Autor: Andrzej Godlewski

Specjalizuje się w problematyce gospodarki niemieckiej.

Kryzys się skończy nim G-20 znajdzie recepty

Kiedy w listopadzie 2010 roku Francuzi przejmowali stery G-20 mogło się wydać, że rozpoczynająca się w piątek paryska konferencja grupy będzie jednym z tych wydarzeń, które zmienią bieg historii, a być może stanie się początkiem nowej rewolucji francuskiej. Francuska prezydencja G-20 znacznie złagodziła jednak ton i zamiast o rewolucji mówi się jedynie o szansach na reformy.

Niewiele przesadzając i upraszczając polityczne plany Nicolas Sarkozy’ego można bowiem zdefiniować następująco – w tym roku trzeba uratować świat, a w przyszłym wygrać wybory prezydenckie. Jako aktualny przewodniczący organizacji G8 i G20 Sarkozy stał się w tym roku jednym z najbardziej wpływowych ludzi naszego globu. Kiedy trzy tygodnie temu na konferencji prasowej Nicolas Sarkozy przedstawiał swoje priorytety na okres tych dwóch prezydencji, jego współpracownicy zapraszali dziennikarzy i dyplomatów na „ceremonię”. To spotkanie z prasą było dopiero trzecim w ciągu czterech lat jego urzędowania i było stylizowane na wyjątkowe wydarzenie.

Sarkozy chce wykorzystać najbliższe miesiące, by m.in. zmienić międzynarodowy system walutowy, wzmocnić kontrolę nad przepływami kapitału oraz ustabilizować sytuację na rynkach surowcowym i żywnościowym. Dzięki temu światowa gospodarka ma się rozwijać w sposób bardziej zrównoważony i trwały, świat ma być bardziej sprawiedliwy i bezpieczny, a on sam ma odbudować wizerunek męża stanu i odzyskać zaufanie rodaków (teraz zaledwie około 30 proc. z nich jest zadowolonych ze sposobu, w jaki pełni ten urząd).

„Chiny eksportują i oszczędzają, Europa konsumuje, a Stany Zjednoczone drukują pieniądze i konsumują. Czy jest to zbalansowany model?” – pytała na początku tego tygodnia minister finansów Francji Christine Lagarde.  Właśnie zmiana tego modelu jest jednym z francuskich priorytetów. Niemal od pierwszego szczytu G20 w listopadzie 2008 r. w Waszyngtonie słychać wzajemne oskarżenia o to, kto bardziej destabilizuje sytuację na światowych rynkach. Amerykanie zarzucają Chińczykom, że sztucznie zaniżony kurs yuana prowadzi do ciągłego wzrostu chińskiej nadwyżki handlowej oraz rosnącego deficytu USA.

Tylko w latach 1998-2007 łączna skala nadwyżek i deficytów krajów G20 wzrosła z 580 mld dolarów (2,3 proc. PKB) do 2,5 biliona dolarów (5,6 proc. PKB). Z kolei tzw. państwa wschodzące krytykują USA za politykę monetarną FED. Pompowanie miliardów dolarów do amerykańskiej gospodarki oraz niskie stopy procentowe  sprawiają, że zyskuje (nieco) na tym koniunktura w Ameryce, ale tracą gospodarki wschodzące. To ze względu na wyższą rentowność do nich (np. do Brazylii i Turcji) wędruje tani kapitał z USA, co prowadzi do inflacji i zawyżania kursów lokalnych walut, a to w konsekwencji oznacza utrudnienia dla eksporterów. Od szczytu przywódców G20 w Seulu w listopadzie 2010 r. jest zgoda, by ograniczyć tę nierównowagę, ale nie ma porozumienia jak to zrobić.

„Jeśli zgodzimy się co do zagrożeń dla zrównoważonego rozwoju gospodarczego, to porozumiemy się również w kwestii wskaźników, które mierzyłyby ryzyko powstania nierównowagi. Byłyby to rachunek bieżący, deficyt, wahania kursowe oraz inwestycje i oszczędności. Na ich podstawie możemy zidentyfikować, jaki byłby najlepszy kurs gospodarczy dla poszczególnych państw i całej grupy G20” – mówiła niedawno Lagarde w wywiadzie dla Dow Jones. Co prawda Francuzi zajmują się tą kwestią na wyraźne życzenie innych krajów G-20, ale jest jednak wątpliwe, by do porozumienia w tej sprawie doszło już podczas najbliższego weekendu. Chiny nie chcą bowiem dopuścić do sytuacji, by przyjęte wskaźniki oznaczały konieczność ograniczenia ich nadwyżki handlowej, z kolei już całej grupie BRIC (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny) nie podoba się uwzględnianie kursów wymiany jako wskaźnika oceny polityki makroekonomicznej państw.

Z nieoficjalnych informacji wynika na razie, że na liście uzgodnionych wskaźników znajdują się jak dotąd jedynie wysokość deficytu budżetowego i długu publicznego, choć docelowo miałoby się na niej znaleźć łącznie około pięciu indykatorów. W tej sytuacji negocjacje w tej sprawie będą trwać przez kolejne miesiące. „Francja ma luksus czasu” – mówi Lagarde i przypomina, że francuska prezydencja w G20 potrwa do listopada.

Jeszcze niedawno politycy francuscy chcieli całkowicie przebudować międzynarodowy system monetarny i stworzyć „nowe Bretton Woods”, który byłby bardziej niezależny od amerykańskiej waluty. Po tym jednak jak Barack Obama podczas styczniowego spotkania z Sarkozym dał do zrozumienia, że nie godzi się na osłabienie międzynarodowej pozycji dolara i nie będzie popierał francuskich idei, również w tej kwestii Paryż ograniczył swoje ambicje. Teraz Francja chce włączyć nowe waluty (w tym przede wszystkim chińskiego yuana) do koszyka SDR Międzynarodowego Funduszu Walutowego, co miałoby lepiej odzwierciedlać aktualny układ sił w światowej gospodarce.

Zaletą tego pomysłu jest szansa, że w ten sposób Chińczycy zostaliby stopniowo zachęceni do uwolnienia kursu swojej waluty, co z czasem mogłoby doprowadzić do zmniejszenia ich nadwyżki handlowej. Jak na razie ten pomysł cieszy się poparciem Pekinu oraz wielu krajów rozwijających się. Jednak i ta idea natrafia na przeszkodę – tym razem są to Indie, które nie chcą zbytniego wzmacniania regionalnego rywala. Z tego powodu zapewne również w tej kwestii nie będzie porozumienia w Paryżu.

Te propozycje to jednak tylko część francuskich planów. Minister Lagarde najchętniej widziałaby regulacje, które ustalałyby korytarze wahań kursów walutowych. Ponieważ nie jest to możliwe, Francuzi mają jeszcze inne pomysły, jak ustabilizować sytuację na rynkach finansowych. M.in. chcą zwiększyć kompetencje MFW, który miałby kontrolować międzynarodowe przepływy kapitału oraz opodatkować transakcje finansowe. „Uważamy, że jest to rozwiązanie moralne – jeśli spojrzy się na kryzys. Jest też sensowne, bo odstraszy spekulantów oraz pozwoli znaleźć nowe źródła środków dla rozwoju uboższych krajów” – przekonuje Sarkozy i chce w ten sposób do końca dekady znaleźć 100 miliardów dolarów na pomoc rozwojową.

Francja chce również ustalić zasady postępowania dla państw, które bronią się przed atakami spekulacyjnymi. Jak wyliczają francuscy eksperci tylko w ostatnim dwudziestoleciu tzw. kraje wschodzące były aż 42 razy dotknięte nagłymi odpływami kapitału. Podczas najbliższej konferencji w Paryżu mają być dyskutowane wstępne zasady tego kodeksu samoobrony, a jego ewentualne przyjęcie może być realne pod koniec roku. Jeśli chodzi o opodatkowanie transakcji finansowych ze względu na niechęć Amerykanów francuski sukces wydaje się znacznie bardziej odległy.

Wątpliwe, by w najbliższym czasie doszło do przełomu w kwestii wahań cen surowców i żywności, co również jest jednym z głównych zadań, jakie postawił sobie Nicolas Sarkozy. „Nie zlikwidujemy głodu, ubóstwa i nędzy na świecie tak długo, jak nie ustabilizujemy cen żywności i surowców, która są zbyt rozchwiane” – mówił podczas styczniowego Światowego Forum Ekonomicznego w Davos. W jego ocenie to międzynarodowi spekulanci są winni nadmiernemu wzrostowi cen, co znowu może doprowadzić do rewolt w biedniejszych krajach, a w konsekwencji do niekontrolowanej migracji.

Początkowo Sarkozy domagał się kontroli cen żywności i surowców, ale w i tym sprawie musiał zmienić linię – dziś jego współpracownicy mówią jedynie o większej przejrzystości. Podczas prezentacji priorytetów prezydencji w G20 i G8 Sarkozy wielokrotnie mówił o spekulantach, jednak to, co brzmi dobrze w uszach francuskich wyborców, niekoniecznie zgadza się z faktami. Ani Komisja Europejska, ani OECD (z siedzibą w Paryżu) nie potwierdziły, że to właśnie spekulacje na rynkach surowców i żywności w decydującym stopniu przyczyniły się do wzrostu cen tych towarów w ostatnim okresie. Poza tym opór głównych światowych dysponentów żywności i surowców (USA, Kanady i Brazylii), którzy w parę dni temu już publicznie zadeklarowali sprzeciw wobec francuskich propozycji, oznacza, że zapewne również w tej kwestii Paryż szybko nie odniesie wielkiego sukcesu.

Podczas Światowego Forum Ekonomicznego w Davos prof. Nouriel Roubini szydził, że G20 przekształciło się w G-Zero. Zapewne sporo jest w tym racji, bo grupa, która po raz pierwszy zebrała się jesienią 2008 r. i chciała wspólnie stawić czoła kryzysowi finansowemu z czasem utraciła zdolność działania, czego dowiódł szczyt w Seulu w listopadzie 2010 r. Koreańczycy mieli oczywiście mniejsze aspiracje niż francuski przywódca, ale i części z nich musieli zrezygnować i ostatecznie ich prezydencja skończyła się jedynie uzgodnieniami w sprawie reformy Międzynarodowego Funduszu Walutowego i pewnym odprężeniem na wojnie handlowo-walutowej. Czy Sarkozy’ego stać na więcej? Zapewne on sam wie, że nie naprawi świata, ale ze względu na wybory prezydenckie we Francji w 2012 r. chce przynajmniej rozmawiać o globalnych problemach. Być może więc dzięki ambicjom francuskiego prezydenta okaże się, że G20 nie da się na razie zdyskwalifikować jako Grupy Zero.

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Za mało Europy w G20

Kategoria: Trendy gospodarcze
Brak w G20 takich krajów jak Hiszpania, Holandia, Polska czy Nigeria zaprzecza rozpowszechnionemu poglądowi, że uczestnikami tego forum stały się państwa o największym produkcie krajowym brutto i liczbie ludności.
Za mało Europy w G20

Żywności nie zabraknie, ale będzie jeszcze droższa

Kategoria: Sektor niefinansowy
Jeśli ograniczymy produkcję zbóż w Europie, chroniąc środowisko, to ktoś będzie musiał tę produkcję przejąć. Prawdopodobnie będą to kraje Ameryki Południowej, gdzie presja na ochronę środowiska naturalnego jest o wiele mniejsza – mówi dr Jakub Olipra, starszy ekonomista w Credit Agricole Bank Polska.
Żywności nie zabraknie, ale będzie jeszcze droższa