John Wayne w pelerynie Batmana

Leszek Balcerowicz był Johnem Waynem polskiej transformacji, jedynym sprawiedliwym na Dzikim Zachodzie, jakim było państwo oddziedziczone po socjalizmie. Dzisiaj jest raczej Batmanem samotnie walczącym z tymi, którzy niszczą, w jego przekonaniu, kapitalizm wolnorynkowy.
John Wayne w pelerynie Batmana

Trzeba się bić. Wydawnictwo Czerwone i czarne (fot. KM/OF)

Czy profesor Leszek Balcerowicz prawidłowo diagnozuje współczesną Polskę, jako zepsute Gotham City, w którym rządzą etatyści, wielbiciele kolektywizmu, skruszeni gangsterzy i populiści? Recenzowanie wywiadu-rzeki, czy – jak chcą wydawcy „Trzeba się bić” – opowieści biograficznej, zawsze będzie bardziej recenzją bohatera niż samej książki.

Leszek Balcerowicz to człowiek instytucja, ale to zdecydowanie instytucja jednoosobowa.

Nie ma osób, które miałyby do profesora stosunek obojętnych czy chociaż neutralny. Balcerowicza albo się uwielbia i poddaje mu całkowicie, albo jest się jego nieprzejednanym wrogiem, w najlepszym przypadku krytykiem.

Z Leszkiem Balcerowiczem rozmawiała Marta Stremecka, dziennikarka z doświadczeniem w przeprowadzaniu wywiadów biograficznych. Wydała dwa wywiady-rzeki: z Janiną Paradowską i z Jerzym Urbanem. Czytając tamte książki, bardzo ceniłem sobie spokój narracji, nienapastliwy ton oraz szacunek dla rozmówców. W przypadku rozmowy z profesorem Balcerowiczem, liczyłem, że ten sposób budowania opowieści, zaowocuje „otworzeniem” go i skłonieniem go do swoistego rachunku sumienia.

Niestety Marta Stremecka z trudem ukrywa swój zachwyt dla profesora i podziw dla jego dokonań. Efekt jest taki, że zamiast pytań trudnych, dostajemy pytania oczywiste i właściwie przez większą część lektury nie wnoszące niczego nowego do historii jednego z najważniejszych polityków po 1989 roku. To nie jest rozmowa na kolanach, to byłaby niesprawiedliwa ocena, ale Stremecka nie stara się być wymagającą wobec Balcerowicza, a raczej pokornie notującym ghost writerem. Rozumiem pokorę, nie rozumiem całkowitego oddania pola.

Próba ścigania samego siebie

Nikt nie odbierze historycznych zasług z okresu transformacji Leszkowi Balcerowiczowi. Przeprowadzenie gospodarki z socjalizmu do kapitalizmu jest dokonaniem, które na stałe umieści profesora w podręcznikach historii powszechnej i historii myśli ekonomicznej.

Obchodząc w tym roku 25-lecie rządu Mazowieckiego, należy podkreślać kluczową rolę jaką odegrał w nim ówczesny wicepremier i minister finansów. Tylko czy to wystarcza, aby dalszą karierę profesora oceniać przez pryzmat pobudzenia reformatorskiego, które wywołał?

Czasem można odnieść wrażenie, że dzisiejszy Leszek Balcerowicz zazdrości temu z początku lat 90., tęskni za nim i chce mu dorównać. Na przekór upływowi czasu, zmianom i logice.

Człowiek złota rączka

Balcerowicz nie odkrywa w tej rozmowie żadnej nowej prawdy o sobie. Dostajemy zbiór informacji, które przez ćwierć wieku publicznej aktywności profesora były znane. Szkoda, że tak mało jest tutaj prywatności, której oczekiwać można po powieści biograficznej. Zamiast otworzyć drzwi do życia poza gabinetami, pozwala nam zajrzeć jedynie przez dziurkę od klucza.

Profesor podtrzymuje mit człowieka, który do wszystkiego doszedł sam – mówi o sobie: „nigdy nie miałem jednego mistrza w sensie osoby, która była dla mnie jednoznacznym naukowym autorytetem”.

Porównuje siebie do Margaret Thacher, premier Wielkiej Brytanii, która twardą ręką zreformowała brytyjską gospodarkę i Ludwiga Erhrada, niemieckiego polityka i ekonomisty, uważanego za twórcę „cudu gospodarczego” RFN.

Leszek Balcerowicz próbuje też pokazać (albo wmówić) czytelnikom swoją demokratyczną naturę: „cały czas staram się być otwarty na badania, które mogą zaprzeczać moim poglądom” i ”zawsze nastawiałem się bardziej na słuchanie niż mówienie”.

Buduje swój pomnik, choć nie musi tego robić. Przy okazji obrywa się noblistom Josephowi Stiglitzowi i Paulowi Krugmanowi. „W odróżnieniu od nauk ścisłych, w ekonomii Nagroda Nobla nie jest żadną gwarancją ani wysokiej jakości intelektualnej, ani zwykłej rzetelności autorów” – mówi Balcerowicz. Dla niego nie byłoby to więc wyróżnienie, bo dostał nagrodę Erharda (1992) i najważniejszą dla niego – Miltona Friedmana (2014).

Wulkan energii

Pierwsze co rzuca się podczas lektury „Trzeba się bić” to energia i zaangażowanie jakie cechują wszystkie działania Leszka Balcerowicza. To robi wrażenie i jest świetnie oddane w książce.

Gdy dzisiaj profesor zajmuje się publicystyką, dydaktyką to robi to w sposób doskonały, bo inspirujący. Gdyby dzisiaj miał sprawować funkcje publiczne – to z jego nieprzejednanym charakterem, łatwością w nadawaniu etykietek i operowaniu ocenami, żeby nie powiedzieć epitetami – nie tylko mógłby rozmienić na drobne swój dorobek, ale i stępić swój intelektualny pazur.

Inaczej będzie historia oceniała pierwsze stanowisko wicepremiera i ministra finansów, a inaczej jego drugie wejście do polityki. Inaczej będzie zapamiętany jako przewodniczący Unii Wolności, a inaczej jako szef banku centralnego.

Nie ma nic złego w kontrolowanej arogancji czy wybujałym ego. Tylko osoby silne i przekonane o swoich racjach mogą stać się liderami i rościć sobie prawa do rządu dusz. U Leszka Balcerowicza żadna z tych cech nie razi w taki sposób, że forma przyćmiewa treść. Miał odwagę myśleć i miał odwagę swoje myśli wprowadzać w czyn.

Pytany przez dziennikarkę czy starał się przekonywać krytyków do swoich racji, z właściwą sobie szczerością mówi: „nie każdego da się przekonać, nie miałem też czasu się nimi zajmować”.

Monopol na prawdę

Wszelkie monopole państwowe czy rynkowe są w ocenie Balcerowicza złe i świadczą o wypaczeniach. Nie przeszkadza to jednak profesorowi budować wizerunku osoby, która posiada monopol na prawdę. To jedyny monopol jakiego istnienie dopuszcza.

Masz inne poglądy ekonomiczne – jesteś etatystą. Krytykujesz kapitalizm – jesteś koniunkturalistą, który podąża za modami. Problemy bezrobocia, biedy, kryzysu – to problem zbyt dużego udziału państwa w gospodarce.

Bogiem jest dla bohatera „Trzeba się bić” wzrost gospodarczy, a jego religią wolny rynek.

Na każde pytanie, na każdą wątpliwość i każdy problem ma gotową odpowiedź. Na poziomie retoryki są to odpowiedzi spójne. Pomijają niewygodne fakty? Trudno, to już problem faktów. Używają wybiórczo statystyki? Taka natura statystyki. Mówiąc, że zawsze opierał się na badania empirycznych i nie chce nimi zanudzać, skutecznie Balcerowicz studzi zapał do dyskusji, bo kto będzie dyskutował z tajemniczą empirią.

A jeśli ktoś nazwie profesora autokratą, to z właściwą sobie swobodą odpowiada: „no może jestem autokratą, lecz oświeconym”.

Przez całą lekturę książki przypominało mi się motto „Zniewolonego umysłu” Czesława Miłosza – opowieść starego Żyda z Podkarpacia:  „Jeżeli dwóch kłóci się, a jeden ma rzetelnych 55 procent racji, to bardzo dobrze i nie ma co się szarpać. A kto ma 60 procent racji? To ślicznie, to wielkie szczęście i niech Panu Bogu dziękuje! A co by powiedzieć o 75 procent racji? Mądrzy ludzie powiadają, że to bardzo podejrzane. No, a co o 100 procent? Taki, co mówi, że ma 100 procent racji, to paskudny gwałtownik, straszny rabuśnik, największy łajdak”.

Budowa społeczeństwa obywatelskiego

Rozmowa z profesorem Balcerowiczem jest książką potrzebną. Nie mam jednak złudzeń – nie stanie się bestsellerem i nie zapoczątkuje jakiejś ważnej debaty publicznej. Na pewno zaletą – z punktu widzenia czytelnika – nieocenioną, jest, że to co mówi Balcerowicz zmusza do myślenia i wyrobienia sobie zdania w wielu ważnym społecznie kwestiach.

Leszek Balcerowicz AD 2014 chce budować społeczeństwo obywatelskie, w tym celu założył kilka lat temu fundację Forum Obywatelskiego Rozwoju. Nie jest to think – tank sensu stricte, a i jego oddziaływanie na rzeczywistość jest mniejsze niż można byłoby się spodziewać patrząc na osobę patrona. Punktowanie problemów i pokazywanie rozwiązań np. związanych z wymiarem sprawiedliwości czy długiem publicznym są jednak nieocenione; oby były docenione.

Przez lata działalności naukowej wypuścił w świat setki studentów. Nie stoją oni już jednak tak blisko profesora, a to pewnie dlatego, że nauczył ich myśleć. Dał skrzydła i odlecieli.

Leszek Balcerowicz AD 2014 stoi właściwie sam na arenie, bo chyba tylko on dzisiaj uważa, że o wszystko trzeba się bić. W XXI wieku, aby przekonać ludzi do czegoś trzeba proponować dialog, kompromis i angażować. Czasem robić krok w tył, by można było zrobić dwa do przodu.

Na spotkaniu autorskim w Warszawie w ramach promocji książki „Trzeba się bić”, jeden z czytelników spytał profesora, czy zgodziłby się zostać obecnie ministrem finansów. „Żaden człowiek w pojedynkę nie zmieni rzeczywistości” – odpowiedział Balcerowicz. Mam nadzieję, że odpowiedź ta była podyktowana samokrytycyzmem.

OF

Trzeba się bić. Wydawnictwo Czerwone i czarne (fot. KM/OF)

Otwarta licencja


Tagi