Polskę czeka stagnacja, jeśli Europa nie przyspieszy

PKB w Polsce w I kw. 2010 r. wzrósł o 3 proc. r/r. Wychodzenie ze spowolnienia dokonuje się wolniej, niż można było tego oczekiwać. Dzieje się tak dlatego, że cykl koniunkturalny w Polsce jest zależny od koniunktury w Europie, a tam nie widać znaczącej poprawy. Na ścieżkę szybkiego wzrostu Polska powróci najwcześniej w 2013 r.

Obserwator Finansowy: Udało nam się wyhamować spadek tempa wzrostu PKB, ale odbicie jest bardzo słabe. Kiedy Pana zdaniem Polska gospodarka powróci do ponad 6-proc. wzrostów?

Dariusz Filar: Choć nastąpiło przełamanie tendencji spadkowej PKB z pierwszej połowy 2009 r., to wyraźniejszego przyspieszenia nie widać.

Polska wychodzi ze spowolnienia gospodarczego w sposób porównywalny z tym, w jaki wydobywała się z osłabienia gospodarki w latach 2001-2002 – bardzo mozolnie. Obecna sytuacja jest jednak trudniejsza. W latach 2005-2007 wzrost gospodarczy w Polsce był bardzo silnie stymulowany wzrostem całej Europy. Teraz nie możemy liczyć na takie wsparcie. Wprost przeciwnie. Europę czeka konsolidacja finansów publicznych i wiele wskazuje na to, że w efekcie kontynent będzie wydobywać  się z opresji znacznie wolniej, niż dotychczas się spodziewano.

Musimy się przygotować na to, że wzrost w latach 2010-2011, a prawdopodobnie także w roku 2012, będzie stosunkowo powolny, sporo niższy od średniej z piętnastolecia 1995-2009, która wyniosła 4,5 proc. Raczej będzie zbliżony do 3 proc. Nieszybko powrócimy do koniunktury z połowy pierwszej dekady tego stulecia.

Dane o produkcji przemysłowej i konsumpcji w kwietniu wskazują wręcz na to, że ten nieszybki wzrost może jeszcze spowolnić.

Dane miesięczne są mało przydatne, jeśli chodzi o prognozowanie. Dopiero na podstawie danych kwartalnych można powiedzieć coś więcej na temat stanu gospodarki i jej przyszłości. Nikt, kto poważnie analizuje gospodarkę, na dane miesięczne nie powinien zwracać przesadnej uwagi.

Ale drugi z kolei kwartał, przynoszący wzrost na poziomie zbliżonym do trzech procent, świadczy o stagnacji…

Kryzys – a więc sytuacja, w której kontynuacja pewnych procesów okazuje się niemożliwa – bez wątpienia dotknął światowe rynki finansowe. To na szczęście rozegrało się w dużej mierze poza naszymi granicami. Ale ten kryzys pogłębił recesję, która wystąpiła w wielu gospodarkach, a u nas przybrała postać spowolnienia gospodarczego. Wychodzenie z tego dołka idzie nam tak samo mozolnie, jak całej Europie. Spójrzmy na Niemcy, tam wzrost jest zaledwie 1-procentowy.

Różnica w dynamice wzrostu pomiędzy Polską a Europą jest podobna do tej, jaka była. Polska broni się przed pełnowymiarową recesją tym, że ma duży rynek wewnętrzny, w miarę odporną konsumpcję indywidualną, relatywnie konkurencyjny eksport i środki europejskie, które podtrzymują inwestycje. To wszystko są czynniki, które zapobiegają spadkowi w obszar wartości ujemnych, ale też nie widać w tej chwili żadnego czynnika, który miałby gospodarkę dynamicznie nieść w górę.

Jeżeli stagnacja w Europie będzie się przedłużać, czy mamy szansę znaleźć czynniki, które pozwolą nam mimo wszystko przyspieszyć?

Jeśli chodzi o cykl koniunkturalny, to jesteśmy już całkowicie zintegrowani z cyklem europejskim. Dlatego nonsensem były poglądy głoszone przez niektórych ekonomistów w pierwszej połowie ubiegłego roku, że PKB w Polsce przejdzie w obszar wartości ujemnych, tylko że nastąpi to później. Najgorsze kwartały dla Polski i strefy euro okazały się dokładnie te same. Więc jeśli ożywienie europejskie nie nabierze rumieńców, to sami zbyt wiele nie zdołamy zrobić.

Oczywiście, podejmować starania trzeba zawsze. Można starać się dalej ograniczać bariery rozwoju przedsiębiorczości, żeby wyzwolić energię w firmach. Można bardziej intensywnie zabiegać o inwestycje zagraniczne, ale to się akurat i tak nieźle udaje. Spadek inwestycji zagranicznych jest u nas w tej chwili o wiele mniejszy niż w innych krajach regionu. Musimy poprawiać warunki gospodarowania i czekać na powrót koniunktury globalnej.

Skoro cykl koniunkturalny w Polsce i Europie są tak zbieżne, to może należałoby zastanowić się nad szybkim przyjęciem euro?

Na pewno jest to argument za, ale musimy pamiętać, że nikt w tej chwili nie będzie łagodził warunków przystąpienia do strefy euro, czyli kompletu kryteriów z Maastricht. Euroland nie przyjmie teraz nikogo, kto nie będzie gwarantował, że jego przystąpienie do tego klubu przyczyni się do stabilizacji wspólnej waluty.

Dopóki nie spełnimy kryteriów, nie mamy co marzyć o euro. W  latach 2005–2007 z procedury nadmiernego deficytu wyciągnęła nas nie nasza własna polityka fiskalna, bo ta była ekspansywna, ale europejski cykl koniunkturalny. Teraz – jak już wskazałem wcześniej – nie ma na to wielkich szans. Dlatego albo musimy prowadzić bardzo restrykcyjną politykę fiskalną, taką, na jaką zdecydowała się Estonia, albo uzbroić się w cierpliwość.

Czy euro przetrwa obecny kryzys ?

Moim zdaniem prawdziwy test rynkowy dopiero czeka euro. Wszystko zależeć będzie od tego, co rządy najbardziej zdestabilizowanych fiskalnie krajów zdołają zrobić z deficytem budżetowym w 2011 r. Jeżeli rzeczywiście będą tak twarde, jak zapowiadają, to wszystko będzie dobrze, jeśli nie, to kryzys będzie się przedłużał, a projekt euro może się nawet wywrócić.

To może należało pogrzebać Grecję?

 

Nawoływanie do tego, by pozwolić Grecji zbankrutować, jest efektowne, ale to myślenie uproszczone. Nikt nie wie, w jaki sposób miałoby nastąpić wyjście Grecji z eurolandu i jakie wywołałoby to skutki dla całej strefy euro. Poza tym wypchnięcie Grecji poza strefę euro dla niej samej byłoby skazaniem na kompletną marginalizację i pogrążenie w długotrwałej stagnacji gospodarki.

W jaki sposób uchronić się przed takimi problemami w przyszłości?

 

Najpierw trzeba naprawić finanse poszczególnych członków strefy euro. I niemal każdy z nich ma tu coś do zrobienia. Potem należy kontynuować proces integracji. Wspólny pieniądz i wspólna polityka monetarna oznacza, że w jakiejś perspektywie trzeba wypracować jakąś formę koordynowania polityki fiskalnej. Nie mówię o wspólnej polityce fiskalnej, ale o skoordynowaniu tej polityki i silniejszym monitoringu poczynań poszczególnych rządów. Natomiast jedyny zdrowy sposób na wyrównywanie różnic rozwojowych to szybszy wzrost wydajności w tych krajach, które są biedniejsze.

Czy pomoc dla Grecji, a w perspektywie także innych zagrożonych krajów eurolandu, nie grozi wybuchem inflacji w strefie euro?

Obawiam się wzrostu inflacji w strefie euro, ale nie z powodu samych pakietów pomocowych. Znacznie bardziej niebezpieczna jest wciąż luźna polityka pieniężna Europejskiego Banku Centralnego i wcześniejsze powiększenie płynności. Nigdy nie wiemy, kiedy wzrost masy pieniądza przełoży się na wzrost inflacji, bo są to okresy nieregularne, ale potencjalne zagrożenie inflacją w Europie istnieje.

Jeżeli wzrost nie przyspieszy, a pojawi się inflacja, wówczas trzeba będzie nad nią zapanować i wtedy groźba stagflacji będzie duża. Trudno powiedzieć, w jakiej perspektywie, ale to są wszystko zagrożenia, które nad Europą wiszą.

Jakie będą tego konsekwencje dla Polski?

 

Możemy tylko trzymać kciuki, żeby naszym europejskim partnerom się powiodło. Na szczęście u nas sytuacja jest wciąż lepsza. Zarówno system bankowy, jak i złoty są relatywnie zdrowe. Ale jeśli coś złego zacznie się dziać w Europie,  to i w nas to także uderzy.

Rozmawiał Rafał Pisera

Prof. Dariusz Filar, ekonomista, były członek Rady Polityki Pieniężnej, członek Rady Gospodarczej przy premierze

 

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Ekonomiści pobłądzeni w krytyce NBP

Kategoria: Trendy gospodarcze
Dwaj członkowie pierwszej RPP przystąpili do boju w kampanii przed sejmowym głosowaniem nad kandydatem na stanowisko prezesa NBP i w dwudziestu punktach sformułowali swoją – jakżeby inaczej, sążniście negatywną – opinię o polityce pieniężnej realizowanej przez RPP czwartej kadencji (Bogusław Grabowski i Jerzy Pruski, Bankructwo polityki pieniężnej? Rzeczpospolita 27.04.2022).
Ekonomiści pobłądzeni w krytyce NBP