Autor: Joseph Stiglitz

Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, profesor Uniwersytetu Columbia, publicysta Project Syndicate.

Amerykańskie wybory globalne

Większość mieszkańców świata nie będzie mogła głosować w nadchodzących wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych — mimo że ich wynik będzie dla nich bardzo ważny. Nie-obywatele USA w przeważającej części opowiadają się za ponownym wyborem Baracka Obamy, a nie za zwycięstwem jego rywala, Mitta Romney’a. I są ku temu istotne powody.
Amerykańskie wybory globalne

W kategoriach gospodarczych zagranica na razie nie odczuje skutków polityki Romneya, która stworzy społeczeństwo bardziej nierówne i bardziej podzielone.

W przeszłości inne kraje często jednak czerpały przykład z USA — i w dobrym, i w złym. Wiele rządów szybko uznało za swoją mantrę deregulację rynków Ronalda Reagana — politykę, która w końcu spowodowała najgorszą od lat 30. XX w. recesję w skali globalnej. Inne państwa, podążając za przewodem USA doświadczyły narastających nierówności — co oznacza więcej pieniędzy na szczycie drabiny dochodowej, więcej nędzy na jej dolnych szczeblach oraz słabszą klasę średnią.

Romney zaproponował politykę recesyjną — czyli przedwczesną próbę obniżenia deficytu, w okresie, gdy gospodarka amerykańska jest wciąż wątła. Niemal na pewno osłabi ona i tak anemiczny wzrost w USA, a gdyby doszło do pogłębienia kryzysu strefy euro, mogłaby też spowodować kolejną recesję.

Wtedy, wskutek kurczącego się popytu w USA, reszta świata już bezpośrednio odczułaby gospodarcze skutki prezydentury Romney’a.

Pojawia się też problem globalizacji, która upoważnia społeczność międzynarodową do wspólnych działań na wielu frontach. Nie robi się jednak tego, co jest potrzebne w odniesieniu do handlu, finansów, zmian klimatycznych oraz mnóstwa innych dziedzin. Wiele osób te niepowodzenia przypisuje po części brakowi przywództwa amerykańskiego. A Romney, choć może wykazać się zuchwałością i mocnymi wypowiedziami, mało prawdopodobne, by porwał za sobą innych światowych przywódców. Mają oni bowiem przekonanie (trafne moim zdaniem), iż wiodłoby to USA — a także ich — w złym kierunku.

Amerykańska „wyjątkowość” może się dobrze sprzedawać w kraju, ale za granicą wypada marnie. Iracka wojna prezydenta George W. Busha — będąca zapewne pogwałceniem prawa międzynarodowego — pokazała, że choć Stany Zjednoczone wydają na obronę niemal tyle samo, co reszta świata łącznie, to nie są w stanie spacyfikować kraju, który ma niespełna 10 proc. ich ludności i którego PKB wynosi mniej niż 1 proc. amerykańskiego.

Co więcej, okazało się, że kapitalizm w stylu amerykańskim nie jest ani efektywny ani stabilny. Skoro od ponad 15-stu lat dochody większości Amerykanów nie rosną, stało się jasne, że —niezależnie od tego, co mówią oficjalne dane o PKB — model gospodarczy USA im tego nie zapewnia. Tak naprawdę ten model rozpadł się zanim Bush opuścił urząd. Naruszanie praw człowieka za jego prezydentury oraz Wielka Recesja — stanowiąca przewidywalną (i przewidzianą) konsekwencję jego polityki gospodarczej — przyczyniły się równie mocno do osłabienia amerykańskiej „soft power” (zdolności do zdobywania zwolenników), jak wojny w Iraku i w Afganistanie do osłabienia wiarygodność USA jako mocarstwa militarnego.

W kategoriach wartości — a konkretnie, wartości wyznawanych przez Romney’a i Paula Ryana, jego kandydata na wiceprezydenta — sprawy nie wyglądają dużo lepiej. Na przykład, wszystkie inne kraje rozwinięte za oczywiste uznają prawo dostępu do opieki medycznej — a wprowadzona przez Obamę ustawa o opiece zdrowotnej stanowi istotny krok w tym kierunku. Romney jednak krytykuje to posunięcie — i nic w zamian nie proponuje.

Stany Zjednoczone wśród krajów rozwiniętych wyróżnia obecnie to, że swoim obywatelom zapewniają najmniejszy stopień równości szans. Proponowane zaś przez Romney’a drastyczne cięcia budżetowe, wycelowane w biednych i klasę średnią, jeszcze bardziej ograniczą społeczną mobilność. Jednocześnie zwiększyłby on wagę nakładów na wojsko, wydając więcej pieniędzy na uzbrojenie — i tak nieskuteczne wobec wrogów, którzy zresztą nie istnieją — i wzbogacając firmy z przemysłu obronnego, w rodzaju Haliburtona, kosztem rozpaczliwie potrzebnych inwestycji publicznych w infrastrukturę i edukację.

Wprawdzie Bush nie startuje w tym wyścigu, ale Romney wcale nie dystansuje się od polityki administracji Busha. Przeciwnie: w jego kampanii występują ci sami doradcy, charakteryzuje ją to samo przywiązanie do wyższych wydatków wojskowych, to samo przekonanie, że cięcia podatków dla bogatych stanowią rozwiązanie wszelkich problemów gospodarczych i taka sama rozmyta arytmetyka budżetowa.

Rozważmy na przykład trzy wspomniane wcześniej, i znajdujące się w centrum uwagi międzynarodowej, kwestie: zmiany klimatyczne, regulacje finansowe oraz handel.

O pierwszej z nich Romney się nie wypowiada, ale w jego partii jest wielu „niewierzących w zmiany klimatyczne”. Świat nie może zatem oczekiwać od Romney’a prawdziwego przywództwa w tej dziedzinie.

Co do regulacji finansowych, to choć niedawny kryzys zwrócił uwagę na potrzebę ostrzejszych przepisów, w wielu sprawach osiągnięcie zgody okazało się trudne — częściowo dlatego, że administracja Obamy jest zbyt bliska sektorowi finansowemu. Przy Romney’u jednak nie byłoby tu w ogóle żadnego dystansu: mówiąc w przenośni, on sam jest sektorem finansowym.

Jedną z kwestii finansowych, co do których osiągnięto globalne porozumienie, jest potrzeba likwidacji poza jurysdykcyjnych (offshore) rajów bankowych, które istnieją głównie w celu unikania podatków, prania pieniędzy i korupcji. Na Kajmany pieniądze trafiają nie dlatego, że w ich słonecznym klimacie szybciej przyrastają; te pieniądze rozkwitają właśnie z braku światła. Skoro jednak Romney nie tłumaczy się z faktu, iż sam korzysta z banków na Kajmanach, to trudno oczekiwać postępu w tej dziedzinie.

Jeśli chodzi o handel, to Romney obiecuje ogłosić wojnę handlową z Chinami i uznać je — z dniem rozpoczęcia prezydentury — za manipulanta walutowego; to deklaracja, która stwarza mu małe pole manewru. Odmawia on wzięcia pod uwagę znacznej w ostatnich latach realnej aprecjacji renminbi, a także przyjęcia do wiadomości, że choć zmiany kursu chińskiej waluty mogą wpływać na poziom deficytu w obrotach dwustronnych, to naprawdę istotny jest deficyt USA w handlu wielostronnym. Dla USA silniejszy renminbi oznaczałby po prostu przestawienie się na tańszych niż Chiny producentów tekstyliów, ubrań i innych towarów.

Jak na ironię — co znów umyka Romney’owi — to właśnie USA inne kraje oskarżają o manipulacje walutowe. Jakkolwiek bowiem patrzeć, jedna z głównych korzyści polityki „złagodzenia ilościowego”, stosowanej przez System Rezerwy Federalnej — być może zresztą jedynego, skutecznego kanału oddziaływania na gospodarkę realną — wynikała z deprecjacji amerykańskiego dolara.

Na świecie dużo zależy od wyborów w Stanach Zjednoczonych. Niestety, większość ludzi, którzy odczują ich skutki — prawie cały świat — nie będzie mieć żadnego wpływu na ich wynik.

©Project Syndicate, 2012

www.project-syndicate.org


Tagi


Artykuły powiązane

Amerykańskie igrzyska śmierci

Kategoria: Analizy

W USA prawie tysiąc prywatnych firm ubezpieczeniowych negocjuje z lekarzami stawki za ich usługi. Przeciętny amerykański doktor to milioner, a amerykański system ochrony zdrowia jest najdroższy na świecie. Jednocześnie 30 mln ludzi nie ma tam ubezpieczenia zdrowotnego.

Amerykańskie igrzyska śmierci