Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Kosztowny szary nosorożec

Wojna w Ukrainie zmieniła nasze życie i przykryła niemal wszystko. To ważna cezura, która już na stałe wejdzie do naszej historii. Nie ma co do tego wątpliwości mimo tego, że przez dwa poprzednie lata żyliśmy zupełnie czym innym, a mianowicie pandemią COVID-19.
Kosztowny szary nosorożec

Mniejsza o to, czy był to kolejny nieoczekiwany czarny łabędź, czy szary nosorożec, o co toczy się spór wśród fachowców. Ważne jest to, że wywołał globalną inflację i recesję, a skutki są jeszcze trudne do oszacowania.

Pandemia niestety trwa. W chwili pisania tych słów liczba zakażeń na całym świecie sięga 505 mln, zmarło już ponad 6,2 mln osób, a w Chinach, w ponad 25-milionowymn Szanghaju, trwa bezprecedensowy lockdown, największy w tym kraju od czasu wybuchu pandemii w Wuhan na przełomie lat 20192020.

Strach przed decouplingiem

Państwo Środka najwyraźniej ma duże problemy z opanowaniem nowej odmiany wirusa, tzw. omikronu, podobnie jak wcześniej państwa zachodnie nie mogły pohamować jego wcześniejszych odmian (liczba ofiar śmiertelnych tylko w samych USA sięga miliona, co daje liczbę większą niż liczba ofiar śmiertelnych jaka poniósł ten kraj podczas dwóch wojen światowych z wietnamską razem wziąwszy).

Sytuacja w Chinach stała się na tyle poważna, iż władze oficjalnie bezterminowo zawiesiły wielką kampanię na rzecz budowy „powszechnego dobrobytu”.

Sytuacja w Chinach stała się na tyle poważna, że władze oficjalnie bezterminowo zawiesiły wielką kampanię na rzecz budowy „powszechnego dobrobytu”, o czym pisałem jako o „kosztownym zabiegu”. Natomiast w kręgach specjalistów rozpoczęły się rozważania, czy sensowne jest utrzymywanie surowej strategii „zero tolerancji dla COVID-19”, a więc stosowania punktowo twardych lockdownów. Tyle tylko, że nie chce od niej odstąpić jedynowładca Xi Jinping.

Kosztowny powszechny dobrobyt

Ekonomiści nie mają wątpliwości, że przez cały glob przetoczył się prawdziwy kataklizm, a ponieważ jeszcze trwa, więc jego ostateczne oceny i rozrachunki bynajmniej nie są zamknięte. Do końca jeszcze nie wiemy, ile ostatecznie za pandemię zapłacimy, tak u nas, jak i na całym świecie, gdzie twarde lockdowny zamykały całe miasta czy branże, a izolacja zrywała łańcuchy dostaw, a nawet podważyła rozpędzającą się od dekad globalizację. Do tego stopnia, że szczególnie w kontekście zauważalnej rosnącej rywalizacji między USA a Chinami rozważa się nawet możliwość decouplingu, a więc rozejścia się czy wręcz rozwodu tych dwóch gigantów, co naturalnie przyniosłoby ze sobą kolejne koszty i trudności – na całym świecie.

Zimna kąpiel przed nami

W takim kontekście z zadowoleniem trzeba przyjąć tom wydany pod koniec 2021 r. przez znanego analityka, dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego Piotra Araka, a zatytułowany znamiennie „Pandenomia”, a więc między wierszami ekonomia okresu pandemii – tak w Polsce, jak i na świecie.

Lektura tej pracy daje znakomity wstęp do rozważań na ciągle aktualne i jakże ważne tematy. Takie jak przykładowo: działania władz w zwrotnym momencie historii, jakim ta pandemia – pierwsza prawdziwie globalna – jak dotąd była, czy też zastosowane przez nie środki i metody przeciwdziałania niespodziewanemu a głębokiemu kryzysowi poniekąd zdrowotnemu, a w efekcie jak najbardziej gospodarczemu i finansowemu, bo większość państw i instytucji na globie przyjęło niestety podobną metodę radzenia sobie z nią – w formie dosypywania pieniędzy.

To także próba analizy i krytycznej oceny używania nadzwyczajnych środków w celu zachowania kontroli nad głównymi procesami gospodarczymi, jak utrzymanie wzrostu, obrotów handlowych, zaopatrzenia, a nawet zachowywania się i produkcji w warunkach tak odmiennych od dotychczasowych, gdy trzeba było przejść na działalność zdalną czy ograniczoną.

Ponieważ pandemia niestety nadal trwa, więc trudno już dziś ocenić jej koszty, na które – jak zauważamy – szczególnie u nas nakładają się dodatkowe presje (na budżet i efektywną działalność) płynące z wojny w Ukrainie. Autor podaje, w ślad za Bankiem Anglii, iż koszty, ale jednak na nieporównanie mniejszą skalę, poprzedniej wielkiej pandemii, czyli głośnej hiszpanki z lat 1918–1921 oznaczały spadek indywidualnych dochodów mieszkańców Ziemi o 6 proc. Tymczasem MFW w analizie z końca stycznia 2022 r., a więc już po wydaniu tego tomu szacuje te koszty na 12,5 bln dol. Oznacza to oczywiście poważne tąpnięcie na światowych rynkach, które musi odbić się na naszych kieszeniach. Naturalnie, oceny i symulacje są różne. Niektóre sięgają nawet 16 bln dol. i więcej, a dla porównania koszty „wojny z terrorem” po 11 września 2001 r. są szacowane na 6,4 bln dol., co daje nam tylko pojęcie skali tego procesu, bo przecież nie jednego wydarzenia czy kryzysu.

Jak stwierdzono w opracowaniu MFW, „czeka nas zimny prysznic”, choć oczywiście nierównomiernie rozłożona i najbardziej uzależniona od tego, jak mocno pandemia wstrząsnęła danym organizmem czy państwem. A przecież do tego wszystkiego dochodzą jeszcze, trudniejsze do oszacowania, koszty społeczne, psychologiczne i inne, z którymi też jak najbardziej trzeba się liczyć. Mieliśmy – a raczej jeszcze mamy – do czynienia z czymś, co Arak chyba słusznie porównuje do „sepsy atakującej cały organizm”.

Definitywny koniec neoliberalizmu?

Jego rozważania jednak zmierzają nie tyle w kierunku oceny kosztów i przebiegu pandemii, ile tytułowej „pandemonii”, rozumianej też jako „przyspieszone zmiany w sposobie myślenia o roli państwa, polityce międzynarodowej oraz interakcjach społecznych”. W tym kontekście trzeba wyeksponować, wiele mówiący, podtytuł tej pracy: „Czy koronawirus zakończył erę neoliberalizmu?”. Innymi słowy, czy żegnamy rynek dotychczas uważany za głównego regulatora i wracamy do wzmocnionej roli państwa? A jeśli tak, to w jakim stopniu i w których konkretnie dziedzinach?

Arak potwierdza szersze ustalenia, zgodnie z którymi pandemia umocniła rolę państwa jako gospodarczego regulatora, podobnie jak banków centralnych w kwestii emisji pieniądza i głównego rozgrywającego w walce z bezpośrednim skutkiem pandemii, czyli inflacją.

Arak potwierdza szersze ustalenia, zgodnie z którymi pandemia umocniła rolę państwa jako gospodarczego regulatora, podobnie jak banków centralnych w kwestii emisji pieniądza i głównego rozgrywającego w walce z bezpośrednim skutkiem pandemii, czyli inflacją. Zamiast poprzedniego neoliberalnego konsensusu, czy wręcz „fundamentalizmu rynkowego”, jak chcą niektórzy, „powrócił – jak pisze autor – czas państwowego interwencjonizmu. COVID-19 zmusił rządy do większego zaangażowania się w gospodarkę i życie codzienne swoich obywateli w sposób bezprecedensowy w czasie pokoju”.

Czy to koniec ery neoliberalizmu i przekonania, że państwo ma być tylko nocnym stróżem i nie będzie wtrącać się w gospodarkę i biznes? Autor nie daje odpowiedzi, ale jego narracja jest dość jednoznaczna w wymowie. Staje on w obronie państwa, bowiem – jak uważa – to nie ono lecz „niepewność i strach” stały się bezpośrednimi przyczynami spadku produkcji i recesji, jakie pojawiły się w wyniku pandemii.

To widmo sprawiło, że na niekonwencjonalne rozwiązania zdecydowały się nie tylko rządy poszczególnych państw, ale nawet Komisja Europejska i inne instytucje UE, przedkładając bezprecedensowe rozwiązanie w postaci Nowego Funduszu Odbudowy UE Nowej Generacji wielkości 750 mld euro (390 mld euro bezzwrotne dotacje, 360 mld euro tanie kredyty), z których – jak wiemy – Polska i Węgry jak dotąd jednak nie skorzystały. Od innych, politycznych (i prawnych) decyzji zależy, kiedy – i czy w ogóle – to się stanie.

Tak czy tak, decydować będzie państwo. Podczas gdy – jak pisze autor – „najlepsze wyniki (w walce z pandemią) zaobserwowano w państwach, niezależnie od typu reżimu politycznego, o największej efektywności instytucji: Singapurze, Japonii, Tajwanie i Korei Południowej”. To tam, w Azji Wschodniej, obok Chin w nieudanej jak dotąd walce z omikronem, poradzono sobie najlepiej z pandemią, a następnie recesją (szczególne sukcesy mają Tajwan z jednej, a ChRL z drugiej strony).

Wolność i bieda

Oczywiście, doświadczenia poprzednich pandemii, jak SARS czy H1N1 też odgrywały tutaj rolę, ale najistotniejsza była jednak polityka władz państwowych, jak też utrzymywanie zasad konsensusu społecznego wokół przyjmowanych, nadzwyczajnych rozwiązań (na terenie ChRL do czasu wspomnianego lockdownu w Szanghaju).

Tym samym raz jeszcze, jak po kryzysie na światowych rynkach z 2008 r., na porządku dziennym staje konieczność bliższego przyjrzenia się i zastanowienia nad wypracowanym w tamtym regionie modelem „państwa rozwojowego” (developmental state), który opiera się na fuzji rynku oraz państwowego interwencjonizmu i raz po raz wydaje się być bardziej skuteczny od czysto prorynkowych rozwiązań zastosowanych w demokracjach zachodnich, a po 1990 r. narzuconych też w świecie pokomunistycznym na mocy rzekomo mającego powszechnie obowiązywać „konsensusu z Waszyngtonu”, który niby miał być uznany za „martwy” już w 2009 r., a jednak stale dobrze się trzymał (a gdzieniegdzie nadal trzyma).

Solidaryzm jako antidotum?

Autor podkreśla, że trzeba dokonać tej zmiany, gdyż różnice i rozpiętości dochodowe wyrwały się spod wszelkiej kontroli. Jak pisze Arak, powołując się na agencję Bloomberga: „w Europie 100 najbogatszych Europejczyków w 2020 r. wzbogaciło się łącznie o 120 mld euro. To wzrost o 15 proc. ich wartości netto. Tymczasem PKB Unii spadł o 6 proc.”. A w USA, jak wiadomo, rozkwit plutokracji i nierówności dochodowych jest jeszcze większy (1 proc. najbogatszych osób posiada tyle, ile 60 proc. całego społeczeństwa).

Utrzymywanie takiego stanu grozi społeczną rewoltą, nawet bez głębokiego kryzysu wywołanego pandemią. Natomiast inny powód, wyeksponowany właśnie podczas walki z koronawirusem, to wielkie zaniedbanie kwestii usług publicznych (nie mówiąc o klimacie czy niszczeniu środowiska naturalnego i ekosystemów). Bez powrotu do nich grozi nam jeszcze większy kryzys zaufania w stosunku do władz, już i tak mocno zauważalny, albowiem – jak pisze autor – „solidarność społeczna, pojęcie dobra wspólnego ustąpiły miejsca pojęciom indywidualnej odpowiedzialności, konkurencyjności i interesom”.

Albowiem, jak słusznie zauważa Arak: „Stało się oczywiste, że dobro wspólne nie równa się produktowi krajowemu brutto. Wspólny dobrobyt zależy od wzajemnych więzi i zobowiązań, o których neoliberalne kredo nie ma nic do powiedzenia.

Czas na powrót do solidarności, jaki z pozytywnym zaskoczeniem obserwujemy u nas w stosunku do wojennych uchodźców z Ukrainy, podobnie jak najwyższy czas, jak uczą doświadczenia pandemii, na powrót do zaufania pomiędzy władzą i społeczeństwem, bez którego wyjście na prostą po tak wielkim zakręcie jak COVID-19 nie będzie możliwe. Albowiem, jak słusznie zauważa Piotr Arak: „Stało się oczywiste, że dobro wspólne nie równa się produktowi krajowemu brutto. Wspólny dobrobyt zależy od wzajemnych więzi i zobowiązań, o których neoliberalne kredo nie ma nic do powiedzenia. Bez nich grozi nam upadek zasad – coś dalszego niż anomia, bo unicestwienie z powodu braku możliwości poradzenia sobie z kryzysem zdrowotnym”.

Toteż nowe zasady, czy wręcz „nowy konsensus waszyngtoński”, jaki powinien się wyłonić z pandemii i na podstawie płynących stąd doświadczeń powinien opierać się na takich wartościach, jak: solidaryzm społeczny, silne społeczeństwo obywatelskie wspierane przez państwo, interwencjonizm państwowy na rzecz świadczenia dóbr publicznych oraz zrównoważony rozwój, dbający o klimat, ekologię i obywatela. Tylko tyle – i aż tyle.

Otwarta licencja


Tagi