Autor: Sebastian Stodolak

Dziennikarz, filozof, muzyk, pracuje w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Gospodarkę można uwolnić jedną ustawą, ale nie na długo

23 grudnia minie 25 lat od uchwalenia ustawy o działalności gospodarczej, popularnie zwanej ustawą Wilczka. Wprowadziła ona do polskiej opornej rzeczywistości zasadę, że co nie jest zabronione, jest dozwolone. Reglamentację państwa ograniczono. W powszechnej opinii ustawa ta to „wzorzec z Sevres” dla wolnorynkowych reform gospodarczych. Czy zasłużenie?
Gospodarkę można uwolnić jedną ustawą, ale nie na długo

Tak się rodziła polska przedsiębiorczość na początku lat 90. (Fot. PAP)

Mieczysław Wilczek – chemik, wynalazca i przedsiębiorca. Prowadząc różnego typu przedsiębiorstwa dorobił się jeszcze w realiach Polski Ludowej majątku, dającego mu pozycję jednego z najbogatszych Polaków. Jako minister przemysłu w rządzie Mieczysława Rakowskiego zapragnął umożliwić także zwykłym ludziom realizację biznesowych aspiracji.

Pomimo, że konstytucja PRL jasno określała socjalistyczny charakter gospodarki krajowej, Wilczek zaprojektował ustawę, która wprowadzała – przynajmniej na tym najbardziej podstawowym poziomie – czystej wody kapitalizm. Zgodnie z jej zapisami każdy obywatel mógł podjąć dowolną działalność gospodarczą. Ustawę, nazwaną potem „ustawą Wilczka”, przyjęto 23 grudnia 1988 r.

Tłumiona latami przedsiębiorczość Polaków wreszcie znalazła ujście. Rozstawili stragany, szczęki – zaczęli handlować. Wyjęli spod poduszki zachomikowany kapitał – zaczęli zakładać firmy. W ciągu kilkunastu miesięcy powstało 2 mln firm i 6 mln miejsc pracy. Gdyby nie to, że potem – już w wolnej Polsce – biurokraci na powrót narzucili na gospodarkę jarzmo przepisów, regulacji i ograniczeń, żylibyśmy w zupełnie innym, bogatszym, kraju.

Tak w każdym razie brzmi wersja historii, którą chciałoby wpisać w podręczniki wielu zwolenników czystego wolnego rynku. Mieczysław Wilczek jest w niej kapitalistycznym bohaterem, a lekcja z niej płynąca jest jedna: przywróćmy ustawę jego autorstwa, a uzdrowimy gospodarkę!

Pojawiają się jednak wątpliwości. Czy rzeczywiście tego typu akt prawny może stanowić panaceum na gospodarcze bolączki rozwiniętego kapitalizmu?

Prawie jak NEP

Zanim odpowiemy na to pytanie, warto zadać sobie inne. Dlaczego w ogóle w socjalizmie wprowadzono kapitalistyczną ustawę? Czy to nie historyczne kuriozum?

Cóż, nie. To powtórka z historii. Wystarczy przypomnieć sobie, że w 1921 r. w Rosji Radzieckiej wprowadzono tzw. Nową Politykę Ekonomiczną. Tragiczna sytuacja gospodarcza kraju po I Wojnie Światowej wywołała wielkie społeczne niezadowolenie, a że bolszewicy nie chcieli tracić władzy, uciekli się do czegoś zupełnie niekomunistycznego: do kapitalizmu.

W ramach NEP-u państwo utrzymywało co prawda monopol, jeśli chodzi o wielki przemysł i bankowość, ale zezwalało na niezależne działanie małego biznesu i konkurencję. Ta niewielka, ale istotna dawka wolności gospodarczej, w krótkim czasie zaczęła stawiać gospodarkę kraju na nogi.

– Plan konsolidacji gospodarki narodowej, w ramach którego wprowadzano w Polsce ustawę Wilczka można przyrównać właśnie do radzieckiego NEP-u – przekonuje prof. Janusz Kaliński, znawca historii gospodarczej ze Szkoły Głównej Handlowej.

– Celem obydwu reform nie było wprowadzenie nowego systemu gospodarczego, ale danie drugiego oddechu pogrążonej w kryzysie gospodarce centralnie sterowanej. Ireneusz Sekuła, który w imieniu rządu przedstawiał w 1988 r. w Sejmie projekt ustawy mówił jasno: dajemy zielone światło własności prywatnej, ale podstawą systemu będzie własność socjalistyczna. I rzeczywiście ustawa Wilczka tej socjalistycznej własności nie naruszała – tłumaczy profesor.

Twierdzi się często, że choć intencje Wilczka mogły być oczywiście bardziej wzniosłe, a zamiary dalej idące niż kierownictwa PZPR, to pewne jest, że robił on tylko tyle, na ile to kierownictwo mu pozwoliło. A pozwalano mu na cokolwiek, bo partyjna góra czuła palący się jej pod stopami grunt i obmyślała drogę ewakuacji. Wilczek miał jej w tym pomóc (wbrew swoim intencjom i być może także nieświadomie), opracowując ustawę umożliwiającą uwłaszczenie nomenklatury. To właśnie jeden z najczęściej wysuwanych wobec ustawy Wilczka zarzutów: dzięki niej jej członkowie mieli zapewnione miękkie lądowanie w spółkach utworzonych na bazie państwowego kapitału w razie, gdyby socjalizm upadł.

– Zarzuty te nie wytrzymują rozbioru logicznego. Nawet gdyby celem wprowadzenia ustawy było uwłaszczenie członków PZPR, to miałoby ono krótkotrwały efekt. Ustawa Wilczka wprowadzała równość wobec prawa, a zatem uwłaszczony partyjniak musiał radzić sobie na rynku z tymi samymi problemami, co każdy inny człowiek. Historia nomenklaturowych spółek, które szybko upadały, jak choćby Universalu, pokazuje, że działacze PZPR nie byli najlepszymi biznesmenami. Były oczywiście wyjątki, ale co do zasady urodzeni biurokraci nie radzą sobie za dobrze na rynku, na którym muszą zaoferować innym atrakcyjne towary i usługi, jeśli nie mogą zmusić do ich zakupu – przekonuje Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha.

Jest jedno ale wobec takiej obrony ustawy Wilczka. Kwestia dostępu do kapitału. Skąd zwykli ludzie mieli wziąć pieniądze na rozpoczęcie własnej działalności, skoro kapitał był w rękach partii, a o kredyt w banku nie było wcale tak łatwo? Mieli dosłownie zaczynać „od zera”? – Skądże! Szacuje się, że zwykli ludzie mieli pozaszywane w materacach w sumie 2 mld dolarów – upiera się Sadowski.

Przyznać trzeba, że na listach najbogatszych Polaków coraz więcej jest tych, którzy kariery rozpoczynali właśnie w tym okresie – w pierwszej dziesiątce znajduje się np. Dariusz Miłek, biznesmen z Lubina, który zaczynał od „szczęk”, a teraz jest jednym z największych producentów obuwia w Polsce. Trudno zarzucić mu jakiekolwiek powiązania z nomenklaturą.

– Ustawa Wilczka to był rzeczywiście przełom. Znosiła na przykład ograniczenia w zatrudnianiu ludzi. Wcześniej nie można było zatrudnić powyżej 15 osób, bo się w ten sposób zagrażało gospodarce socjalistycznej… W momencie, gdy weszła ustawa Wilczka można było myśleć o rozkręcaniu poważniejszej działalności produkcyjnej, w dowolnym tak naprawdę sektorze. Polska gospodarka była tak wygłodniała, że nawet ślepy i kulawy otwierając sklep mógł zbić fortunę – wspomina z rozrzewnieniem wczesne lata ’90 Zbigniew Jakubas, inwestor giełdowy i jeden z najbogatszych Polaków. Jakubas jednak podkreśla, że Wilczek nie rozwiązał wszystkich problemów.

Ucieczka od wolności

Choć przyznać trzeba rację tym, którzy twierdzą, że ustawa Wilczka nie wprowadzała idealnego wolnorynkowego systemu choćby dlatego, że nie likwidowała państwowych przedsiębiorstw, czy nie ułatwiała bezpośrednich inwestycji zagranicznych w Polsce, to przecież wystarczyło poczekać kilka lat, by polskie prawodawstwo o te brakujące ogniwa zostało uzupełnione. Dokonali tego liberałowie wchodzący w skład nowych demokratycznych rządów, z Leszkiem Balcerowiczem na czele.

Za ich rządów stała się jednak także rzecz niebywała. Gdy z jednej strony w wyniku prywatyzacji zaczęło ubywać państwowych firm, a zagraniczne koncerny zachęcone nowymi warunkami instytucjonalnymi rozpoczynały pierwsze inwestycje, z drugiej ta zasadnicza wprowadzona przez Wilczka wolność dotycząca zakładania firm była konsekwentnie ograniczana. Z miesiąca na miesiąc ustawa Wilczka była „rozcieńczana” kolejnymi przepisami, ograniczającymi dostęp do wykonywania zawodów, wprowadzającymi koncesje, licencje i nakładającymi na biznesmenów kolejne biurokratyczne obowiązki.

Proces ten trwał właściwie bez przerwy przez ponad 20 lat, bez względu na to, kto znajdował się u władzy, aż do momentu krytycznego, gdy okazało się, że przepisy strzegą już dostępu do aż 380 zawodów. Dopiero przed rokiem politycy zareagowali tzw. ustawą deregulacyjną (a konkretnie ówczesny minister sprawiedliwości Jarosław Gowin). Niestety, jej postanowienia znów napotkały opór różnych grup interesu. O obecnym poziomie gospodarczej wolności w Polsce wiele mówi fakt, że ustawa Wilczka miała o ponad połowę mniej artykułów niż aktualnie obowiązująca ustawa o swobodzie gospodarczej.

Dlaczego liberałowie zaprzepaścili dorobek Wilczka

– Prawda jest taka, że doprowadzili do tego nie liberałowie, tylko nacisk kasty urzędniczej i prawnicy piszący zbyt skomplikowane ustawy. Każdy kolejny przepis to etaty dla biurokracji i tychże prawników – twierdzi profesor Janusz Kaliński. W wywiadzie udzielonym „Rzeczpospolitej” potwierdza to sam Mieczysław Wilczek: – To jest zemsta urzędników. To oni są i byli najbardziej przegrani w wyniku otwierania gospodarki. Urzędnicy uwielbiają kontrolować ludzi. Nie lubią, gdy ci są wolni i niezależni. Dlatego ograniczają wolność.

– System, w którym urzędnicy i politycy nie mogą czerpać bezpośrednich korzyści z faktu, że rośnie PKB był dla wielu przyzwyczajonych do pasożytowania na pracy innych nie do zaakceptowania – uzupełnia Andrzej Sadowski.

Czy to w ogóle możliwe, by ustawa analogiczna do ustawy Wilczka była przyjęta teraz? Wydaje się, ze gdy jesteśmy w Unii Europejskiej, która narzuca nam skomplikowane dyrektywy i przepisy, tak szeroko rozumiana wolność gospodarcza jest już niemożliwa. A jednak…

– Eksperci Komisji Europejskiej twierdzą, że ustawa Wilczka jest w 100 proc. zgodna z prawem europejskim i nie ma przeciwwskazań do jej wprowadzenia – twierdzi Andrzej Sadowski. Jeśli więc taka legislacyjna rewolucja to zaledwie kwestia woli politycznej, to co stałoby się, gdyby faktycznie ją przeprowadzono?

Bez regulacji się nie obejdzie?

Zależy kogo, o to zapytać. Zwolennicy Wilczka twierdzą, że przede wszystkim firmy uwolnione taką ustawą od biurokratycznego balastu miałyby więcej czasu na zajmowanie się swoją podstawowa działalnością, czyli biznesem. Obecnie zaś przeciętny przedsiębiorca spędza na zaspokajaniu potrzeb aparatu administracyjnego aż 37 dni w roku.

Analitycy firmy audytorsko-doradczej Grant Thornton i Krajowej Izby Gospodarczej wyliczyli, że gdyby polskie firmy od tego odciążyć, zwiększyłyby one swoje przychody nawet o 200 mld zł rocznie, co stanowi ponad 12 proc. PKB Polski. Inna korzyść z ustawy to ograniczenie korupcji, bo im więcej zwłaszcza niejasnych przepisów i rzeczy zależnych od woli urzędnika, tym więcej okazji do przekupstwa. Do tego mniejsze bezrobocie i niższe ceny w wyniku większej konkurencji.

W przeciwieństwie do jej apologetów, najlepszego zdania o ustawie Wilczka nie ma ekonomista i polityk Ryszard Bugaj.

– Po pierwsze ta ustawa nie liberalizowała rynku aż tak bardzo, jak to się czasem przedstawia. Po drugie, szybki wzrost gospodarczy, który zaobserwowano po jej wprowadzeniu wynikał raczej ze struktury naszej gospodarki niż z samej ustawy. Jednak największą wadą ustawy było to, że zastępowała kompleksową reformę, była jej substytutem, nielicującym z wymogami systemu prawnego, w ramach którego może działać współczesny skomplikowany kapitalizm. Wprowadzenie podobnej ustawy teraz groziłoby chaosem – przekonuje Bugaj.

Podobnie sceptyczny jest Piotr Kuczyński, komentator ekonomiczny i analityk Domu Inwestycyjnego Xelion. Uważa on, że marzenia o przywróceniu gospodarczej wolnej amerykanki jak za Wilczka są być może nawet niebezpieczne.

– Gospodarka musi być obwarowana pewnym regulacjami i przepisami dotyczącymi na przykładzie sektora finansowego, który wywołał kryzys z 2008 r. Widzimy, że pozostawienie rzeczy samym sobie może być niebezpieczne. Nie wiem, czy rzeczywiście totalna deregulacja rynku, powiedzmy, pośrednictwa nieruchomości nie niesie ze sobą poważnego zagrożenia. Obstawiam, że otwiera pole działania oszustom.

Oczywiście zawsze będą ścierać się te dwa poglądy: więcej regulacji i mniej, a aktualny stan prawny będzie odzwierciedleniem tego, który z nich w tej debacie przeważa.

– Ja osobiście sądzę, że z czasem różnego typu regulacji przybędzie, a nie ubędzie i że to dobrze – przekonuje analityk.

Pytanie tylko, czy Piotr Kuczyński i inni krytycy Wilczka zdają sobie sprawę ze skutków, jakie może mieć przyjęcie rozumowania, że zwiększanie regulacji, choćby tych chroniących dane grupy zawodowe, to właściwa droga?

Gdyby lobby ekonomistów wymusiło ograniczenie zawodu analityka ekonomicznego jedynie do osób posiadających wyższe wykształcenie ekonomiczne, wielu z obecnie wykonujących ten zawód – w tym Piotr Kuczyński – musiałoby się przekwalifikować, albo ponownie udać na studia. W innym wypadku, nie mieliby z czego żyć.

OF

Tak się rodziła polska przedsiębiorczość na początku lat 90. (Fot. PAP)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Rekordowe zyski banków to tylko jedna strona medalu

Kategoria: Analizy
Na wynikach sektora w kolejnych kwartałach zaważą m.in. pomoc dla kredytobiorców i wzrost oprocentowania depozytów. Lista potencjalnych zagrożeń jest długa.
Rekordowe zyski banków to tylko jedna strona medalu

Tydzień w gospodarce

Kategoria: Raporty
Przegląd wydarzeń gospodarczych ubiegłego tygodnia (09–13.05.2022) – źródło: dignitynews.eu
Tydzień w gospodarce