Autor: Grzegorz Jeż

doradca w Departamencie Edukacji i Wydawnictw NBP

Chciwość i wyzysk, czyli słów kilka o myśli Veblena

Zagadnienie chciwości i wyzysku, które wiąże się nieuchronnie z wieloma przejawami życia politycznego i ekonomicznego, doczekało się wielu prób analiz oraz ocen, ale wciąż pozostaje do pewnego stopnia tajemnicą – mrocznym i nie w pełni zrozumiałym sekretem życia społecznego, ludzkiej duszy i naszej biologii.
Chciwość i wyzysk, czyli słów kilka o myśli Veblena

(©Envato)

Wyzysk towarzyszy wszak ludzkości od zarania, a jego przejawem jest dominacja społeczna i polityczna oraz wojny, których nieodmienny cel stanowi ujarzmienie wroga i korzystanie z owoców czyjejś pracy bez konieczności ponoszenia wysiłku.

Źródeł tego zjawiska możemy upatrywać w przyczynach gospodarczych, społecznych i moralnych, instytucjonalnych i biologicznych. Każdy z powodów tłumaczy pewien zakres, ale dopiero splot powyższych czynników pozwala wyjaśnić te mechanizmy, które pozostają dla nas najczęściej ukryte.

Charakter przyczyn warunkuje rozwiązanie. Święty Paweł z Tarsu w „1 Liście do Tymoteusza” przestrzegał, że korzeniem wszelkiego zła jest chciwość i zalecał, by nie pokładać nadziei w bogactwie, ponieważ żądze odciągają nas od Boga, a wszystko, co posiedliśmy w naszym doczesnym życiu jest ulotne. W natłoku codzienności, wśród gonitwy za sprawami powszednimi, pośród walk o interesy mniejsze lub większe, zapominamy o pouczeniach Apostoła Narodów. Jesteśmy rozerwani bowiem między nadzieją życia wiecznego a doczesnością, która splatając się z naszą naturą, sprawia, że – jeśli pozostanie nieokiełznana – przynosi człowiekowi wiele zgryzot.

Pieniądz jest jednak potęgą i potrafi człowiekiem zawładnąć, stając się wyznacznikiem naszego postępowania. Jak to ujął George Simmel, „pieniądz, stając się celem ostatecznym, nie toleruje łączących się z nim substancjalnie określonych wartości nawet tych dóbr, które nie mają natury ekonomicznej. Nie wystarcza mu zajęcie miejsca w charakterze jeszcze jednego celu życia, obok mądrości i sztuki, obok osobistego znaczenia i siły, obok piękna i miłości. Zajmując to miejsce, nabiera siły, która te inne wartości spycha do roli środków”. Ale przecież i pieniądz sam w sobie rzadko stanowi cel ostateczny, ponieważ potrzebujemy go, by realizować swoje marzenia, pragnienia, zachcianki, nie tylko materialne, lecz psychiczne. Ostatecznie to nie pieniądz zapewnia nam dobrostan, lecz dobra, które pożytkujemy według własnego życzenia – żywność, meble, podróże, a także kształtuje pozycję społeczną, która decyduje o naszym samopoczuciu, ponieważ nie chcemy czuć się gorsi od naszych sąsiadów.

Klasa próżniacza

Snop światła na nasze społeczne i biologiczne uwikłania rzuca ekonomia instytucjonalna i ewolucyjna. Amerykański ekonomista pochodzenia norweskiego Thorstein Veblen ukuł pojęcie klasy próżniaczej, która pełni rolę szeroko pojętych elit, nie brudząc sobie rąk pracą produkcyjną. Jednocześnie elita ta kształtuje wzorce postępowania, które w wielkiej mierze stanowią wzór do naśladowania dla pozostałych członków społeczeństwa. Te swoiste nawyki myślowe tworzą instytucjonalne fundamenty naszych zachowań. Kształtują postawy oraz pożądane cele, decydujące o naszej pozycji.

Zobacz również:
Sprawiedliwe społeczeństwo – John Rawls i jego teoria

Powinniśmy mieć bowiem na względzie, że klasa próżniacza niekoniecznie musi wieść życie dosłownie próżniacze w potocznym rozumieniu tego słowa, czyli trawić swoją egzystencję w bezczynności i na odpoczynku. Przynależność do owej elity oznacza przywilej nieprodukcyjnego spędzania czasu, stanowiąc dowód, że członek tejże klasy dysponuje bezpieczeństwem materialnym i zasobami pozwalającymi na swobodniejszy sposób życia, uwalniając zarazem od konieczności mozołu związanego z pracą produkcyjną, która jest męcząca i w związku z tym nie cieszy się należnym prestiżem oraz szacunkiem społecznym. Reprezentant tej klasy może zatem – upraszczając – poświęcić czas polityce, rozmyślaniom, pogłębianiu wiedzy niekoniecznie użytecznej – jak np. nauka gry na rzadkim instrumencie czy oddać się wyrafinowanemu hobby lub rozrywce. Krótko mówiąc, tym, co budzi – mimo wszystko – uznanie i nie jest związane z bezpośrednią walką o byt.

Ze względu na fakt, że owa „klasa próżniacza” (w cudzysłowie lub bez – to już zależy od tego, jak wypełnia swoje zadanie) zajmuje się jednak rządzeniem, finansami, sprawami duchowymi, budzi zazdrość pozostałych członków społeczeństwa, zmuszonych ciężko pracować, aby zarobić na utrzymanie. Źródłem tego rozdźwięku jest pierwotny podział pracy na godną i niegodną. Wśród tej pierwszej kategorii można wymienić podboje, szlachetne postępki, bohaterskie czyny, a do drugiej grupy zaliczymy zaś codzienny znój, w którym nie ma nic wzniosłego. Podział ten stał się możliwy w chwili, gdy ilość produkowanych dóbr pozwoliła na utrzymanie klasy nieprodukcyjnej, czyli elit. I te grupy, które uzyskały majątek bez konieczności codziennej nużącej pracy, a zarazem dokonały czynów budzących podziw, bądź w inny sposób zdobyły dominującą pozycję, stały się wzorcem dla innych. Niesie to jednak doniosłe konsekwencje. Veblen twierdzi, że „członkowie społeczności, którzy nie osiągają tego normalnego, bliżej niesprecyzowanego poziomu dzielności lub bogactwa, nie cieszą się poważaniem wśród swych współplemieńców. Jednocześnie obniża się ich poczucie własnej wartości, ponieważ podstawą szacunku do samego siebie jest zwykle szacunek, jakim darzą nas sąsiedzi. Tylko ludzie nienormalni mogą przez dłuższy czas zachować szacunek do siebie, mimo że inni nimi pogardzają”. Bogactwo pozwala zatem uzyskać szacunek naszych sąsiadów i zwiększyć naszą atrakcyjność w oczach innych.

Hedonic treadmill

Niestety, jak to w życiu – nie ma nic za darmo, a za wszystko trzeba zapłacić. Raz uwolnioną żądzę trudno zapędzić z powrotem do klatki. W konsekwencji dobra tracą smak i pojawia się zjawisko określane mianem hedonic treadmill, co oznacza, że natychmiast przyzwyczajamy się do wyższego standardu życia, ale porażka i upadek uwiera nas bardzo – materialnie i godnościowo. Nic w tym dziwnego. Przesyt prowadzi do znużenia, ale niedostatek i spadek prestiżu boli jak dawniej. Dlaczego? Veblen sugeruje, że „Z natury rzeczy żaden pojedynczy człowiek nie może nigdy zaspokoić swej żądzy bogactwa, a możliwość zaspokojenia jej przez całą społeczność w ogóle nie wchodzi w rachubę. Podniesienie poziomu zamożności całego społeczeństwa, nawet bardzo znaczne, nie umniejsza tej żądzy, bez względu na to, jak powszechny byłby dobrobyt i jak >>równo<< i sprawiedliwie rozdzielone bogactwa. Każdy bowiem członek społeczności pragnie przewyższyć pod tym względem wszystkich innych. Gdyby pobudką do gromadzenia bogactw była, jak to się czasem zakłada, chęć zapewnienia sobie środków utrzymania lub podstawowych wygód życiowych, wówczas na pewnym szczeblu rozwoju gospodarczego ekonomiczne potrzeby społeczności mogłyby zostać zaspokojone…”. Przesyceni ponad zdrowy rozsądek nie możemy wycofać się z wyścigu, ponieważ współzawodniczymy o pozycję społeczną, o to, czym i kim jesteśmy na tle innych ludzi. Porównujemy siebie do innych, więc w takim przypadku bogactwo stanowi narzędzie, dzięki któremu osiągamy cel wyższy – szacunek innych.

Zobacz również:
Prawa ekonomii podlegają ocenie moralnej

Nasze skłonności wykorzystuje nowoczesny marketing, który podszeptuje: „musisz mieć to”, „odkryj tamto”, „zdobądź owo”. W rezultacie nabywamy przedmioty, które nie są nam przydatne użytkowo, ale mogą okazać się niezbędne ze względów prestiżowych, czyli – jeśli Veblen ma rację – pomagają zbudować nasz status, który przekłada się na nasze możliwości, pieniądze, karierę, zdrowie. Pętla się zamyka. Ścigamy się o rzeczy materialne, by zyskać niematerialne. Żartobliwie rzecz ujmując, mogłoby to dobrze o nas świadczyć, gdyby cele nasze kierowałyby się ku wzniosłym ideałom. A tymczasem za naszym pragnieniem, by wydawać coraz więcej, niekoniecznie kryje się pragnienie przewyższenia innych w konsumpcji na pokaz, ile chęć zachowania „przyzwoitego” poziomu życia, czyli takiego, który nie odbiega od statusu innych osób, do których się porównujemy. Czynimy to nawykowo i traktujemy jako rzecz oczywistą. Nie potrafimy zrezygnować ze środowiskowych przyzwyczajeń, ponieważ wyznaczają one nasze miejsce i zapewniają poczucie bezpieczeństwa. Bronimy się rękoma i nogami, by nie spaść poniżej określonego poziomu i niejednokrotnie bywa tak, że z wydatków pozwalających zachować pozory rezygnujemy wówczas, gdy już nie mamy wyjścia. Mechanizm ten dotyczy wszystkich klas społecznych i dopiero nędza zrywa z nas płaszcz pozorów.

Wydatki pozwalające zachować status jednostki i olśnić innych wiążą się – oprócz pragnienia unikania pracy „konkretnej”, produkcyjnej – ze zjawiskiem marnotrawstwa na pokaz. Wpływają także na normy społeczne oraz przekonania związane z pożądanym wzorcem sposobu życia przynależnego elitom, oddziałują zarazem na niższe klasy. Powstaje jednocześnie przeświadczenie, że zawody „czyste”, oparte na pracy umysłowej, związane z przebiegłością i sprytem cieszą się prestiżem, budząc zarazem uznanie, jak i strach. Ich praktykowanie stanowi najskuteczniejszą metodę, by aspirować wyżej i wyżej.

Wyzysk jako narzędzie dojścia do celu

Niezwykle ciekawe uzupełnienie teorii Veblena przedstawił Jon D. Wisman w artykule The Fundamental Character of Socioeconomic Exploitation: Human Nature, Technology, Social Institutions, and Ideology. Autor ujmuje wyzysk jako narzędzie służące uzyskaniu przewagi politycznej i ekonomicznej czyimś kosztem. Korzeni tego postępowania upatruje głównie w biologicznych uwarunkowaniach człowieka, mianowicie w tym, że jako gatunek dziedziczący pozycję społeczno-ekonomiczną, ludzie walczą o pozycję i partnera, wykorzystując innych do własnych celów. Chętnie traktujemy innych jako użyteczne narzędzia służące naszym korzyściom i atrakcyjności dla płci odmiennej. W takim ujęciu instytucje społeczne kanalizują walkę konkurentów. Ów socjoekonomiczny wyzysk istnieje od dawien dawna i przysłużył się budowaniu nowoczesnych państw, a monopol na przemoc wraz ze wzrostem skuteczności broni, ułatwiły elitom sprawowanie kontroli nad społecznością środkami produkcji, a także własnością, co umożliwiło skuteczne podporządkowanie innych i przejęcie nadwyżek produkcyjnych. Odbyło się to nie tylko na skutek przymusu, ale także dzięki skutecznej ideologii uzasadniającej nierówny podział czy stratyfikację społeczną. Wisman tłumaczy współczesny wyzysk wpływem obowiązującej ideologii, która pomimo istniejącej tu i ówdzie wolności słowa, obecności mediów czy swobody zrzeszania się, wciąż trzyma się dobrze i oddziałuje skutecznie na wielką skalę.

Zobacz również:
Praca – jedyne (w gruncie rzeczy) źródło ludzkiego dobrobytu

Wyzysk ów pozwala na marnotrawczą konsumpcję, ale uzyskana dzięki niej pozycja społeczna stanowi jedynie swoiste uzupełnienie głównego celu, jakim jest sukces reprodukcyjny. Doktor Satoshi Kazawa, psycholog ewolucyjny, podkreśla, że niewielu badaczy, z wyjątkiem biologów, przykłada wystarczającą miarę do związków łączących władzę i seks. Z tego też względu większość ludzi nie jest świadoma, do jakiego stopnia ich zachowania wiążą się z procesem rywalizacji seksualnej. Dzieje się tak ze względu na ukryte mechanizmy psychologii ewolucyjnej, które działają głównie poza naszą świadomością.

Kombinacja obu czynników – biologicznego i instytucjonalnego – ułatwia konkurencyjnym elitom współpracę i podział dóbr. Cel osiągany jest dwojako: przymusem oraz poprzez ideologię. Wisman stwierdza, że od samego zarania rozwoju cywilizacji można wyodrębnić cztery kluczowe popędy, które służyły wyzyskowi socjoekonomicznemu. Po pierwsze, cechy biologiczne człowieka, społeczności ludzkie, tak jak wszystkie gatunki reprodukujące się w drodze aktu seksualnego, rozwijały się dzięki dynamice doboru płciowego. Eksploatowanie innych członków społeczności pozwala zwiększyć nasze szanse reprodukcyjne. Po drugie, powstanie nowoczesnych technologii, okiełznanie przyrody oraz utworzenie regularnych armii zapewniło elitom skuteczne narzędzia przymusu pozwalające na podporządkowanie i kontrolę społeczną. Trzeci czynnik związany jest z instytucjami społecznymi, które „systematyzują i ukierunkowują narzędzia konkurencji, nadając procesowi eksploatacji specyficzny charakter społeczny”. Po czwarte, ważną rolę odgrywa oprawa ideologiczna, legitymizująca porządek społeczny i sprawiająca, że wszyscy akceptują istniejący podział, godząc się z jego istnieniem. Może zatem warto podążyć za wskazówkami Pawła z Tarsu?

Autor wyraża własne opinie, a nie oficjalne stanowisko NBP.

(©Envato)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Inkluzywny wzrost: co się za tym kryje?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Mówienie i pisanie o inkluzywnym wzroście stało się ostatnio modne. Zagadnienie to biorą na warsztat nie tylko ekonomiści, ale też politycy i przedstawiciele instytucji międzynarodowych.
Inkluzywny wzrost: co się za tym kryje?

Sprawiedliwe społeczeństwo – John Rawls i jego teoria

Kategoria: Społeczeństwo
Zgodnie ze znaną definicją sformułowaną przez rzymskiego prawnika Ulpiana Domicjusza sprawiedliwość określamy jako stałą wolę oddania każdemu tego, co mu się należy. Głód sprawiedliwości i ładu jest jedną z najważniejszych ludzkich tęsknot. Zżymamy się, gdy widzimy bezkarnych przestępców, utyskujemy na brutalność wielkiej polityki, w której silne państwa dominują nad słabszymi, bezwzględnie je niszcząc i eksploatując. Krzycząca niesprawiedliwość potęguje w nas uczucie bezradności i bezsiły, sprzyjając społecznej anomii. Trudno się zatem dziwić, że zagadnienie sprawiedliwości ogniskuje naszą uwagę, będąc zarazem przedmiotem dociekań myślicieli religijnych, filozofów oraz intelektualistów.
Sprawiedliwe społeczeństwo – John Rawls i jego teoria

Cyfrowa śmierć

Kategoria: Sektor niefinansowy
W pewnym sensie wszyscy jesteśmy dostawcami i użytkownikami sieci cyberprzestrzeni. Gromadzenie tam danych jest dzisiaj powszechną praktyką, stosowaną przez instytucje prywatne i państwowe. Media donoszą natomiast, że w cyberprzestrzeni coraz częściej obecni są zmarli. Szacunki wskazują, że pod koniec stulecia liczba martwych profili prawdopodobnie przekroczy liczbę pozycji żywych użytkowników, tworząc w ten sposób rodzaj „cyfrowego cmentarza”.
Cyfrowa śmierć