Autor: Ignacy Morawski

Ekonomista, założyciel serwisu SpotData.

Jak naprawić strefę euro

Dla rynków finansowych najważniejszy jest teraz problem, co stanie się z długami krajów peryferyjnych strefy euro. Ale dla samych Europejczyków kluczowe jest pytanie wykraczające poza ten krótki horyzont: co zrobić, żeby uratować zjednoczoną Europę? Czy strefa euro może funkcjonować na takich zasadach jak dotychczas? Wśród ekonomistów widoczne są istotne podziały.
Jak naprawić strefę euro

(CC BY-SA Davide Dodo Oliva)

Sytuacja Europy, a przynajmniej strefy euro, przypomina maratończyka, który zasłabł w połowie dystansu. Lekarze (politycy i ekonomiści) starają się ocucić go i uratować mu życie, komentatorzy telewizyjni (amerykańscy ekonomiści) wołają, że ostrzegali przed dopuszczaniem do konkurencji tak słabego biegacza, bukmacherzy (inwestorzy) już rozpoczynają negocjacje na temat wypłat odszkodowania za zakłady. A gdzieś za tłumami, na mecie, w namiocie, siedzi trener i zastanawia się, czy ten chłopak jeszcze będzie biegał i co zrobić, żeby mógł realizować swoje marzenia. Ten ostatni to wszyscy ci, którzy zastanawiają się, co zrobić, żeby projekt zjednoczonej Europy nie upadł pod ciężarem bezwzględnych trybów markoekonomicznej machiny.

Do 2009 r. projekt pod tytułem euro wydawał się jednoznacznym sukcesem. Później wyraźnie widoczne zaczęły być jego słabości, o których w okresie dobrej koniunktury pamiętano jedynie w akademickich gabinetach. Posiadanie wspólnej waluty przez wiele różnych gospodarek może sprzyjać powstawaniu nierównowagi makroekonomicznej (czyli np. przegrzaniu gospodarki), stwarza bodźce do ryzykownych zachowań na rynkach finansowych i wśród polityków, a koniec końców utrudnia wyjście z kryzysu. Te niebezpieczeństwa nie odsuwają w cień zalet euro, ale przypominają, że Europa potrzebuje poważnych zmian. Takich, które znacznie zmniejszą ryzyko kryzysów oraz koszty wychodzenia z nich.

Dwie interpretacje…

Istnieją dwie kluczowe interpretacje przyczyn obecnego kryzysu w strefie euro. Związane są z nimi również dwa odmienne przepisy na utworzenie nowego ładu w Europie. Obie narracje są w pewnych kwestiach bardzo do siebie zbliżone, ale w innych – bardzo odległe.

Pierwsza interpretacja dość jasno wskazuje winnych obecnych problemów. To nieodpowiedzialne rządy, które najpierw pompowały wzrost gospodarczy przy użyciu kredytów, a teraz powinny zapłacić za to cenę. Taka opinia dominuje przede wszystkim w Niemczech, a dobitnie wyraził ją na początku roku Axel Weber, ówczesny prezes Bundesbanku: – Odpowiedzialna za kryzys zadłużeniowy jest polityka fiskalna, a nie rynki finansowe. Kraje dotknięte kryzysem powinny same odbudować zaufanie rynków do siebie.

W podobnym klimacie utrzymany był list 189 niemieckich ekonomistów, którzy w lutym nawoływali do zablokowania powstania europejskiego funduszu walutowego (czyli Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego). – Łagodne warunki kredytowe [takiego funduszu] oraz gwarancje państw europejskich będą tworzyły bodźce dla zadłużonych krajów do powtarzania błędów przeszłości i kontynuowania polityki zadłużenia kosztem europejskich partnerów (link do tekstu znajduje się tutaj).

Długi zagraniczne PIGS

Rzeczywiście poziom zadłużenia krajów z grupy PIGS (Portugalia, Irlandia, Grecja, Hiszpania) jest ogromny, szczególnie jeżeli spojrzy się na zadłużenie zagraniczne. W Grecji, Portugalii i Hiszpanii wynosiło ono średnio niemal 200 proc. PKB. W Irlandii aż 1000 proc. PKB, jednak jest to w znacznej mierze związane z dużym udziałem sektora finansowego w gospodarce tego kraju. Przy niskim poziomie oszczędności w tych krajach tworzyło to tykającą bombę zegarową. Choć nie we wszystkich przypadkach odpowiedzialna za to była polityka fiskalna.

Druga intepretacja jest nieco bardziej skomplikowana, ale jednocześnie oferuje szersze i bardziej systematyczne tłumaczenie przyczyn obecnego kryzysu. Przedstawił ją ostatnio znany belgijski ekonomista Paul de Grauwe (paper znajduje się tutaj), bardzo ciekawą analizę problemu zaprezentował również Christian Kopf (paper znajduje się tutaj). Ich zdaniem obecny kryzys strefy euro to efekt naturalnych mechanizmów makroekonomicznych, które przy absencji odpowiednich rozwiązań instytucjonalnych w Europie mogły uderzyć jak szarańcza. Uważają, że obwinianie rządzących za turbulencje może być w niektórych wypadkach słuszne, ale nie oferuje wyczerpującego wytłumaczenia problemów całej Europy.

Wedle tej interpretacji członkowie strefy euro stają się jak rynki wschodzące, które tracą kontrolę nad walutą, w której się zadłużają. W takiej sytuacji nawet najmniejszy wzrost nieufności na rynku może doprowadzić do samospełniającej się przepowiedni i kryzysu fiskalno-finansowego. – Doświadczenie krajów, które pożyczają w walucie, której nie kontrolują pokazuje, że inwestorzy mogą nagle odwrócić się od kraju bez fundamentalnego powodu. To zaś może doprowadzić do bankructwa nawet kraj, który ma bezpieczny poziom zadłużenia – pisze Christian Kopf.

Mechanizm ten wygląda następująco. Kiedy kraj doświadcza problemów fiskalnych (które zdarzają się nawet w miarę zdrowym gospodarkom) inwestorzy sprzedają jego obligacje, podbijając tym samym ich oprocentowanie. Jeżeli kraj ten posiada własną walutę, w której się zadłuża oraz niezależny bank centralny, to istnieje szereg poduszek bezpieczeństwa, które zabezpieczają gospodarkę przed skutkami wzrostu stóp procentowych.

Po pierwsze, gdy inwestorzy zechcą wycofywać się z kraju, będą musieli sprzedać walutę, ktoś ją będzie musiał kupić, a tym samym podaż pieniądza i płynność (dostęp do gotówki) na rynku nie spadnie. Po drugie, w takiej sytuacji waluta tego kraju osłabi się, zwiększając tym samym konkurencyjność gospodarki. Po trzecie zaś, w ostateczności bank centralny może zapewnić płynność na rynku obligacji skarbowych i tym samym zapobiec wzrostowi stóp (robi to Bank Anglii oraz Fed).

Jeżeli jednak kraj nie posiada własnej waluty oraz niezależnego banku centralnego, to wycofujący się inwestorzy zmniejszają podaż pieniądza. Mogą sprzedać np. hiszpańskie obligacje i „wyjechać“ z pieniędzmi do Francji, bez konieczności sprzedawania waluty. Zmniejsza to płynność w danym kraju, potęguje efekt wzrostu stóp procentowych oraz utrudnia rozwiązanie kryzysu fiskalnego. Tworzy się zaklęte koło wysokich stóp procentowych, niskiego wzrostu PKB i rosnącego zadłużenia. To może prowadzić do bankructwa.

De Grauwe uważa, że do zaistnienia takiego mechanizmu wcale nie jest potrzebna polityczna nieodpowiedzialność. – Wierzący w efektywność rynku przekonują nas, że opisany mechanizm będzie dyscyplinował nieodpowiedzialne rządy. Ja jednak straciłem moją wiarę w to, że rynek może być siłą dyscyplinującą. Kryzys finansowy jasno pokazał, że rynki są rządzone przez emocje. W okresach euforii inwestorzy, zachęcani przez agencje ratingowe, nie widzą żadnego ryzyka. W okresach krachu dominuje strach, a inwestorzy widzą ryzyko wszędzie, wywołując paniczną wyprzedaż aktywów.

W obecnym układzie instytucjonalnym kryzysy są tym bardziej prawdopodobne, że inwestorzy nie doceniając ryzyka w okresach dobrej koniunktury mogą prowadzić do powstania baniek kredytowych w niektórych krajach. Masowy napływ kapitału na do niektórych krajów, doprowadził do gwałtownego wzrostu akcji kredytowej, wzrostu cen nieruchomości oraz w efekcie bolesnej bańki spekulacyjnej. W przeciwieństwie do słów Webera, de Grauwe i Kopf uważają, że rynki finansowe i złe regulacje na poziomie europejskim są równie odpowiedzialne za obecny kryzys co poszczególne rządy.

… dwa rozwiązania

Obie interpretacje różnią się wagą przypisywaną polityce konkretnych rządów. Niemieccy ekonomiści kładą duży nacisk na odpowiedzialność polityki gospodarczej, samokontrolę rządów, mechanizmy dyscyplinujące itd. De Grauwe i Kopf większą uwagę poświęcają rozwiązaniom instytucjonalnym i systemowym, które mogą wywoływać kryzys nawet przy absencji nieodpowiedzialnej polityki.

Z obu interpretacji jasno jednak wynika, że w strefie euro coś musi się zmienić. Albo rządy europejskie znajdą się pod ściślejszą kontrolą, która znacznie utrudni prowadzenie nieodpowiedzialnej polityki, albo muszą zostać wprowadzone nowe instytucje, które będą chroniły Europę przed działaniem mechanizmów opisanych przez de Grauwe i Kopfa.

Jeżeli Europa przyjmie interpretację, że na rządy należy nałożyć kaganiec, aby nie czyniły nierozważnych kroków, to najlepszym rozwiązaniem na przyszłość jest wzmocnienie obecnie istniejących mechanizmów kontroli, czyli m.in. Paktu Stabilności i Wzrostu. W takim kierunku zmierzają propozycje Komisji Europejskiej i Rady Europejskiej. Zdaniem brukselskich urzędników oraz europejskich polityków w Europie należy wprowadzić ściślejszą kontrolę nie tylko deficytów budżetowych i długu publicznego, ale ogólnej równowagi makroekonomicznej. Kontroli podlegałyby m.in. poziom zadłużenia zagranicznego, konkurencyjność cenowa i płacowa itd. Wiązałoby się to ze znacznym ograniczeniem swobody działania rządów krajowych i tym samym zwiększeniem politycznej integracji. Dlatego wielce prawdopodobne jest, że propozycje Komisji będą wprowadzane w okrojonej formie i bardzo powoli.

W nieco innym kierunku zmierzają propozycje de Grauwe. Belgijski ekonomista twierdzi, że to co proponuje Komisja jest niewystarczające oraz może być trudne do wprowadzenia, gdyż w unii walutowej poszczególne rządy mają ograniczoną kontrolę nad równowagą makroekonomiczną. Większą rolę przypisuje on również niedoskonałościom rynku. Jego propozycje skupiają się na trzech głównych punktach.

Po pierwsze, należałoby zmodyfikować działanie Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego (do 2013 r. Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej) tak, aby udzielane przezeń kredyty zawierały bardziej preferencyjne warunki, czyli m.in. niższe stopy procentowe. Dobrze funkcjonujący EMS powinien dawać znaczny oddech krajom, które zmagają się z kryzysem płynnościowym, tak aby nie wpadały w zaklęte koło wyższych stóp procentowych, niższego wzrostu PKB i wyższego zadłużenia. Fundusz ma być częściowo odpowiedzią na niedoskonałości rynku opisywane przez autora.

Po drugie, należałoby wprowadzić euroobligacje. Ich emisja zmniejszyłaby ogólne koszty finansowania krajów europejskich, zwiększyłaby ich wzajemną współodpowiedzialność, zmniejszała ryzyko kryzysów płynnościowych oraz umacniała pozycję waluty euro na świecie. Euroobligacje to pierwszy krok do głębszej unii politycznej. Istnieje oczywiście duże ryzyko tzw. pokusy nadużycia, czyli m.in. przerzucania odpowiedzialności za spłatę obligacji na partnerów w okresie kryzysu, ale zdaniem De Grauwe temu problemowi da się zaradzić.

Po trzecie, należy wprowadzić ściślejsze regulacje bankowe, zapobiegające nadmiernemu wzrostowi akcji kredytowej. Jest to prawdopodobnie jedyny, a na pewno najważniejszy, mechanizm korygujący nierównowagę makroekonomiczną na poziomie europejskim, który można wprowadzić bez obaw, że trudno będzie go egzekwować. W 2010 r. rozpoczęła działanie Europejska Rada Ryzyka Systemowego, która jest ciałem mogącym potencjalnie zapobiegać bańkom kredytowym.

Różnice między zwolennikami różnych rozwiązań w strefie euro można sprowadzić do jednej podstawowej kwestii. Jedna grupa twierdzi, że kluczowa dla stabilności strefy euro jest odpowiedzialna polityka gospodarcza poszczególnych państw. Wprowadzanie mechanizmów, które zawierają podział kosztów kryzysu między wszystkich członków eurolandu, stwarza jedynie pokusę nadużycia, czyli bodźce do nadmiernego zadłużania się. Druga grupa twierdzi, że to właśnie bez mechanizmów wzajemnej pomocy i podziału kosztów kryzysu rośnie prawdopodobieństwo jego wybuchu. Najbliższe debaty o przyszłości strefy euro będą zatem przebiegały pod znakiem ścierania się tych dwóch stanowisk.

(CC BY-SA Davide Dodo Oliva)

Otwarta licencja


Tagi