Europa potrzebuje wielkiej góry pieniędzy

W 2011 r. Niemcy potrzebują około 200 mld euro do refinansowania swoich długów. Nieco większe potrzeby pożyczkowe mają Włochy, a niewiele mniejsze Francuzi. Łączne potrzeby pożyczkowe 17 krajów strefy euro szacowane są w tym roku na znacznie ponad 900 mld euro. Polska będzie musiała pożyczyć mniej niż w 2010 r., ale i tak kwota 150 mld złotych jest poważnym wyzwaniem dla rządu.
Europa potrzebuje wielkiej góry pieniędzy

Joachim Scheide fot. arch. autora

Obserwator Finansowy: Czy w tym roku na rynkach finansowych będzie wystarczająco dużo pieniędzy do pożyczenia na rozsądnych warunkach, by wszystkie kraje UE mogły zaspokoić swoje potrzeby?

Wielkość emisji jest rzeczywiście bardzo wysoka. Generalnie trzeba liczyć się z tym, że oprocentowanie kredytów w tym roku wzrośnie. Początek tego zjawiska widzieliśmy już w 2010 r. Jakie konkretnie odsetki będą do zapłacenia, zależeć będzie bardzo mocno od tego, jak rynki ocenią politykę stabilizacyjną w poszczególnych państwach i jakich działań ratunkowych będzie można oczekiwać na poziomie europejskim. Niestety, nie wykluczyłbym negatywnych niespodzianek – niektóre z państw będą musiały płacić w tym roku bardzo wysokie odsetki, które w znaczący sposób obciążą ich finanse publiczne.

Jak w tym roku mogą wyglądać zabiegi rządów o przychylność międzynarodowych inwestorów? Co dla pożyczkodawców będzie miało decydujące znaczenie – rentowność obligacji, wiarygodność, a może kalendarz, który preferowałby te państwa, które szybciej wyemitują swoje papiery skarbowe?

Przy decyzjach inwestorów kalendarz nie będzie odgrywał wielkiej roli – już przecież w zasadzie wiadomo, kto, kiedy i ile będzie emitował obligacji. Decydująca będzie opinia o polityce fiskalnej poszczególnych państw, czyli to, na ile uznawana jest ona za godną zaufania.

A jak pańskim zdaniem będzie rozwijać się rentowność obligacji krajów strefy euro i całej UE? Czy można się spodziewać dalszego otwierania się nożyc, czy może jednak wysokości odsetek ponownie zaczną się do siebie zbliżać?

Tego oczywiście dziś nie jesteśmy w stanie przewidzieć. W mojej opinii kryzys zadłużeniowy w strefie euro w żadnym razie jeszcze nie został przezwyciężony. Dlatego jest możliwe, że różnice w poziomie rentowności obligacji pozostaną wysokie, a jeśli sytuacja dodatkowo się zaostrzy, to nawet jeszcze wzrosną. W ekstremalnym przypadku, mam tu na myśli niewypłacalność któregoś z państw UE, dojdzie do bardzo poważnych turbulencji. Zasadniczo można się spodziewać, że oprocentowanie obligacji będzie rosło również w przypadku państw takich jak Niemcy, których polityka budżetowa uznawana jest za solidną. Wynika to z tego, że te kraje biorą na siebie obciążenia wynikające z akcji pomocowych na rzecz innych państw strefy euro.

Podczas pierwszej w tym roku emisji obligacji Portugalia musiała zaoferować swoim pożyczkodawcom aż dwukrotnie wyższe odsetki niż poprzednio, czyli we wrześniu. Rentowność obligacji tego kraju, a także Grecji i Irlandii jest znacząco wyższa niż stopa wzrostu PKB w tych państwach. Czy w ten sposób nie zostanie zdławione ewentualne ożywienie gospodarcze w tych krajach?

Trzeba się niestety z tym liczyć, że te państwa jeszcze przez kilka lat będą miały poważne kłopoty z obsługą swojego zadłużenia. Na tym polega właśnie ta największa trudność obecnej sytuacji: mimo wszystkich wysiłków oszczędnościowych rządów nadal rośnie poziom zadłużenia. By temu zapobiec, trwalszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie procedury upadłościowej dla państw, co zmniejszałoby wielkość ich długu. Jednak w Europie nadal zwleka się z wyborem takiej drogi, ale to nie zmniejsza ryzyka, że prędzej czy później to rozwiązanie zostanie wymuszone przez rynki.

Niedawno na łamach „Financial Times“ komentator tej gazety Wolfgang Münchau oceniał sytuację Hiszpanii. Jego zdaniem rentowność obligacji hiszpańskich na poziomie 5,5 proc. oznaczałaby, że kraj jeszcze poradzi sobie z już trudną sytuacją finansową. Jednak ewentualny wzrost odsetek do 6-7 proc. oznaczałby już poważny wzrost prawdopodobieństwa czarnego scenariusza także dla tego kraju, tak istotnego dla całej strefy euro. Czy zgadza się pan z tą oceną?

Krótkoterminowo nawet oprocentowanie rzędu 5,5 proc. jest poważnym obciążeniem. Decydujące okaże się to, czy rynki będą przekonane co do tego, czy hiszpański rząd jest w stanie trwale utrzymać kurs oszczędnościowy. Jeśli uznają, że nie, trzeba będzie decydować, czy należy bezpośrednio pomagać temu krajowi, czy też należy zredukować poziom jego zadłużenia.

Obecny tymczasowy europejski mechanizm antykryzysowy będzie obowiązywał do 2013 r. Jakie znaczenie będzie miał ten fakt na sytuację na rynkach finansowych? Czy napięcia dotyczące obligacji krajów UE pojawią się dopiero przed upływem ważności teraz obowiązujących regulacji, czy należy się ich spodziewać już w tym roku? A może tymczasowość aktualnych rozwiązań nie łączy się z dodatkowymi ryzykami?

Problemy istnieją już teraz, ponieważ państwa UE muszą się permanentnie zadłużać i dlatego już teraz spekuluje się, co wydarzy się po 2013 r. Dlatego napięcia mogą pojawić się w każdej chwili w zależności od tego, jakie decyzje polityczne będą (lub nie będą) podejmowane w ramach unii walutowej i w poszczególnych krajach.

Od sierpnia rośnie oprocentowanie także niemieckich obligacji, tzw. bundów i zbliża się do granicy 3 proc. Czy jest to może sygnał ostrzegawczy przed tym, co może dziać się w tym roku, i zapowiedź ewentualnych zawirowań na rynkach?

Z pewnością jest to sygnał ostrzegawczy. Jak widać Niemcy już nie „zyskują” na kryzysie, tak, jak miało to miejsce wcześniej, kiedy były uznawane za „bezpieczny port”. Wiąże się to z tym, że należy się spodziewać obciążenia finansów publicznych także w Niemczech. Nie musi to jednak prowadzić do poważnych zaburzeń na rynkach. Jest jednak przesłanką, że poziom oprocentowania obligacji powszechnie rośnie – także na świecie. Przecież również w USA wzrastają obawy związane z zadłużeniem państwa.

A jak w tym kontekście może rozwijać się sytuacja takiego kraju jak Polska? Już teraz polski rząd płaci około 6 proc. za 10-letnie obligacji. Czy będzie zmuszony zaoferować więcej inwestorom? A może powinien wyprzedzić inne kraje i przyspieszyć emisję?

Zapewne również Polska nie uchroni się przed ogólnoświatową tendencją do wzrostu oprocentowania obligacji. Musimy jednak zauważyć, że odsetki przez długi czas były ekstremalnie niskie – przede wszystkim ze względu na kryzys oraz reakcję banków centralnych, które zdecydowały się na bardzo ekspansywny kurs, który na dłuższą metę nie da się utrzymać. Dlatego mamy do czynienia z pewną normalizacją sytuacji i to zjawisko znajdzie swój kres, kiedy nadejdzie globalne ożywienie gospodarcze.

Czy w takiej, jak wynika z naszej rozmowy, prawdopodobnie napiętej sytuacji na rynkach, nie powinny zostać jednak wprowadzone euroobligacje? Być może dzięki temu nastroje wśród inwestorów nie byłyby tak niestabilne.

Euroobligacje nie rozwiązałyby zasadniczego problemu, a jedynie by go zaostrzyły. Chodzi przecież o to, by wszystkie kraje UE prowadziły solidną politykę fiskalną. Gdy tego nie robią, wówczas działa mechanizm korekcyjny w postaci wyższych odsetek, jakie muszą płacić za swoje obligacje. To jest normalny proces rynkowy. Dlaczego więc my jako cała wspólnota mamy ponosić koszty niesolidnej polityki jednego z państw? Tego nie da się racjonalnie wytłumaczyć obywatelom, więc jeśliby zdecydowano się pójść tą drogą, znacznie pogłębiłoby się zjawisko eurosceptycyzmu.

Rozmawiał: Andrzej Godlewski

Prof. Joachim Scheide jest szefem działu prognoz w Instytucie ds. Gospodarki Światowej (IfW) w Kilonii

Joachim Scheide fot. arch. autora

Tagi


Artykuły powiązane

Koniec taniego pieniądza: nadchodzą trudniejsze czasy dla polityki fiskalnej?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Właśnie dokonuje się duży zwrot w polityce najważniejszych banków centralnych na świecie. Ściśle wiąże się z tym obserwowany wzrost rentowności obligacji rządowych, który rozpoczął się w 2021 r. i nabrał gwałtownego przyspieszenia w tym roku.
Koniec taniego pieniądza: nadchodzą trudniejsze czasy dla polityki fiskalnej?