Grecja nie może już dłużej udawać Greka

W przeszłości Ateny tak często oszukiwały Brukselę, że zapewnienia „kochanie, tym razem wszystko będzie inaczej”, już nie wystarczają. Unijni partnerzy zamierzają zmusić Greków, aby poszli „na odwyk” od rozrzutnej polityki finansowej.Wszystko rozstrzygnie się w ciągu najbliższych dni. 16 marca Unia ma przyjąć (lub odrzucić) grecki program oszczędnościowy.
Grecja nie może już dłużej udawać Greka

AG

W poniedziałek (1 marca) w Atenach był Olli Rehn, unijny komisarz do spraw ekonomicznych. W piątek (5 marca) w Berlinie z kanclerz Angelą Merkel spotka się premier Grecji Giorgios Papandreu. Pomiędzy jednym a drugim spotkaniem grecki rząd ma przedstawić swe kolejne plany oszczędnościowe. Na dodatek w najbliższych dniach ma dojść do emisji greckich krótkoterminowych papierów wartościowych. Ta emisja będzie ważna, bo pokaże, na ile te propozycje są wiarygodne dla rynków finansowych.

Wszystko rozstrzygnie się w ciągu najbliższych dni. 16 marca Unia ma przyjąć (lub odrzucić) grecki program oszczędnościowy. Jeśli przyjąć usprawiedliwione założenie, że grecki wybór zamyka się w dylemacie – reformy lub bankructwo – zaś główni europejscy gracze, czyli Paryż i Berlin, są zdeterminowani, by nie dopuścić do katastrofy w stylu „Greka Zorby”, to są spore szanse na to, że grecka tragedia w najbliższych dniach może zejść z afisza (a dokładniej ze stron gazet i portali ekonomicznych).

Z dotychczasowych doniesień wygląda na to, że pomiędzy Paryżem, Berlinem i Brukselą dogadywany jest wart miliardy euro pakiet wsparcia dla greckiej gospodarki. Najważniejsze w nim będą rządowe gwarancje dla banków, które wykupią znaczną część greckiego długu publicznego, wartego dziś ok. 300 mld euro. Zmniejszenie kosztu rolowania długu pozwoli Atenom trochę odetchnąć. Kanclerz Niemiec Angela Merkel zdementowała jednak doniesienia, jakoby rząd Niemiec zabezpieczał w budżecie na ten rok środki na ewentualną pomoc dla Grecji, nie należy więc spodziewać się bezpośredniego zastrzyku pieniędzy. Tak czy owak, warunkiem uruchomienia pakietu pomocowego musi być zaciśnięcie pasa przez Greków i poddanie greckiej gospodarki pod jakąś formę unijnej kurateli.

Nieprawdziwe dane

Częścią tego „odwyku”, jaki Unia chce zafundować Grecji, będzie musiało być zapowiadane uwiarygodnienie greckiego urzędu statystycznego poprzez wyjęcie go ze struktur ministerstwa finansów. Wszystko zaczęło się bowiem właśnie od statystyki.

W końcu listopada zeszłego roku, półtora miesiąca po wyborach parlamentarnych, nowy rząd socjalistycznej partii PASOK, z premierem Giorgiosem Papandreu na czele, przyznał, że nieprawdziwe są dotychczas podawane dane statystyczne na temat sytuacji gospodarczej kraju. Grecki deficyt sektora finansów publicznych za rok 2009 – oznajmił Papandreu – wyniesie nie 6 procent (jak twierdził poprzedni rząd konserwatywnej Nowej Demokracji, z premierem Kostasem Karamanlisem na czele), ale 12,7 procent PKB. Na dodatek okazało się, że w 2008 r. deficyt wynosił nie 3,7 proc., jak utrzymywali poprzednicy, ale aż 7,7 proc. PKB.

Wyższy deficyt to też – kumulatywnie – większy dług publiczny. Przekroczył on już 113 proc. greckiego PKB (300 miliardów euro), a według prognoz Komisji Europejskiej w przyszłym roku wzrośnie do 135 proc. PKB. Na obsługę zadłużenia pójdzie 15 procent tegorocznego budżetu Grecji, a ok. 25 miliardów euro spłat trzeba „zrolować” do maja.

Upublicznienie tych danych miało bezpośrednie przełożenie przede wszystkim na rynki finansowe, od których zależy finansowanie greckiego długu publicznego. Oprocentowanie greckich „dziesięciolatek” skoczyło w górę, przekraczając w grudniu zeszłego roku poziom 5 proc. i osiągając na przełomie lutego i marca tego roku poziom prawie 6,5 proc. Tymczasem podobne papiery innych krajów strefy euro wahały się od niewiele ponad 3 proc. (Niemcy), do prawie 4,5 proc. (Portugalia).

 

obligacje grecja niemcy

 

Jednocześnie w światowych mediach ekonomicznych pojawiło się coraz więcej głosów podważających wiarygodność długu innych krajów europejskiego „miękkiego podbrzusza”, tzn. Portugalii, Hiszpanii i Włoch, łącznie określanych niezbyt uprzejmym określeniem PIGS (Portugal, Italy, Greece, Spain, ale „pigs” to po angielsku „świnie”). Zwłaszcza z krajów anglosaskich i ze strony inwestorów specjalizujących się w spekulacjach walutowych (jak George Soros) pojawiły się, wypowiadane nawet z pełną powagą sądy, że rozpad może grozić całej strefie euro.

Greckie obiecanki

Rząd grecki obiecał Komisji Europejskiej, że ograniczy tegoroczny deficyt budżetowy do 8,7 proc., ale te zapewnienia nie są przyjmowane z wielką wiarą. Eksperci unijni liczą skutki zapowiadanych i wprowadzanych przez rząd posunięć i nijak im nie chce wyjść ograniczenie deficytu z roku na rok aż o 4 proc., a następnie sprowadzenie go w ciągu trzech lat do poziomu poniżej 3 procent. Zwłaszcza że nie ma co liczyć na szybki wzrost gospodarczy – w tym roku grecka gospodarka zmaleje o co najmniej 0,3 proc, w kolejnych latach ma wzrosnąć o 1,5 proc. i 1,9 proc., po tym jak w 2009 r. spadła o 1,2 proc. (przyjmując za wiarygodne w tym zakresie greckie dane).

Papandreu ogłosił w końcu lutego, podczas Światowego Forum Ekonomicznego w Davos, że jego kraj „wytoczy z siebie krew”, jeśli to będzie konieczne, ale odebrano to jako typową śródziemnomorską retorykę, skupiając się raczej na zapowiedziach podniesienia wysokości i ściągalności podatków oraz przeprowadzania oszczędności w sektorze publicznym.

Jeśli chodzi o podatki od dochodów osobistych, to stawka 38 procent ma objąć wszystkich, którzy zarabiają ponad 40 tys. euro rocznie (obecnie płacą oni 25 procent). Ma też zostać zlikwidowanych wiele „dziur” i ulg podatkowych, podwyższona akcyza na paliwo, alkohol i papierosy oraz stawka VAT, a także zwiększone opodatkowanie dochodów kapitałowych, w tym płynących z inwestycji zagranicznych. Według greckiego rządu te wszystkie kroki w sumie mają w tym roku zwiększyć dochody budżetu o ok. 1,5 mld euro.

Teoretycznie największe rezerwy finansowe znajdują się w gigantycznej szarej strefie greckiej gospodarki. Jeden z najbardziej znanych amerykańskich ekonomistów Kenneth Rogoff (osobiście związany z Grecją, bo w 1971 roku zdobył w Atenach tytuł szachowego wicemistrza świata w kategorii juniorów) szacuje ją na 30 procent całej gospodarki, z kolei według „The Wall Street Journal” może ona przekraczać 25 procent – więcej niż w jakimkolwiek innym państwie Unii Europejskiej (we Włoszech ok. 22 proc., w Niemczech ok. 15 proc.)  czy USA (ok. 7 proc.). Zaniżanie dochodów przez podatników jest rutynową praktyką – dziennik podaje, że spośród 150 lekarzy prowadzących praktykę w jednej z droższych dzielnic Aten połowa zadeklarowała w zeszłym roku, że ich przychody wyniosły mniej niż 30 tysięcy euro, a co piąty twierdził, że zarobił mniej niż 10 tysięcy euro. Według Rogoffa straty państwa w wyniku niezapłaconych podatków mogą sięgać 15 miliardów euro – nie tak wiele mniej niż tegoroczny grecki deficyt budżetowy.

Grecki minister finansów Giorgos Papaconstantinou zakrzyknął, że „to niemożliwe, aby podatnika, który deklaruje 15 tysięcy euro rocznego dochodu, stać było na utrzymywanie wielkiego domu, drogiego auta, jachtu i jeszcze płacenie za prywatną szkołę dla dzieci” i wypowiedział wojnę nieopodatkowanej działalności gospodarczej. Tyle że – jak wiadomo – zwycięstwo w takiej wojnie to praca na parę lat, tym bardziej że sam minister mówi publicznie o tym, że grecki fiskus jest totalnie skorumpowany. Doświadczenia innych krajów każą przypuszczać, że zwiększenie fiskalizmu zwiększy jedno i drugie – to jest zarówno korupcję, jak i szarą strefę.

Dlatego ekonomicznie najprostsze, choć politycznie najtrudniejsze do zrealizowania, są oszczędności na kosztach rozdętego do granic możliwości ogromnego sektora państwowego. Przez lata – niezależnie od tego, czy rządzili socjaliści czy konserwatyści, protesty potężnych związków zawodowych działających w sektorze publicznym – od nauczycieli, po śmieciarzy – kończyły się podwyżkami i zwiększaniem zatrudniania. W efekcie dzisiaj 51 procent budżetu idzie na pensje i emerytury pracowników sektora publicznego, w którym zatrudniony jest co trzeci Grek. Zamrożenie płac i cięcia rozmaitych dodatków mają doprowadzić do tego, że zarobki wysokich urzędników państwowych spadną nawet o połowę, większości pracowników należących do państwa instytucji i przedsiębiorstw o ok.10 proc., a niższego personelu – sprzątaczek, kierowców, czy portierów – o ok. 4 procent.

Według przedstawicieli ministerstwa finansów w Atenach wszystkie planowane kroki mają przynieść ok. 4,8 miliarda euro oszczędności (poniżej 2 proc. greckiego PKB), jednak urzędnicy unijni oceniają je na ok. 3,6 mld euro i w ostatnich dniach domagali się podjęcia dalszych cięć i podwyżek.

Rząd zapowiada także reformy, które dadzą efekty w dłuższej perspektywie – przede wszystkim reformę systemu emerytalnego, w tym podwyższenie wieku przechodzenia na emeryturę. Dziś grecki system emerytalny uchodzi za jeden z najbardziej szczodrych w OECD – świadczenia mogą sięgać ponad 90 procent ostatniej pensji, a średni wiek dezaktywizacji zawodowej to – według danych Eurostatu – niewiele ponad 60 lat (nawiasem mówiąc w Polsce nie sięga on nawet 60.).

Sprzyja koniunktura polityczna

Niezależnie od tego, jak realne jest obniżenie w ciągu czterech lat greckiego deficytu budżetowego z prawie 13 proc. do poniżej 3 proc., a także jak znaczące będą oszczędności, w przypadku Grecji może się sprawdzić zasada, którą znamy z Polski sprzed 20 lat – że prawdziwe reformy możliwe są jedynie w obliczu realnie grożącej katastrofy.

Z prowadzonych w Grecji badań opinii publicznej wynika, że dwie trzecie greckiego społeczeństwa uznaje oszczędności za niezbędne, na podobnym poziomie pozostaje też poparcie dla rządu. Niewiele osłabiła to nastawienie fala strajków pracowników sektora publicznego, jaka w zeszłym miesiącu przetoczyła się przez kraj. Większość z nich organizowana była przez związane z partią socjalistyczną związki zawodowe pracowników sektora publicznego. Ich przywódcy zapowiadają, że przystaną na zaciskanie pasa, jeśli będzie ono dotyczyło wszystkich „po równo”. A greccy komentatorzy twierdzą, że związkowcy musieli „pokazać pazur”, aby nie dać się zepchnąć w kąt radykałom (trochę na podobnej zasadzie „Solidarność” w Polsce demonstrowała na początku lat 90. przeciw decyzjom popieranych przez siebie gabinetów).

A radykałów w Grecji nie brakuje – w ostatnich wyborach w sumie prawie 20 procent głosów padło łącznie na komunistów i „postkomunistów” oraz na skrajną prawicę, przy której LPR Romana Giertycha w czasach swej największej świetności wyglądałby jak klub anarchistów i feministek.

Strajki to zresztą grecka specjalność narodowa niemal tak jak uzo i oliwki. Na wszelki wypadek grecki urząd statystyczny przestał zbierać dane na temat liczby dni pracy straconych wskutek protestów – nie znajdzie się ich ani w Eurostacie, ani na stronie greckiego urzędu statystycznego

W każdym razie strajki specjalnie rządowi nie zaszkodziły – udało się nawet doprowadzić do zawieszenia rolniczych blokad ważniejszych dróg i przejść granicznych. A jeszcze rok temu wojownicze i wpływowe chłopskie lobby było w stanie zmusić ówczesnego premiera Kostasa Karamanlisa do wsparcia rolnictwa imponującą sumą pół miliarda euro. Teraz chłopi domagali się miliarda euro, a na dodatek pomocy w spłacie kredytów i paliwowych subwencji, ale ich żądania zostały wyśmiane w miastach, gdzie coraz więcej mieszkańców godzi się z perspektywą kilkuletniej kuracji odchudzającej.

Także opozycja nie powinna tworzyć problemów. Nowa Demokracja jeszcze się nie otrząsnęła z porażki wyborczej, a jej nowy przywódca Antonis Samaras – skądinąd zaprzyjaźniony z socjalistycznym premierem od lat 70., gdy obaj studiowali w USA – doczekał się nawet pochwały z ust przewodniczącego Komisji Europejskiej José Manuel Barroso, za „konstruktywne podejście” do rządowych decyzji oszczędnościowych.

A wszystko zaczęło się…

Napisałem powyżej, że „wszystko zaczęło się” od statystycznej kompromitacji Grecji jesienią ubiegłego roku, ale tak naprawdę warto sięgnąć w przeszłość nieco dalej. Bowiem wydarzenia, które wywołały„grecką tragedię”, są lustrzanym odzwierciedleniem tego, co stało się przed sześciu lat. Także w 2004 r., zaraz po wygranych wyborach, nowy rząd ujawnił, że poprzednicy przez lata fałszowali oficjalne dane statystyczne, zaniżając deficyt budżetowy i dług publiczny. Tyle że wtedy wszystko było na odwrót. To właśnie rząd prawicowy – Nowej Demokracji, z Karamanlisem, oskarżył o oszustwa swoich poprzedników, czyli rząd socjalistycznej partii PASOK.

Tamte fałszerstwa wyszły na jaw, gdyż w marcu 2004 r. Eurostat – unijny urząd statystyczny – odrzucił greckie dane, uznając je za niewiarygodne. Podobne wydarzenie miało miejsce w 2002 roku, gdy po interwencji Eurostatu Grecy musieli przyznać, że oficjalnie deklarowana nadwyżka finansów publicznych jest faktycznie deficytem. Nawiasem mówiąc, w statystyczne krętactwa zaangażowany był Goldman Sachs, który pomógł uszminkować grecką rzeczywistość gospodarczą za pomocą skomplikowanej inżynierii finansowej.

Zresztą sama obecność Grecji w Unii i w strefie euro była możliwa dzięki temu, że bałkański kraj miał przez lata w Brukseli „taryfę ulgową”. Gdy w 1975 roku rząd ówczesnego premiera Konstantinosa Karamanlisa (stryja tegoż premiera Kostasa Karamanlisa, który przegrał wybory parlamentarne jesienią zeszłego roku) złożył w Brukseli aplikację o pełne członkostwo w ówczesnej Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej, Komisja Europejska odparła, że kraj musi najpierw przejść cały proces pre-akcesyjny – tak jak to ćwierć wieku później miało miejsce w przypadku Polski. Jednak opinia KE została anulowana decyzją Rady Europejskiej i Grecja znalazła się w Unii w 1981 roku. Obawiano się bowiem, że w przeciwnym razie Grecja – skłócona z potężnym partnerem z NATO, czyli Turcją – odwróci się na Wschód i znajdzie się w orbicie moskiewskiej. Te obawy nie były całkiem od rzeczy, gdyż w 1981 roku Andreas Papandreu, ojciec obecnego premiera, doszedł do władzy pod hasłami opuszczenia Unii Europejskiej i NATO. Oczywiście nie spełnił swych zapowiedzi, ale sygnał był dla Brukseli wystarczająco wyraźny. Gdy wskutek rozrzutnej polityki gospodarczej greckich socjalistów w połowie lat 80. krajowi zagroziło bankructwo, greckie długi zostały wykupione przez inne stolice. Tym bardziej nikt nie oczekiwał od Aten wielkich postępów, jeśli chodzi o implementację unijnego prawa i przestrzeganie unijnych procedur.

Zachęciło to Greków do „udawania Greka” także w przypadku wchodzenia do strefy euro. Wysokie przez całe lata 90. deficyty budżetowe nagle niespodzianie zjechały poniżej wymaganych przez Brukselę 3 proc. Nie udało się jednak zrobić podobnej sztuczki z długiem publicznym, który w 2000 roku wynosił 103,4 proc. PKB. I znów powtórzyła się historia podobna jak w przypadku akcesji. Choć Komisja Europejska nie zgodziła się na wejście Grecji do pierwszej „jedenastki” w roku 1998, to ostatecznie kraj przyjęto w roku 2001, przyjmując na wiarę greckie zapewnienia, że deficyt nie wzrośnie, a dług spadnie. Jednak nie spadł – a przynajmniej niewiele. Wysiłki rządu Karamanlisa doprowadziły jedynie do obniżenia go do 95,6 proc. w 2007 r. (co nie było zresztą proste, jeśli pamiętamy, że raptem trzy lata wcześniej Grecja wydała ponad 7 mld euro na Igrzyska Olimpijskie w Atenach).

Warto pamiętać o awanturze o dane statystyczne sprzed sześciu lat i o wcześniejszej nadmiernej tolerancji Unii dla niefrasobliwości greckiej klasy politycznej, bo pokazują one, jak zawodna jest wiara, że samo formalne przyjęcie pewnych rozwiązań (akcesja unijna, przyjęcie euro) wystarcza do tego, by pozbyć się kłopotów trapiących kraj w przeszłości. Czy tym razem grecka klasa polityczna będzie potrafiła zachować się inaczej niż dotąd? To w ogromnym stopniu zależy od unijnych partnerów. Od tego, czy podczas piątkowego spotkania Angela Merkel przyjmie zapewnienia – „kochanie, tym razem wszystko będzie inaczej”, czy jednak każe Atenom pójść na odwyk.

„This time is different” – „Tym razem będzie inaczej” – to tytuł książki Carmen Reinhart and Kennetha Rogoffa, którą zainteresowani mogą znaleźć na Google Books

Badacze piszą w niej, że Grecja była bankrutem przez prawie połowę ze 180 lat swej nowożytnej historii. Może już wystarczy?

Więcej na temat Grecji:

Grecja powinna dokonać wewnętrznej dewaluacji, Edward Hugh

Grecki kryzys większy niż greckie długi, Tomasz Wróblewski

UE nie straci, gdy Grecja wypadnie ze strefy euro, Megan Greene

Europejska farsa przeradza się w grecką tragedię, Tomasz Gruszecki

Czy Polsce opłaca się wejście do strefy euro, Richard Rahn

Ratunkiem dla euro jest rewaluacja azjatyckich walut, Robert Scott

Grecki tydzień, Krzysztof Rybiński

Nic się nie wali, nie ma kryzysu, Dariusz Rosati

Grecja nie pociągnie strefy euro na dno, Howard Davies

Quo vadis euro, Tomasz Wróblewski

How to Lie with Statistics, Cezary Mech

AG
obligacje grecja niemcy
obligacje grecja niemcy

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Koniec taniego pieniądza: nadchodzą trudniejsze czasy dla polityki fiskalnej?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Właśnie dokonuje się duży zwrot w polityce najważniejszych banków centralnych na świecie. Ściśle wiąże się z tym obserwowany wzrost rentowności obligacji rządowych, który rozpoczął się w 2021 r. i nabrał gwałtownego przyspieszenia w tym roku.
Koniec taniego pieniądza: nadchodzą trudniejsze czasy dla polityki fiskalnej?