Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Krach na giełdzie wyhamuje chińską ekspansję

Takich komunikatów nie słyszeliśmy od lat, jeśli nie dziesięcioleci: niepokojące wieści z  chińskich giełd, przekładają się na złe doniesienia z chińskiej gospodarki.
Krach na giełdzie wyhamuje chińską ekspansję

(Fot. PAP)

W poniedziałek 24 sierpnia giełda w Szanghaju tąpnęła ponownie, raz jeszcze o ponad 8 proc. w ciągu jednego dnia, a jej nieco mniejsza odpowiedniczka w Shenzhen o 7,89 proc. Tym razem wieści są na tyle niepokojące, że zachwiały giełdami w regionie: w Hongkongu, Taipej, Singapurze, a nawet w Tokio.

Polityczny błąd

Analitycy giełdowi już wyliczyli, że obie chińskie giełdy straciły w minionych dwóch miesiącach ponad 1/3 wartości, co łącznie daje potężną sumę rzędu 4 bln dolarów. Giełda w Szanghaju, kluczowa w kraju, straciła od momentu najwyższych notowań, czyli 12 czerwca, aż 37 proc. (jej indeks spadł z ponad 5 tys. punktów do 2 218 w dniu 24 sierpnia), co analitycy amerykańscy już zaczynają porównywać do wielkiego krachu na Wall Street w październiku 1929 r. (wtedy giełdy straciły 50,6 proc.).

Sytuacja jest poważna. Jest już więcej niż pewne, że za tym krachem – którego ostatecznych rezultatów, a tym bardziej skutków jeszcze nie znamy, bowiem sytuacja jest niezwykle dynamiczna – stoi błędna polityczna kalkulacja. Władze zbyt szybko chciały zmienić model rozwojowy i zastąpić w jego ramach główne narzędzia, jakim był dotychczas eksport i inwestycje, by zbudować nowy oparty na konsumpcji i rynku wewnętrznym. A taki zabieg wymagał innej operacji: szybkiego wsparcia siły rodzimego konsumenta.

W tym celu w połowie 2014 r. rządowa propaganda zaczęła silnie propagować grę na giełdzie jako środek szybkiego wzbogacania się. Skorym do hazardu Chińczykom nie trzeba było długo powtarzać: masowo ruszyli na giełdę. Ocenia się, że w okresie bumu, od czerwca 2014 do 12 czerwca tego roku, gdy indeks wywindowano o 150 proc. do okresu sprzed tej operacji, otworzono ponad 40 mln nowych rachunków. W ten sposób liczba indywidualnych inwestorów na tych giełdach wzrosła do ponad 90 mln, stała się więc większa od liczby członków rządzącej Komunistycznej Partii Chin (ok. 85 mln). Dają oni, a raczej dawali do lipca, ok. 80 proc. ogółu obrotów.

Powrót starych nawyków

Do lipca, bo kiedy w jego początkach na giełdach tąpnęło, władze odpowiedziały w jedyny znany sobie sposób: ostrą ingerencją odgórną i administracyjną, a nie rynkową (do czego same wcześniej zachęcały). Zadziałały stare instynkty i nawyki. Pod groźbą kary, a nawet aresztu, wstrzymano nowe rachunki (IPO), a banki zmuszono do zaostrzenia linii kredytowych, bowiem okazało się, że znaczna część z nowych obrotów na giełdzie w trakcie budowania bańki pochodziła właśnie z kredytów lub też zastawiania własnego majątku w zamian za udział w  grze (które to środki teraz stracono).  Do połowy lipca faktycznie wstrzymano też giełdową grę ponad 1 300 firm, dających ok. 45 proc. całego indeksu. Robiono więc wszystko, by rozhuśtane nastroje uspokoić.  >>czytaj także: Krach na giełdzie bardziej martwi świat niż Chińczyków

Pierwotnie poskutkowało, ale spokoju nadal nie było i jak widać nie ma. Nie odwróciła tego trendu nawet inna, spektakularna i głośna decyzja, gdy w dwóch krokach, 11 i 14 sierpnia, chiński bank centralny zdewaluował oficjalny kurs juana do dolara, najpierw do 6,229, a potem do 6,39, czyli ok. 2 procent, co odbiło się dużym echem, bo wcześniej takich spektakularnych przedsięwzięć nie podejmowano.

Faktycznie, na rynku juan spadł w stosunku do dolara o 4,4 proc., co analitycy wskazują jako kolejne źródło chińskich problemów, co już jest jednak przedmiotem sporów i odmiennych opinii. Czy chodzi o wzmocnienie własnego rynku, jak argumentują władze, a wtóruje im m.in. IMF, czy też jest to jeszcze jeden przykład machinacji finansowych, o które Chiny były od dawna podejrzewane?

Jednakże i ten zabieg, jak widać, nie zahamował ani spadku, ani wahań i kołysania się giełdowych kursów. Sytuacja pozostaje bardzo dynamiczna i niepewna, chociaż w stosunku do pierwszego tąpnięcia i sytuacji z początków lipca jedno wydaje się jasne: to nie korekta nadmuchanej bańki, jak pierwotnie przypuszczano, lecz prawdziwy krach, który może mieć – i przy tej skali spadku zapewne będzie miał – bardzo poważne skutki dla gospodarki. Jak poważne, to dopiero historia oceni.

Co się naprawdę stało? Oprócz tego, że wola polityczna, by za wszelką cenę i błyskawicznie wzmacniać rynek i własną klasę średnią, nazwaną po swojemu „społeczeństwem umiarkowanego dobrobytu” (xiaokang shehui) wyprzedziła i zanegowała mechanizmy gospodarcze? Zdaje się, że niczym w epoce Mao Zedonga, choć Chiny są dziś od tamtych tak inne, woluntaryzm polityczny rządzących wziął górę. A teraz trzeba za to płacić.

Zagubione władze, skonfundowani obywatele

Wygląda na to, że z punktu widzenia dalszych procesów gospodarczych,  już nie tylko giełdowej gry, kluczowe znaczenie ma to, że zadziałał następujący mechanizm: w odpowiedzi na drastyczne kroki ze strony centralnych władz, banki wstrzymały, hojną dotychczas, działalność kredytową. A to sparaliżowało jednego z głównych, obok budżetu centralnego, inwestorów w państwie, jakim są zadłużone władze lokalne. Według danych centralnego urzędu audytowego ChRL: ich zadłużenie pod koniec 2010 r. wynosiło 26 proc. PKB kraju, a w połowie 2013 – 32 procent.

One też włączyły się w poprzednią giełdową hossę, jeszcze bardziej nakręcając inną bańkę – na rynku deweloperskim. Nic dziwnego, że z niedawnej analizy sporządzonej przez Chińską Akademię Nauk Społecznych, główny think tank działający na rzecz władz w Pekinie, wynika, że na koniec 2014 r. ich zadłużenie wzrosło do 47,5 proc. krajowego PKB.

Tymczasem obecne przykręcenie śruby przez banki sprawiło, że lokalne władze straciły jedno z podstawowych źródeł dochodów, jakim była sprzedaż gruntów pod inwestycje, bo teraz i takie operacje zamrożono. Tym samym, do grona osób niezadowolonych i sfrustrowanych stratą własnego majątku, a nierzadko dorobku całego życia, dołączyli jeszcze lokalni notable, też niezadowoleni z tego, że urwało im się tak szczodre i łatwe w obsłudze źródło dochodu.

Oczywiście, nikt nie wie, czym to się wszystko zakończy, ale w porównaniu do poprzednich lat nastroje na scenie wewnętrznej w Chinach zaczynają być podłe. A władze centralne raz jeszcze sięgnęły do starych nawyków mocno zaostrzając cenzurę i uderzając we wszelkie przejawy niesubordynacji. Aresztuje się i zatrzymuje nie tylko dysydentów, ale nawet prawników ich broniących.

Jak donosiła niedawno, zazwyczaj dobrze poinformowana, prasa w Hongkongu, na niedawnych dorocznych tajnych naradach najwyższych rangą polityków w nadmorskim kurorcie Beidaihe omawiano przede wszystkim dwie kwestie: scenariusze płynące z gospodarczego spowolnienia oraz zwiększenie środków, które są już i tak wyższe od tych przeznaczanych na armię, na bezpieczeństwo publiczne.

A to dowodziłoby, że należy się liczyć zarówno ze spadkiem gospodarczego wzrostu, jak jeszcze większą liczbą społecznych niepokojów. Tym bardziej, że niedawna, spektakularna katastrofa przemysłowo-ekologiczna w portowym mieście Tianjin pokazała jeszcze jedną niepokojącą cechę w zarządzaniu państwem: brak jakiegokolwiek szacunku dla obywatela, nie mówiąc już o prawie i przepisach, które Chiny, owszem, często posiadają, ale – jak wykazuje praktyka – ich implementacja to zupełnie coś innego.

Na scenie wewnętrznej wszystko to razem prowadzi do jednej konkluzji: władza chciała szybko społeczeństwo wzbogacić, a miast tego osiągnęła skutek dokładnie odwrotny – jeszcze bardziej podważyła zaufanie społeczeństwa do siebie, do swych zapewnień i działań.

Pobudka z chińskiego snu

Zawirowania i spadek na giełdach oraz częste katastrofy ekologiczne i przemysłowe, których ta w Tianjinie, która pochłonęła już ponad 120 ofiar śmiertelnych, a ponad 60 osób jest nadal poszukiwanych i ponad 600 leży w szpitalach, odwróciły społeczną uwagę od innych tematów, mocno forsowanych teraz przez władze, jak chociażby toczących się we Pekinie mistrzostw świata w lekkiej atletyce. Być może podobnie będzie z wielką paradą wojskową, zaplanowaną na 3 września, z okazji 70-rocznicy pokonania japońskiego faszyzmu. Przygotowania są objęte ścisłą tajemnicą, a jednostki mające wziąć w niej udział skoszarowano odrębnie na ponad trzy miesiące. Spodziewany jest pokaz nowych broni oraz potęgi i mocy państwa pogrążonego do niedawna w „chińskim marzeniu”.

Choć w tej chwili trudno przewidzieć, czym i jak ostatecznie skończy się tak spektakularny upadek chińskich giełd, można być pewnym, że to co się na nich stało i dzieje będzie miało także wpływ na świat. Chodzi przecież o drugą gospodarkę świata, która do czerwca tego roku z szybkością błyskawicy zmierzała ku pozycji numer jeden. Chiny są już zbyt ważne i wielkie, by je ignorować, ale przecież w takiej sytuacji rodzi się pytanie o dalszą rolę Chin i ich gospodarki w światowym ładzie. Będą nadal szły jak burza, czy jednak wyhamują?

Natomiast ekonomiści teraz, gdy dane statystyczne zaczynają wykazywać nie tylko spadek wzrostu gospodarczego, ale także obrotów handlowych czy inwestycji pójdą w analizach w ślad za analitykami giełdowymi. Obroty handlowe ChRL z zagranicą w 2014 r. wzrosły tylko o 3,4 proc., zamiast planowanych 7,5 proc., a tendencje notowane we tym roku są jeszcze bardziej spadkowe. W przypadku chińskich inwestycji, dotychczas było lepiej, jak wynika chociażby z danych ostatniego raportu UNCTAD „World Investment Report” z czerwca tego roku, a chiński rząd niezmiennie i z dużym wigorem propaguje swój kluczowy projekt budowy Jedwabnego Szlaku w dwóch odsłonach – lądowej i morskiej. Czy jednak to wystarczy, gdy – jak wspomniano – zdezorientowane władze lokalne w dużej merze stanęły?  Czy jednak dotychczasowa chińska ekspansja – handlowa, inwestycyjna, a nawet bankowa – nie zostanie jednak mocno wyhamowana?

Otwartych pytań, na które teraz nie znamy odpowiedzi, jest wiele, ale i tak w takich okolicznościach eksperci z całą pewnością – i dużym uzasadnieniem – zaczną się zastanawiać, czy aby przypadkiem Chiny nie wpadły w pułapkę średniego wzrostu i czy nie grozi im przy tym twarde lądowanie. Bo jeśli tak, to jest się czym martwić na całym globie, nie tylko w Pekinie.

(Fot. PAP)

Otwarta licencja


Tagi