Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Francja: pracowniczy raj i inwestorskie piekło

Między francuskim ministrem gospodarki a zagranicznymi inwestorami znowu iskrzy. Rozdęte we Francji prawo pracy i ogromne wpływy związków zawodowych mogą doprowadzić nawet do zamknięcia fabryk. Rząd problem dostrzegł: wiosną do parlamentu trafić ma projekt ustaw umożliwiających firmom zmniejszanie wymiaru czasu pracy i stawek płacowych w okresach trudności.
Francja: pracowniczy raj i inwestorskie piekło

Arnaud Montebourg, francuski minister odbudowy przemysłu trzyma stronę związków zawodowych (CC BY-NC-ND Parti socialiste)

„Nazywa mnie Pan ekstremistą, lecz większość przedsiębiorców zgodziłaby się z oceną, że z pomysłem przeznaczenia milionów dolarów na zakup fabryki opon we Francji, gdzie płace należą do najwyższych na świecie, muszę być doprawdy ciężkim idiotą”. To urywek „porywającej” korespondencji prowadzonej w lutym 2013 r. między amerykańskim fabrykantem, a francuskim ministrem gospodarki.

Amerykański biznesmen to Maurice Taylor – szef Titan International. Firma od ponad 120 lat zajmuje się wytwarzaniem kół i opon do jazdy po bezdrożach. Pan Taylor doprowadził ją przez kilka dekad na wyżyny sukcesu. Na Wall Street nazywany jest „Niedźwiedziem” (The Grizz). Przydomek nie ma jednak nic wspólnego z ocenami jego inwestycji na giełdzie. Zyskał go z powodu ostrego stylu negocjacji – „Morry” Taylor prze naprzód nie oglądając się za siebie. W 1996 r. próbował ubiegać się o nominację Republikanów w wyborach prezydenckich. Jego potyczkę we Francji można byłoby zatem przypisywać cechom charakteru.

Można jednak równie dobrze uznać, że prezes Taylor spojrzał prawdzie w oczy i powiedział głośno to, o czym wszyscy inni szepczą jedynie po kątach.

Na jałowym biegu

Titan nie jest jakimś globalnym gigantem. Od dawna jednak systematycznie rośnie. Rok 2012 grupa, składająca się z 36 zakładów na całym świecie, zakończyła sprzedażą w wysokości 1,82 mld dol. i zyskiem netto 96 mln dol. W porównaniu z 2011 r. sprzedaż wzrosła o 22 proc., a zyski netto o 64 proc. Grupa łączy wzrost organiczny, polegający na coraz lepszym wykorzystaniu istniejących zasobów, z ekspansją na zasadzie przejęć. Ten model zaprowadził ją z matecznika na Środkowym Zachodzie Stanów na wszystkie kontynenty, a w Europie do Wielkiej Brytanii, Włoch, Niemiec, Hiszpanii i Turcji.

Do listy europejskich lokalizacji grupy Titan mogła dołączyć Francja, gdzie inny amerykański tytan – koncern oponiarski Goodyear ma jedną ze swych fabryk. Chodzi o zatrudniające ok. 1200 osób zakłady Goodyeara w Amiens-Nord. Produkują one „niskomarżowe” opony do samochodów osobowych oraz opony do pojazdów i maszyn rolniczych. Według stacji radiowej RFI, straty w Amiens-Nord za 2011 r. wyniosły 61 mln euro. Inne źródła dodają, ze straty tego rzędu zakłady przynoszą co roku od dłuższego czasu.

Pierwsze próby naprawy zostały podjęte już w 2007 r., a więc jeszcze przed wlokącym się od 2008 r. kryzysem. Goodyear zaproponował wówczas pracownikom wydłużenie czasu pracy, oferując w zamian gwarancje zatrudnienia i obiecując nowe inwestycje rzędu 60 mln dol. Plan się nie powiódł – sprzeciwiły się związki zawodowe, które oskarżały drugą stronę o szantaż. W rok później niepowodzeniem zakończyła się próba grupowego zwolnienia 400 pracowników. Wskutek starań najpotężniejszego w kraju związku CGT (Confédération générale du travail), z „czerwonym” rodowodem, sąd nie zezwolił na wdrożenie tego planu. Na jałowym biegu minęło parę lat.

Titan International pojawił się w 2011 r., negocjując przejęcie segmentu rolniczego Amiens-Nord. Gdyby transakcję udało się sfinalizować, Goodyear zamknąłby część „pasażerską” i odetchnąłby z ogromną ulgą. Jednak późną jesienią 2011 r. rozmowy Goodyear – Titan zostały zawieszone. Powód był taki sam jak zawsze – opór załogi wspieranej przez wojownicze działania związków zawodowych. Maurice Taylor powiedział wówczas publicznie, że sytuacja we Francji jest „popieprzona” (screwed up), a francuscy pracownicy są dobrzy wtedy, kiedy… pracują.

Na przełomie 2012/2013 położenie fabryki było już rozpaczliwe. Dyrektor z „Goodyear Dunlop Tires France” Henry Dumortier powiedział wówczas, że po pięciu latach bezowocnych rozmów nie pozostaje nic innego jak zamknąć fabrykę w Amiens-Nord. W oficjalnym oświadczeniu ze stycznia 2013 r. pozostawił jedynie promyczek nadziei, że może jakimś cudem pojawi się zbawca-inwestor.

Czy się stoi, czy się leży

I cud się zdarzył, bo wtedy do stołu rozmów powrócił Titan i jego szef pan Taylor. Próby ułożenia zasad transakcji zakończyły się wszakże bardzo szybko. Już 12 lutego pojawiły się informacje, że Titan nie przejmie nawet kawałka firmy.

Związki zawodowe nie dały Amerykanom z Titan Int. żadnej szansy. Smaczku dodaje sprawie fakt, że wiosną 2012 r. w trakcie kampanii prezydenckiej wizytę w zakładach Amiens-Nord złożył ówczesny socjalistyczny kandydat i dzisiejszy prezydent François Hollande. Nie trzeba chyba dodawać, że jego przybycie miało być odczytywane jako wyraz jednoznacznego wsparcia bojowej postawy załogi i związków tkwiących w bezwarunkowym oporze przeciw jakimkolwiek poważnym próbom uzdrowienia fabryki.

Bomba wybuchła 20 lutego, kiedy za sprawą przecieku ze strony ministra odbudowy przemysłu Arnaud Montebourg we francuskich mediach pojawił się list Maurice’a Taylora, opisujący przyczyny ostatecznego wycofania się z planów przejęcia firmy z Amiens-Nord.

Jankes nie dobierał słów przesadnie starannie. Ocenił bezceremonialnie, że Francuzi są jako pracownicy leniwi, przepłacani i bezproduktywni. „Francuska siła robocza ma wysokie uposażenia, lecz pracuje tylko trzy godziny dziennie. Mają godzinę na przerwy i posiłek, gadają trzy godziny i trzy godziny pracują” (dzień pracy ma we Francji 7 godzin).

I bez danych statystycznych widać, że Taylor przesadził. Zarzuty przegięcia wobec szefa Titana są uzasadnione, lecz nie do końca. Na ostatnim etapie negocjacji Goodyear wprowadzał już w życie decyzje o zamknięciu fabryk. Produkcja opon samochodowych została zmniejszona do 2 tys. podczas gdy na pełnych obrotach sięgała 21 tys. sztuk dziennie. Zgodnie z prawem, do czasu finalnych rozstrzygnięć firma musi jednak utrzymywać zatrudnienie na niezmienionym poziomie, a przy 90-procentowym obniżeniu produkcji oznaczać to musi, że przez większość dnia pracy robotnicy mogą się tylko snuć, za pełną stawkę, po halach. W tych kwestiach francuska Temida nie jest zaś specjalnie rychliwa. I do tej właśnie sytuacji odnosił się prezes Taylor.

Po wyborach główną nutą we francuskim dyskursie publicznym nt. gospodarki był imperatyw obrony miejsc pracy. Minister Montebourg wsławił się w 2012 r. przywoływaniem do porządku koncernu ArcelorMittal, który chciał wygasić dwa wielkie piece w hucie we Florange. Posunął się wręcz do groźby nacjonalizacji francuskiego majątku ArcelorMittal. Swoje tym osiągnął i odwiódł (do czasu?) stalowy koncern od zwolnienia ponad pół tysiąca ludzi.

W sprawie Amiens-Nord Arnaud Montebourg rozmawiał wszelako po dobroci. Przekonywał CGT do ustępstw, a Maurice Taylora do przejęcia fabryki. Ten drugi stracił jednak resztki cierpliwości i w liście do ministra z 8 lutego br. zauważył: -„Szanowny Panie, z Pańskiego listu wynika, że chciałby Pan rozpoczęcia rozmów przez Titana. Czy naprawdę uważa nas Pan za takich głupków?”

Gwałtowny język amerykańskiego inwestora nie powinien wszakże budzić nadmiernego współczucia dla ministra. On sam w trakcie starcia z właścicielem ArcelorMittal, panem Lakshmi Mittalem, pozwolił sobie oto napisać na łamach Les Echos, że – „Nie chcemy Mittala dłużej we Francji, ponieważ oni nie szanują Francji. Łgarstwa Mittala serwowane od 2006 r. (kiedy kupił huty) są cholernie obciążające”. Z przekazanej do prasy korespondencji obu panów wyciągnąć można jeszcze wiele smaczków, ale to tylko pocieszny dodatek do wielkiego problemu powodującego duże przygnębienie.

Francuski łącznik statystyczny

Sprawa nie jest jednowymiarowa i jednoznaczna. Wbrew oskarżeniom amerykańskiego przedsiębiorcy, Francja nie odstaje pod względem wydajności pracy od innych gospodarek państw rozwiniętych. Przeciwnie, wskaźniki ma lepsze od niemieckich i nieco tylko gorsze od amerykańskich.

W najnowszym rankingu konkurencyjności World Economic Forum USA są na 7 miejscu, a Francja dopiero na 21. Mimo wszystko, nadal jest to czołówka i śmietanka. Pięta achillesowa francuskiej gospodarki to właśnie efektywność rynku pracy. Pod tym względem Francja była 66 w klasyfikacji i miała w tej kategorii za najbliższych sąsiadów Litwę, Albanię, Burkina Faso i Benin. W szczegółach jest niewiarygodnie gorzej. W kategorii zatrudnianie i zwalnianie Francja jest teraz na samym dnie, tj. na 141 miejscu na 144 państwa uwzględnione w rankingu, we współpracy między pracownikami a pracodawcami na 137, a w relacji między płacą a wydajnością znowu na 66 miejscu.

Według danych amerykańskiego Ministerstwa Pracy (Department of Labor), w 2010 r. przeciętna stawka godzinowa francuskiego pracownika zatrudnionego w przemyśle przetwórczym (manufacturing) wynosiła za czas efektywnie przepracowany 21 dolarów i 6 centów. Francuzi zarabiali nieco mniej dolarów na godzinę od Brytyjczyków (21,16), Amerykanów (23,32), czy Niemców (25,80), znacznie mniej od Szwajcarów i Duńczyków (po 34 dolary z centami), ale znacznie więcej od Polaków (4,86), Węgrów (4,74), o Filipińczykach nie wspominając (1,41).

Prześledzenie innych statystyk rozbija część stereotypów. Według danych prezentowanych w „OECD Employment Outlook 2012”, spośród państw członkowskich tej organizacji Francja była w 1990 r. na ostatnim, a teraz jest na przedostatnim miejscu pod względem ogólnego „uzwiązkowienia” (trade union density). Przesądza o tym duży udział małego biznesu i usług oraz relatywnie spore zatrudnienie w rolnictwie. Francuskie związki zawodowe są jednak silne, bardzo bojowe i skuteczne. Ich moc przejawia się w przynależności Francji do najściślejszej czołówki państw rozwiniętych, pod względem wielkości wskaźnika pracowników objętych porozumieniami w sprawie pracy i płacy (collective bargaining coverage). Przekracza on obecnie 90 proc.

W ujęciu makroekonomicznym Francja nie odbiega zatem od standardu państw najwyżej rozwiniętych. Różnicę czyni prawo, które nie przeszkadza za bardzo w dobrych czasach, ale ujawnia swą sztywność w momentach kryzysowych, kiedy dobrem najbardziej pożądanym jest elastyczność. Władze opanowane przez lewicę utrzymują retorykę odpowiednią do swej politycznej barwy, lecz z drugiej strony dostrzegają powagę trudności stwarzanych przez wybujałość najróżniejszych uprawnień pracowniczych.

Fatalne prawo

Amerykański tygodnik Time wylicza, że francuskie prawo pracy liczy razem 3371 stron i jest prawie czterokrotnie obszerniejsze od niemieckich przepisów, gdzie można mówić o godziwej ochronie pracowników. Mówi się, że wiosną do parlamentu trafi rządowy projekt ustaw umożliwiających przedsiębiorstwom zmniejszanie wymiaru czasu pracy i stawek płacowych w okresach trudności. Wyprostowane miałyby być także, niektóre przynajmniej, niejasności i zawiłości procedur zwalniania z pracy. Skrócony zostałby okres przysługujący pracownikom na odwołania w trybie sądowym od zwolnień.

Wbrew ugruntowanej poza Francją opinii o wybitnie roszczeniowych postawach i nieodpowiedzialności Francuzów, w komentarzach pod informacjami i artykułami prasowymi bardzo liczne są, a często przeważają głosy krytyczne wobec rządu i związków zawodowych. Są czytelnicy, którzy mówią, że Francja doczekała się najgorszego rządu od pierwszej ekipy socjalistów za prezydenta Francois Mitteranda w 1981 r., która skutecznie przyczyniła się do osłabienia gospodarki kraju. O dziwo, głos rozsądku dał się znaleźć nawet w relacji z Amiens-Nord zamieszczonej na stronach IV Międzynarodówki (trockistowskiej). Młody robotnik, który niespecjalnie dowierzał związkowcom obiecującym ustawę przeciw zwolnieniom powiedział: – Prawo nie dostarczy firmom inwestycji.

Jednak Franck Jurek, lider CGT w zakładach Goodyeara w Amiens-Nord, był po ogłoszeniu decyzji o zamknięciu fabryki nieugięty: – Od sześciu lat walczyliśmy przeciw obcięciu zatrudnienia o 400, 800, 1200 miejsc pracy i nadal zamierzamy walczyć.

W innym miejscu kraju sąd apelacyjny zawiesił 29 stycznia br. plan restrukturyzacyjny koncernu Peugeot dotyczący 8 tys. miejsc pracy w spółce Faurecia, produkującej części samochodowe. Stało się tak, ponieważ sędzia przychylił się do opinii, że firma nie dość dokładnie zapoznała reprezentantów załogi ze szczegółami swoich zamierzeń.

Nadal zbyt wielu zwolenników ma nad Sekwaną, Loarą i Rodanem formuła wszystko albo nic. Stare powiedzenie przebrzydłych kapitalistów mówi natomiast, że im trudniej zwolnić kogoś w ciężkich czasach, tym gorzej z zatrudnianiem w okresach dobrych dla biznesu. Cokolwiek sądzić zatem o słowach Maurice’a Taylora, czy był to godny pożałowania wybryk, bardzo przesadzona ocena, czy dobre odzwierciedlenie złego stanu rzeczy, lepiej jednak nie brać dziś przykładu z Francji.

Arnaud Montebourg, francuski minister odbudowy przemysłu trzyma stronę związków zawodowych (CC BY-NC-ND Parti socialiste)

Otwarta licencja


Tagi