Autor: Grażyna Śleszyńska

Analizuje zjawiska makroekonomiczne i polityczne. Współtworzyła Forum Ekonomiczne w Krynicy

Ekonomia jest sztuką wyboru – także moralnego

Wszyscy stawiamy sobie pytanie, jak długo potrwa stan epidemii oraz narzucone wskutek niego ograniczenia. Blokada życia społeczno-gospodarczego, tzw. lockdown, miała kupić nam trochę czasu, tj. spowolnić epidemię do momentu, gdy dostępne będą nowe metody leczenia i lepiej przygotowany system opieki zdrowotnej.

Izolacja od bliskich (rodziców od dorosłych dzieci, dziadków od wnuków, itd.) i utrzymywanie dystansu w codziennych kontaktach społecznych stały się uciążliwe, a na dłuższą metę (stan kwarantanny społecznej trwa już niemal dwa miesiące) będą niebezpieczne z punktu widzenia spójności tkanki społecznej i zdrowia psychicznego ludzi. Przede wszystkim jednak mamy do czynienia z katastrofą gospodarczą, która pociąga za sobą falę upadłości i bezrobocia, jakiej nie widziano od lat 30. XX wieku. Sytuacja jest patowa, bowiem zdjęcie blokady niesie ryzyko graniczące z pewnością, że wypłaszczona krzywa zachorowań z powrotem pójdzie w górę, a wraz z nią tragiczny bilans pandemii.

W kategoriach bezwzględnych życie ludzkie jest bezcenne. W ekonomii i w socjologii mówi się natomiast o wartości statystycznego życia (z ang. value of a statistical life – VSL) i ta, czy tego chcemy czy nie, nie jest nieskończenie wielka. Można zacytować niesławnego klasyka, „jedna śmierć to tragedia, milion – to statystyka”. VSL jest w istocie miarą tego, ile jesteśmy skłonni zapłacić za zredukowanie ryzyka śmierci, np. w wyniku szkodliwych warunków pracy, zanieczyszczenia środowiska czy przestarzałej infrastruktury drogowej. Jeśli zaoferujemy pracownikowi odpowiednią gratyfikację finansową w zamian za wykonywanie pracy, która w jednym na sto przypadków grozi utratą życia, z pewnością znajdą się chętni. Podobnie agencje rządowe odpowiedzialne za ustalanie norm bezpieczeństwa w danej dziedzinie siłą rzeczy szacują, ile statystycznych istnień ludzkich uda się uratować dzięki wyśrubowaniu standardów, pociągającemu za sobą określone koszty. Zasoby pieniężne są bowiem z definicji ograniczone i ich alokacja wiąże się z wyborem. Zawsze w jakimś miejscu stawia się granicę, czasem rozdzierającą serce, jak w ustalaniu limitów refundacji leczenia czy nakładów na badania nad nowotworami.

Wartość życia w trakcie pandemii

Życie człowieka jest bezsprzecznie wartością nadrzędną, którą trzeba chronić, a stosunek do niego jest miarą postępu cywilizacyjnego, którym się szczycimy. Ale życie to nie tylko zabezpieczenie człowieka przed zgonem spowodowanym chorobą; życie to przede wszystkim codzienne funkcjonowanie, choćby nawet ograniczone do zaspokajania podstawowych potrzeb egzystencjalnych, a do tego niezbędna jest praca jako źródło bytu materialnego. W tym sensie i rządzący, i my wszyscy jako społeczeństwo stanęliśmy przed pytaniem o to, ile jesteśmy w stanie poświęcić w walce z chorobą, która – przypomnijmy – w średnio 96 proc. przypadków jest uleczalna.

Pandemię można będzie zwalczyć wtedy, gdy co najmniej połowa populacji świata ulegnie zakażeniu i wróci do zdrowia, a tym samym dojdzie do wykształcenia się odporności stadnej, albo wtedy, gdy powstanie szczepionka. Pierwsza opcja nie wchodzi w grę (przynajmniej w krajach rozwiniętych, zob. niżej), gdyż zakażenie wciąż dotyczy tylko ułamka każdej populacji i nie ma przyzwolenia społecznego na eksperymentowanie ze zwiększaniem tej proporcji. Druga opcja – opracowanie i wyprodukowanie bezpiecznej i skutecznej szczepionki – to perspektywa nawet dwóch lat. O tak długim zamrożeniu gospodarki nie może być mowy.

Doszliśmy zatem do momentu, w którym kompromis stał się nieunikniony. I nie jest to bynajmniej przeliczanie wartości życia na pieniądze, lecz wybór mniejszego zła. Chodzi o odblokowanie gospodarki realnej, która zapewnia środki utrzymania wszystkim i której unieruchomienie stwarza zagrożenie dla trwania społeczeństwa jako całości. Celowo mówię o gospodarce realnej, bo to ona tworzy prawdziwe, nowe bogactwo, w odróżnieniu od rynków finansowych, których ratowanie byłoby istotnie marnym usprawiedliwieniem dla znoszenia obostrzeń epidemicznych. Dziś wszyscy liczą straty, ale w liczbach bezwzględnych liderem tego smutnego peletonu są Stany Zjednoczone, które tracą każdego dnia zamknięcia gospodarki ogromne kwoty. W tym samym czasie Wall Street działa w najlepsze i nawet rośnie od czasu interwencji Rezerwy Federalnej, a Main Street (czyli synonim gospodarki realnej) tkwi w uśpieniu. Oczywiste jest więc, że zyskują inwestorzy, którym bieda raczej nie zagląda w oczy, natomiast tracą, nierzadko środki do życia, ludzie żyjący z pracy swoich rąk, zależni od płac, których po prostu nie otrzymują. Pamiętajmy o jednym: odkąd firmy i gospodarstwa domowe utraciły zdolność utrzymania się, koronawirus przestał być tylko kryzysem zdrowotnym, a stał się kryzysem uderzającym w same podstawy naszej egzystencji.

Musimy przygotować się na ruch wahadłowy, podczas którego ograniczenia będą na przemian nakładane i rozluźniane

Nie ma innego wyjścia niż oswoić ten stan zagrożenia. W tym celu musimy przygotować się na swego rodzaju ruch wahadłowy, podczas którego ograniczenia będą na przemian nakładane i rozluźniane, w rytmie pozwalającym z jednej strony utrzymać epidemię pod kontrolą, a z drugiej – zminimalizować koszty ekonomiczne i społeczne. Niestety nie ma jednego schematu, który można tu zastosować. Każda populacja musi określić akceptowalne tempo rozprzestrzeniania się wirusa w kontekście swoich indywidualnych uwarunkowań: środków finansowych, wydolności systemu opieki zdrowotnej, społecznej tolerancji na uciążliwości związane z restrykcjami. Jedni porównują tę taktykę do chodzenia po naprężonej linie, inni do jazdy krętą, górską drogą. Oba porównania są trafne: trzeba posuwać się naprzód pewnie, ale ostrożnie, mając przed oczami cel, jakim jest powrót do normalności.

Bogactwo narodów przesuwa się na Południe

Bogata Północ – uwzględniając dysproporcje między krajami bogatymi i biednymi, w latach 70. podzielono umownie świat na bogatą Północ i biedne Południe wzdłuż tzw. linii Brandta – cierpliwie poczeka zatem na szczepionkę z gospodarką funkcjonującą w trybie awaryjnym. Jednak, czy biedne Południe stać na taką samą strategię? O nabyciu odporności stadnej drogą kontrolowanego zakażania populacji początkowo mówili Brytyjczycy, ale ostatecznie zrezygnowali z tego z uwagi na wysokie ryzyko zgonów. Opcja ta najprawdopodobniej będzie jednak – mniej lub bardziej świadomie – realizowana przez kraje o niskim wskaźniku PKB per capita. Dlaczego?

Po pierwsze dlatego, że kraje rozwijające się nie udźwigną ciężaru blokady gospodarczej, która cyklicznie znoszona i przywracana, będzie towarzyszyła światu co najmniej przez kolejny rok. Jeżeli stopa życia w krajach wysokorozwiniętych drastycznie spadnie, zmuszając ludzi do wyjścia na ulice, to w Azji Południowej, Afryce i Ameryce Południowej może być tylko gorzej, i to nawet biorąc poprawkę na fakt, że warunki bytowe są tam ogólnie bez porównania gorsze niż w bogatszych rejonach świata. Po drugie, w krajach tych trudno egzekwować środki zapobiegawcze stosowane przez zaawansowane gospodarki, przede wszystkim regularnie myć ręce i zachowywać dystans w tradycyjnie zatłoczonych przestrzeniach publicznych. Po trzecie, w olbrzymich populacjach, takich jak hinduska czy indonezyjska, będzie stale brakowało testów i laboratoryjnych mocy przerobowych. Po czwarte, mówimy o populacjach młodych, czyli takich, w których odsetek osób w wieku > 65 lat nie przekracza 4 proc., co statystycznie obniża śmiertelność wywołaną koronawirusem i czyni operację kontrolowanego zakażania dużo mniej ryzykowną niż w starzejących się społeczeństwach Północy. I wreszcie, im niższy poziom rozwoju cywilizacyjnego i przywiązania do idei praw człowieka, tym mniejszą wartość przywiązuje się do życia jednostki.

Powyższe, nazwijmy je, przesłanki nie zmieniają jednak koronnego faktu, że lokalne nieliczne i niedoposażone szpitale nie sprostają masowym zakażeniom młodych, ale przecież olbrzymich populacji. Z pewnością nie uda się też odgrodzić osób młodych od starszych, zważywszy, że rodziny wielopokoleniowe żyją zwykle pod jednym dachem. Wszystko to czyni perspektywę Południa nieporównanie gorszą od naszej. Jedno pozostaje niezmienne: jeśli chcemy żyć, to w ten czy w inny sposób musimy oswoić stan zagrożenia i wznowić aktywność gospodarczą.


Tagi