Autor: Aleksander Piński

Dziennikarz ekonomiczny, autor recenzji książek i przeglądów najnowszych badań ekonomicznych

Bogacenie się najbogatszych nie zawsze służy gospodarce

W artykule Lepiej być menedżerem niż kapitalistą Jan Cipur zwrócił uwagę na rosnące rozwarstwienie dochodów, które największe rozmiary przybrało w Stanach Zjednoczonych. Proces ten rozpoczął się nagle na przełomie lat 70. i 80. Dlaczego akurat wtedy?
Bogacenie się najbogatszych nie zawsze służy gospodarce

12 sierpnia 1981 r. światowy ekspert od zarządzania, były szef koncernu General Electric, Jack Welch, wygłosił w hotelu The Pierre w Nowym Jorku przemowę zatytułowaną „Growing fast in a slow-growth economy” („Rosnąc szybko w wolnorosnącej gospodarce”).  Uważana jest ona za symboliczny początek koncentracji amerykańskich biznesmenów na maksymalizacji wartości spółki dla akcjonariuszy (ang. shareholder value). Welch zapowiedział m.in., że od teraz głównym zadaniem menedżerów firmy powinno być sprawienie, by firma była pierwsza albo druga na rynku oraz by stopa zwrotu z kapitału właścicieli spółki była jak najwyższa.

Jaki był tego skutek? Rozpoczęło się maksymalne „wyciskanie” zysków ze spółek. Jak podaje prof. Ha-Joon Chang w książce „23 things they don`t tell you about capitalism” („23 rzeczy, których nie powiedzą ci o kapitalizmie”) do lat 70. w USA zyski przedsiębiorstw wypłacane w formie dywidendy nie przekraczały 35-45 proc. całości wypracowanych zysków. Dzisiaj są o połowę wyższe (60 proc.). Innym sposobem na przekazanie zysków akcjonariuszom jest odkupienie przez firmę własnych akcji i ich umorzenie (tzw. share bayback). Do początku lat 80. odkup akcji nie przekraczał 5 proc. zysków firm. W 2007 r. było to 90 proc. a w 2008 r. 280 proc.

Problem polega na tym, że działania menedżerów były bardzo krótkowzroczne. Na przykład amerykański ekonomista William Lazonick oszacował, że gdyby General Motors nie wydał 20,4 mld dol. na  odkup akcji w latach 1986 -2002 i włożył te pieniądze na lokatę w banku (2,5 proc. rocznie netto) to miałby 35 mld dol., które zabrakło firmie w 2009 r., kiedy stanęła na krawędzi bankructwa.  W marcu 2009 r. Jack Welch określił koncentrację na maksymalizowaniu krótkoterminowych zysków i ceny akcji „najgłupszym pomysłem na świecie”.

Jak na tym wyszli menedżerowie, którzy te „najgłupsze pomysły” wdrażali? Ponieważ zyski ze spółek dramatycznie wzrosły, wzrosła wartość spółek na giełdach a co za tym idzie wynagrodzenia menedżerów, które były ściśle powiązane z wartością spółki (np. w formie opcji na akcje). Uważano bowiem, że menedżer powinien zarabiać tym więcej, im więcej „wartości” dostarczy akcjonariuszom a więc im bardzie wzrośnie wartość firmy. Z drugiej strony prawie przestały rosnąć wynagrodzenia pracowników ciśniętych przez menedżerów, którzy w ten sposób chcieli maksymalizować zyski i zwiększać swoje wypłaty. I dlatego, jak  zauważył  Jan Cipur, „w ciągu 30 lat kończących się w 2007 r. najbogatszy 1 procent społeczeństwa amerykańskiego „zagarnął” dla siebie aż 58 proc. realnego wzrostu gospodarczego USA przeliczonego na statystyczną rodzinę”.

Powstaje pytanie: czy to dobrze czy źle, że niewielka grupa najbogatszych przejmuje większość wzrostu bogactwa w kraju? Zwolennicy tego rozwiązania twierdzą, że to efekt działalności wolnego rynku. Czy aby na pewno?

Otóż praktycznie wszystkie spółki, których menedżerowie osiągali mulitmilionowe dochody to spółki, w których właściciele odpowiadają za jej długi tylko do wysokości wpłaconego kapitału (najczęściej spółki akcyjne). Tymczasem przeciwnikiem spółek z ograniczoną odpowiedzialnością był m.in. słynny „ojciec kapitalizmu” Adam Smith argumentując, że wynajęci menedżerowie zarządzając nie należącymi do nich pieniędzy nie będą to robić z taką samą troską jakby zarządzali swoim środkami a w szczególności będą podejmować zbyt ryzykowne decyzje. Co ciekawe, zwolennikiem tych spółek był Karol Marx, który uważał, że dzięki nim będzie możliwe przejście od kapitalizmu do socjalizmu poprzez zabranie właścicielom funkcji zarządczych (kolejnym etapem miało być pozbycie się właścicieli w ogóle).

Co prawda, właściciele ciągle istnieją, ale w przypadku dużych korporacji akcjonariat jest tak rozdrobniony, że pojedynczy akcjonariusze często mają niewiele do gadania. W wielu krajach zauważono to niebezpieczeństwo. Dlatego pozwolono na działanie spółek z ograniczoną odpowiedzialnością (bo to dobry sposób na ograniczenie ryzyka oraz zebranie dużych środków na większe projekty), ale stworzono różne mechanizmy, których zadaniem było sprawić, że w spółce są akcjonariusze, którzy dbają o długoterminowy interes spółki i zapobiegną „dojeniu” spółek przez wynajętych menedżerów.

Na przykład w Szwecji już 1932 r. wprowadzono tzw. akcje B, dzięki którym mieli nawet tysiąckrotnie więcej głosów na zgromadzeniach akcjonariuszy, niż wynikałoby to z liczby posiadanych zwykłych akcji. W szwedzka efekcie rodzina Wallenbergów (sprawująca faktyczną władzę w największych szwedzkich firmach, takich jak Ericsson, Scania, Saab, ABB czy Electrolux) mając zaledwie 2 proc. akcji sztokholmskiej giełdy papierów wartościowych, kontrolowała jeszcze niedawno aż 45 proc. kapitału giełdy. A przez lata 31 z 50 największych szwedzkich firm kontrolowane było przez 15 rodzin.

Wysokie pensje anglosaskich menedżerów są także trudno do uzasadnienia w porównaniu do pensji menedżerów z innych krajów. Jak podaje prof. Ha-Joon Chang , średnia płaca w 13 najbardziej rozwiniętych krajach świata to 44 proc. płacy amerykańskiego menedżera (dokładnie tyle wynosi ona we wspomnianej Szwecji). Tymczasem trudno zauważyć, by amerykańskie firmy przynosiły udziałowcom ponad dwukrotnie większą stopę zwrotu, niż np. Szwedzkie.

Warto wyciągnąć wnioski z amerykańskiego przykładu. Jak widać, problem astronomicznych płac menedżerów to nie jest  kwestia wolnego rynku ponieważ żadne państwo na świecie nie jest w pełni wolnorynkowe. Politycy w każdym kraju ustalają ramy prawne, w których firmy działają i jeżeli pozwolili oni na stworzenie systemu, w którym większość firm prowadzą wynajęci menedżerowie, to być może powinni oni także zabezpieczyć interesy właścicieli i pracowników przed wykorzystywaniem systemu przez menedżerów dla swoich korzyści. Wybierajmy kapitalizm w duchu Adama Smitha a nie Karola Marksa.

Aleksander Piński

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane