Autor: Paweł Kowalewski

Ekonomista, pracuje w NBP, specjalizuje się w zagadnieniach polityki pieniężnej i rynków walutowych

Kolejna odsłona wenezuelskiego dramatu

Impas polityczny oraz brak wiarygodnego programu reform pogłębiają obecny kryzys gospodarki Wenezueli.
Kolejna odsłona wenezuelskiego dramatu

Juan Guaido, samozwańczy prezydent Wenezueli, uważa, że obywatele go popierają. (PAP)

Nowy, proklamowany przez siebie samego, prezydent Wenezueli, Juan Guaido, ma poparcie USA, oraz kilku innych ważnych krajów półkuli zachodniej. Z kolei nadal urzędujący prezydent Nicolas Maduro ma poparcie armii i – co może wydawać trudne do uwierzenia – części społeczeństwa.

Jak można wierzyć w kogoś, kto w ogromnym stopniu przyczynił się do tak spektakularnego kataklizmu gospodarczego? Społeczeństwo wenezuelskie jest jednak bardzo spolaryzowane, a kluczem ułatwiającym zrozumienie tego podziału jest ocena ostatnich sześćdziesięciu lat.

Dorobek ostatnich lat, zapisywany na konto rewolucji boliwariańskiej, jest mizerny. Sęk w tym, że dziedzictwo lat 1958 – 1998 nie wyróżnia się jakimiś szczególnymi osiągnięciami. Już wtedy polaryzacja społeczeństwa była ogromna. Może dlatego zwolennicy b. prezydenta Hugo Chaveza (a raczej ruchu chavismo), oceniając tamten okres mówią o nim jako czasie, kiedy Wenezuela była – w ich mniemaniu – Wenezuelą Saudyjską.  Niesprawiedliwy podział bogactwa, korupcja, pauperyzacja dużej części społeczeństwa przyczyniły się do późniejszych zmian politycznych.

Ropa mogła dać bogactwo Wenezueli, ale ją pogrążyła

Wpierw zagwarantowano trwający niemal dekadę dobrobyt (lata 1973 – 1982), który skończył się za sprawą wielu błędów w polityce gospodarczej. Kiedy okazało się, że dłużej nie można popełniać kolejnych błędów, przyszedł czas na reformy gospodarcze, w czasie wprowadzania których rządzący zapomnieli o odporności społeczeństwa na przysłowiowy proces zaciskania pasa. Niemal zaraz po uruchomieniu programu doszło do rozlewu krwi na ulicach Caracas (tzw. Caracazo). Pięć lat później miało miejsce załamanie się krajowego systemu bankowego. Dlatego po wyjściu na wolność, po nieudanym puczu z 1992 r., pułkownik Hugo Chavez naprawdę nie musiał wysilać się w swoich staraniach objęcia władzy w tym kraju. A kiedy już doszedł do władzy, uczynił naprawdę wiele, aby spora część społeczeństwa wenezuelskiego była jemu na długie lata wdzięczna. Dla wielu Wenezuelczyków (zwłaszcza tych z niższych warstw) lepsza jest nawet obecna mizeria gospodarcza niż sama zapowiedź powrotu Wenezueli Saudyjskiej.

Człowiek znikąd

Nowy, samozwańczy prezydent, jest młody i ledwie ma prawo pamiętać okres dawnych rządów. Tym trudniej go obwiniać za popełniane wówczas błędy. Trudno jednak także dopisać jemu bogaty życiorys polityczny. Nie on był twarzą opozycji wenezuelskiej. Dla ludzi kręgu rewolucji boliwariańskiej jest on człowiekiem znikąd, a do tego cieszącym się poparciem USA, co w oczach zwolenników rewolucji boliwariańskiej go przekreśla. Dla niemal wszystkich w Caracas jest bowiem oczywiste, że mający na celu obalenie Chaveza pucz z 2002 r. cieszył się poparciem administracji amerykańskiej. Dlatego Guaido za wszelką cenę nie chce być utożsamiany z Pedro Carmoną, który w kwietniu 2002 r., w czasie wspomnianego puczu, na kilkadziesiąt godzin został wyniesiony do władzy. W przeciwieństwie do Carmony, Guaido – w swoim mniemaniu – ma mandat społeczny. Jest prezydentem (przewodniczącym) Zgromadzenia Narodowego. A artykuły 233, 333 oraz 350 konstytucji, uchwalonej już za czasów Chaveza, mówią rzekomo o tym, że przewodniczący Zgromadzenia Narodowego może przejąć władzę wtedy, kiedy prezydent kraju, czyli Nicolas Maduro, nie jest w stanie pełnić swojego urzędu.

Polityka nie pozwala myśleć o gospodarce

Wenezuela jest wykończona gospodarczo. Od czasu przejęcia władzy przez Maduro, PKB tego kraju skurczył się prawie o połowę. Stopa inflacji, mogąca sięgnąć w ubiegłym roku poziom nawet 2, 5 mln proc., może w tym roku podskoczyć do 10 mln proc. Trudno chyba szukać podobnego wyniku na świecie, a już na pewno nie na półkuli zachodniej. Dlatego trudno się dziwić tym Wenezuelczykom, którzy chcą zmiany. Maduro mówi o spisku, ale nawet gdyby taki spisek był, niekompetencje jego rządu w zakresie sterowania gospodarką są rażące.

Tym samym rodzi się pytanie, co opozycja ma do zaproponowania, jeśli chodzi o receptę mającą na celu wyprowadzenie tego kraju z kryzysu.

Oczywiście wtedy, kiedy trwa walka o władzę, nikt nie ma czasu myśleć o reformie gospodarczej. W końcu, nie czas żałować róż, kiedy płoną lasy. Niemniej nad przysłowiowymi różami, Guaido będzie musiał pochylić czoło, jeśli uda mu się przekonać do siebie społeczność międzynarodową. W przeciwnym razie jego przeciwnicy będą żyć w przekonaniu, że jego dojście do władzy będzie oznaczać powrót Wenezueli Saudyjskiej.

Najpierw pieniądz

Zatem jak odbudować zrujnowaną gospodarkę? Od czego zacząć?

Na pewno należy ustabilizować pieniądz w warunkach hiperinflacji. Wiarygodność władz monetarnych Wenezueli de facto nie istnieje. Czy zatem nowe władze zdecydują się na import wiarygodności monetarnej z zagranicy? Tylko, że takie rozwiązanie będzie najprawdopodobniej powodować dalszy spadek PKB. A na opanowaniu hiperinflacji liczba wyzwań się nie kończy.

Nowy rząd będzie musiał zbudować nowy ład instytucjonalno-prawny. Niezbędne będzie wykorzenienie monokultury, czyli bazowania egzystencji gospodarki jedynie na dochodach z ropy naftowej. Kolejnym wyzwaniem będzie odzyskanie utraconej siły roboczej. Według różnych danych 2,4 mln Wenezuelczyków zdążyło opuścić ten kraj. Mowa tutaj o dobrze wykwalifikowanych osobach, często mogących się pochwalić dyplomem ukończenia studiów w USA. Ci ludzie mogę głośno popierać Guaido na ulicach miast amerykańskich, ale raczej wątpliwy jest ich powrót do kraju.

Kolejnym wyzwaniem będzie zatrzymanie spadku wydobycia ropy naftowej. Kraj który jeszcze do niedawna wydobywał nawet 3 mln baryłek dziennie, teraz raptem jest w stanie wydobyć milion baryłek (jeśli można wierzyć danym). Rewitalizacja sektora naftowego raczej nie odbędzie się bez pomocy inwestorów zagranicznych. A tych ostatnich nie uda się sprowadzić bez stworzenia wspomnianego już solidnego ładu prawno-instytucjonalnego. Tym bardziej, że wielu inwestorów prywatnych pamięta o tym co spotkało ich w tym kraju na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat. Wykorzenienie jakże szkodliwej korupcji w tym kraju wydaje się również być poza zasięgiem, przynajmniej w dającej się przewidzieć przyszłości.

Wspólnota międzynarodowa nadal waha się nad tym, którego z przywódców wenezuelskich uznać za tego prawowitego. Coraz więcej krajów uznaje Guaido, ostatnio uczynił to Izrael. UE dała władzom w Caracas osiem dni do ogłoszenia daty wyborów, ale Maduro odrzuca taką możliwość, twierdząc, że to szantaż. Rosja i Chiny opowiadają się z kolei za Maduro, za którym nadal stoi armia. Tak więc impas polityczny w całej okazałości. A fakt, że ani Maduro ani Guaido nie dysponują wiarygodnym programem naprawy gospodarki kraju jedynie zwiększa wymiar dramatu wenezuelskiego.

Wenezuela najwyraźniej dojrzała do pomocy ze strony wspólnoty międzynarodowej. Tylko jak tu myśleć o pomocy, jeśli ta sama wspólnota międzynarodowa nie potrafi jednoznacznie opowiedzieć się po stronie jednego z dwóch pretendentów do władzy.

Juan Guaido, samozwańczy prezydent Wenezueli, uważa, że obywatele go popierają. (PAP)

Tagi