Autor: Jeffrey Frankel

Profesor ekonomii na Harvardzie

Cele klimatyczne są mniej ambitne, ale wykonalne

Jak powinno się oceniać porozumienie klimatyczne na konferencji w Paryżu? Kraje bogate uznały, iż spoczywa na nich moralna odpowiedzialność za pomoc państwom mniej uprzemysłowionym. Odrzuciły jednak żądanie formalnej akceptacji tej odpowiedzialności jako zobowiązania prawnego. Ogłoszono je 12 grudnia, a tydzień później dyskusja wybuchła na nowo.
Cele klimatyczne są mniej ambitne, ale wykonalne

Niektórych gorliwych obrońców środowiska rozczarowało to, że porozumienie nie zawiera stanowczego zobowiązania ograniczenia do 2050 roku zakresu globalnego ocieplenia do 1,5º C powyżej poziomu sprzed epoki przemysłowej.

Takie zobowiązanie nie byłoby jednak wiarygodne. To, które wyłoniło się w Paryżu, jest właściwie lepsze, bo negocjatorzy byli w stanie osiągnąć zgodność co do praktycznych kroków we właściwym kierunku. Poszczególne kraje zgodziły się na ograniczenie emisji w bliskim terminie i na klauzule dotyczące przyszłego monitorowania sytuacji i okresowego przeglądu celów. To o wiele lepsze niż ustalenie szczytnych celów na odległą przyszłość, przy jednoczesnym przykładaniu niewielkiej wagi do rozważań o tym, jak się te cele osiągnie. Ważne jest, żeby proces ten się rozpoczął.

Dla tych, którzy uważają zmiany klimatyczne za istotny problem i chcą podejmować możliwe do wykonania kroki, żeby im przeciwdziałać, porozumienie to jest dobre z czterech kluczowych względów.

Pierwsza i najważniejsza sprawa to wszechstronne uczestnictwo; 188 krajów zgłosiło swoje zobowiązania, zwane Intended Nationally Determined Contributions (INDC) [deklarowany wkład krajowy]. W przeszłości ograniczenia emisji gazów cieplarnianych oczekiwano jedynie od krajów zamożnych. Zgodnie z Ramową Konwencją Narodów Zjednoczonych w sprawie Zmian Klimatu kraje rozwijające się były z tego jednoznacznie zwolnione. To się musiało zmienić, częściowo zresztą dlatego, że emisja tych gazów najszybciej rośnie nie w krajach rozwiniętych, ale właśnie w rozwijających się. Co więcej, gdyby kraje takie jak Stany Zjednoczone miały obawy, że branże emitujące związki węgla mogą po prostu emigrować do krajów rozwijających się, to nie zgodziłyby się na ograniczenie swojej emisji.

Po drugie, w porozumienie wpisany jest proces oceny i rewizji celów w przyszłości. Jego strony będą co pięć lat dokonywać bilansu umowy i odnawiać zobowiązania. Cele mogą być – zależnie od rozwoju sytuacji – korygowane w dół albo w górę (jeśli potwierdzą się przewidywania uczonych, to pewnie w górę). Negocjacje w sprawie rewizji INDC mają się rozpocząć w 2018 roku, choć zakłada się, że efekty pierwszej fazy celów pojawią się w 2020 r.

Po trzecie, paryska umowa to krok w kierunku przejrzystości w monitorowaniu, sprawozdawczości oraz weryfikacji postępów poszczególnych krajów. Mają one – poczynając od 2023 roku – co pięć lat składać raporty o zgodności z docelowym poziomem emisji. Żeby zgodziły się na to Chiny i Indie, Stany Zjednoczone i Europa musiały wywrzeć na nie nacisk. Bez przejrzystości INDC raporty nie byłyby wiarygodne.

Po czwarte, porozumienie zawiera mechanizmy, ułatwiające powiązania międzynarodowe, w tym możliwość finansowania przez mieszkańców państw bogatych ograniczeń emisji w krajach ubogich. To istotne, gdyż zapłacenie biednemu krajowi za powstrzymanie się od budowy nowej elektrowni węglowej jest tańsze niż zamknięcie istniejącego już zakładu w jakimś zamożnym państwie. Poza tym osiągnięcie tanim kosztem INDC z pierwszego etapu będzie ważnym wyznacznikiem skłonności poszczególnych krajów do podejmowania dalszych kroków w kolejnych okresach.

Osiągnięcie bardziej zdecydowanych celów w zakresie ochrony środowiska – zwłaszcza ograniczenia wzrostu temperatury w drugiej połowie stulecia do 1,5 stopnia czy zmniejszenia do zera emisji gazów cieplarnianych – byłoby oczywiście pożądane, gdyż stanowiłoby element minimalizacji ryzyka, że ziszczą się katastrofalne scenariusze. Faktycznie natomiast zobowiązania INDC z pierwszego etapu plasują się gdzieś w pobliżu ograniczenia globalnego ocieplenia do 2ºC (to globalny cel, uzgodniony w Cancún w 2010 roku).

Ogłaszanie ambitnych celów to jednak całkiem co innego niż ich osiąganie. Nie chodzi nawet o to, że koszty dążenia do 1,5 stopnia byłyby bardzo wysokie. Rzecz w tym, że przywódcy nie mogą podejmować wiążących zobowiązań, wybiegających 35 lat w przyszłość. No a jeśli plan ma wpływać na decyzje, podejmowane już dziś przez całe mrowie firm, to musi być wiarygodny.

Niektórzy przywódcy krajów rozwijających się mogą być niezadowoleni z innego powodu. W wiążącym prawnie tekście porozumienia nie pojawia się kwota 100 mld dol. finansowania ze strony krajów zamożnych. Kraje bogate rzeczywiście uznały, iż spoczywa na nich moralna odpowiedzialność za pomoc małym państwom wyspiarskim na przykład w zmaganiach ze „stratami i szkodami”, spowodowanymi podniesieniem poziomu mórz. Odrzuciły jednak żądanie formalnej akceptacji tej odpowiedzialności jako zobowiązania prawnego.

Było to rozsądne wyjście z trudnej sytuacji. Kraje bogate nie mogą zaprzeczyć temu, że emitowane przez nie w przeszłości zanieczyszczenia wyrządziły szkody całemu światu. Gdyby to był krajowy system prawny, to podmiot, którego teren został – powiedzmy- zalany, mógłby żądać rekompensaty od podmiotu, który spowodował szkodę. Suwerenne państwa nie funkcjonują jednak w takim systemie. Owe 100 mld dol. finansowania zawsze było problematyczne. Kraje rozwijające się mają obawy, że bogate państwa tych pieniędzy – zwłaszcza w gotówce – nie przekażą; i mają rację. Bogate kraje boją się natomiast, że takie „reparacje” zniknęłyby w kieszeniach miejscowych elit; i też mają rację. Lepiej więc nie składać obietnic.

Biedne kraje mają naprawdę silne argumenty. Na przeciętnego Amerykanina nadal przypada dziesięć razy więcej emisji zanieczyszczeń niż na przeciętnego obywatela Indii, a Indii nie powinno się przecież pozbawiać prawa do rozwoju gospodarczego. Najlepszą drogą do uśmierzenia tych uzasadnionych obaw są uzgodnione cele emisji. Starania, obiecane przez kraje zamożne powinny być – i na ogół są – większe, niż wysiłki państw biednych. Im bogatszy kraj, tym wcześniej powinna być ustalona data szczytowego poziomu emisji. Im jest bogatszy, tym mocniej powinien ograniczać emisję w stosunku do poziomu bazowego. Skoro cele uwzględniają fazę rozwoju gospodarczego, to w ramach mechanizmów powiązań międzynarodowych za dodatkowe cięcia emisji biednym krajom powinno się płacić.

W ten oto sposób paryskie porozumienie zapewnia zarówno sprawiedliwość jak i skuteczność. Osiągnięcie tego porozumienia było ogromnym wyzwaniem, a przed nami takich wyzwań jeszcze więcej. Za jednoznaczne zwycięstwo należy jednak uznać to, że negocjatorom udało się te wyzwania objąć planem, który stwarza nadzieję na praktyczny postęp.

© Project Syndicate, 2015

www.project-syndicate.org

 


Tagi


Artykuły powiązane

Coraz bardziej ambitne cele energetyczne

Kategoria: Ekologia
Udział źródeł odnawialnych w konsumpcji energii wynosi w Polsce około 16 proc. Do 2030 r. powinien on wzrosnąć do 23 proc., a dekadę później co najmniej do 28,5 proc. W obliczu zagrożeń klimatycznych i geopolitycznych oczekuje się, że nasze cele będą bardziej ambitne.
Coraz bardziej ambitne cele energetyczne

Krótkoterminowe koszty i długoterminowe korzyści - mniej gazu i ropy z Rosji

Kategoria: VoxEU
Autorzy twierdzą, że choć krótkoterminowy wpływ ograniczenia eksportu paliw kopalnych z Rosji na realne dochody gospodarstw domowych w UE byłby znaczący, to koszty długoterminowe byłyby istotnie mniejsze i zostałyby zrównoważone znacznymi korzyściami w zakresie ochrony środowiska naturalnego.
Krótkoterminowe koszty i długoterminowe korzyści - mniej gazu i ropy z Rosji