Twierdzenie, że tylko głębsza integracja może uratować „europejski” model społeczny przed gwałtownym atakiem rynków wschodzących, nie jest jednak prawdziwe. Owszem, globalizacja stanowi wyzwanie dla wszystkich państw członkowskich UE; nie jednak jasne, w jaki sposób większa integracja pomogłaby tym krajom stawić jej czoła. Bardziej europejskie rządy nad gospodarką nie są panaceum.
Tak naprawdę nie jest nawet jasne, który z europejskich modeli społecznych należy ratować. Między krajami Unii występują ogromne różnice pod względem wielkości sektora publicznego, elastyczności rynku pracy i prawie każdego z możliwych do wymyślenia wskaźników społeczno – ekonomicznych. Utożsamiane zwykle z „europejskim” modelem społecznym wspólne elementy, to dążenie do równości oraz silne państwo opiekuńcze.
Żadnego jednak z głównych problemów, trapiących systemy zabezpieczenia społecznego w Europie — zbyt wolnego wzrostu gospodarczego oraz starzenia się ludności (co jest następstwem niskiej dzietności) — nie da się rozwiązać na szczeblu unijnym. Jest to oczywiste w przypadku dzietności, której poziom określają głębsze trendy społeczne i demograficzne, które tak naprawdę nie poddają się wpływom działań rządu. A choć starzenie się mogłoby się przekształcić w szansę Starego Kontynentu, gdyby starszych dało się skłonić do większej produktywności, wymaga to działań na poziomie krajowym, a nie większej integracji Europy.
To, że przywódcy Europy tak dużo mówią o globalizacji, jest całkiem zrozumiałe. Zwłaszcza jeśli uwzględni się, że gospodarka europejska jest — jak na swoją wielkość — raczej otwarta: eksport stanowi około 20 proc. jej PKB podczas gdy w USA tylko 12 proc. Pojawienie się (ponowne zresztą) wielkich gospodarek, takich jak Chiny, musi się zatem na Europie odbijać bardziej niż na USA.
Ekonomiści już dawno uznali za teoretycznie możliwe, że pojawienie się poza granicami nowych ośrodków wzrostu może jakiejś gospodarce przynieść więcej szkody niż pożytku. Może się tak zdarzyć, gdy nowe potęgi gospodarcze liczą się bardziej jako konkurenci niż jako klienci. Nie wydaje się jednak, żeby w przypadku UE tak było, nawet w odniesieniu do Chin. Unia ma rzeczywiście deficyt handlowy z Chinami, ale bardzo dużo tam również eksportuje — o wiele więcej niż Stany Zjednoczone.
Co ważniejsze, nawet jeśli zaakceptować pogląd, że globalizacja stanowi zagrożenie modelu społecznego Europy, i tak słabo to przemawia na rzecz dalszej integracji, gdyż polityka handlowa jest już na szczeblu unijnym w pełni ujednolicona. Poza tym Unia Europejska, generalnie rzecz biorąc, przyczyniła się konstruktywnie do wszystkich najważniejszych rund liberalizacji globalnego handlu.
Mimo że UE sprzyja otwartości rynków globalnych, unijny eksport ma się raczej dobrze i utrzymuje swój udział w rynku. Choć w porównaniu z krajami wschodzącymi (zwłaszcza Chinami) UE wypada trochę gorzej, to osiąga wyniki znacznie lepsze niż inne kraje rozwinięte — USA i Japonia. Dotyczy to nawet usług, chociaż wzrost wydajności w tej dziedzinie jest w Europie powolny. Błędne jest więc zakładanie, iż gospodarki oparte na taniej pracy mają nad UE ogromną przewagę konkurencyjną.
Co więcej, stosunkowo dobre wyniki w handlu zostały w Europie osiągnięte przy znacznie mniejszym niż w USA wzroście nierówności płac.
Rozmaite europejskie modele społeczne są zatem, przeciętnie biorąc, całkiem krzepkie — najprawdopodobniej dlatego, że nie ma pochodzącego z Brukseli ogólnego planu reagowania na globalizację. Każdy z krajów członkowskich musiał się do niej po swojemu przystosować, bo wiedział, że nie uda mu się nagiąć reguł gry na swoją korzyść. Nie wszystkim się to powiodło, ale sukcesy (Niemiec, na przykład) znacznie przewyższają porażki (patrz: Grecja).
Kluczem do zapewnienia przyszłości systemom zabezpieczenia społecznego w Europie, a tym samym — jej modelowi społecznemu, jest szybszy wzrost gospodarczy. I znów trudno określić, w jaki sposób „więcej Europy” miałoby w tym pomóc. Przeszkody wzrostu są dobrze znane, utrzymują się od dawna i nikt ich nie zdołał usunąć. Z prostego powodu: gdyby istniały politycznie łatwe metody generowania wzrostu, już by je zastosowano.
W dodatku większość architektów polityki na szczeblu państw ma skłonność do obwiniania Brukseli o wszystkie trudne decyzje. Pozwala to im stworzyć w swoim kraju wrażenie, że w gospodarce by się poprawiło, gdyby sprawami ekonomicznymi kierowano bez wtrącania się UE. O ile bowiem na poziomie europejskim politycy wyznają „większą integrację”, w kraju dyskretnie przedstawiają ją jako przeszkodę rozwoju.
Te dwuznaczne wypowiedzi części elit narodowych dostrzegają wyborcy. W następstwie ich zaufanie do instytucji zarówno krajowych, jak i unijnych naturalnie spada. Twierdzenie, że Europa potrzebuje więcej integracji, żeby uratować swój model społeczny, dawno straciło wiarygodność.
Integracja nie ma z tą kwestią żadnego związku, wygląda natomiast na to, że narodowi przywódcy najmniej chcą głębszej integracji w tych akurat dziedzinach, w których byłaby ona dla Europy rzeczywiście korzystna.
©Project Syndicate, 2013
www.project-syndicate.org