Cięcia to nakaz rynków finansowych i rentierów

I znów państwo opiekuńcze oraz pracownicze uprawnienia stały się przedmiotem zmasowanego ataku. Pod hasłem „uzdrowienia finansów publicznych”, a w szczególności w wyniku obsesji deficytu i długu publicznego, modne stały się cięcia wydatków budżetowych. Głównym celem mają być oczywiście, nie uprawnienia, lecz „przywileje” pracownicze.
Cięcia to nakaz rynków finansowych i rentierów

prof. Tadeusz Kowalik

Stary Człowiek Hemingwaya był
rybakiem – virtuoso.
Jeśli ujawnił słabość, to
w niedocenieniu przemożnej
siły destrukcyjnej rekinów.
(P. Baran).

Pisząc o projektach rządu Camerona, „Financial Times” zauważa: „sławna (lub niesławna) Żelazna Lady, Margaret Thatcher nie odważyła się na tak głębokie cięcia”. Można tam też przeczytać, że dzięki nowo nawróconym uczestnikom,  domagającym się cięć, jastrzębi duch unosi się nad obradami G-20. Nawet ultrakonserwatywny „Wall Street Journal Europe” z 28 maja ironizuje na temat ostatniej „europejskiej mody”: Nobody wants to miss the cutting (Nikt nie chce stracić okazji do cięć).

Można powiedzieć, że Leszek Balcerowicz i jego akolici, a w „Gazecie Wyborczej” Witold Gadomski mają swój dzień.

Wszelako, w zachodniej opinii publicznej dokonała się istotna zmiana. Na przykład w prasie amerykańskiej czy brytyjskiej, zwłaszcza na łamach „Financial Times” obecne są dwa nurty. Dominuje ortodoksyjny, traktujący jako najpilniejsze zadanie, „odzyskanie zaufania rynków finansowych”, „uzdrowienie finansów publicznych i rozpoczęcie uwalniania się od pętli zadłużenia grożącej inflacją”. Symbolem stały się poglądy nowej Żelaznej Damy, kanclerz Niemiec Angeli Merkel.

Obecny jest jednak także nurt sprzeciwu wobec tej antydeficytowej histerii, wskazujący na niebezpieczeństwo utrwalenia półstagnacyjnego charakteru ożywienia lub wręcz nawrotu kryzysu. Wymienię choćby publikacje Jeffreya Sachsa, Lorda Skidelsky’ego, a zwłaszcza czołowego publicysty ekonomicznego „Financial Times” Martina Wolfa. Nie mówiąc już o wielu publikacjach „amerykańskiego Andrzeja Leppera” (to wynalazek Leszka Balcerowicza, który, mam nadzieję, przejdzie do annałów myśli ekonomicznej), Josepha Stiglitza.

Zwłaszcza w USA Keynes, keynesizm w jego różnych odmianach, powrócił zarówno do literatury ekonomicznej, jak i do polityki gospodarczej. W Polsce nawet w erze informatycznej idee zachodnie przychodzą ze znacznym opóźnieniem. Jeśli w głównych „przekaziorach” (to z Marka Nowakowskiego) się pojawiają, to jako ciekawostki czytane w kraju zadowolonym, że im nie ulega. Czyż nie pamiętamy wyznania obecnego ministra spraw zagranicznych (który spędził wiele lat w Stanach), iż jest „szczęśliwy, że żyje w kraju, który nie poddaje się szaleństwu keynesistowskiemu”?

Jest więc niemal pewne, że w wielu krajach państwo opiekuńcze zostanie znów pokaleczone. Dotychczas, mimo licznych ataków i ograniczeń, przynajmniej w Europie Zachodniej, obroniło się. Na poparcie tej tezy nie trudno odwołać się do danych statystycznych oraz szeregu monografii specjalistów. Z całkiem nowej książki (Brooksa i Manza, 2007) dowiadujemy się, że tytułowa „uporczywość” (persistence) trwania państwa opiekuńczego wynika z głęboko zakorzenionego przywiązania opinii publicznej, społeczeństwa, do jego instytucji. Nawet w Niemczech po drastycznych reformach Schroedera-Hartza udział wydatków socjalnych wynosi (dane za 2006 r.) 26 proc. PKB, o 9 pkt. proc. więcej niż w USA, ale tylko o jeden punkt procentowy mniej niż w Szwecji.

Do podobnych wniosków doszedł też autor nieco wcześniejszej monografii welfare state Peter Lindert (2004). Konstatując w czołowych państwach dobrobytu, zwłaszcza w krajach skandynawskich, połączenie dużej sprawności ekonomicznej i technologicznych z bardzo wysokim poziomem zabezpieczenia społecznego, autor ten (Lindert, 2007) żartobliwie nazywa państwa opiekuńcze „darmowym obiadem” (free lunch).

Skąd zatem biorą się poglądy o zmierzchu państwa opiekuńczego? Odpowiedzi należy, jak sądzę, szukać  w alternatywie, jaką prezentują  ci, którzy te poglądy upowszechniają. Z dwóch względów odwołam się do poglądów mego przyjaciela, Jerzego Hausnera. Wzgląd pierwszy to uznanie stanowiska za cenne o tyle, że nie poprzestaje, jak np. Leszek Balcerowicz, na gołosłownym twierdzeniu, że gospodarka polska oraz zachodnie, z Niemcami na czele, są ciągle jeszcze „przesocjalizowane”, lecz przedstawia, w Polsce bodajże najwyraźniej, koncepcję alternatywną.

Po drugie, z uwagi na drogę życiową Hausnera, charakter pisarstwa i pełnione funkcje (minister pracy, wicepremier), jego rola jako członka Rady Polityki Pieniężnej może być wyjątkowa, jako tego wśród członków, który ma najszersze spojrzenie na gospodarkę, na jej społeczne aspekty, na politykę ekonomiczną. A to jest niezmiernie potrzebne jako czynnik ułatwiający współpracę banku centralnego z rządem. Gdy tego szerokiego poglądu na gospodarkę i społeczeństwo braknie, polityka pieniężna przestaje być postrzegana jako jedno z narzędzi bogatego instrumentarium, jakim dysponuje współczesne państwo. A doświadczyliśmy przecież tego, że niektórzy członkowie RPP (czy nie większość?) nie chcą i/lub nie potrafią wyjść poza swą wąską specjalność. Dla nich – pieniądz, stopa procentowa to prawie wszystko.

Jest jeszcze dodatkowy powód, osobisty. Aż w trzech książkach, które ukazały się prawie jednocześnie, [Jerzy Hausner (2009), Mączyńska (red), 2009a, Mączyńska (red), 2009b]  polemizuje z autorem niniejszego tekstu. Wprawdzie można założyć, że wskutek obecnego kryzysu poglądy Hausnera uległy (pewnej) ewolucji, książki bowiem powstawały przed, lub co najmniej w początkach, kryzysu. Myślę jednak, że podjęcie polemiki z zasadniczą tezą Hausnera ma ogólniejszy sens. Chodzi głównie o losy państwa opiekuńczego i nasz do niego stosunek.

Hausner pisze: „Kowalik jest konsekwentnym lewicowym keynesistą, tym samym zwolennikiem interwencjonizmu państwa w gospodarce, przede wszystkim po stronie popytowej i poprzez mechanizmy redystrybucyjne (…). Fundamentem tej koncepcji jest „państwo opiekuńcze”, a uzasadnieniem idea „społecznej gospodarki rynkowej”. Cały problem polega na tym, że współczesna gospodarka i współczesne państwo nie odpowiadają tym doktrynalnym założeniom, i to od dawna (…). Zasadnicza zmiana polega na tym, że współczesne państwo nie jest już państwem interwencjonistycznym i redystrybucyjnym (…). Przestało być narodowym keynesowskim państwem opiekuńczym, a stało się schumpeterowskim państwem pracy, uczestnikiem międzynarodowego i globalnego porządku (…). Wynika stąd m.in. zasadnicza zmiana podejścia do płac (…). [Obecnie] są one głównie rozumiane jako czynnik kosztów i międzynarodowej konkurencyjności” (Hausner, 2009: 134-135). Hausner wyraża(ł?) „głębokie” przekonanie, że keynesowska i redystrybucyjna polityka dochodowa już nie wróci (tamże, 136).

Najpierw pewne uściślenie. Upominam się o obecność postulatów lewicy keynesowskiej, a zwłaszcza bogatego dorobku przemilczanego Michała Kaleckiego. Ale najbardziej domagałem się i domagam skorzystania z praktycznych doświadczeń krajów skandynawskich, które godziły politykę popytową z dbałością o podażową stronę rynku pracy, o aktywną politykę zatrudnienia. Z modelu, który od kilku dziesięcioleci skutecznie łączy wysoki poziom zabezpieczenia społecznego z nowoczesnością i wysoką konkurencyjnością. Przypomnę tu, że Keynes wskazywał na dwie wady kapitalizmu: nie tylko niezdolność do pełnego zatrudnienia, lecz także „dowolny i społecznie niesprawiedliwy podział bogactwa i dochodów” (Keynes, [1936]1956: 483). A ta wada jest przez główny nurt, a nawet przez neokeynesistów, notorycznie pomijana.

Jeśli zaś chodzi o keynesowską politykę interwencjonistyczną, to już na pierwszy rzut oka widać, że w czasie kryzysu powróciła ona nadspodziewanie szybko, i to w skali największej w historii. Niestety, nie w Polsce, za co już płacimy uwiądem intelektualnym. Za pomocą keynesowskiego narzędzia wysokich deficytów i długów uchroniono świat od nowego wydania Wielkiego Kryzysu. Nie złamano jednak siły Wall Street, londyńskiego City, oraz szczególnie silnych w Niemczech wpływów grup rentierskich, domagających się już dziś przywrócenia zaufania do rynków finansowych. To one narzucają politykę korzystną dla posiadaczy papierów państwowych. Stąd niebezpieczeństwo krótkotrwałości nawrotu do Keynesa.

Trudniej przewidzieć, co się stanie z polityką redystrybucyjną. Wszelako już teraz wiemy, że jedną z głębszych przyczyn obecnego kryzysu światowego jest wadliwy podział dochodu narodowego. Wskazuje na to wielu znanych ekonomistów, Paul Krugman, Robert Reich, Jeffrey Sachs, Joseph Stiglitz.

Oto przypadek najjaskrawszy. W USA w ciągu trzydziestu lat (1978-2007) nie wzrosły godzinowe płace 80 procent pracowników (z wyłączeniem menedżerów wszystkich szczebli). Czyż to nie horrendum? To ten fakt sprawił, że w USA zanika klasa średnia (Krugman, 2002). Przecież właśnie to zrodziło  wielkie problemy z popytem krajowym i na tym podłożu powstała pokusa szukania środków zastępczych, w postaci kolosalnego zadłużenia, m.in. osławione sub-prime, czyli kredyty hipoteczne dla uboższych, często niewypłacalnych.

Nie jest wolna od tych problemów Unia Europejska. Ostatnio coraz częściej padają pod adresem Niemiec oskarżenia, że windując eksport, zaniedbują rynek krajowy. Uważa się (Flassbeck, 2010), że to one ponoszą winę za kryzys Grecji, Portugalii, Hiszpanii, traktując płace właśnie tak, jak radzi Jerzy Hausner, jako czynnik kosztów umożliwiających otrzymywanie niebotycznych nadwyżek eksportowych, dezorganizujących finanse innych krajów. Przypomnijmy, że w chwili tworzenia systemu z Bretton Woods, J. M. Keynes zabiegał o przyjęcie zasady nakładania finansowych kar na takie kraje, które uporczywie utrzymują nadwyżkę eksportową, które traktują płace jako czynnik obniżania kosztów dla zwiększania konkurencyjności. Tak, cięcia Schroedera-Hartza zwiększyły dynamikę gospodarki niemieckiej, ale czyim kosztem? Kosztem zubożenia sąsiadów.

Choroba ta trawi również gospodarkę Polski. Szczycimy się,  że w czasie transformacji PKB wzrósł już prawie dwukrotnie. O tyle też mniej więcej wzrosła wydajność pracy. Wszelako płace realne pozostawały rażąco w tyle. Odzyskały poziom sprzed transformacji dopiero w okolicach 2000 r. Były spychane w dół przez wysokie bezrobocie przy braku skutecznej obrony ze strony związków zawodowych, zwłaszcza „Solidarności” złamanej przez rozciągnięcie parasola nad Planem Balcerowicza. W Polsce udział płac w dochodach spada najszybciej wśród krajów UE, z wyjątkiem Irlandii. Niskie zaś płace jako narzędzie konkurencyjności nie zachęcały przedsiębiorców do postępu technicznego. Niskie płace to ograniczony popyt, a więc i marne perspektywy zyskowności inwestycji. Są zatem antywzrostowe i antyzatrudnieniowe. Dodajmy, że po stronie pracowników niskie płace negatywnie wpływały na ich kulturowy i zawodowy poziom.

Gdy pada argument (o dziwo, niekiedy nawet z ust ludzi lewicy), że w Polsce płace muszą być niskie, bo pracujący utrzymują wielu emerytów i rencistów, to należy odpowiedzieć: mamy ich tylu głównie dlatego, że prowadzono politykę niskich płac. Oznaczało to duszenie popytu krajowego, a więc i słabą dynamikę gospodarczą utrzymującą stopę zatrudnienia na najniższym poziomie w UE, w tak długim okresie. Czy to antykeynesizm? Tak, ale przede wszystkim brak zdrowego rozsądku.

Tak więc, Jerzy Hausner w opisie rzeczywistości ma rację: płace były i nadal bywają traktowane jako niemal wyłącznie narzędzie konkurencyjności. Nie dostrzegł tylko, że uogólnił i uznał za normalną sytuację chorą, patologiczną, która prowadzi do coraz głębszych załamań. A pisze to człowiek o szerokich horyzontach, niegdyś wielce zasłużony dla upowszechnienia w Polsce negocjacyjnych i kooperacyjnych form działalności gospodarczej, badacz partycypacyjnej reprezentacji wielkich grup społecznych. Dla mnie jest to przykre osobiście, bo z wielkim sentymentem wspominam kilkuletnią współpracę na rzecz skandynawskich wzorców, począwszy od naszego pierwszego spotkania w Sztokholmie, w 1992 roku. Od tego zaczęła się nasza przyjaźń. Bo nie chcę, by moi koledzy zaczynali ze mną rozmowę: „Twój Hausner”… I żal, że nie współuczestniczy w coraz szerszym ruchu na rzecz zabezpieczenia świata pracy przed dalszym odtwarzaniem kapitalizmu jako schumpeterowskiej „cywilizacji nierówności”.

Właśnie takiego Hausnera potrzeba w Radzie Polityki Pieniężnej, która nie powinna być nastawiona na poświęcanie rozwoju społeczno-gospodarczego na rzecz niefortunnej metody zbijaniu długu i inflacji. Trzeba to odwrócić, dążąc do zmniejszenia długu i deficytu za pomocą uruchomienia wszystkich rezerw wzrostu, przede wszystkim siły roboczej. A więc zerwać ze współzawodnictwem w cięciach wydatków socjalnych i płac. Zwłaszcza, że obecnie podstawowym niebezpieczeństwem nie jest inflacja, lecz jej odwrotność – deflacja. Pisze o tej groźbie w alarmującym tonie nawet konserwatywny American Enterprise Institute: „ Gdy rynki w Europie żyją obsesją kryzysu zadłużenia, nie zauważyły, że grozi nam coś bardziej złowieszczego. Stany Zjednoczone oraz Europa zmierzają – a Japonia już tego doświadczyła – do deflacji, klasycznego przedłużenia kryzysów, co zwiększa realny ciężar długu oraz uderzy w zyski”  [Maklin, 2010].

I jeszcze jedno. Nie przestaje mnie dziwić sztuczna konstrukcja „schumpeterowskiego państwa pracy”, która pojawiła się w literaturze kilka lat temu. Wzoru dla państwa pracy dostarczały przede wszystkim te kraje, które prowadziły politykę pełnego zatrudnienia, rozbudowywały państwo opiekuńcze, czyli głównie kraje skandynawskie, Belgia, Holandia, Niemcy. Teraz politykę pełnego zatrudnienia postulują oba traktaty konstytucyjne UE. Upominają się o nią nobliści William Vickrey i Joseph Stiglitz, a pośród naszych ekonomistów najkonsekwentniej kaleckista Kazimierz Łaski.

Kampanie przedwyborcze są z reguły szkodliwe dla gospodarki. Tym razem stało się inaczej. Wbrew opisanej wyżej histerii, w co wpisały się główne media i „główni ekonomiści” (w rzeczywistości prasowi rzecznicy banków-córek), władze polskie, nie mogły sobie pozwolić na to, by przed głównym starciem wyborczym skonfliktować różne grupy społeczne. Z tym większą uwagą przyglądajmy się budżetowi na przyszły rok.

Prof. Tadeusz Kowalik
Od 1993 r. w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN. Wykładowca w Wyższej Szkole Przedsiębiorczości i Zarządzania im. L. Koźmińskiego. Profesor nauk humanistycznych i ekonomii. Badania naukowe prowadził  m.in. na uczelniach w Genewie, Cambridge, Kalifornii i Los Angeles. Wykładał m.in. na uniwersytetach w Toronto, Oksfordzie, Nowym Jorku. Jest autorem wielu książek i publikacji poświęconych przemianom gospodarczym i społecznym. Założyciel Unii Pracy i Stowarzyszenia Studiów i Inicjatyw Społecznych. Jeden z najbardziej znanych krytyków reform Balcerowicza i polskiego modelu transformacji.

Brooks C. i Manz J., 2007, Why Welfare States persist. The Importance of Public Opinion in Democracies, Chicago University Press, Chicago.

Hausner J., 2009,  Z „Kuźnicy”, z rządu i spoza…Universitas Kraków

Lindert P.H., 2004, Growing Public: Social Spending and Economic Growth Since the Eighteenth Century, Cambridge University Press, Cambridge.

Lindert P. H., 2007, Welfare States, Markets and Efficiency: the free lunch puzzle continues, Lecture at the Jerusalem Institute, Internet.

Mączyńska E. i Pysz P., 2009a, Poland’s transition and its future, Warszawa

Mączyńska E. i Pysz P., 2009b, Polska transformacja i jej przyszłość, Warszawa

Stiglitz J., 2006, Szalone lata dziewięćdziesiąte, Wydawnictwo Naukowe PWN Warszawa

prof. Tadeusz Kowalik

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Rola banków centralnych w cyfrowej transformacji rynków finansowych

Kategoria: Analizy
Proces transformacji cyfrowej postępuje w bardzo szybkim tempie, a społeczeństwo i gospodarka wyraźnie odczuwają jego konsekwencje. Wirtualne spotkania, komunikatory internetowe i zakupy online stały się nieodłącznym elementem życia codziennego.
Rola banków centralnych w cyfrowej transformacji rynków finansowych