościowe, co sprzyjało napływowi kapitału do wielu gospodarek wschodzących.
Od ponad dwóch lat mamy do czynienia z odwrotną sytuacją. Kombinacja wysokich stóp procentowych w USA oraz redukowania sumy bilansowej Fed nie może – niemal z definicji – być dobrym okresem do inwestowania na południe od Rio Grande. Tak było, jest i najprawdopodobniej jeszcze długo będzie. Ponadto ceny wybranych surowców (zwłaszcza ropy naftowej) już od dawna nie wykazują silnej tendencji zwyżkowej. Tak więc, nie będzie przesady w stwierdzeniu, że ostatnio słońce nie świeci nad tą szerokością geograficzną. Niewykluczone, że jednak sytuacja może ulec niebawem zmianie, zwłaszcza jak patrzymy na to, co się dzieje w USA (pod kątem ewentualnej obniżki oprocentowania przez Fed). I na te obniżki nadal liczą ci inwestorzy, którzy wierzą w gospodarki Ameryki Południowej.
Wydarzenia z ubiegłego tygodnia, kiedy Fed obniżył po raz pierwszy od ponad czterech lat swoje stopy procentowe, wydają się potwierdzać tak stawianą tezę. Dodatkowo niemal w tym samym czasie bank centralny Brazylii podniósł swoją stopę SELIC o 0,25 proc. do poziomu 10,75 proc. i w efekcie tych działań kurs reala na przestrzeni kilku dni zyskał ponad 4 proc. względem dolara USA.
Analizy nie można jednak ograniczać do czynników ekonomicznych. Świadczy o tym przykład Wenezueli i do pewnego stopnia także Argentyny. Nie wolno też zapominać, że losy tej części świata będą zależeć od wyniku wyborów prezydenckich w USA, którego dziś nikt nie jest w stanie przewidzieć. Dlatego też wydaje się uzasadniona teza o kolejnym impasie w jakim się znalazły te kraje.
Autor wyraża własne opinie, a nie oficjalne stanowisko NBP.