Autor: Jeffrey Frankel

Profesor ekonomii na Harvardzie

Cztery magiczne sztuczki dla konserwatystów budżetowych

Stany Zjednoczone słyną ze zdolności do innowacji. Aspirujących do roli konserwatystów budżetowych z całego świata może zatem zainteresować poznanie czterech sztuczek, których powszechnie używają amerykańscy politycy, kiedy obiecują zmniejszenie podatków wraz z jednoczesnym ograniczeniem deficytu budżetowego.
Cztery magiczne sztuczki dla konserwatystów budżetowych

Jeffrey Frankel

Są to obietnice, których nie da się dotrzymać z prostego powodu: deficyt budżetowy to wydatki rządowe minus wpływy z podatków. Przez lata jednak każdą z tych sztuczek udoskonalono. Swoje barwne nazwy zyskały one we wczesnych latach prezydentury Ronalda Reagana: mamy więc „magiczną gwiazdkę”, „różowy scenariusz”, hipotezę Laffera oraz scenariusz „zagłodzić bestię”.

Pierwsze z tych określeń wymyślił David Stockman, dyrektor ds. budżetu u Reagana. Początkowo był to akt desperacji, ponieważ zaplanowane w budżecie na 1981 roku kwoty nijak się nie sumowały. „Wynaleźliśmy więc magiczną gwiazdkę”- pisał w 1986 r. Stockman w „Tryumfie polityki”. „Skoro nie możemy znaleźć na czas oszczędności – a naprawdę nie mogliśmy – to wyemitujemy IOU (ang. „I Owe You” to popularne określenie obligacji — przyp. tłum). Nazwiemy je «Przyszłe oszczędności do ustalenia»”.

Od tego czasu ta magiczna gwiazdka stała się dobrze znanym amerykańskim wynalazkiem. Ostatnie przykłady obejmują rekomendację komisji Simpsona-Bowlesa – której w 2010 r. zlecono nakreślenie ścieżki konsolidacji budżetu – obcięcia przyrostu wydatków o ściśle sprecyzowane kwoty, ale bez wskazania, gdzie można tych cięć dokonać. Plany wydatkowe kandydata na prezydenta USA, Mitta Romneya też obejmują ten czarodziejski trik. Podobnie jest z jego planem rezygnacji z takiej kwoty zwrotów podatkowych, żeby pokryć ubytek 5 bilionów dolarów wpływów, spowodowany obniżeniem krańcowych stawek podatku o 20 proc. Nie mówi się, jakie kruczki w prawie podatkowym chce zlikwidować.

W miarę zbliżania się dnia wyborów na kandydatów rośnie presja, żeby podawali więcej szczegółów. Czarodziej ucieka się wówczas do „różowego scenariusza”: skoro nie może znaleźć dość kruczków podatkowych do wyeliminowania, musi twierdzić, że chodziło mu o to, iż ubytek wpływów da się skompensować dodatkowymi przychodami podatkowymi, jakie zapewni szybszy wzrost gospodarczy.

Tu zasługa wynalezienia metody – przez samego jej autora określanej jako „być może moja najważniejsza spuścizna” – przypada Murrayowi Weidenbaumowi, przewodniczącemu pierwszej Rady Doradców Gospodarczych za czasów prezydentów Reagana. We wczesnych latach sprawowania rządów administracja Reagana przewidywała przyrost dochodu o 5 proc. Było to dwa razy więcej od przeciętnej wieloletniej. Robiła to po prostu w celu takiego powiększenia przychodów, żeby było z czego dokonywać licznych obniżek podatków. Od tej pory kandydaci obu głównych partii politycznych USA polegają na „różowym scenariuszu”.

Tak naprawdę nazbyt „różowe” oficjalne prognozy wzrostu stanowią codzienność większości krajów (próbka objęta badaniem liczyła 33 państwa) i przyczyniają się do nadmiernie optymistycznych przewidywań budżetowych. Szczególną skłonność do tego wykazują rządy europejskie. Na przykład we Włoszech w okresie 1991-2010 przewidywane tempo wzrostu w skali trzyletniej było przeciętnie o 2,3 punktu procentowego wyższe od rzeczywiście osiągniętego.

Podczas ubiegłorocznych prawyborów w Partii Republikańskiej kandydat Tim Pawlenty założył – żeby zapewnić wykonalność swojego planu – że stopa wzrostu wyniesie 5 proc. Został niemal wyśmiany i wypadł z wyścigu. Romney zapewne też nie może wyciągnąć czegoś takiego z rękawa. Prasa pyta: „Dlaczego mamy wierzyć, że stopa wzrostu cudownie się zwiększy, bo akurat ty zostaniesz prezydentem? Skąd weźmie się taki PKB? To wygląda na wyciąganie królika z kapelusza”.

Wtedy jak na zawołanie pojawia się słynna hipoteza Laffera – kojarzone z ekonomistą Arthurem Lafferem oraz „ekonomią strony podażowej” stwierdzenie, iż obniżki stawek podatkowych działają jak cudowne pigułki: tak bardzo pobudzają wzrost gospodarczy, że ogólne wpływy podatkowe (czyli stawka razy dochód) idą nie w dół, a w górę.

Można by pomyśleć, że kampania Romneya nie ucieknie się do tak skompromitowanego triku. W końcu przecież to dwaj z jego głównych doradców gospodarczych, Glenn Hubbard i Greg Mankiw są autorami podręczników, w których dowodzą, że niewłaściwe jest traktowanie hipotezy Laffera jak opisu stawek podatkowych w USA. Mankiw w pierwszym wydaniu swojej książki nazwał nawet zwolenników tej hipotezy „szarlatanami”.

Od czasów Reagana wszyscy republikańscy kandydaci na prezydenta mieli dobrych doradców gospodarczych, którzy wyrzekali się hipotezy Laffera. Mimo to w końcu prezydenci, wiceprezydenci (czy kandydaci na te stanowiska), a także ich polityczni zwolennicy sięgają po ułomną argumentację Laffera. A przecież to oni – nie zaś ekonomiści akademiccy – kształtują politykę. Hubbard i Mankiw doradzali byłemu prezydentowi George W. Bushowi podczas pierwszej kadencji, kiedy to obniżył on podatki, a rekordową nadwyżkę w budżecie przekształcił w rekordowy deficyt.

Decydująca końcowa sztuczka, „zagłodzić bestię”, zwykle pojawia się później, jak tylko prezydent wprowadzi w życie cięcia podatków i odkryje, że wszystkie te głodne kawałki nie wygrają z rzeczywistością. Nie może znaleźć więcej wydatków, które dałoby się ściąć (sztukmistrz nie jest w stanie posłużyć się cudowną gwiazdką z rękawa); przyspieszenia wzrostu PKB nigdzie nie widać (różowy scenariusz się rozwiał); no a wpływy podatkowe nie rosną (w lafferowskim kapeluszu nie ma żadnego królika).

Słuchaczom mówi się teraz, że utrata wpływów podatkowych i powiększenie deficytu budżetowego przez cały czas były w planach. Sztukmistrz zapewnia, że deficyt to wyłącznie wina kongresu, bo nie tnie wydatków i że jedynym sposobem „pohamowania bestii” jest zwiększenie deficytu budżetowego, ponieważ „kongres nie może wydawać pieniędzy, których nie ma”. Ta sztuczka oczywiście też nie działa. Faktycznie bowiem kongres może wydawać pieniądze, których nie ma, zwłaszcza jeśli prezydent po cichu kieruje doń budżety, które aż się o to proszą.

Zanim tłumnie zgromadzeni widzowie zdadzą sobie sprawę, że są oszukiwani, magik zdąży wyciąć największą ze wszystkich sztuczkę: gdy teatr opuszcza kolejny komplet publiczności, która przyszła zobaczyć, jak kurczy się deficyt, ten deficyt jest już większy niż przedtem.

© Project Syndicate, 2012

www.project-syndicate.org

Jeffrey Frankel

Tagi