Autor: Paweł Dobrowolski

ekonomista i ekspertem Instytutu Sobieskiego

Kryzys to dopiero będzie

Wypowiedź prof. Simona Johnsona, eksperta Peterson Institute i byłego głównego ekonomisty MFW, przed komisją budżetową Senatu USA 9 lutego była szeroko komentowana w mediach nie tylko ze względu na rangę mówcy, ale przede wszystkim na jej alarmistyczny ton.  Niestety, profesor Johnson ma rację. Gdzieś w Europie tyka w tej chwili bomba finansowa, podobna do tej, która wysadziła w powietrze Lehman Brothers i AIG.
Kryzys to dopiero będzie

System finansowy państw rozwiniętych jest tak skonstruowany, że bez poważnych zmian będzie prowadził do coraz większych kryzysów. W końcu któryś z nich będzie zbyt duży, by państwa mogły go zdusić, stymulując gospodarki i dosypując pieniędze podatników do osłabionych instytucji finansowych. Jedyne, w czym Johnson mógł się pomylić, to sumaryczna ocena Europy Wschodniej, która według niego będzie musiała być ratowana przez Unię Europejską. W przypadku Polski nic takiego nie nastąpi, jeśli oczywiście sami szybko podejmiemy działania naprawcze.

Z długiem jest jak z samochodem. Jedno i drugie może być przydatne, ale powyżej pewnych szybkości i powyżej pewnego poziomu zadłużenia stają się niebezpieczne. Niestety, jak pokazuje opracowanie „The Future of Public Debt” autorstwa Cecchetti, Mohanty i Zampolli z Bank of International Settlements, dług publiczny państw rozwiniętych nieustannie rośnie. W latach 70. wynosił przeciętnie 40 proc. PKB. W wyniku obecnego kryzysu niebawem przekroczy  100 proc. Mamy co prawda komputery i nowoczesne technologie komunikowania się, podobnie jak mamy samochody z lepszymi hamulcami oraz poduszkami powietrznymi, więc można by twierdzić, że potrafimy sprawniej zarządzać ryzykiem niż trzy dekady temu. Niestety, zwiększanie zadłużenia i zwiększanie szybkości jazdy nieuchronie prowadzą do wypadków.

Nie wiemy, kiedy, gdzie i kto będzie powodem wybuchu kolejnej fazy kryzysu. Ale wiemy, że banki zachodnioeuropejskie są w gorszej sytuacji niż banki amerykańskie. Ich bilanse zawierają większą proporcję długu. Od amerykańskich banków różni je skłonność regulatorów europejskich do przymykania oczu na niską jakość aktywów. Przykładowo brytyjski bank Northern Rock otrzymał od tamtejszego regulatora pozytywną opinię na krótko przed swoją upadłością. Gdyby stosowano do Northern Rock regulacje amerykańskie, to właściciele banku otrzymaliby nakaz dokapitalizowania banku w określonym czasie, z groźbą jego przejęcia, jeśli nakaz ten nie zostałby zrealizowany. Możemy teraz czekać, iż europejskie banki odrobią straty. I jest na to standardowa recepta: w dobrych czasach regulator powinnen bezwgzlędnie kontrolować jakość aktywów, a w czasach kryzysu powinien być mniej surowy, by dać bankom szansę odrobić straty.

Ale ta standardowa recepta nie sprawdzi się tym razem, gdyż sektorowi publicznemu kończą się  możliwości wspierania instytucji finansowych i pompowania koniunktury. Wiele europejskich krajów nie stać na kolejną rundę ratowania instytucji finansowych ze względu na wysokie i rosnące poziomy zadłużenia publicznego. Najbliższy kryzys może wybuchnąć w gospodarkach o wysokim i szybko rosnącym długu, których systemy polityczne mają kłopoty z narzuceniem obywatelom ograniczeń konsumpcij, takich jak Grecja, Portugalia, Hiszpania czy Włochy. Ale może również wybuchnąć w gospodarkach krajów, które mają systemy finansowe zbyt duże do uratowania. Aktywa banków krajów takich, jak Szwajcaria, Wielka Brytania, Irlandia, Holandia, a przed nimi Islandia, stanowią wielokrotność PKB tych krajów. W wypadku poważnego kryzysu nie stać rządów tych krajów na uratowanie swoich banków. Ale tak naprawdę nie wiemy, co będzie bezpośrednim detonatorem kolejnej fazy kryzysu. Bo jak uczy historia, kryzys raczej zostanie zdetonowany w tym obszarze słabości i ryzyka, który umknął powszechnej uwadze.

Jedno wiemy na pewno: oficjalny dług publiczny sięga kryzysowych proporcji. Jak pokazuje opracowanie profesorów Rogoffa i Reinharta  „Growth in a Time of Debt”, które ukaże się niebawem w American Economic Review, gdy dług publiczny przekracza 90 proc., wzrost gospodarczy państw zaawansowanych zaczyna zwalniać w zauważalny sposób. A wraz z nim spadają wpływy podatkowe i możliwości reagowania na szoki popytowe i podażowe przez państwo.

Co gorsza, świat rozwinięty wszedł w epokę ujawaniania niezewidencjonowanych zobowiazań państwa na emerytury i koszt leczenia. Oficjalny dług publiczny w większości państw Europy to zaledwie ćwierć lub jedna trzecia sumy wszystkich zobowiązań publicznych. Dług wynikający z kosztów i emerytur można było przez wiele lat ignorować, gdyż dotyczył odległej przyszłości. Jednak ta niegdysiejsza odległa przyszłość jest tuż tuż.  A zadłużenie publiczne z tytułu emerytur i kosztów leczenia stanie się w najbliższych latach rachunkiem wymagalnym do bieżącej spłaty.

Nie wiemy, gdzie wybuchnie kolejna runda kryzysu. Tak jak nie wiemy, kiedy i na którym drzewie rozbije się pirat drogowy. Ale jeśli jakiś kierowca regularnie prowadzi po alkoholu i jeździ coraz szybciej, to katastrofę mamy gwarantowaną. Podobnie jest z coraz bardziej zadłużonymi państwami rozwiniętymi.

Jedyna pociecha w tym, że sytuacja Polski jako takiej jest relatywnie mniej zła. Nasze oficjalne zadłużenie publiczne na poziome około 50 proc., oraz niezewidencjonowane, ale wymagalne zobowiązania emerytalne na poziomie 200-300 proc. PKB są, jak na Europę, niskie. Na razie jeszcze nie wpadliśmy w spiralę długu, jak stało się to w Grecji. Niestety, żyjemy w coraz mniej stabilnym otoczeniu makrofinansowym. Pilnie potrzebujemy ograniczyć nasze uzależnienie od zagranicznych źródeł finansowania oraz odwrócić trend nieustannie rosnącego zadłużenia publicznego. Niecały rok temu mieliśmy szczęście, że w atmosferze narastającej paniki wokół państw Europy Środkowej otrzymaliśmy z Międzynarodowego Funduszu Walutowego linię kredytową na ponad 20 miliardów dolarów.  Dziś powszechne wśród Polaków jest gratulowanie sobie wyników naszej gospodarki. Rzadko zadawane jest pytanie, jak dziś wyglądałaby nasza gospodarka, gdybyśmy nie otrzymali tej linii kredytowej.

Paweł Dobrowolski, absolwent Uniwersytetu Harvarda, ekspert Instytutu Sobieskiego i Fundacji Obywatelskiego Rozwoju, bloger

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Koniec taniego pieniądza: nadchodzą trudniejsze czasy dla polityki fiskalnej?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Właśnie dokonuje się duży zwrot w polityce najważniejszych banków centralnych na świecie. Ściśle wiąże się z tym obserwowany wzrost rentowności obligacji rządowych, który rozpoczął się w 2021 r. i nabrał gwałtownego przyspieszenia w tym roku.
Koniec taniego pieniądza: nadchodzą trudniejsze czasy dla polityki fiskalnej?

Świat z inflacją za pan brat?

Kategoria: Analizy
Przy wysokim długu publicznym stabilność cen, czyli trzymanie inflacji w ryzach ma kardynalne znaczenie.
Świat z inflacją za pan brat?