Autor: Mohamed El-Erian

Główny doradca ekonomiczny Allianz, publicysta Project Syndicate.

Czy Europa dojdzie do punktu: chcę, ale nie mogę?

Opisując pogłębiający się kryzys w Europie można mnożyć metafory. Niektórzy mówią, że jest za pięć dwunasta, podczas gdy inni przyrównują Europę do samochodu przyspieszającego w miarę zbliżania się do przepaści. Wszyscy są zgodni , że moment niebezpieczny dla egzystencji całego kontynentu jest coraz bliżej.
Czy Europa dojdzie do punktu: chcę, ale nie mogę?

Mapa wykonana z klocków lego (CC By European Parliament)

Optymiści – a na szczęście jeszcze kilku ich zostało, zwłaszcza w Europie – uważają, że kiedy sytuacja stanie naprawdę krytyczna, liderzy polityczni zdołają ją uzdrowić, przywracając tym samym Europę na ścieżkę wzrostu gospodarczego, tworzenia nowych miejsc pracy i stabilności finansowej. Od pewnego czasu jednak przybywa pesymistów, których głos staje się coraz bardziej wyraźny. Oprócz zawirowań w sferze finansów dostrzegają oni także dysfunkcję polityczną, która potęguje jeszcze szkodliwy wpływ, jaki zawirowania te wywierają na strefę euro w jej pierwotnym kształcie.

Oczywiście – i to nie budzi już niczyich wątpliwości – konieczne jest, aby rządy strefy euro wykazywały chęć i gotowość do podejmowania trudnych, ale potrzebnych decyzji i aby odbywało się to we właściwym czasie i w sposób skoordynowany. Nie jest to jednak jedyny niezbędny warunek: rządy muszą także być w stanie odwrócić niekorzystne trendy, kiedy już chęć i gotowość do uczynienia tego, staną się faktem. Nieustanne zwlekanie, sprawia jednak, że piętrzące się wyzwania wydają się jeszcze trudniejsze, a końcowy rezultat coraz bardziej niepewny.

Doświadczeni obserwatorzy przypominają nam, że to właśnie kryzysy, w większym stopniu niż wizje, stanowiły czynnik napędzający postęp w momentach krytycznych w historii integracji Europy – ideą przyświecającą tej trwającej już wiele dziesięcioleci podróży było pragnienie zapewnienia długotrwałego pokoju i pomyślności temu jednemu z najdotkliwiej doświadczonych przemocą regionów na świecie, którego mieszkańcy tak często narażani byli na przerażające cierpienia. Ponadto, Unia Europejska (a w ramach niej również 17 krajów  strefy euro) pozostaje wspólnotą państw narodowych, znacząco różniących się od siebie pod względem ekonomicznym, finansowym i społecznym. Przetrwały również różnice kulturowe. Cykle polityczne w poszczególnych krajach nie są ze sobą zsynchronizowane. Zbyt wiele mechanizmów rządzenia całym regionem – ważnym wyjątkiem jest tutaj Europejski Bank Centralny – nie wywiera odpowiedniego wpływu i nie jest uważanych za wystarczająco wiarygodne, co powoduje, że nie są one skuteczne.

Wspólnota, zdana na swoje własne mechanizmy, pozostaje nieodporna na ciągłe sprzeczki, destrukcyjne pozerstwo i brak zgody odnośnie wizji przyszłości. W rezultacie, istotny postęp w integracji gospodarczej i politycznej może nawet w dobrym okresie odbywać się boleśnie powoli. To wszystko jednak może również gwałtownie ulec zmianie, kiedy pojawia się widmo kryzysu, szczególnie jeśli kryzys ten zagraża integralności całego projektu wspólnoty europejskiej.

W tym właśnie miejscu znajduje się obecnie strefa euro. Kryzys zadłużeniowy, który rozpoczął się Grecji, uważanej za gospodarkę skrajnie peryferyjną, przedziera się z impetem w kierunku państw uznawanych za jądro strefy, co powoduje, że nawet samo przetrwanie unii monetarnej stanęło pod znakiem zapytania.

Im bardziej politycy zwlekają z odpowiedzią na kryzys, tym pojawia się więcej pytań o przyszłość Europy. Utrzymanie liczącej 17 członków unii monetarnej nie jest już pewnikiem. Poczynając od ewentualnego wyjścia Grecji (tzw. „Grexit”), coraz częściej mówi się również o innych krajach, które mogą ją opuścić. I jedynie zatwardziali idealiści całkowicie odrzucają piętrzące się ryzyko totalnej dezintegracji strefy euro.

Niemniej jednak, wielu weteranów integracji europejskiej dostrzega lśniące smugi pod ciemnymi chmurami kłębiącymi się tym projektem. Dla nich kryzys jest jedynym środkiem, który może powstrzymać polityków od bezmyślnego kopania pustych puszek wzdłuż drogi i nakłonić ich do podjęcia nowych inicjatyw – zacieśnienia unii w sferach fiskalnej, bankowej i politycznej – co w połączeniu z unią monetarną, pozwoliłoby strefie euro pozostać stabilną i trwałą platformą opierającą się na czterech filarach.

Taka wizja jednak również nie jest pozbawiona ryzyka. Zakłada ona, że jak przyjdzie co do czego, to przywódcy polityczni rzeczywiście zrobią to, co konieczne – i tu powraca problem chęci i gotowości. Wizja taka opiera się także na przypuszczeniu, że politycy będą w stanie to zrobić – tu z kolei dotykamy kwestii możliwości. W miarę upływu czasu bowiem niepewność dotycząca tej ostatniej kwestii wzrosła do nieprzyjemnie wysokiego poziomu.

Dzisiaj też stopień odrzucenia całej koncepcji strefy euro jest bezprecedensowo wysoki – obywatele coraz liczniejszej grupy państw negują ten projekt we wszystkich aspektach – gospodarczym, finansowym, politycznym i społecznym. Im dłużej takie nastawienie się utrzyma, tym trudniej będzie politykom zachować kontrolę nad tym, co w przyszłości stanie z ich krajami oraz z całym przedsięwzięciem wspólnej Europy.

Aktywność w sektorze prywatnym wyhamowuje, zbliżając się nawet do zastoju w najbardziej znękanej kryzysem gospodarce strefy (Grecji), w której „run na banki” trwa w najlepsze. W innych krajach także deponenci zaczynają przenosić swoje oszczędności do najsilniejszej gospodarki strefy (Niemiec) oraz do bezpieczniejszych państw spoza niej (Szwajcarii i Stanów Zjednoczonych). Słabsze firmy redukują zatrudnienie, a silniejsze odkładają inwestycje w infrastrukturę i sprzęt. Globalni inwestorzy nadal tłumnie opuszczają strefę, przerzucając zobowiązania państw na podatników oraz do bilansu EBC.

Nic dziwnego, że w takich warunkach w coraz większej liczbie państw uwidacznia się niepokój społeczny. Nic dziwnego, że skrajne ugrupowania polityczne w różnych regionach strefy zyskują na popularności. Nic dziwnego nie ma też w końcu w tym, że w prawie dwóch trzecich państw strefy, wyborcy w ostatnich wyborach odwrócili się od dotychczas rządzących.

To wszystko godzi skuteczność polityki rządów – umniejszając ich wiarygodność, zapychając kanały, za pośrednictwem których ich decyzje mogłyby się przekładać na gospodarkę i utrudniając zrównoważenie negatywnych skutków, jakie mają wycofywanie się kapitału z sektora prywatnego oraz ograniczanie wydatków, W efekcie, opierające się na rynku systemy – gospodarczy i finansowy, które dominują w Europie i jeszcze nie tak dawno decydowały o jej znaczącej sile, tracą obecnie swoją żywotność.

Ja również uwielbiam metafory i podczas swojego pobytu na kontynencie kilka dni temu, usłyszałem jedną, która bardzo dobrze oddaje aktualną dynamikę wydarzeń w Europie.

Przywódcy europejscy znajdują się na tratwie, zmierzającej ku zagrażającemu ich życiu wodospadowi. Im dłużej czekają, tym tratwa pędzi szybciej. Efekt końcowy nie zależy więc już jedynie od ich chęci i gotowości do współpracy w bezpiecznym sterowaniu tratwą, ale też od tego, czy porwani przez siły natury, które coraz trudniej kontrolować i pokonać, są w ogóle w stanie to zrobić.

Przesłanie jest jasne. Obecny kryzys rzeczywiście może w końcu doprowadzić do przełamania uporczywego oporu liderów strefy euro do kompromisu, współpracy i podejmowania wspólnych działań, jednak czym dłużej się oni spierają i wahają, tym większe staje się ryzyko, że to, co zyskają w kwestii chęci i gotowości, zostanie utracone na skutek braku możliwości.

Mohamed A. El-Erian jest dyrektorem generalnym PIMCO, autorem książki „Kiedy Rynki się Zderzają”.

©Project Syndicate, 2012

www.project-syndicate.org

Mapa wykonana z klocków lego (CC By European Parliament)

Tagi


Artykuły powiązane

Niech dopłynie wreszcie euro do Bugu

Kategoria: Analizy
Na mapie Europy widać podział na Zachód z euro w obiegu i środkowo-wschodnie peryferia z własnymi walutami. O ile nie zdarzy się w świecie coś nie do wyobrażenia, euro sięgnie jednak w końcu Bugu, choć niewykluczone, że wcześniej dopłynie do Dniepru.
Niech dopłynie wreszcie euro do Bugu