Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Im więcej Internetu, tym więcej inwestycji zagranicznych

Szeroka dostępność usług cyfrowych oznaczana literką „e” z myślnikiem, np. (e-usługi), to ogromna wygoda dla ludzi i firm, ale też znacząca zachęta dla napływu kapitału z zagranicy.
Im więcej Internetu, tym więcej inwestycji zagranicznych

(©Envato)

Na zauważalny związek między cyfryzacją, w tym informatycznej łączności na linii obywatele–administracja, a napływem zagranicznych inwestycji bezpośrednich (Foreign Direct Investment – FDI) wskazują wyniki badania ekonomisty Ali Al-Sadiqa z Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Opublikował je w pracy o korzyściach ekonomicznych wynikających ze zdalnych usług świadczonych przez państwo („How e-Government Services Can Pay Dividends”). Autor zestawił w niej dane za 16 lat, w czasie których dokonał się przełom w tym zakresie.

Według powszechnej wiedzy, kapitał wybiera chętniej bogate państwa i miejsca, bo jest mu w takich miejscach miło i cieplutko, więc mnoży się w nich bez zbędnych ceregieli, przynosząc sowite zwroty właścicielom. Z cytowanej pracy wynika, że obecnie istotnym czynnikiem napędzającym przepływy kapitału inwestycyjnego jest również szeroki dostęp do internetu i paleta usług dostępnych z klawiatury. Na zależności tej korzystają także państwa niebogate, ale dbające o rozwój sektora IT. Takie kraje wygrywają w grze o kapitał z państwami o podobnym potencjale ekonomicznym, ale informatycznie … rozlazłymi.

Inwestycje zagraniczne skracają dystans do bogatszych

Syntetyczną miarą cyfryzacji zadań wykonywanych przez rządy jest zestawiany przez jedną z agend ONZ wskaźnik ilustrujący rozwój usług internetowych świadczonych przez państwa. Na „E-Government Development Index” składają się trzy miary opisujące stan: usług online, infrastruktury telekomunikacyjnej i tzw. kapitału ludzkiego. Ostatnia odzwierciedla wiedzę obywateli i umiejętności posługiwania się narzędziami IT i online przez mieszkańców.

Trzy pierwsze miejsca światowego zestawienia liderów z literką „e” przed nazwą państwa zajmują kolejno: Dania, Korea Południowa i Estonia. Pierwszą dziesiątkę zamykają Stany Zjednoczone. Wszystkie państwa ze ścisłej czołówki mają do ideału w postaci indeksu o wartości 1 już zaledwie milimetry.

Polskie osiągnięcia w dziedzinie e-gov są widoczne gołym okiem, np. w zakresie rozliczania podatków czy elektronicznych recept i skierowań, ale nie przekładają się (jeszcze?) na odczuwalny wzrost zainteresowania Polską ze strony inwestorów zagranicznych.

Polska nie odstaje. Jest teraz na 24. miejscu, o jedno oczko przed Niemcami. W pierwszej edycji zajmowaliśmy też całkiem dobre, 32. miejsce. Co jednak najciekawsze, my szliśmy do przodu, a nasi o wiele bogatsi sąsiedzi Niemcy – przysypiali. W porównaniu z 2003 r., kiedy byli na 9. pozycji w świecie, spadli w tym rankingu aż o 16 miejsc w dół. Polskie osiągnięcia w dziedzinie e-gov są widoczne gołym okiem, np. w zakresie rozliczania podatków czy elektronicznych recept i skierowań, ale nie przekładają się (jeszcze?) na odczuwalny wzrost zainteresowania Polską ze strony inwestorów zagranicznych.

Państwa rozwijające się przyciągają najwięcej bezpośrednich inwestycji zagranicznych

Pośrednim potwierdzeniem tezy Alego Al-Sadiqa są najnowsze dane agendy ONZ ds. handlu i rozwoju (UNCTAD), według których w 2020 r., mimo naturalnego spadku globalnej wartości bezpośrednich inwestycji zagranicznych w wyniku pandemii, państwa rozwijające się miały w nich rekordowy udział w wysokości aż 72 proc. całości. Do państw z tej grupy napłynęło w tej formie ogółem 616 mld dol., jedynie o 12 proc. mniej niż w 2019 r. Wyszczególnienie „jedynie” jest jak najbardziej uzasadnione, ponieważ napływ FDI do grupy państw rozwiniętych spadł aż o 69 proc., do 229 mld dol., w tym do Ameryki Płn. o 46 proc.

Największym beneficjentem inwestycji zagranicznych w grupie rozwijających się były państwa azjatyckie (spadek o 3 proc.), starające się skracać dystans w zakresie e-gov. Przychodzi im to łatwiej, ponieważ mają pod ręką chiński sprzęt i technologie chętnie udostępniane przez Pekin, niekoniecznie z tytułu sąsiedztwa i dobrego serca.

W Europie nastąpiła katastrofa, FDI spadły o dwie trzecie, a bilans inwestycji zamknął się wynikiem ujemnym w wysokości minus 4 mld dol. Minus oznacza, że napływ inwestycji był mniejszy od wypływu środków przeznaczonych na inwestycje poza Europą. W Wielkiej Brytanii FDI wyniosły zero, co wiązać należy głównie z brexitem i utrzymującą się do ostatnich dni poprzedniego roku niepewnością co do formy rozstania z Unią. Do nielicznych europejskich beneficjentów napływu kapitału netto należała Szwecja, gdzie wzrósł z 12 mld dol. w 2019 r. do 29 mld dol. w 2020 r. i Hiszpania, która cieszyła się wzrostem 50-procentowym.

Rozwój gospodarczy zależy od danych

Krótkookresowe perspektywy nie są dobre. Jeden z powodów to jednak ogólna słabość finansowa państw rozwijających się. Ludzie zajmujący się zawodowo tym obszarem wywodzą zupełnie logicznie, że pandemia jeszcze nie ustąpiła, a biznes będzie prawdopodobnie potrzebował nieco czasu na zebranie myśli.

Stosunkowo obiecujące pozostaną inwestycje zagraniczne w infrastrukturę, ale one finansowane są najczęściej w szczególny sposób – tzw. project-finance, w którym mniej liczy się wiarygodność kredytobiorców, a bardziej opłacalność i wielkości zwrotu z inwestycji. Z racji na wymiar strategiczny tych inwestycji państwo ma w nich z reguły swój udział, także finansowy (zwłaszcza jeśli chodzi o energię, transport, czy sieci 5G), a w krajach rozwijających się gotówki najczęściej brakuje, a już zwłaszcza po wysiłkach finansowych związanych ze zwalczaniem skutków pandemii.

Stąd właśnie te raczej pesymistyczne oceny w sprawie zagranicznych inwestycji bezpośrednich, które według ekspertów UNCTAD mogą zmniejszyć się w 2021 r. o kolejne 5-10 proc. i zmienić swą strukturę – mniej ma być relatywnie ryzykownych, m.in. dlatego że rozciągniętych w czasie, inwestycji w zupełnie nowe przedsięwzięcia (greenfield), a więcej akwizycji i przejęć (Mergers&Acquisitions – M&A). Wniosek jest logiczny, zwłaszcza że szczególnym celem przejęć mogą być spółki z szeroko rozumianych sektorów ochrony zdrowia i technologii. Działalności akwizycyjnej sprzyjają ultraniskie stopy procentowe obniżające bardzo wydatnie koszty finansowania wszelkich transakcji.

Wielki skok w wyniku globalizacji

Świat bez przepływu kapitałów byłby… No właśnie, byłby tak inny, że nie do opisania w paru zdaniach. I to nie tylko w kategoriach wielkich agregatów makroekonomicznych, lecz także na poziomie codzienności. Warto, by zdali sobie z tego sprawę zawzięci krytycy globalizacji, której pierwotnym źródłem było usuwanie barier przed transgraniczną wędrówką kapitałów.

Należy uzmysłowić sobie, że według danych OECD w 2005 r. wartość wszystkich poczynionych do tamtej pory inwestycji zagranicznych wyniosła ponad 11,4 bln (11 441 mld) dol., ale do 2019 r. urosła ona trzyipółkrotnie do 37,1 bln (37 181 mld) dol. Są to wartości skumulowane, a więc odzwierciedlają wartość wszystkich inwestycji podejmowanych w ciągu kilkudziesięciu lat, obrazując stan w odróżnieniu od corocznego ich ruchu (napływu).

Javorcik: Zagraniczne inwestycje są dobre, ale nie przyciągajmy ich podatkami

Globalny szczyt nastąpił w 2016 r., kiedy napływ kapitału zagranicznego w formie tzw. bezpośrednich inwestycji zagranicznych (inward FDI) wyniósł prawie 2,2 bln (2186 mld) dol. W 2019 r. spadły do ok. 1,5 bln (1 463 mld) dol., z czego połowa przypadła na państwa rozwinięte współdziałające w ramach OECD, a w 2020 r. nastąpiło kolejne wielkie zmniejszenie do 859 mld dol. Przy malejącej podaży konkurencja o środki staje się zatem bardziej zażarta.

Ile korzyści?

Korzyści z FDI dla świata są bezsporne, choć rozkładają się nierównomiernie. Bez dzielenia włosa na czworo można przyjąć, że w przepływach między państwami najbogatszymi i najbardziej rozwiniętymi korzyści te są dla obu stron niemal takie same, choć różnice daje się zauważyć. Według Eurostatu inwestorzy spoza UE zarobili na swoich inwestycjach w krajach członkowskich Unii 231,4 mld euro, co oznacza stopę zwrotu w wysokości 3,6 proc. W okresie 2008-2017 najwyższy poziom stopy zwrotu wystąpił w 2012 r. (nieco ponad 5 proc.).

Nieco bardziej dochodowe są inwestycje państw członkowskich UE w krajach spoza Unii. W 2017 r. dochód netto z nich wyniósł 335,3 mld euro, co oznaczało stopę zwrotu 4,5 proc., podczas gdy rekordowa wyniosła 7 proc. w 2011 r. Mimo jednostkowej „brutalnej” siły finansowej USA i Chin, Europa traktowana jako jedność góruje nad oboma wielkimi państwami unitarnymi zarówno pod względem rozmiarów inwestycji czynionych za granicą, jak również ich efektywności.

Ciekawym przypadkiem jest Japonia, która od dwóch dekad jest wytykana z powodu stagnacji gospodarczej łączącej się przez dłuższe okresy z deflacją. Mimo to Kraj Kwitnącej Wiśni ma się dobrze, a ludziom żyje się tam wygodnie i przeważnie dostatnio. PKB na głowę wynosi tam bardzo sowite 40 tys. dol., a nierówności nie są duże (wskaźnik Giniego 0,33). Wobec wielkiego już uprzemysłowienia i przesytu wzrostowego w kontekście ekologicznym, japoński kapitał szuka od pół wieku okazji do zarobkowania za granicą. Znaczenie inwestycji zagranicznych dla Japonii przybliży poglądowe wyliczenie, które posłuży wyłącznie do zobrazowania prawdopodobnej skali korzyści.

W przypadku Japonii najpierw dokonywano eksportu kapitału w postaci FDI. Obecnie możliwa jest repatriacja dochodów w postaci „importu” dość sowitego dodatku do „emerytury” dla starzejącego się społeczeństwa.

Z bazy danych UNCTAD wynika, że od 1990 r. do dzisiaj japońskie inwestycje bezpośrednie za granicą wyniosły 2 bln dol. Ich stan narastał z każdym rokiem, aby w 2019 r. osiągnąć wartość nieco ponad 1800 mld dol. (1800 to mniej niż 2000 mld, ale w ciągu okresu niektóre inwestycje mogły być zlikwidowane lub sprzedane, co też – notabene – należałoby ująć w rachunku). Japonia wysyła kapitał po pewny zarobek. Przykład to wytwórnie samochodowe wszystkich jej koncernów, które produkują w USA ok. 3,5 mln aut rocznie.

Jeśli przyjąć konserwatywnie, że średni zwrot netto wyniósł 4 proc. rocznie, to czysty zarobek na tych przedsięwzięciach musiał wynieść w ciągu 30 lat łącznie ok. 780 mld dol. W rzeczywistości był zapewne istotnie wyższy. W przypadku Japonii najpierw dokonywano eksportu kapitału w postaci FDI. Obecnie możliwa jest repatriacja dochodów w postaci „importu” dość sowitego dodatku do „emerytury” dla starzejącego się społeczeństwa.

Co się stało z geniuszem japońskiej inżynierii?

Inaczej sprawa ma się z inwestycjami płynącymi od bogatych do niezamożnych i biednych. W czysto finansowym ujęciu inwestorzy mają z nich więcej korzyści niż kraje przyjmujące, czyli gospodarze, ale tym drugim nie o to chodzi. Podstawową korzyścią krajów przyjmujących inwestycje jest zapoczątkowanie lub przyspieszenie rozwoju. Państwa biedne nie są zdolne wytwarzać nadwyżek kapitałów z przeznaczeniem na inwestycje. Mogą korzystać z kredytów i licencji, tak jak było w PRL za Gierka, ale to wychodzi drożej. Przede wszystkim jednak w modelu kredytowo-licencyjnym uruchamiane są fabryki z przeszłości, natomiast inwestor zagraniczny buduje pod najnowsze i przyszłe technologie, co czyni nie tylko ogromną różnicę w zakresie rentowności, ale z punktu widzenia gospodarzy przenosi mieszkańców na wyższą półkę techniczno-produkcyjną.

Odwracanie się od kapitału zagranicznego w formie FDI to zatem obraza wszelkich prawideł rozwoju i wzrostu gospodarczego, ale także lekceważenie korzyści bieżących. Według brytyjskiego „The fDi Report 2020” – serwisu, który wypączkował z „Financial Times”, na każde z 15 558 przedsięwzięć inwestycyjnych „greenfield” z 2019 r. przypadać ma przeciętnie ponad 140 nowych miejsc pracy. Zatrudnienie w efekcie globalnych FDI „greenfield” ogłoszonych w 2019 r. wzrosnąć ma zatem o ponad 2,2 mln (FDI w formie M&A częściej kończą się ograniczaniem zatrudnienia niż jego wzrostem).

W Polsce bezpośrednie inwestycje zagraniczne zbyt małe

Polska nie korzysta z kapitałów zagranicznych w stopniu odpowiadającym jej pozycji gospodarczej, ale do ułomków też nie należy. W 2005 r. udział w PKB przedsięwzięć sfinansowanych w formie FDI, czyli po polsku BIZ (bezpośrednie inwestycje zagraniczne), wynosił u nas 28,2 proc.; obecnie (2019 r.) jest to już 40 proc. W Czechach ten sam wskaźnik obrazujący dorobek BIZ wynosił odpowiednio 44,5 proc. i 68 proc.

Zaskoczenie budzi informacja, że inwestycje zagraniczne w tzw. środki trwałe (capital investment) dokonane w 2019 r. w Polsce osiągnęły wartość 21,8 mld dol., co ustawiło nas na trzecim miejscu w Europie po Niemczech (32,3 mld dol.) i Rosji (23,6 mld dol.). Jeśli założyć, że jakaś część środków na FDI w Rosji stanowiły środki z Cypru, czyli „wyprane” pieniądze z Rosji, to równie dobrze „prawdziwe” drugie miejsce mogło przypaść Polsce. Trzeba tu zwrócić uwagę, że dane FDI dotyczą przewidywanej wartości przedsięwzięć po zakończeniu procesu inwestycyjnego. Pieniądze wydawane są stopniowo zatem nie dziwi, że „fizyczny” napływ gotówki do Polski z tytułu BIZ wyniósł w 2019 r. (dane UNCTAD) znacznie mniej, tj. 13,2 mld dol.

Różnorodność branż napędza polski eksport

Obraz dotyczący biedniejszych państw Unii, w tym Polski, jest jednak po części skrzywiony, ponieważ wielką pulę stanowią środki płynące do Polski z Brukseli z funduszy spójności, na zakup dużego sprzętu przez rolników, itp. Pieniądze z tytułu FDI napływają do nas duże, ale w wielkiej części z odgórnego „rozdzielnika” i na infrastrukturę; na modernizację przemysłu i usług już znacznie mniej. Bez programów unijnych byłoby kiepsko.

Wartości bezwzględne mogą krzywić obraz. I rzeczywiście, w ujęciu porównywalnym, tj. w relacji BIZ do PKB, jesteśmy daleko za sąsiadami z naszego regionu. Według OECD w Polsce wskaźnik wynosi 40 proc., w Czechach 68 proc., na Węgrzech 61 proc., na Słowacji 58 proc., na Łotwie 52 proc. Jeszcze gorzej jest z polskimi inwestycjami za granicą. W 2005 r. udział w PKB całego kapitału wyeksportowanego do tego czasu z Polski i zainwestowanego gdzieś za granicą wynosił 0,6 proc. Teraz jest to równie mikre 4,5 proc. Dla porównania, w Czechach te same wskaźniki wynosiły w tych latach prawie 3 proc. i ok. 10 proc.

Wbrew pozorom nasza mała aktywność w tzw. outward FDI jest niekorzystna na tej samej zasadzie, na jakiej błędem był merkantylizm. Firmy polskie trzymają w bankach ogromne pieniądze (na koniec 2020 r. 377 mld zł, w tym aż 311 mld zł na rachunkach bieżących), bojąc się ryzyka i braku własnych umiejętności poruszania się po świecie za zarobkiem, z reguły wyższym niż na własnym podwórku. Także dlatego płacimy nieproporcjonalnie więcej odsetek od pożyczonych nam kapitałów niż otrzymujemy za pieniądze pożyczone przez nas.

Relację tę obrazuje tzw. międzynarodowa pozycja inwestycyjna netto, w której zestawia się zobowiązania z należnościami. Minus oznacza, że więcej kapitałów (w tym BIZ) importujemy, niż eksportujemy. Na koniec III kwartału 2020 minus wynosił 1032 mld zł lub 267 mld dol. Taki import oczywiście kosztuje – teraz jeden punkt procentowy rocznych odsetek to ponad 10 mld zł. OECD podaje, że w 2019 r. przychody z polskich inwestycji poczynionych za granicą wyniosły nieco ponad 2 mld dol. i były o 43 mln dol. mniejsze niż przychody znacznie mniejszych Węgier. Czechy zarobiły 4,6 mld dol., a więc proporcjonalnie do rozmiarów gospodarki przeganiają nas aż czteroipółkrotnie. Coś z tym trzeba zrobić.

(©Envato)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Tydzień w gospodarce

Kategoria: Raporty
Przegląd wydarzeń gospodarczych ubiegłego tygodnia (25–29.04.2022) – źródło: dignitynews.eu
Tydzień w gospodarce