(©NBP)
Pandemia COVID-19 i jej skutki mogły zakończyć najlepsze cztery dekady rozwoju gospodarczego w dziejach. Tak przynajmniej o okresie od 1980 r. do 2020 r. mówił Charles Goodhart, wieloletni doradca Banku Anglii i profesor London School of Economics. To właśnie w czasie tych czterech dekad miała miejsce rosnąca internacjonalizacja, specjalizacja, rozpad ZSRR i włączenie Chin do światowego handlu.
„Bardzo korzystna demografia, bardzo korzystna internacjonalizacja prowadziły do dezinflacji i spadających stóp procentowych. Wzrost pozostawał wyższy niż stopy procentowe ogromnie łagodząc separację między polityką monetarną a fiskalną. Podczas dekad w których nominalne i realne stopy procentowe stale spadały nie było konfliktu między bankami centralnymi a rządami” – mówił Goodhart podczas konferencji, która odbyła się w Warszawie 27 września 2024 r.
Niestety, te pozytywne tendencje właśnie się odwracają. Niski wskaźnik dzietności oznacza, że liczba pracujących we wszystkich gospodarkach rozwiniętych i w Azji szybko się skurczy. Wzrost gospodarczy i innowacyjność spadną. Imigracja nie będzie rozwiązaniem, bo łagodząc problemy gospodarcze stworzy polityczne. Do tego wydłuży się długość życia, ale niestety bardziej w chorobie niż w zdrowiu. A to oznacza zwiększone wydatki fiskalne.
„Co więc zrobimy? Obniżymy wydatki? Podniesiemy podatki dla kurczącej się populacji pracujących? Dopuścimy do inflacji? Upadniemy?” – pytał Goodhart.
„Bez masowej imigracji będziemy mieli niedobór pracowników, co zwiększy pensje, co oznacza, że stopy procentowe mogą być wyższe od wzrostu, a to z rosnącymi problemami fiskalnymi oznacza, że separacja między polityką monetarną a fiskalną będzie trudniejsza. Biorąc pod uwagę deficyty fiskalne i duży poziom długu publicznego rządy będą zdesperowane, aby obniżyć stopy procentowe, a banki centralne będą chciały wyższych stóp aby poradzić sobie z inflacją. Zastanawiam się kto wygra” – przewidywał Goodhart.
Zwycięstwo ze skutkami ubocznymi
Żyjemy chyba w czasie przejściowym między dezinflacyjnymi dekadami prosperity a nową rzeczywistością z większą presją inflacyjną. Szczególnie ostatnie cztery lata pokazały, że zmiany mogą być bardzo gwałtowne. Boris Vujčić, prezes Banku Narodowego Chorwacji, zauważył, że od pandemii COVID-19, przez wojnę w Ukrainie aż po dziś bankierzy centralni doświadczyli więcej niż całych swoich poprzednich karierach. Według niego wyszli z tych prób zwycięsko.
„Obóz miękkiego lądowania wygrał z obozem recesyjnym” – ogłosił Vujčić. „To co się stało w ciągu ostatnich czterech lat, wszystkie wstrząsy, wszystkie ogromne zmiany zarówno polityki fiskalnej jak i monetarnej zakończyły się miękkim lądowaniem, nie kryzysem finansowym. Myślę, że to świetnie. Absolutnie niemożliwe było prognozować i przewidzieć to dwa, trzy, cztery lata temu, zatem powinniśmy być zadowoleni z tego, co zrobiliśmy” – ocenił.
„Teraz żyjemy w świecie, w którym mamy do czynienia z ciasnym rynkiem pracy i rosnącą gospodarką. Prawdopodobnie nie tak szybko, jak byśmy chcieli, ale nadal rosnącą i zdecydowanie nie kurczącą się ani nie upadająca, jak wielu ludzi myślało, że może się stać. I kiedy widzę, że to ciasny rynek pracy, mam na myśli to, że ludzie mają pracę, ich płace rosną, zarabiamy” – wtórował Gediminas Šimkus, prezes Banku Litwy i tak jak Vujčić członek Rady Prezesów EBC.
„Wyobraźmy sobie inną sytuację niż bardzo wspierającą politykę fiskalną i tak, dość hojną politykę pieniężną. Sytuację, w której żyjemy w kontrfaktycznym świecie, w którym mamy wielu bezrobotnych, i kurczącą się gospodarkę. Tak, mieliśmy presje inflacyjną, ale myślę, że jest to znacznie lepszy wynik niż odwrotny” – oceniał.
Była to odpowiedź na stanowisko Roberta Holzmanna, prezesa Banku Austrii i członka Rady Prezesów EBC, który otworzył dyskusję pytaniem o skutki uboczne skoordynowanej reakcji banków centralnych i rządów w odpowiedzi na zamknięcie gospodarek w czasie pandemii.
„Myślę, że nadal musimy odrobić naszą pracę domową, bo efekty uboczne są analizowane niemal wyłącznie przez akademików, a w małym stopniu przez nasze instytucje” – powiedział Holzmann, a potem zauważył, że „całkiem prawdopodobne, że nasze dobre intencje umieszczenia dużej ilości pieniędzy na stole były wysoce inflacjogenne”. Wśród innych skutków ubocznych wartych zbadania wymienił: inflację cen aktywów, przede wszystkim domów oraz problem firm zombie.
Holzmann zastanawiał się także, czy polityka fiskalna radzenia sobie z pandemią, a potem z szokami cenowymi była najlepsza. „Pomyślmy nad tym jak zareagowaliśmy na szok cenowy. Europejscy politycy powiedzieli: jest szok cen energii, który czyni nas uboższymi, a skoro jesteśmy ubożsi mamy dwie opcje – albo akceptujemy, że jesteśmy biedniejsi i staramy się podnieść po tym szybciej, aby to zrekompensować, albo kładziemy środki fiskalne na stół, pożyczamy na przyszłość, ale później będziemy musieli płacić odsetki. Zdecydowaliśmy się na to drugie, co teraz jest jednym z powodów, dla których większość naszych krajów ma problemy fiskalne” – mówił Holzmann.
Jak najszybciej do normalności
„Przypominam sobie marzec i kwiecień 2020 r. stres z tym związany i gospodarkę upadającą na naszych oczach, którą właśnie wtedy widzieliśmy. A także to, że mieliśmy poczucie, że faktycznie musimy zrobić więcej. (…) Bardzo silne poczucie, że nie można zrobić zbyt mało, ponieważ nie przyniesie to efektu. (…) Jesteśmy w tej dyskusji w dobrej sytuacji, ponieważ udało nam się w ten sposób, że załamanie gospodarki się nie zmaterializowało, a skoro się nie zmaterializowało, przestaliśmy o nim myśleć” – zauważyła prowadzącą dyskusję pierwsza zastępca Prezesa NBP dr hab. Marta Kightley.
„W jakiś sposób przypomina to sytuację po II wojnie światowej. Kiedy powojenna strona podażowa gospodarki powoli reagowała na potrzeby odbudowujących się gospodarek a popyt, który został odroczony, był całkiem żywotny. Zatem, jaka jest główna przyczyna inflacji – brak równowagi między podażą a popytem. (…) Nie kwestionuję sytuacji, w której pomagała polityka fiskalna wszystkich rządów. Myślę, że tylko kilku ekonomistów, jeśli w ogóle, zdawało sobie z tego sprawę, że jeśli strona podażowa jest prawie martwa lub się załamuje, a my pomagamy stronie popytowej, to tworzy podglebie inflacji i inflacja musi nadejść” – oceniła Eva Zamrazilová, wiceprezes Narodowego Banku Czech.
Madis Müller, prezes Banku Estonii i członek Rady Prezesów EBC stwierdził natomiast, że „nie możemy być w trybie kryzysowym na zawsze”. „Musimy umieć działać zdecydowanie, gdy zajdzie taka potrzeba. Ale musimy też być w stanie powrócić do bardziej normalnej polityki i wyjść z niestandardowych środków. I to jak najszybciej” – podkreślił.
Boris Vujčić dodał zaś, że jeśli chodzi o politykę fiskalną to kryzys pandemiczny był też unikalną szansą. Odbicie PKB w kształcie litery V, a potem wzrost inflacji pozwoliły niektórym krajom zmniejszyć ciężar zadłużenia publicznego.
„To była może jedyna w karierze okazja, kiedy masz bardzo szybki wzrost PKB skojarzony z wysoką stopą inflacji, więc jaki może być lepszy moment na zmniejszenie długu publicznego niż to? Niektórym udało się obniżyć dług publiczny poniżej poziomu z 2019 r., innym nie i to jest różnica, według mnie bardzo istotna, bo od teraz będzie o wiele trudniej to zrobić, gdyż inflacji nie ma, a także wzrost gospodarczy się osłabił” – mówił Vujčić.
Niezależność wspierana wiarygodnością
Podczas tego samego panelu wiceprezes NBP zapytała o znaczenie niezależności banku centralnego. I tu wszyscy byli zgodni, że to rzecz z gatunku tych nienegocjowalnych.
„Niezależność implikuje, że granica między polityką fiskalną a polityką monetarną staje się jasna. Tak więc w pewnym sensie niezależność banków centralnych tworzy przestrzeń dla banku centralnego do wdrożenia jego polityk. Jest to bardzo ważne, ponieważ bank centralny jest instytucją zarządzaną przez profesjonalistów. Nie jesteśmy politykami” – wyjaśniał Gediminas Šimkus.
„Inną kwestią jest wiarygodność banku centralnego. To idzie w parze z niezależnością, ale chodzi też o profesjonalną analizę danych, uzasadnione, poparte dowodami decyzje i skuteczną komunikację wyjaśniająca wszystko co robimy społeczeństwu. To tworzy wiarygodny bank centralny” – dodawał prezes Banku Litwy, ale podobne argumenty przedstawiali też inni paneliści.
Z tym łączą się uwagi, które podczas wykładu otwierającego konferencje wygłosił Stefan Ingves, prezes banku centralnego Szwecji (Sveriges Riksbank) w latach 2006–2022.
„To, co jest uważane za politykę pieniężną, było bardzo zróżnicowane i zmieniało się w czasie, gdy byłem młodym człowiekiem. Zanim trafiłem do banku centralnego ze stałym kursem wymiany, kontrolą kapitału, bank centralny był niemal przedłużeniem ministerstwa finansów” – wspominał.
Zauważył także, że dominująca dziś polityka celu inflacyjnego jest bardziej wyrafinowana. Wymaga choćby ciągłego dialogu z opinią publiczną i patrzenia na oczekiwania inflacyjne. „To co jest przedstawiane jako najlepszy sposób prowadzenia polityki pieniężnej zmienia się w czasie. I to pomimo faktu, że cel pozostaje ten sam” – podkreślił.
Najciekawsze były jednak jego uwagi dotyczące przyszłości.
„Przeszliśmy od świata, w którym pieniądze były oparte na metalach, przez papier w systemie fiat (inaczej pieniądz fiducjarny – red.), a teraz szybko zmierzamy do świata, w którym prawie wszystko będzie cyfrowe. W tym nowym świecie wszystkie prawdy o pieniądzach będą kwestionowane i stare eksperymenty wrócą wraz z nowymi technologiami. Dziś mamy wiele wersji bitcoina, stablecoinów, projektów sektora prywatnego, wszystkie twierdzące, że są pieniędzmi w takiej czy innej formie” – mówił Ingves.
„Fundamentem funkcjonującego sytemu waluty fiat jest pewność, że kurs wymiany pomiędzy pieniędzy banku centralnego a pieniędzmi sektora prywatnego to 1:1. Bez tej właściwości stabilność monetarna jest stracona, a w świecie, gdzie pieniądz papierowy traci swoją użyteczność i nie ma waluty cyfrowej banku centralnego, to pieniądze jakie znamy zostają sprywatyzowane i niemożliwym dla społeczeństwa staje się trzymanie pieniędzy banku centralnego. To było próbowane w przeszłości i efekty nie były dobre” – ostrzegał.