Okładka książki
Autor w szczegółowy sposób bada historię i współczesne powiązania z perspektywy układów scalonych (chipów). Są one wszędzie i we wszystkim, bez nich nie ma zaawansowanych technologii.
Kluczowe jest zwiększenie mocy obliczeniowej, a do tego potrzebne są coraz bardziej zaawansowane i o mniejszych rozmiarach chipy składających się niekiedy z miliardów tranzystorów. Ta moc decyduje o rozwoju wszelkich dziedzin gospodarki, także sektora zbrojeniowego. Kto ma nowocześniejsze chipy, ma przewagę militarną – od dronów po systemy rakietowe. Jest to decydujący aspekt, przez który Pekin wydaje na rozwój miliardy dolarów, mając świadomość swojego uzależnienia od zewnętrznych graczy. Okazuje się, że zależne od nich są też Stany Zjednoczone. Zrozumienie, jak do tego doszło, daje nam ścieżka przez Tokio.
Japońskie rozdanie
Zanim do gry weszły inne kraje azjatyckie, pierwszą rolę odgrywała Japonia. Po II wojnie światowej, władze w Waszyngtonie świadomie wspierały rozwój technologiczny Japonii. Miało jej to pomóc w staniu się demokratycznym kapitalistycznym państwem. Założenie było zbliżone do europejskich koncepcji, aby przez pogłębianie powiązań gospodarczych budować pokój. Do integracji relacji ekonomicznych, zarówno według amerykańskiej administracji, jak i liderów biznesowych z Kraju Kwitnącej Wiśni doskonale nadawał się przemysł półprzewodnikowy.
W 1946 r. Japończycy założyli Sony, a już w 1953 r. otrzymali licencję z amerykańskiego sektora na produkcję tranzystorów, które są składową krzemowych chipów. To one wyznaczyły przyszły kierunek elektroniki, co potwierdziły dalsze dzieje tego kraju. Rozpoczęto produkcję pierwszego topowego produktu Sony – radia tranzystorowego, co stało się pierwszym etapem rosnącej światowej pozycji tej marki. Do grona globalnych firm wykorzystujących chipy w swoich produktach weszły m.in. Sharp Electronics i Toshiba. Do Japonii przenoszono też amerykańską produkcję i montaż półprzewodników. Przemawiały za tym niższe koszty pracy, wyższa wydajność i, jak argumentowano, większe umiejętności adaptacyjne do monotonnych zadań oraz brak związków zawodowych. Doprowadziło to do tego, jak wylicza autor, że Japonia w 1964 r. prześcignęła USA w produkcji tranzystorów, choć to Amerykanie wciąż odpowiadali za najbardziej nowoczesne chipy. W tym okresie Tokio zaczęło wspierać zaawansowane technologie jako element rozwoju swojej gospodarki. Rodzime firmy, wprowadzające innowacje w produkcji, odpowiadały w 1990 r. za 50 proc. wszystkich inwestycji w tym sektorze. Do ich rosnącej pozycji przyczyniły się te same czynniki, przez które Amerykanie przenosili zakłady do Azji.
Zobacz również:
Unia Europejska chce zmniejszyć zależność gospodarczą od Chin
W tym czasie okazało się, że życie codzienne obywateli jest uzależnione od chipów, obecnych w większości sprzętów, przez co zaczęto postrzegać je jako zasób strategiczny. Doszło do silnej konkurencji z Amerykanami, których Kraj Kwitnącej Wiśni miał pokonać. Japończykom zarzucano wsparcie rządowe, ochronę rynku wewnętrznego oraz dostęp do taniego kapitału. W 1986 r. prześcignęli oni Stany Zjednoczone w zakresie liczby wyprodukowanych układów scalonych. Niektórzy ówcześni japońscy intelektualiści argumentowali, że ich kraj nie musi podporządkowywać się USA, gdyż są one uzależnione od japońskich chipów i zwiększania ich mocy obliczeniowej, w tym do precyzji broni nuklearnej.
Amerykanie, chcąc zmienić stan rzeczy, zaczęli odbudowywać swoją przewagę przez wprowadzanie nowych innowacji, a przewagę konkurencyjną miało wzmocnić przenoszenie kolejnych amerykańskich fabryk poza granice, tym razem do Korei Południowej i Tajwanu. Doprowadziło to do nowego przetasowania.
Korea wchodzi do gry
Korea Południowa przez lata po II wojnie światowej była niezamożnym i słabo rozwiniętym państwem, z doświadczeniem japońskiej okupacji, a tym samym, eksploatacją ekonomiczną. To wtedy Samsung, założony przez Lee Byung-Chul’a, zajmował się sprzedażą ryb i warzyw. Lee, jak argumentuje Miller, odkrył szansę w zmaganiach Amerykanów z konkurencją z Japonii, by wykorzystując te napięcia stać się jej tańszym odpowiednikiem. Przekonanie Lee wzmocniło zwiedzanie firm technologicznych podczas podróży do USA. W latach 80. XX w. władze w Seulu przyjęły również jako kluczowy segment gospodarki rozwój sektora półprzewodnikowego. Już wcześniej Korea stanowiła montownię dla amerykańskich i japońskich układów scalonych. Nie bez znaczenia było też finansowe wsparcie USA dla utworzonego w latach 60. XX w. Koreańskiego Instytutu Nauki i Technologii, dzięki czemu rosła liczba Koreańczyków wykształconych na Zachodzie.
Wchodząc do gry Samsung potrzebował inwestycji wartych ponad 100 mln dol. Władze w Seulu oznajmiły, że są gotowe wspomóc finansowo te działania – zobowiązały się zainwestować 400 mln dol. na rozbudowę tego sektora. Tym śladem podążyły krajowe banki zapewniające tanie kredyty. Dążenia te wsparła również Dolina Krzemowa, dla której był to sposób na walkę z japońskimi konkurentami. Ponadto przytaczano te same zalety, co przy współpracy z Japończykami, jak tańsze koszty pracy. Amerykańskie firmy zaczęły zakładać spółki joint venture z Samsungiem. USA zapewniały rynek zbytu dla układów scalonych z Półwyspu Koreańskiego. Wygraną dla Koreańczyków okazał się transfer technologii, niekiedy najnowszej – Samsung wykupywał licencje od amerykańskich firm wycieńczonych rywalizacją z Japonią, co z ich perspektywy było pożądanym zastrzykiem kapitału. Koreę wzmocniło załamanie się w 1990 r. gospodarki Japonii, w tym jej przeinwestowanego sektora chipów. W 1998 r. koreańskie przedsiębiorstwa uzyskały pozycję lidera w produkcji pamięci DRAM. Dla porównania, jak podaje autor, Kraj Kwitnącej Wiśni pod koniec lat 80. XX w. odpowiadał za 90 proc. tego rodzaju chipów, w 1998 r. kontrolował już tylko 20 proc. tego rynku. Samsung wciąż udoskonalał produkcję i same produkty. Obecnie firma wytwarza zarówno chipy do własnych towarów, jak i dla zewnętrznych podmiotów.
Zobacz również:
Chiny nie ustąpią przed presją USA
Ostatecznie oprócz amerykańskiego Microna, czołową pozycję w światowej produkcji pamięci DRAM obejmuje Samsung i SK Hynix, druga koreańska firma (obie łącznie produkują 44 proc. układów pamięci). Grupa Samsung w 2022 r. odpowiadała już za 22 proc. koreańskiego PKB.
Tajwan podbija stawkę
Autor książki stawia tezę, że po wycofywaniu się USA po wojnie w Wietnamie i ograniczeniu swojej obecności wojskowej w tym regionie, część krajów azjatyckich obawiało się opuszczenia przez Zachód i rosnącego zagrożenia ze strony ruchów komunistycznych. Zakładano, że teorie Marksa miały nie być pociągające dla obywateli, jeśli państwo zapewniłoby im pracę oraz rozwój gospodarczy. Ponadto dla samego Tajwanu, przez bliskość komunistycznych Chin i rosnącego zagrożenia militarnego, brak zaangażowania USA w regionie jawiło się jako ryzyko egzystencjalne. Tajpejowi zależało na pogłębianiu relacji gospodarczych ze Stanami Zjednoczonymi, gdzie trzonem miały być elektroniczne elementy półprzewodnikowe, co miało przyciągnąć jak kula śnieżna inne inwestycje powiązane z technologiami. Warto wskazać, że od lat 60. XX w. włączanie się w łańcuchy dostaw układów scalonych było oparte na opracowanym planie. Rozwiązaniem powyższych wyzwań, według tajwańskich władz, stało się ściągnięcie amerykańskich fabryk półprzewodników, co miało wspomóc przekazanie technologii know-how. Tajpej postrzegał to nie tylko z perspektywy ekonomicznej, ale bezpieczeństwa. Wychodził z założenia, że choć USA nie mają interesu w obronie wyspy, to na pewno będą chronić swoje firmy. Im więcej byłoby takich inwestycji, proporcjonalnie wpłynęłoby to na bezpieczeństwo kraju. Pierwsze zakłady produkcyjne otwarto w 1969 r. i funkcjonują do dziś, prowadząc do uzależnienia Doliny Krzemowej.
Jeden z tajwańskich ministrów, jak odnotowuje autor książki, przez 20 lat podczas wizyt w USA, za każdym razem udawał się na spotkania z decydentami branży półprzewodnikowej, namawiając ich na otwieranie swoich zakładów na wyspie, co pokazuje czym jest konsekwencja w realizacji celów państwowych. Tajpej zatrudnił w 1985 r. Morrisa Changa, amerykańską legendę z branży, by zarządzał tajwańskim sektorem układów scalonych, wskazując mu, że państwo jest zainteresowane promocją tej działalności i będzie się starać dostarczyć wszystkie potrzebne środki finansowe i gwarantować swobodę działania.
Tajwan należał już wtedy do czołówki w montażu chipów na światowym rynku. Pojawiał się przy tym rozdźwięk – duża część obywateli pracowała w tej branży, ale większość zysków przypadało krajom zajmującym się projektowaniem oraz produkcją najnowszych chipów. Decydenci polityczni byli świadomi, że tylko wyjście na wyższy poziom w łańcuchu dostaw, pozwoli rozwijać się gospodarce. Ponadto pozostanie w status quo było ryzykowne, gdyż Chiny w wyniku zmian politycznych stały się tańszym miejscem do montażu sprzętu niż Tajwan.
Zobacz również:
Oskar Pietrewicz: Korea Południowa – od biedaka do światowego lidera
Chang jeszcze w USA wpadł na nowatorski pomysł stworzenia fabryki, która produkowałaby chipy zaprojektowane przez swoich klientów, co byłoby opłacalne tylko w przypadku masowej produkcji układów scalonych. A wraz z zaawansowaniem maszyn, ich cena rosła. Wcześniej to producenci chipów odpowiadali też za ich projektowanie. Chang przewidział trendy na rynku – rozdzielił to, co wydawało się nierozerwalne. Koncepcję zaczął wprowadzać w życie na Tajwanie. Jego władze zobowiązały się zapewnić 48 proc. początkowego kapitału nowo powoływanej firmie TSMC (Taiwan Semiconductor Manufacturing Company), jeżeli Chang zaangażuje w projekt zagraniczną firmę, która zapewni dostęp nowoczesnych technologii. Do współpracy wszedł Philips, który przekazał 58 mln dol. Pozostałą część brakującego kapitału, zgodnie z wyrażoną wolą władz, mieli pokryć majętni Tajwańczycy. Nie wszyscy byli chętni. Książka przytacza historię, gdzie po spotkaniach z Changiem, jeden z przedsiębiorców odmawiał wsparcia. Dlatego zadzwonił do niego premier Tajwanu, mówiąc: „Rząd był dla ciebie bardzo dobry przez ostatnie dwadzieścia lat. Teraz ty zrób coś dla rządu”. I biznesmen przekazał środki. Ponadto władze udzieliły nowo powstającej firmie ulgi podatkowe. Miller argumentuje, że nigdy de facto TSMC nie było prywatnym przedsiębiorstwem, ale projektem państwowym. Uważa, że w dużej mierze kluczem jej sukcesu było zatrudnienie osób z sektora pracujących wcześniej w USA, a także powiązania ze Stanami Zjednoczonymi, z których w dominującej części pochodzili jej klienci.
Dzięki powstaniu TSMC ugruntował się nowy typ działalności nazywany fabless (bez własnych fabryk), polegający na projektowaniu układów scalonych przez podmioty nie mające wystarczających środków na ich własne wytworzenie. Założenia tajwańskiej firmy spowodowały zmiany na całym rynku, gdyż do gry weszły startupy, których nie było stać na własne zakłady produkcyjne. Obecnie otwarcie fabryki to koszt około 20 mld dol., w którą ciągle trzeba inwestować, żeby nie wypaść z szachownicy. TSMC samo nie projektuje chipów, przez co było gwarancją, że projekty twórców nie zostaną skopiowane.
Celem Tajwanu jest utrzymanie pozycji producenta najnowocześniejszych chipów na świecie. Miller podaje, że w 2020 r. TSMC produkowało tranzystory o połowę mniejsze od koronawirusa. Tylko ta firma jest w stanie wytworzyć niektóre chipy, a im więcej produkuje, tym bardziej udoskonala swoje procesy i zmniejsza koszty inwestycyjne, przez co proporcjonalnie zyskuje przewagę konkurencyjną. Autor podaje również, że choć TSMC ma otwarte fabryki w USA i w Chinach, to najnowocześniejsza produkcja nadal odbywa się na wyspie. Tylko w latach 2022–2024 zamierzała dokonać inwestycji w wysokości 100 mld dol. Tajwan, zgodnie z przytoczonymi danymi w książce, odpowiada za 37 proc. dorocznej nowej mocy obliczeniowej na świecie.
Montażownie łatwo zastąpić i otworzyć w innym miejscu, trudniej jest z samymi fabrykami układów scalonych, gdyż z roku na rok wzrasta ich zaawansowanie technologiczne, a tym samym uzależnienie świata od Tajwanu. Zależy na tym władzom wyspy. Przy ciągłym zwiększaniu chińskich sił militarnych w Cieśninie Tajwańskiej, znamienne są słowa tajwańskiej prezydent z 2021 r. określające, że sektor układów scalonych jest „krzemową tarczą” przed agresorami.
Showdown
Nie ma wątpliwości, że chipy zmieniły ekonomię Korei i Tajwanu, co umożliwiły wcześniejsze działania Japonii. Stały się jednym z głównych produktów eksportowych tych krajów i przyczyniają się do rozwoju gospodarczego, czym zrealizowały długofalowe strategie wyznaczane przez sektor prywatny oraz państwowych decydentów. Wszechobecność chipów sprawia, że świat uzależnił się od kilku firm. Ze względu na ciągły rozwój technologiczny niewielu ma odpowiednie zasoby kadrowe, jak i finansowe, do ich własnej produkcji (koszt jednej maszyny do litografii EUV to 100 mln dol.) Są one tak wysokie, że w USA większość firm oprócz Intela sprzedała swoje zakłady i koncentruje się na projektowaniu układów scalonych. Celne jest także spostrzeżenie autora dotyczące tego, że w omawianym sektorze nie wystąpiła jego globalizacja, lecz „tajwanizacja”.
Zobacz również:
Chips Act. UE stawia na półprzewodniki
Dzięki swoim działaniom oba kraje uzależniły od siebie USA, którym ze względów gospodarczych zależy na bezpieczeństwie. Od tych samych chipów uzależnione są Chiny. Najbardziej unaocznia to jednak sama rywalizacja o technologie układów scalonych między tymi mocarstwami.
Z tego powodu ryzykowne jest zaatakowanie Tajwanu przez Chiny, co wpłynęłoby nie tylko na światową gospodarkę, ale także drastycznie na ChRL – stanęłyby tysiące fabryk. A brak obrony Tajwanu przez USA byłoby z tego samego powodu ryzykowne. Ponadto przejęcie wyspy przez Chiny mogłoby wpłynąć na ich przewagę technologiczną oraz militarną. Przez obustronne naciski i gwarancję rynku zbytu, Korea i Tajwan starają się balansować między Chinami i Stanami Zjednoczonymi.
Warto mieć te kraje jako swoich sprzymierzeńców. Po wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie, Zachód wraz ze swoimi azjatyckimi sojusznikami nałożyli restrykcje w handlowaniu z Rosją częścią chipów, uderzając tym samym w jej przemysł, w tym wojskowy.
Książka mimo nieukrywanego amerykocentryzmu autora, tracąc przez to przy głębszych analizach, warta jest jednak lektury.
Autorka wyraża własne opinie, a nie oficjalne stanowisko instytucji, w której jest zatrudniona.