Rząd tnie wsparcie dla inwestorów zagranicznych

Plany wycofania rządowych grantów dla inwestorów zagranicznych mogą zniechęcić przedsiębiorców do lokowania kapitału w Polsce. Oszczędności dla budżetu będą niewielkie, bo publiczne wsparcie nie przekracza zazwyczaj 3-7 proc. wartości projektu. W tym roku w sumie będzie to tylko ok. 150 mln PLN.
Rząd tnie wsparcie dla inwestorów zagranicznych

Inwestycje zagraniczne w Polsce

Pomoc publiczna dla inwestorów zagranicznych składa się z kilku elementów. Są to: granty przyznawane z funduszy Unii Europejskiej, zwolnienia z podatku PIT i CIT, zwolnienia z podatków lokalnych, a także granty rządowe. Ich wartość zsumowana, zgodnie z unijnym prawem, nie może przekroczyć 50 proc. wartości inwestycji.

Resort finansów stoi na stanowisku, że inwestorzy, którzy otrzymują bezzwrotną pomoc z pieniędzy unijnych nie powinni równocześnie korzystać z grantów przyznawanych przez polski rząd. To stanowisko potwierdza podsekretarz stanu w Ministerstwie Finansów Dominik Radziwiłł w liście skierowanym do szefa Amerykańskiej Izby Handlowej w Polsce. W ocenie Magdaleny Burnat-Mikosz, partnera w firmie Deloitte Polska, taka zmiana może zniechęcić wielu zagranicznych przedsiębiorców do inwestowania w Polsce.

– Wszystkie kraje w regionie oferują różne formy wsparcia dla inwestorów i pozwalają na ich łączenie. Pomoc rządowa może nie mieć wielkiego znaczenia ekonomicznego, ale zawsze jest brana pod uwagę jako świadectwo atencji rządu danego kraju dla inwestorów. To często przesądza o lokalizacji inwestycji – mówi Burnat-Mikosz.

Jej zdaniem zmiana podejścia w stosunku do inwestorów, którzy już rozpoczęli proces przygotowania inwestycji, może także podważać wiarygodność naszego kraju jako obszaru o stabilnym systemie prawnym i politycznym.

Rządowe granty to faktycznie bardziej wisienka na torcie. Nie przekraczają 3-7 proc. kosztów kwalifikowanych projektu i stanowią zazwyczaj ledwie kilka milionów złotych. Na wszystkie rząd przeznaczył w tym roku ok. 150 mln zł. Niewielkie mogą być zatem oszczędności dla budżetu.

Niezależnie od ograniczonych rozmiarów pomocy, ma ona ważne znaczenie psychologiczne. Jest bowiem bardzo ceniona przez inwestorów. – Nie możemy jej bagatelizować i w wielu przypadkach fakt, że pomoc publiczna w Polsce może być wyższa niż w krajach sąsiednich, wpływa na decyzje inwestorów – mówi Iwona Chojnowska-Haponik, dyrektor Departamentu Inwestycji Zagranicznych Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych.

Resort finansów jest także przeciwny złagodzeniu wymogów, jakie inwestorzy zagraniczni muszą spełnić, by uzyskać ulgi podatkowe w specjalnych strefach ekonomicznych. Stosowny projekt zmian w prawie przygotowało Ministerstwo Gospodarki, ale Ministerstwo Finansów zgłosiło swój kontrprojekt.

Takie działania mogą poskutkować odwrotem inwestorów zagranicznych od Polski. Byłby to paradoks, bo po dwóch latach spadku, w tym roku Polska ma szansę na wzrost wartości inwestycji zagranicznych. Według danych Narodowego Banku Polskiego ich napływ w I kwartale 2010 r. wyniósł 3,5 mld euro. To ok. 40 proc. inwestycji w całym 2009 r. i niemal 2,5-krotnie więcej niż w I kwartale ubiegłego roku. Jeśli ta tendencja okaże się trwała, Polska ma szansę na szybki powrót do wyników z rekordowych lat 2006-2007, kiedy inwestycje sięgały blisko 16-17 mld euro rocznie.

– W 2010 roku inwestycje zagraniczne powinny już przekroczyć poziom 10 mld euro. 2011 może być jeszcze lepszy – ocenia Chojnowska-Haponik.

To równowartość ok. 2-3 proc. polskiego PKB. Niewiele, ale obcy kapitał to przede wszystkim nowe miejsca pracy i technologie, które wspierają rozwój polskiej gospodarki i podnoszą konkurencyjność naszego kraju. Inwestorzy zagraniczni mają znaczący udział w eksporcie. Mają także wpływ na polskie firmy, które zmuszone do konkurencji, podnoszą jakość swoich produktów i efektywność zarządzania.

Polska buduje swoją przewagę nad krajami regionu przede wszystkim dzięki wielkości populacji. Sprawia ona, że znacznie łatwiej tu o wysoko wykwalifikowane kadry. Kilkanaście dużych ośrodków akademickich co roku przygotowuje do pracy 400 tys. absolwentów. Co dziesiąty z nich jest inżynierem, a tych zaczyna brakować w Europie.

Równie istotna jest chłonność rynku wewnętrznego, na którym funkcjonuje blisko 40 mln konsumentów. Mimo światowego kryzysu, konsumpcja wewnętrzna uchroniła gospodarkę kraju przed recesją, a Polska w 2009 r. pozostała jedynym w Europie krajem z dodatnim wzrostem PKB.

To podnosi wiarygodność kraju w oczach inwestorów. W przygotowywanym przez szwajcarski Międzynarodowy Instytut Rozwoju Zarządzania (IMD) rankingu World Competitiveness Yearbook z kwietnia 2010 roku w porównaniu z poprzednim rokiem ogólna ocena konkurencyjności Polski zwiększyła się o 12 miejsc. Kraj przesunął się z 44. na 32. pozycję.

Polska była jedynym krajem regionu, który tak znacząco poprawił swój wynik. Lepsze są tylko Czechy, i to zaledwie o 3 pozycje.

Ranking mierzy międzynarodową konkurencyjność 58 krajów w oparciu o 327 wskaźników gospodarczych, politycznych i społecznych. Wynika z niego, że najmocniejszą stroną Polski jest właśnie siła rynku wewnętrznego. Wysoko oceniany jest też rynek pracy i zaplecze naukowo-badawcze oraz edukacyjne.

Równie wysokie noty Polska uzyskała w Foreign Direct Investment Confidence Index przygotowywanym przez A.T. Kearney. Jest na 6. miejscu na świecie, a w Europie lepsze są tylko Niemcy. Według PricewaterhouseCoopers EM 20 Index jest na 5. miejscu jako miejsce do lokowania produkcji i trzecim, jeśli chodzi o usługi.

Stąd przyzwoite na tle regionu wyniki, jeśli chodzi o inwestycje zagraniczne. Wprawdzie ich poziom w 2009 r. zmalał o 16 proc. wobec 2008 r., ale w krajach, z którymi tradycyjnie Polska konkuruje o inwestycje, spadki były o wiele bardziej znaczące: w Czechach wyniósł on 55 proc., na Węgrzech – 78 proc., w Rumunii – 52 proc. Lepsza była tylko Słowacja, gdzie inwestycje zmalały tylko o 8 proc.

Ten wynik, to przede wszystkim efekt reinwestowania w Polsce firm, które pojawiły się tu już kilka lat temu i rozwijają swój biznes. Podobnie może być w roku 2010. Poziom reinwestowanych zysków w I kw. wyniósł 1,7 mld euro, czyli prawie połowę całego napływu inwestycji w tym okresie.

Znacznie gorzej jest z nowymi inwestycjami. W rankingu opublikowanym w połowie czerwca przez Ernst&Young w 2009 r. Polska zajęła 8. pozycję wśród badanych 20 państw, przyciągając 102 inwestycje. To wynik o 42 proc. gorszy niż rok wcześniej,  kiedy to do kraju napłynęło 176 inwestycji. Gorsze były tylko: Rumunia, gdzie nastąpił spadek o 48 proc., i Szwajcaria – 45 proc.
Zmienia się struktura inwestycji. W ogólnej liczbie przedsięwzięć rośnie liczba projektów usługowych, maleje produkcyjnych.

PAIZ obsługuje w tej chwili  blisko 140  projektów inwestycyjnych o łącznej wartości 5,5 mln euro. Dzięki nim pracę ma znaleźć blisko 40 tys. osób. Najliczniejszą grupę stanowią inwestycje z sektorów usług korporacyjnych, motoryzacyjnego, elektronicznego i lotniczego. To w większości projekty wysoko zaawansowane technologicznie, które długoterminowo będą wspierały wzrost gospodarczy w kraju.

Rozmowa z Iwoną Chojnowską-Haponik, dyrektor Departamentu Inwestycji Zagranicznych Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych

Obserwator Finansowy: Statystyki wyglądają obiecująco. W pierwszym kwartale 2010 r. pokazują 40 proc. wzrost inwestycji zagranicznych w porównaniu z rokiem ubiegłym. Jednak lata 2008-2009 to czas kiedy inwestycje zagraniczne zmalały w Polsce o ponad połowę. Czy jest pani optymistką jeśli chodzi o wynik tegoroczny?

Iwona Chojnowska-Haponik: Myślę, że jest dobrze. 2008 r. rzeczywiście przyniósł spory spadek, ale w ubiegłym roku był on już stosunkowo niewielki, bo tylko 16-proc. A to był wyjątkowo trudny rok dla całej światowej gospodarki. Nasi sąsiedzi z Europy Środkowej zanotowali spadki po kilkadziesiąt procent.

Musimy także wziąć pod uwagę zmianę specyfiki inwestycji zagranicznych w Polsce. Coraz mniej pojawia się dużych, kapitałochłonnych projektów typu greenfield porównywalnych z inwestycjami Sharpa czy Della, które jednorazowo inwestowały miliard euro.

Dziś mamy do czynienia przede wszystkim z mniejszymi projektami typu brownfield: firmy otrzymują zlecenia od swoich klientów i szybko muszą rozpocząć produkcję po możliwie niskich kosztach. Realizowanych też jest dużo projektów w centra nowoczesnych usług czy ośrodki badawczo-rozwojowe, a więc projekty o niskich nakładach inwestycyjnych, jednak generujące spore zatrudnienie. Powierzchnie biurowe, gdzie lokują się tego typu projekty, są najczęściej wynajmowane, a inwestycja polega na urządzeniu stanowisk pracy z komputerami. To siłą rzeczy kosztuje mniej. Gros projektów, które udało się zrealizować w ubiegłym roku przy pomocy Agencji, było wartych 10-15 mln euro i dawało 100-200 nowych stanowisk.

Czy nie jest to tendencja mało korzystna dla gospodarki, a szczególnie dla rynku pracy?

Takie centrum zatrudnia 100-200 osób i niewiele kosztuje, ale przynosi to, czego polska gospodarka najbardziej potrzebuje: miejsca pracy dla wysoko wykwalifikowanych specjalistów i naukowców. Daje możliwość pracy nad nowymi produktami i usługami.

Polska zaczyna wybijać się na lidera w regionie, jeśli chodzi na przykład o przemysł lotniczy czy tworzenie oprogramowania. Swoje centra badawczo-rozwojowe mają tu Samsung i Motorola. HP na przełomie 2004 i 2005 r. ulokowało swoje centrum księgowe we Wrocławiu na 800 osób i mimo kryzysu zwiększyło w nim zatrudnienie o kolejne 1000 osób. IBM zdecydował się na ulokowanie swojego centrum usług wspólnych, w którym docelowo ma znaleźć pracę ponad 2 tys. osób. Swoje centrum w Katowicach otwiera PwC i EDF, we Wrocławiu powstaje centrum badawczo-rozwojowe McKinseya.

Przeważająca część tych inwestycji nie pochodzi od nowych firm.

I są tym cenniejsze, bo inwestują firmy, które przyszły do Polski jakiś czas temu i są na tyle zadowolone z dotychczasowych efektów, że reinwestują i rozszerzają swoją działalność w Polsce. Bardzo często, jak Whrilpool, zaczynały w końcówce lat dziewięćdziesiątych, biorąc udział w prywatyzacji naszych przedsiębiorstw, potem otwierały kolejne linie produkcyjne, a w tej chwili myślą o centrach inżynieryjnych, gdzie powstają nowe produkty, albo o centrach np. księgowych, które obsługują ich oddziały lub klientów w całej Europie. Wchodzimy na coraz wyższy szczebel rozwoju atrakcyjności inwestycyjnej.

Od jak dawna obserwuje Pani ten trend?

Zaczął się mniej więcej 8 lat temu. Lawina projektów spłynęła do nas od połowy 2003 r. To efekty uatrakcyjnienia systemu zachęt inwestycyjnych ze strony Polski dla inwestycji w nowoczesne usługi i rozwój nowych technologii.

Ponadto udało nam się wynegocjować z Unią, w obecnej perspektywie finansowej, ogromne środki na wspieranie m.in. tego typu przedsięwzięć. W ramach programu Innowacyjna Gospodarka, na wsparcie innowacyjnych projektów inwestycyjnych przeznaczonych zostało 1,1 mld euro. Dodatkowo co roku mamy 140-150 mln zł na granty finansowane przez rząd. To bezzwrotne wsparcie gotówkowe dla inwestora – forma pomocy najbardziej poszukiwana.

Wsparcie może sięgnąć pułapu 50 proc. kosztów kwalifikowanych inwestycji (plus 10 i 20 punktów procentowych w przypadku, odpowiednio, średnich i małych firm). W przypadku centrów usług nowoczesnych podstawą do wyliczenia maksymalnego poziomu pomocy publicznej są dwuletnie koszty pracy. Zainteresowanie jest olbrzymie. Już dziś trzeba było zablokować przyjmowanie tegorocznych wniosków. Oprócz tego wspieramy inwestorów, oferując im zwolnienie z podatku dochodowego czy podatków lokalnych do maksymalnego pułapu pomocy publicznej.

Nie mamy nowoczesnej infrastruktury komunikacyjnej. Z roku na rok rosną koszty pracy, stanowiące do niedawna naszą główną przewagę. Wciąż mamy skomplikowany system podatkowy i na dodatek z powodów biurokratycznych często miesiącami trzeba czekać na niezbędne decyzje i pozwolenia.

Czy pomoc publiczna jest głównym czynnikiem naszej przewagi nad krajami sąsiednimi?

Pomocy publicznej nie możemy bagatelizować. W Czechach inwestor może liczyć na wsparcie w wysokości co najwyżej 40 proc. inwestycji i jest to brane pod uwagę. Bariery, które Pan wymienił, nam nie pomagają, ale jest wiele czynników, które sprawiają, że Polska jest atrakcyjna dla inwestorów.

W przypadku inwestycji w centra usługowe i badawcze infrastruktura drogowa odgrywa rolę drugorzędną, bo produktów nie transportuje się ciężarówkami ani koleją. Ważna jest infrastruktura lotnicza i telekomunikacyjna, a tę mamy nieźle rozwiniętą.

Istotny za to jest dostęp do wysoko wykwalifikowanych kard. A w Polsce mamy kilkanaście wielkich ośrodków akademickich rozproszonych praktycznie po całym kraju i 2 mln studentów wszelkich specjalności. U naszych sąsiadów życie akademickie koncentruje się w stolicach. Na uczelniach mamy 2 mln studentów.

W czasie boomu inwestycyjnego z połowy obecnej dekady w krajach naszych południowych sąsiadów brakowało wykwalifikowanych pracowników i musieli sięgać po kadry z Polski.

Jesteśmy też krajem nieźle położonym, na skrzyżowaniu głównych szlaków komunikacyjnych wschód-zachód i północ-południe. Dla inwestorów z Zachodu Polska to dobre miejscem na przygotowanie przyczółków do ekspansji na bardzo obiecujące rynki krajów wschodnich, które jednak nie są jeszcze tak stabilne, by inwestycje tam były równie bezpieczne jak u nas. Przez firmy ze wschodu i z Azji jesteśmy traktowani jako drzwi do Unii Europejskiej, dające nieograniczony dostęp do jej ogromnego rynku. Mamy także dużą liczbę nieźle przygotowanych terenów, szczególnie pod inwestycje wielkoobszarowe. Naszym sąsiadom trochę ich już brakuje. I co najważniejsze, jesteśmy krajem stabilnym ekonomicznie i politycznie.

Na ile istotną zachętą dla inwestorów mógł być fakt, że w ubiegłym roku pozostaliśmy w Europie zieloną wyspą wzrostu gospodarczego ?

To czynnik niesłychanie istotny. Nie tylko byliśmy wyspą wzrostu, ale jego dynamika rosła z kwartału na kwartał. Co znaczyło, że w gospodarce powoli polepsza się koniunktura.

Niezmiernie ważna jest także zdrowa struktura naszego PKB. Eksport jest odpowiedzialny za ok. 40 proc. PKB Polski, na Słowacji za 90 proc. Rośnie też siła nabywcza polskiego społeczeństwa, które należy do najliczniejszych w Europie. Wzrasta więc znaczenie naszego rynku wewnętrznego. Co prawda polski rząd boryka się z rosnącym deficytem i długiem publicznym, ale to dziś problem ogólnoeuropejski,  wręcz globalny. Jesteśmy w środku stawki pod tym względem, mamy wciąż przyzwoite ratingi i jestem przekonana, że jeśli zaczniemy reformy, staniemy się wyjątkowo atrakcyjnym miejscem do inwestowania.

Kilku inwestorów w ubiegłym roku wycofało się z Polski. np. Dell czy producenci części do samochodów z Wałbrzycha i Ełku. Nie obawia się Pani, że centrum badawcze czy usługowe, na które składają się głównie biurka i komputery, łatwiej przenieść niż fabrykę?

Na takie centrum składają się głównie zatrudnieni w nim ludzie, a ludzie niechętnie przenoszą się z miejsca na miejsce. To dostępność kadr decyduje o ich lokalizacji.

Fabryka opon czy części do samochodów to teoretycznie inwestycja na 25-30 lat. Ale wystarczy zmiana strategii globalnej firmy, jak w przypadku Della, by inwestor bez sentymentu wycofał się z inwestycji. Z kolei firmy, które korzystały wyłącznie z niższych kosztów pracy wycofują się, bo produkcja w Polsce i w Europie staje się nieopłacalna, co jest naturalną koleją rzeczy. Takie firmy po skonsumowaniu pomocy publicznej przenoszą się na rynki, gdzie koszty pracy są niższe niż w Polsce. Emigrują do Rumunii, gdzie na nowo mogą korzystać z pomocy. Ale jestem przekonana, że po jej wykorzystaniu pójdą dalej, np. na Ukrainę.

Czy ze względu na tę pomoc publiczną nadal większość inwestycji lokowana jest w specjalnych strefach ekonomicznych ?

Strefy cieszą się dużym zainteresowaniem, ale nie jest to już jedyna opcja. Jeszcze do niedawna trzy czwarte obsługiwanych przez nas inwestycji lokowana była w strefach. Dziś jest to mniej więcej jedna trzecia. Centra usług niechętnie lokują się w strefach, bo dla nich zwolnienie z podatku dochodowego nie ma takiego znaczenia, jak dla inwestycji produkcyjnych. Działają na zasadzie rozliczeń wewnętrznych w ramach koncernów. Nie generują takich zysków jak fabryki. Za to ma znaczenie dostępność kadr, a o nie o wiele łatwiej w dużych aglomeracjach. Ale jeśli jest jakiś biurowiec w strefie w pobliżu dużego miasta, to cieszy się dużym zainteresowaniem. Przykładem może być podkrakowski Zabierzów.

Poza tym strefa, po spełnieniu określonych kryteriów, może być dziś wszędzie i często idzie za dużym inwestorem.

Lokalizacja w strefie może być ważna, ważniejsze jednak wydaje się podejście władz lokalnych do inwestorów.

Czy samorządy lepiej radzą sobie z przyciąganiem inwestorów, czy też nadal mamy do czynienia z nielicznymi rodzynkami, jak podwrocławskie Kobierzyce, mazowiecki Mszczonów albo podkrakowskie Niepołomice?

Prymusi oczywiście są, ale obserwuję ogromną zmianę w podejściu samorządowców do inwestycji. Wójtowie, burmistrzowie, prezydenci starają się promować swoje gminy, jeżdżą na spotkania z potencjalnymi inwestorami, szkolą pracowników, którzy mają tym inwestorom pomagać, przygotowują materiały promocyjne.

Najlepiej radzą sobie te gminy, które podchodzą elastycznie do potrzeb inwestorów. Ułatwiają uzyskanie niezbędnych zezwoleń. Przydzielą opiekuna, który pomoże w przebrnięciu przez procedury administracyjne. Wybudują kawałek drogi, jeśli trzeba. To często ważniejsze niż zwolnienia z podatków lokalnych i inna kosztowna pomoc.

Gminy nauczyły się, jak zabiegać o inwestorów. Lepiej rozumieją procesy inwestycyjne i dzięki temu wiedzą, jak efektywnie je wspierać.

O jakich dużych projektach inwestycyjnych usłyszymy wkrótce?

Nie mogę nic powiedzieć o konkretnych projektach, bo to tajemnica. Jest kilku chętnych do budowy centrów usług i badawczo- rozwojowych. Dominują inwestorzy z branży lotniczej, maszynowej, wciąż są zainteresowani z sektora motoryzacyjnego, elektronicznego i przetwórstwa spożywczego.

Nowym zjawiskiem są firmy zainteresowane inwestowaniem w energetykę odnawialną, np. farmy wiatrowe, biogazownie itp. Liczą, że dostana ulgi i dodatkowe pieniądze, bo to unijny i polski priorytet. Atrakcyjna jest perspektywa rozwoju energetyki atomowej, zainteresowane są nią firmy francuskie czy amerykańskie, ale też koreańskie i japońskie, które podpisały w tym zakresie memoranda z PGE. Jest także sporo nowych projektów z branży ochrony środowiska. To głównie firmy, które chcą zarabiać na oczyszczalniach ścieków, spalarniach śmieci i podobnych usługach komunalnych.

Jaka będzie przybliżona wartość inwestycji zagranicznych w Polsce w tym roku?

Bardzo trudno jest coś prognozować w tym zakresie, zwłaszcza, że światowa gospodarka wciąż jeszcze odczuwa negatywne efekty kryzysu. Tym niemniej liczę, że uda nam się przekroczyć w bieżącym roku poziom 10 mld euro.

Inwestycje zagraniczne w Polsce

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Tydzień w gospodarce

Kategoria: Raporty
Przegląd wydarzeń gospodarczych ubiegłego tygodnia (09–13.05.2022) – źródło: dignitynews.eu
Tydzień w gospodarce