Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Korea Północna: niepewna sukcesja

Już Tukidydes w wojnie peloponeskiej powiadał, że bycie tyranem jest niesprawiedliwe, ale zaprzestanie tyranii bywa niebezpieczne. To sprawdzony historycznie fakt: w systemach totalitarnych, gdzie władza skupiona jest w jednych rękach, nagłe odejście dyktatora może być groźne, bowiem pozrywane zostały dotychczasowe nici władzy.
Korea Północna: niepewna sukcesja

Kim Dzong-il i prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew (Fot. PAP)

Korea Północna jest najbardziej zamkniętym i najdziwniejszym państwem świata. Można ją opisywać na wiele sposobów: jako skamielinę i relikt stalinizmu, nieczułą na losy głodujących mieszkańców dyktaturę, wielki obóz wojskowy, a nawet obóz pracy, w którym sterroryzowanych lub ogłupionych wszechobecną propagandą ludzi zmusza się do niewolniczej pracy za niewielkie pieniądze. Dochody na głowę mieszkańca oscylują rocznie na poziomie ok. 1,8 tys. dol., stanowiąc niewiele ponad 5 proc. dochodów mieszkańców drugiej połowy Półwyspu.

Hierarchiczny i patriarchalny z natury konfucjanizm wymieszał się tam z ortodoksyjnym komunizmem, dając piorunującą w swej wymowie mieszankę: prawdziwą współczesną teokrację, gdzie Państwo jest Kościołem, a Wielki Wódz jego najwyższym bóstwem i kapłanem. W takich realiach nie dziwi zbiorowa histeria po odejściu Umiłowanego Przywódcy Kim Dżong-ila. Dotychczasowa liturgia się skończyła, a choć palec zmarłego wskazał następcę, jest on zbyt młody jak na konfucjańskie uwarunkowania – dominuje szacunek dla starszych (wiekiem, prestiżem, zasługami). Dlatego nie można być pewnym tego, iż właśnie 28-letni obecnie Kim Dżong-en nada narodowi nowy katechizm.

W Koreańskiej Republice Ludowo-Demokratycznej (KRL-D) już za jej założyciela Kim Ir-sena narodził się komunizm klanowy (rodziny Kimów) trzymany w ryzach przez bezpiekę i wojsko. Kraj i jego gospodarka są zamknięte, autarkiczne, podporządkowane wojsku (budżet wojskowy w zależności od roku wahał się w minionych dekadach od 15 do nawet 30 proc. PKB) oraz wymogom planu nakreślonego według widzimisię rządzących.

Może nawet nie byłoby się czym zajmować, gdyby nie dwa fakty. Strategiczne położenie Półwyspu Koreańskiego oraz jego zimnowojenny jeszcze podział sprawia, że losami KRL-D żywotnie zainteresowani są wielcy – bezpośredni sąsiedzi, jak Chiny czy Rosja, o Korei Południowej nie mówiąc, a także pobliska Japonia oraz USA, których liczący niemal 30 tys. żołnierzy kontyngent wojskowy stacjonuje na niebezpiecznej granicy wzdłuż 38 równoleżnika. Z geopolitycznego punktu widzenia Półwysep Koreański jest newralgiczny, ważny dla światowego bezpieczeństwa.

Parias światowej społeczności już kilka razy udowodnił, że może być groźny. Dwukrotnie dokonał wybuchów ładunków jądrowych (w październiku 2006 i maju 2009 r.), a posiada także rakiety dalekiego zasięgu Taepong-2, które mogą nie tylko sięgnąć wysp japońskich, ale nawet środka Pacyfiku. Te też już dwukrotnie wprawiono ruch, w lipcu 2006 i kwietniu 2009 roku. Specjaliści z najlepszych ośrodków analitycznych uważają, że KRL-D ma wystarczającą ilość plutonu, by natychmiast umieścić na rakietach dalekiego zasięgu 6 do 10 głowic jądrowych. Tymczasem prowadzone w Pekinie i z inicjatywy Chińczyków rozmowy sześciostronne w tej kwestii zerwano już w 2005 r., a ostatnia próba ich wznowienia, w grudniu 2006 r., zakończyła się fiaskiem.

W efekcie, władze w Pjongjangu (Phenian) nadal skutecznie posługują się wobec świat zewnętrznego strategią atomowego szantażu. Ponieważ nikt dokładnie nie wie, co myślą, jak planują i ku czemu zmierzają, strach jest wystarczająco wielki, by w chwili politycznego przesilenia, tak jak teraz, stawiać swoje wojska w stan najwyższego alertu.

Armia na przedzie

Niektórzy z ekspertów bawią się teraz w rysowanie scenariuszy dalszego rozwoju wypadków. W istocie budują domki z piasku. Tak naprawdę nikt nie wie, co się w KRL-D wydarzy. Rządzi nieprzewidywalność. Pierwszy krąg, który będzie decydował, co dalej, to rozbudowany, liczący ponad 1 500 osób klan Kimów. Czy przyjmie tak młodego człowieka, niby namaszczonego przez poprzednika, na „cappo di tutti cappi”? Drugi krąg, to zaawansowani wiekiem generałowie, wcale nie partia. Albowiem już od kilkunastu lat poprzednią strategię dżucze, czyli samodzielności, samowystarczalności i autarkii, zastąpiono strategią nową, zwaną songun, czyli dosłownie „armia na przedzie”. Jej główne hasło mówiło, o co chodzi: „Armia jest najważniejszym narzędziem budowy socjalizmu w kraju”.

Teraz okaże się, jak to „narzędzie” wyobraża sobie dalszy socjalizm w kraju, na dodatek pod wodzą człowieka częściowo wykształconego na Zachodzie, a więc z mentalności i doświadczenia całkowicie innego niż górne eszelony w mundurach.

Dopiero w trzeciej kolejności można mówić o wpływach wielkich mocarstw i sąsiadów, począwszy od Chin. Wystarczy spojrzeć na – niewielkie, ledwie przekraczające 5 mld dolarów – obroty handlowe tego państwa, by stało się jasne, kto tutaj naprawdę rozdaje karty. Ponad 50 proc. tego handlu, szczególnie w imporcie, pochodzi z Chin, a dalsze trzydzieści kilka (tu głównie w eksporcie) zajmuje sąsiad południowokoreański. Udział pozostałych, włącznie z sąsiedzką Rosją jest niewielki, kilkuprocentowy.

W sensie gospodarczym to Chiny są najważniejszym partnerem tego kraju. Odbierają północnokoreańskie surowce i towary rolne, dostarczają najważniejszy sprzęt, maszyny, nie mówiąc o artykułach codziennego użytku, obuwiu czy odzieży. To Chiny od drugiej połowy minionej dekady promują też rozwój specjalnych stref ekonomicznych w KRL-D, głównie na pograniczu obu państw, ale na szczeblach kierowniczych pozostają w nich Chińczycy, bowiem druga strona nie ma odpowiednich specjalistów, jak też osób znających czy rozumiejących mechanizmy rynkowe. Natomiast sąsiad z Południa, podobnie jak państwa zachodnie, czasami musi zamieniać się w prawdziwe pogotowie ratunkowe – i słać pomoc humanitarną. Albowiem kraj często głoduje, również ostatnio. Ocenia się, że największy głód, w drugiej połowie lat 90. ub. stulecia, który częściowo mogliśmy obejrzeć w głośnym swego czasu filmie dokumentalnym Dzieci złego państwa pochłonął ponad 1,5 mln ofiar.

Kosztowne zjednoczenie

Czy taki relikt, skamielina i enklawa despotyzmu może się ostać? Praktycznie nie powinna istnieć już od dawna, jeśli ludzie giną tam z głodu. Faktycznie istnieje, bo kraj najbardziej zainteresowany, czyli Korea Południowa, boi się – trudnych do ostatecznego wyliczenia – kosztów ewentualnego zjednoczenia. Euforia w Seulu nastąpiła po reunifikacji Niemiec. Szybko minęła, gdy zobaczono, jak wysokie są koszty takiego procesu. Najnowsze szacunki, np. Credit Suisse czy Banku Światowego, mówią o wstępnych kosztach rzędu 1,5 do 2 bln dolarów, a całość takiego eksperymentu, włącznie z modernizacją kompletnie zdewastowanego obszaru, mogłaby kosztować od 3 do 5 bln dolarów, a więc więcej niż koszty zjednoczenia Niemiec (szacowane na ponad 2 bln dolarów).

Seul aż takich środków nie ma, a ponadto obawia się jeszcze, że ewentualne wejście na obszar Północy byłoby niczym innym, jak typową beczką bez dna. W tym sensie jest niemal pewne, że o ile nie będzie sygnałów czy procesów płynących z Pjongjangu, które zmuszałyby do podjęcia wysiłku na rzecz zjednoczenia, a na razie takich nie ma, to wysiłku zjednoczeniowego nikt w Seulu nie podejmie.

Władze południowokoreańskie mogą, co najwyżej, wznowić politykę większego zaangażowania, kiedyś zwaną „polityką słoneczną”, która w 2000 r. zaprowadziła do Seulu ówczesnego prezydenta Kim Dae-dżonga, a w 2007 r., już na fali znacznie mniejszego entuzjazmu, kolejnego prezydenta No Mu-hjuna (Roh Moo-hyuna). Skończyło się na deklaracjach pokojowych oraz – ograniczonym co do zasięgu – programie nie tyle jednoczenia, co wzajemnego odwiedzania się rodzin, podzielonych jeszcze podczas wojny koreańskiej (1950-53). W sensie politycznym i materialnym nie osiągnięto zbyt wiele.

Czy teraz, po tym politycznym przesileniu w KRL-D, bo tak należałoby nazwać tę niepewną polityczną sukcesję, zaangażują się na Półwyspie Koreańskim wielkie mocarstwa? Raczej tak, gdyż na krótką metę mają tam więcej do stracenia, niż zyskania. Powrót do rozmów sześciostronnych leży absolutnie w interesie wszystkich zainteresowanych stron, począwszy od Chińczyków, którzy we własnym dobrze rozumianym interesie zrobią wszystko, aby sytuacja w KRL-D nie wymknęła się spod kontroli. Destabilizacja na Półwyspie Koreańskim byłaby wielkim zagrożeniem dla ciągle jeszcze niedokończonego chińskiego procesu transformacji i zmian (a wśród nich jest przecież „święte zadanie” Pekinu, jakim jest zjednoczenie z Tajwanem – oczywiście, na jego warunkach).

Ponadto, strategia Państwa Środka wobec Półwyspu płynie ze starej chińskiej mądrości, która mówi: lepiej mieć sąsiadów słabych i podzielonych, aniżeli silnych i zjednoczonych. Mają rację dwaj polscy specjaliści, Jerzy Bajer i Waldemar J. Dziak, gdy piszą: „W interesie Chin leży zatem nie szybkie, ale raczej długotrwałe rozwiązywanie problemu koreańskiego”.

Zresztą, podobnie było niegdyś z Wietnamem w trakcie wojny wietnamskiej. Oficjalnie Chińczycy wietnamskich komunistów popierali. Faktycznie jednak, jak zaświadcza częsty interlokutor władz w Pekinie, Henry Kissinger w wydanym w maju br. obszernym tomie On China (O Chinach), dawali jasno do zrozumienia, że służy im podział państwa, a nie jego zjednoczenie. Wtedy nie trzeba było długom czekać, by swych prawdziwych intencji dowiedli. Już w cztery lata po zjednoczeniu Wietnamu przez tamtejszych komunistów inny komunista, chiński strateg i wizjoner reform Deng Xiaoping postanowił „dać Wietnamowi nauczkę” i wywołał krótkotrwały konflikt. Warto i o tym pamiętać, rozważając teraz, co będzie dalej z Koreą.

Co napłynie z Pjongjangu

Stanowiąca wielką zagadkę i otoczona pełną blokadą informacyjną Korea Północna na pewien czas staje się ciekawa. Kiedy założyciel komunistycznej dynastii Kim Ir-sen szykował swoją sukcesję, poświęcił na nią niemal 20 lat. Schorowany  Kim Dżong-il nie miał tyle czasu. „Następcę tronu” poznaliśmy zaledwie we wrześniu 2010 r., gdy awansował na czterogwiazdkowego generała, co dowodziło tym samym wpływu ideologii spod znaku songun. Armia była i jest na przedzie. Co teraz powie? Podzieli się, czy w imię własnych partykularnych interesów oraz intratnych stołków raz jeszcze utrzyma jedność? Postawi na młodzieńca, chcąc przetrwać, czy też wysadzi go z siodła? A jeśli chciałaby go wysadzić, to na kogo z klanu Kimów postawi? Albowiem ktoś spoza tego klanu nie wchodzi w grę.

>czytaj też: North Korea As The Commie Nazi State

Koniec Kimów, oznaczałby koniec tego reżimu, a tym samym – z racji uwarunkowań gospodarczych i powszechnej biedy – także upadek systemu. Z tego akurat władze w Pjongjangu doskonale zdają sobie sprawę. Ale czy potrafią utrzymać w ryzach swoje emocje i postawy? Same pytania. A to znaczy, że najbliższe tygodnie i miesiące będą interesujące. To przynajmniej jeden pewnik, jaki można na temat tego dziwoląga na globalnej mapie teraz sformułować.

Autor jest profesorem w Centrum Europejskim UW, byłym ambasadorem w państwach azjatyckich, redaktorem naczelnym rocznika naukowego Azja- Pacyfik.

Kim Dzong-il i prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew (Fot. PAP)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Poland Gangnam Style

Kategoria: Macroeconomics
For the last quarter century, the Polish economy has been an underappreciated success story – underappreciated certainly in my country, the United States. GDP per capita tells the tale.
Poland Gangnam Style