Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Birmański tort

Przez dziesięciolecia na kraj patrzono przez perspektywę poetyckiego oskarowego filmu „Birmańska harfa” Ken Ichikawy. Był to kraj mistyczny, tajemniczy, nieznany. Obserwując wydarzenia ostatnich miesięcy w Birmie, dziś zwanej Mjanmą, odnosi się wrażenie, że narodowy instrument, jakim jest harfa, trzeba zastąpić innym pojęciem - tortu, o dostęp do którego wszyscy zabiegają.
Birmański tort

Aung San Suu Kyi, birmańska posłanka, opozycjonistka, opuściła swój kraj po raz pierwszy od 15 lat. (CC By World Economic Forum)

Oto państwo, które jeszcze rok temu wymieniano jako najsurowszą dyktaturę w Azji obok Korei Północnej nagle się otworzyło. Dane z lotniska Mingaladon w Rangunie (Yangonie), największej furtki do tego państwa, mówią, że od początku tego roku ilość lądujących tam samolotów wzrosła ponad trzykrotnie.

Ciąg historycznych zdarzeń

Wystarczy spojrzeć na wydarzenia tylko ostatnich dwóch miesięcy, by powstał plastyczny obraz trwającego procesu. Kolejno idą za sobą zdarzenia, które jedno po drugim zasługują na miano historycznych.

Przeprowadzono wybory uzupełniające do parlamentu, które jednoznacznie wygrała opozycja, a jej przywódczyni, globalna ikona walki o prawa człowieka Aung San Suu Kyi, która 15 z ostatnich 22 lat przesiedziała w areszcie, zasiadła w ławach poselskich. Sekretarz generalny ONZ Ban Ki-mun jako pierwszy wygłosił mowę w birmańskim parlamencie – Hluttaw. Prezydent Thein Sein w kwietniu udał się z pierwszą w dziejach kilkudniową wizytą do Japonii, zabiegając tam o kapitały i źródła energii.

Z kolei prezydent Korei Południowej Lee Myung-bak, po 29-letniej przerwie w wizytach na tym szczeblu, w połowie maja był w Mjanmie szukając tam możliwości inwestycyjnych. W dwa tygodnie później na stołecznym lotnisku lądował samolot z prezydentem Indii Manmohan Singhiem. Na taką wizytę z kolei Birmańczycy czekali aż 25 lat. Na jej zakończenie podpisano 12 porozumień, głównie gospodarczych i o współpracy naukowej, a Indie otworzyły gospodarzom nową linię kredytową w wysokości 0,5 mld dolarów.

Chodzi nie tylko o Azję. Inni też nie śpią. W Mjanmie pojawili się kolejno przynajmniej ministrowie spraw zagranicznych wszystkich najważniejszych państw europejskich, którym zawsze towarzyszyły liczne grupy biznesmenów (w tym także, przypomnijmy, nasz minister Radosław Sikorski). Więcej, udał się tam nawet sam premier Wlk. Brytanii, kraju, który Mjanmę długo kolonizował, Dawid Cameron. Unia Europejska najpierw zawiesiła obowiązujące od blisko 20 lat sankcje, a następnie – w obecności samej Catherine Ashton – otworzyła w największej metropolii kraju, Rangunie swoje przedstawicielstwo.

20 maja sankcje wobec Mjanmy zawiesili także Amerykanie, którzy wcześniej – 17 maja – przyjęli u siebie szefa birmańskiej dyplomacji U Wunna Maung Lwina. Po tej wizycie, też po ponad 20-letniej przerwie, do Rangunu udał się nowy amerykański ambasador Derek Mitchell. Wcześniej sankcje wobec tego kraju zawiesiły np. Australia, Kanada czy Norwegia.

Następuje zawieszenie, a nie zniesienie sankcji, bowiem Zachód oczekuje nie tylko na dalszy rozwój wypadków, ale przede wszystkim na kluczowe wydarzenie w historii Mjanmy, jakim powinny być zapowiedziane na rok 2015 prawdziwie demokratyczne wybory. Że ku demokracji idzie, zdaje się świadczyć fakt bodaj najbardziej spektakularny ze wszystkich. Aung San Suu Kyi, po 24 latach przerwy, opuściła granice Mjanmy, a wcześniej, w 1999 r., bała się stamtąd wyjechać nawet na pogrzeb męża, sądząc – nie bez uzasadnienia – że już by nie wróciła. Teraz wróci, tak z Tajlandii, gdzie udała się najpierw, jak z Europy, gdzie wkrótce się udaje.

Zestawiając to wszystko razem – mamy nową rzeczywistość. Mistykę i nieznane zastąpiły konkrety i twarde negocjacje. Skąd ta zmiana?

Uwłaszczeni generałowie

Mjanma, to kraj rozległy – i potencjalnie bardzo bogaty, zasobny w surowce, takie jak gaz i ropa, czy ogromne zasoby kruszców, w tym szlachetnych kamieni, oraz coraz cenniejszego na światowych rynkach, trudno dostępnego drzewa tekowego. Od 1962 r., gdy gen. Ne Win dokonał tam wojskowego puczu, kraj zamknięto i odizolowano do świata. Kiedyś jedno z najbogatszy, obok Filipin, państw Azji Południowo-Wschodniej zamieniono w istocie w skansen. Już w 1987 r. ONZ zaliczył ten kraj do grono państw najsłabiej rozwiniętych na globie. Ta kwalifikacja do dziś nie uległa zmianie.

Fakty są takie, że ok. 70 proc. społeczeństwa nie ma dostępu do energii elektrycznej, a i ci, co ten dostęp mają, korzystają z niego wybiórczo. Nie dziwi więc fakt, że na fali demokratycznego rozluźnienia, w ostatnich dniach doszło do masowych wystąpień ludności większych miast (głównie kiedyś stołecznych Mandalaj i Rangunu) domagającej się stałego dopływu prądu. Władze doskonale zdają sobie z tego sprawę, wobec czego kwestia dostaw energii była kluczowa w rozmowach tak z japońskimi, jak indyjskimi czy tajskimi rozmówcami.

Jest to również kluczowe zagadnienie w stosunkach z dotychczas kluczowym partnerem, jakim są dla Mjanmy Chiny. Owszem, z budowy wielkiej zapory wodnej na głównej rzece Irrawaddy (Ayeyarwaddy) w Myitsone zrezygnowano, ku zaskoczeniu zachodnich mediów i własnej opinii publicznej, ale inne, pomniejszy zapory i elektrownie Chińczycy nadal tam budują. Ile z tej energii trafi do Chin, a ile pozostanie w Mjanmie? Na ten temat też toczą się rozmowy. A środki nacisku władze w Naypyidaw posiadają. Przecież Chińczycy budują właśnie wzdłuż tego kraju ropociąg i naftociąg, mające połączyć Zatokę Bengalską z graniczącą z Mjanmą chińska prowincją Yunnan. Dzięki nim droga dostaw surowców energetycznych, tak ważnych dla wschodzącego (czy odradzającego się) mocarstwa, napływających z Bliskiego Wschodu i Afryki, skróci się o tysiące kilometrów.

To nie są jedyne karty przetargowe rękach władz birmańskich – i nie tylko w stosunku do Chin. Dawna junta przebrała się w cywilne ubrania i udaje demokratów, o czym już tutaj pisałem.

Czemu to zrobiła? Wygląda na to, że we własnym dobrze rozumianym interesie. W świetle ogromnego zainteresowania Mjanmą ze strony światowego biznesu warto podkreślić, jak zaskakująco twarde warunki stawiają tamtejsze władze. Inwestycje zagraniczne w 2008 r. wynosiły tam zaledwie 173 mln dolarów. Teraz propozycje przekroczyły już 20 mld dolarów. Władze stawiają warunki, by nie były mniejsze niż 500 tys. dol. w przypadku zakładów produkcyjnych i 300 tys. dol. w przypadku zakładów usługowych. Co więcej, jeszcze przed rozpoczęciem danej inwestycji, połowa tych sum ma być przekazana władzom Mjanmy na wskazane przez nie konta bankowe. Ponadto operacje te muszą odbywać się po wskazanym przez nie kursie wymiany.

Pod tym względem też doszło do zasadniczej zmiany. Z 1 kwietnia, a więc dokładnie wtedy, gdy odbywały się wybory uzupełniające do parlamentu, wprowadzono wreszcie ujednolicony kurs wymiany waluty – kyata (czyt.: czata), przynajmniej zbliżony do kursu rynkowego, a nie jak dotychczas, gdy oficjalny kurs miał się do rynkowego jak 1 do 100. Ale także i teraz jest on dyktowany przez władze w Naypyidaw, a nie regulacje rynkowe. Brak jakiejkolwiek infrastruktury, systemu bankowego (Bank Światowy właśnie szykuje tam misję, by pomóc go zmodernizować), nikłe zasoby fachowców i nowoczesnej technologii oraz wspomniane, stałe ograniczenia w dostawie energii elektrycznej, to tylko kilka kolejnych, ważnych przeszkód, jakie napotkają tam obcy inwestorzy.

Jednak ogromny, w dużej mierze iście dziewiczy rynek sprawia, że wszyscy teraz tam jadą. Nie jest też przeszkodą fakt, iż mamy do czynienia w istocie z tymi samymi ludźmi, którzy rządzili wcześniej. Przykładowo szef izby niższej Hluttaw, Thura Shwe Mann, kiedyś osoba nr 3 w juncie, odbył niedawno wizytę, też historyczną, do Parlamentu Europejskiego. A w kilka dni później do mediów przedostała się informacja, że to on właśnie kilka lat temu podpisywał umowy z Koreą Północną nt. współpracy w delikatnej sferze energii jądrowej, o współpracy wojskowej nie mówiąc. Dawni generałowie, to pewne, są „ubrudzeni”, a nad dodatek uwłaszczeni. I ciągle nienasyceni.

Strategiczna rozgrywka

Inni do Mjanmy teraz lgną, bez względu na zaszłości. Przyczyna jest rangi geostrategicznej. Tłumiąc demokrację i dusząc opozycję, junta spotkała się z ostracyzmem ze strony Zachodu. Puste miejsce szybko zapełnili Chińczycy, z czasem zachowując się tu niczym protektorzy. Pierwsze w tym, co się dzieje, zorientowały się Indie, wcześniej, jak na demokrację przystało, idące w ślad Zachodu i potępiające okrutny reżim. Po kilku latach, widząc ekonomiczne zaangażowanie Chińczyków, Hindusi sami się zaangażowali. Potem przyszła Rosja, widząc tu szanse na zbyt swojego sprzętu wojskowego, a także chłonny rynek, nawet turystyczny (Rosjanie, to do niedawna jedna nacji najczęściej odwiedzających ten zamknięty kraj).

Cały czas ścisłe kontakty z Mjanmą podtrzymywał też ASEAN, czyli Stowarzyszenie Narodów Azji Południowo-Wschodniej. Przyjęło Birmę w 1997 r. i trzymało się żelaznej zasady nieingerencji w sprawy wewnętrzne państw członkowskich, co juncie wyjątkowo odpowiadało. To z ASEAN pochodzą najwięksi, obok Chin, inwestorzy i partnerzy handlowi, czyli Tajlandia i Singapur.

Ostatnie „otwarcie” zasadniczo zmienia tę konfigurację. Chiny tracą pozycję dominującą. ASEAN oczekuje, że Mjanma w 2014 r. po raz pierwszy obejmie przewodnictwo w ugrupowaniu (co też było celem władz w Naypyidaw). Na fali odwilży, swoją szansę zwietrzyła, tradycyjnie tu zaangażowana Japonia, a za nią szybko poszła w ślady Korea Południowa.

Zupełnie nowe podejście mamy jednak ze strony USA i całego Zachodu. W ten sposób dotychczasowy parias na arenie międzynarodowej staje się przedmiotem umizgów i gospodarczych zabiegów. To jedna z najciekawszych teraz rozgrywek w skali globalnej. Na terenie Mjanmy zderzyły się bowiem interesy największej gospodarki świata – USA, z interesami dwóch, a nawet trzech, jeśli liczyć Rosję, największych tzw. wschodzących rynków, najczęściej utożsamianych z BRICS, stanowiących otwarte wyzwanie – głównie ekonomiczne – wobec Zachodu. Europa też stara się nie wypaść z obiegu.

To jest stawka, o którą teraz toczy się gra i o czym warto pamiętać, gdy usłyszymy medialny szum wokół pierwszej po latach wizyty Aung San Suu Kyi w Europie. Zresztą i ona sama ma podobna agendę, jak władze jej kraju – modernizację zacofanej Ojczyzny. Przecież pierwsze po 24 latach izolacji kroki skierowała nie gdzie indziej, jak na obrady Światowego Forum Gospodarczego w Bangkoku. Każdy walczy o „birmański tort” – na swój sposób.

Ambasador Bogdan Góralczyk

Aung San Suu Kyi, birmańska posłanka, opozycjonistka, opuściła swój kraj po raz pierwszy od 15 lat. (CC By World Economic Forum)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Obecne sankcje to za mało. Co może powstrzymać Rosję?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Cudowne recepty na pokój nie istnieją, ale odnaleźć można lepsze i gorsze rozwiązania. Historia gospodarcza przestrzega nas przed pochopnym rozpętywaniem wojny ekonomicznej – która może nie tylko nie zapobiec eskalacji militarnej, ale nawet ją pogłębić.
Obecne sankcje to za mało. Co może powstrzymać Rosję?

Krótkoterminowe trudności, długoterminowe szanse

Kategoria: Trendy gospodarcze
Napływ imigrantów z Ukrainy w czasie obecnej wojny krótkoterminowo powoduje trudności, natomiast w długim terminie jest szansą na uzupełnienie polskiego rynku pracy - mówi Obserwatorowi Finansowemu Beata Javorcik, Główna Ekonomistka EBOR.
Krótkoterminowe trudności, długoterminowe szanse