Autor: Marek Pielach

Dziennikarz Obserwatora Finansowego, specjalizuje się w makroekonomii i finansach publicznych

Europejski szczyt bezsilności

Unia walutowa może się rozpaść w drugiej połowie roku. Unii Europejskiej przewodniczyć będzie wówczas Cypr, którego obligacje właśnie dostały śmieciowy rating, a pieniądze pożycza od Rosji. Drogę do katastrofy otworzy jednak fiasko szczytu UE, który zaczyna się w czwartek.
Europejski szczyt bezsilności

Kolejne spotkanie, kolejne zapowiedzi, kolejne rozczarowania? (CC BY-NC-ND European Council)

Sytuacja w strefie euro w ostatnim czasie przypomina tragikomedię. Grecja wciąż daleka jest od stabilizacji, Hiszpania i Włochy są blisko zejścia z rynku obligacji przez wzrost ich rentowności, a na szczycie G20 Europa jest upominana w praktycznie każdym zdaniu. Co na to europejskie kraje? Niemcy w niczym nie zgadzają się z Francją, Włochy mają własne pomysły, Hiszpania czeka na pieniądze dla banków, a Grecy na arcyważne w założeniu spotkanie wysyłają prezydenta, którego władza zbliżona jest do angielskiej królowej. Premier miał bowiem operację oczu, a kolejny minister finansów zastąpił poprzedniego zanim ten pierwszy został nawet zaprzysiężony na stanowisko.

W samej Unii Europejskiej prezydencję kończy Dania, która nie zważając na nic zagrzewała do zielonej krucjaty przeciwko CO2, a od 1 lipca zaczyna Cypr – raj podatkowy pełen czarnych Mercedesów z rosyjskimi flagami przy tablicach rejestracyjnych. Politycy zaś jak zaklęci mówią o tym, że ostre oszczędności budżetową są złe i wychwalają wzrost, który nie wiadomo skąd wziąć.

Nic dziwnego, że George Soros ostrzegał, że strefa euro ma tylko trzy miesiące aby przetrwać, niedawno zdanie to podzieliła szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego Christine Lagarde, a premier Włoch Mario Monti podbił stawkę mówiąc, że „mamy tylko tydzień aby uratować strefę euro”. W wywiadzie dla pięciu europejskich dzienników wyjaśnił, że w razie niepowodzenia najbliższego szczytu „duża część Europy będzie musiała pogodzić się z bardzo wysokimi odsetkami, co wpłynie na państwa, a także pośrednio na firmy. Jest to przeciwieństwo tego czego potrzeba do wzrostu gospodarczego”. Na ten scenariusz powinniśmy się teraz przygotowywać, bo na razie nic nie wskazuje na to, żeby podczas szczytu europejscy przywódcy zaprezentowali narrację, która przekona rynki finansowe o ich determinacji i zdejmie presję z rynku obligacji.

Można tak sądzić na podstawie dokumentu „W kierunku rzeczywistej Unii Gospodarczej i Walutowej”, który zamieszczono na stronach Rady Europejskiej i wysłano do rządów państw UE. Stabilna unia monetarna ma się według niego opierać na czterech filarach.

Po pierwsze – na wspólnych ramach finansowych, które przewidują mechanizm rozwiązywania kryzysów bankowych i gwarantowania depozytów osób prywatnych. Po drugie na wspólnych ramach budżetowych, które pozwolą na podjęcie kroków w stronę wspólnej emisji długu, a także różnych form fiskalnej solidarności. Po trzecie na wspólnej polityce gospodarczej promującej wzrost i zatrudnienie. Po czwarte na zapewnieniu demokratycznej legitymizacji decyzjom podejmowanym w ramach unii monetarnej i gospodarczej. „Te cztery elementy składowe stanowią spójną i kompletną architekturę, która będzie musiała zostać wprowadzona w ciągu następnej dekady” – czytamy w dokumencie.

Gdy przebrniemy przez początkową nowomowę okaże się, że jest to propozycja jednocześnie unii bankowej, fiskalnej i pierwszych kroków do unii politycznej. Unia bankowa jest przepisana z wcześniejszych propozycji Komisji Europejskiej i zakłada europejski nadzór nad systemem bankowym, system gwarancji depozytów i fundusz ratunkowy dla banków finansowany z ich składek. Elementy unii fiskalnej to konieczność uzyskania zgody na emisję długu publicznego powyżej wcześniej uzgodnionego poziomu, a w średniej perspektywie wspólna emisja długu. Jeśli chodzi o wzrost gospodarczy nie podaje się żadnych konkretów poza „mobilnością siły roboczej i koordynacją podatków”, w kwestii legitymizacji podkreśla się zaś potrzebę większego zaangażowania Parlamentu Europejskiego i parlamentów krajowych. Mapa drogowa tych rozwiązań ma być ustalona dopiero na grudniowym szczycie UE i poprzedzona raportem w październiku.

Nie da się ukryć, że po specgrupie złożonej z przewodniczącego Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya, przewodniczącego Komisji Europejskiej José Manuela Barroso, szefa eurogrupy Jean’a Claude Junckera oraz prezesa Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghiego spodziewano się tekstu bardziej ambitnego i aktualnego.

– Raport Van Rompuya, Barroso, Draghiego i Junckera brzmi, jakby był datowany na czerwiec 2009, nie 2012 roku – zauważył  Paweł Świeboda prezes think tanku demosEUROPA.

– To raczej lista życzeń – ocenił Michael Link niemiecki minister ds. europejskich.

Niemcy jako ostatni powinni jednak krytykować ów dokument. Wygląda on bowiem tak, a nie inaczej z powodu nieugiętej postawy kanclerz Angeli Merkel, która podobno oświadczyła na spotkaniu z liberalną partią FDP, że uwspólnotowienia długów nie będzie póki ona żyje. W efekcie z licznych propozycji reform przedstawianych przed szczytem skłonna jest zaakceptować tylko wąsko pojmowaną unię fiskalną – szczególnie nadzór nad polityką budżetową innych państw strefy euro, a z unii bankowej tylko system wspólnego nadzoru. Berlin wybrał zatem same kije, a żadnej marchewki i dziwi się, że jest osamotniony.

Odwrotnie postąpił prezydent Francji François Hollande – wybrał same marchewki nie godząc się na najmniejszy nawet kijek. Z unii fiskalnej chciałby tylko euroobligacje, aby taniej pożyczać, a z unii bankowej system gwarancji depozytów, aby francuskie banki miały zabezpieczenie. Jakakolwiek kontrola wydatków byłaby przy tym nieakceptowalnym naruszeniem suwerenności jego kraju. Choć w ostatnich godzinach przed szczytem to stanowisko uległo pewnemu złagodzeniu i Paryż dał do zrozumienia, że może trochę ustąpić jeśli ustąpi Berlin.

Jeszcze inne stanowisko przed szczytem zajął włoski premier Mario Monti. Podkreślał przede wszystkim konieczność działań krótkoterminowych – zezwolenie na bezpośrednie dofinansowanie banków przez Europejski Mechanizm Stabilizacyjny (ESM), albo na kupno obligacji przez Europejski Bank Centralny. Ten sam punkt widzenia reprezentował hiszpański premier Mariano Rajoy. Nic dziwnego, bo Włochy i Hiszpania mają nóż na gardle.

Zastanawiające jest jednak, że widzą to tylko premierzy tych krajów, a reszta przywódców strefy euro bagatelizuje problem. To prawda, że to 20 od początku 2010 roku szczyt UE i jak wiele poprzednich ogłoszono go „szczytem ostatniej szansy”. Tym razem jednak może to być prawda.

„Krytyczny tydzień dla strefy euro. Albo zgodna na pełną integrację (fiskalną, bankową, polityczną, wzrost) albo przyśpieszenie procesu dezintegracji”, napisał na Twitterze Nouriel Roubini. Już w piątek przekonamy się czy miał rację.

Marek Pielach

Kolejne spotkanie, kolejne zapowiedzi, kolejne rozczarowania? (CC BY-NC-ND European Council)

Otwarta licencja


Tagi