Autor: Anna Wielopolska

Korespondentka Obserwatora Finansowego w USA.

Koniec nowej normalności

Wielka Brytania zmierza ku niewiadomej, ale tytułowy „koniec nowej normalności” dotyczy tym razem wpływu polityki banków centralnych na gospodarki. Nie widać natomiast końca naftowej bessy — ceny ropy nie idą w górę, co pogrąża kraje eksportujące ten surowiec.
Koniec nowej normalności

Mohamed El-Erian, stały komentator polityki pieniężnej w Bloombergu, mówi o końcu normalności, czyli stymulowania gospodarki przez banki centralne. Federalna Rezerwa zasygnalizowała, że chce przejść do roli wiodącej dla rynków, i jak podkreśla El-Erian, wszyscy oczekują na bardziej aktywną politykę rządów, aby skończyć zależność od banków centralnych. Jeśli takie przejście nie nastąpi, okaże się, że banki centralne nie będą efektywne ani w tłumieniu gwałtownej zmienności na rynkach, ani w promocji wzrostu gospodarczego. W ostatecznym rachunku polityka (ingerencje polityczne) zanieczyści gospodarkę jeszcze bardziej. Na przestawienie się, zdaniem El-Eriana, mamy dwa lata, na tyle bowiem oblicza on rezerwy kapitału, jaki pozostaje niezaangażowany. >>czytaj też: Zacieśnianie polityki monetarnej w USA dopiero się rozpocznie

Amerykański boom gospodarczy jest słaby, uważa Martin Feldstein z Harvardu Przyznaje on, że amerykańska gospodarka po latach powolnego wychodzenia z kryzysu obecnie rozkwita i dane za IV kwartał 2016 r. właśnie zostały poprawione do 2,1 proc. PKB. Wskazywałoby to, że w 2017 roku wzrost może być szybszy, ale jest jedno „ale”. Ryzyko tkwi w rynkach finansowych. Lata niskich stóp procentowych spowodowały poszukiwanie zysków w aktywach (np. akcjach spółek, co zawyżyło ich ceny) oraz w ryzykownych kredytach. Wskaźnik P/E ceny do zysku indeksu S&P500 jest obecnie prawie 70 proc. powyżej historycznej średniej. Powrót do średniej spowodowałby spadek cen na giełdach o ok. 40 proc., czyli stratę ok. 9 bln dol. Podobne ryzyko stoi przed obligacjami rządowymi, ale znowu jest jedno „ale”. Problemu można uniknąć, ale zależy to od dobrej współpracy Federalnej Rezerwy z Donaldem Trumpem.

Zdaniem Jasona Furmana, szefa Rady Ekonomicznej przy prezydencie Baracku Obamie, wzrost gospodarczy USA nie przyspieszy jednak w najbliższej dekadzie i pozostanie w okolicach 2 proc. PKB rocznie, a nie 4 proc., jak zapowiadał Donald Trump. Dlaczego? Wzrost ma dwie składowe, pisze Jason Furman — potencjalną dynamikę wzrostu gospodarczego oraz cykliczny wzrost lub spadek w zależności od spadającej lub rosnącej stopy bezrobocia. Ta ostatnia przestała odgrywać rolę, ponieważ zatrudnienie jest stabilne. Potencjalne rządowe programy infrastrukturalne mogą to zmienić, ale na krótką chwilę. Ddługoterminowo jest to ograniczone rolą Federalnej Rezerwy, która chcąc utrzymać stabilne ceny, będzie starała się zrównoważyć wszelkie dodatkowe zapotrzebowanie na politykę fiskalną. Skąd więc będzie pochodził wzrost? Z sumy wzrostu dwóch wskaźników — całkowitej liczby przepracowanych godzin i wydajności na godzinę.

Aspirowanie do pozycji lidera globalizacji przyniosłoby negatywne skutki dla wewnątrzkrajowej sytuacji gospodarczej Chin, pisze Stephen Roach. Jest to silna pokusa dla chińskich polityków, bo przewidywane przez zachodnich analityków twarde lądowanie chińskiej gospodarki wciąż nie następuje. Zdaniem Roacha teza ta pominęła kontekst chińskiego systemu, który nade wszystko ceni stabilność. Co się dzieje w chińskiej gospodarce? Obudzona dzięki Trumpowi aktywność globalizmu („zwierzęcy” instynkt, jak to nazywa Roach) przyniosła ulgę Chinom, które w dużej mierze zależą od eksportu. Jgo wartość podniosła się w styczniu i lutym o 4 proc. (po spadku 5,2 proc. w ostatnim kwartale 2016 roku). Czy to wystarcza, aby objąć rolę lidera globalnego świata w miejsce USA? Zdaniem Roacha nie.

Amerykańskie społeczeństwo ma dwie szybkości rozwoju gospodarczego — 1 proc. najbogatszych bogaci się coraz szybciej, a 50 proc. zarabiających średnio i biednych, czyli około 117 mln ludzi, nie bogaci się albo wręcz staje się coraz biedniejsza. To zjawisko omawiano wielokrotnie. Tym razem jednak współautorem analizy jest ekonomista, dla którego nierówności społeczne są głównym tematem badań, czyli Thomas Piketty, autor sławnej książki „Kapitał w XXI wieku” udowadniającej, iż nierówności w zasobach wśród społeczeństw będą się pogłębiały. Teraz wraz z dwoma innymi ekonomistami porównał USA do Francji, a wyniki ich badań potwierdziły jego główne tezy o konieczności głębokich reform rynku pracy, systemu płac, szerszego dostępu do edukacji i wprowadzenia postępowego podatku.

Londyńskie City straci na Brexicie od 12 do 18 proc. dochodów, czyli nawet 18 mld funtów, oraz 7-8 proc. zatrudnienia, czyli ok 30 tys. miejsc pracy, podsumował analityk Instytutu Petersona. Makroekonomicznie efekt Brexitu początkowo nie będzie znaczny — PKB Wielkiej Brytanii zmniejszy się o ok. 0,5 proc., a zatrudnienie o 0,2 proc. Ale City odczuje opuszczenie wspólnego rynku szybciej i bardziej dotkliwie.

Brexit to niejedyna możliwa duża zmiana w Unii Europejskiej. Polska sprowokowała pytanie o to, czy Unia zmieni zasady przyznawania pomocy krajom członkowskim. Tak przynajmniej chcieliby liberałowie Unii. Ich szef, Guy Verhofstadt, były premier Belgii, nawołuje, aby wprowadzić warunek przestrzegania podstawowych wartości Unii, jeśli chce się otrzymać jej pomoc. Artykuł Verhofstadta jest – jak sam go zatytułował – obroną liberalno-demokratycznego porządku w Polsce, która otrzymała na lata 2014-2020 pomoc w ramach 24 programów o łącznej wartości 86 mld euro. „To absurd, że Unia ma narzędzia, aby wymusić każdą politykę – od prokonkurencyjnej do bezpieczeństwa, a nie ma takich instrumentów dla ochrony swoich liberalno-demokratycznych zasad”, pisze Verhosfstadt.

Europa tak jak USA ma problem z chińskimi inwestycjami w sektorach ważnych ze względu na bezpieczeństwo państwa i zastanawia się, jak być otwartą, ale nie głupią. Wyraził się tak Stefan Mair z Federacji Przemysłu Niemieckiego podczas dyskusji o tym, jak bronić przed polityką Chin „Made in China 2025” polegającą na wykupowaniu wiodących technologicznie zagranicznych przedsiębiorstw. Przykładem jest Kuka, niemiecki lider produkcji robotów, który przeszedł w ręce chińskiej konglomeracji Midea popieranej (i zapewne subsydiowanej) przez chiński rząd. Raport o takich inwestycjach dostępny tutaj.

Kolejne wyjaśnienie przyczyn rekordowo wysokiej, bo wynoszącej 8-proc. PKB, nadwyżki w handlu zagranicznym na rachunku Niemiec. Nadwyżka jest przedmiotem ostrej krytyki ze strony niektórych amerykańskich ekonomistów, którą powtarza Donald Trump. Monachijski ekonomista Hans Werner Sinn podkreśla, że istotnie wartość euro do dolara jest zaniżona według OECD o ok. 17 proc., nie jest to jednak skutek niemieckiej manipulacji. Winna jest inflacyjna kredytowa bańka w krajach południa Europy, ekspansyjna polityka Europejskiego Banku Centralnego i produkty finansowe, które amerykańskie banki sprzedają światu. Niemcy natomiast istotnie sprzedają swoje produkty zagranicą o ok. 19 proc. poniżej ich wartości. Pytanie zatem nie jest o niemiecką produkcję, tylko o to, dlaczego kurs euro tak odbiegł od normalności

Na koniec — rządy krajów, których gospodarki oparte są na eksporcie ropy naftowej, traktują spadek cen tego surowca jako przejściowy, czym ciągną swe gospodarki w dół. Na przykład kraje Zatoki Perskiej przewidują rekordowe poziomy zadłużenia wewnętrznego i zewnętrznego (oprócz Kuwejtu, który wciąż wolny jest od długu wobec zagranicznych partnerów). Tymczasem jak przypomina Carmen Reinhart z Harvardu, cykle cen ropy i innych surowców są trudne do przewidzenia i nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle powrócą do poziomu sprzed dwóch lat. I to, że międzynarodowe rynki finansowe witają nowe transze zadłużeniowe krajów z podwójnymi deficytami, nie oznacza votum ufności, a jedynie to, że w dobie niskich stóp procentowych jakiekolwiek formy zwrotu na kapitale są dramatycznie poszukiwane.

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane