Autor: Robert Szklarz

Ekonomista rynkowy specjalizujący się m.in. w analizie finansowej i zarządzaniu ryzykiem

Mija 40 lat od ogłoszenia przez Polskę niewypłacalności

W marcu 1981 r. Polska nie była już w stanie spłacać zadłużenia zagranicznego. Problem ze spłatą długów z lat 70. wobec wierzycieli zagranicznych był dużym ciężarem dla gospodarki przez kilkanaście kolejnych lat i został rozwiązany dopiero po zmianach politycznych z przełomu lat 80. i 90.

Edward Gierek często jest postrzegany jako polityk, który po chudych latach 60. ubiegłego wieku doprowadził do znaczącej poprawy poziomu życia ludności i znacznego wzrostu gospodarczego. Jednocześnie jego polityka doprowadziła do ogromnego kryzysu ekonomicznego, z którego kraj nie mógł się podnieść przez niemal dekadę, i dopiero reformy przełomu lat 80. i 90. przywróciły kraj na ścieżkę trwałego wzrostu.

Władzę w kraju przejmował po uznawanych za niezbyt udane rządach Władysława Gomułki. Gospodarka wymagała modernizacji, a starzejący się park maszynowy powodował spadek produktywności pracy w drugiej połowie lat 60. Ponadto, po robotniczych protestach na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. było jasne, że strategia wzrostu inwestycji kosztem konsumpcji jest dla Polaków nie do zaakceptowania. Dodatkowym wyzwaniem było pokolenie powojennego wyżu demograficznego, które akurat zaczynało zasilać zasób siły roboczej, co oznaczało konieczność stworzenia setek tysięcy nowych miejsc pracy, by utrzymać pełne zatrudnienie.

Żeby Polska rosła w siłę…

Gierek stanął przed odwiecznym dylematem: czy ograniczone zasoby gospodarcze lokować w inwestycje, czy też w konsumpcję. Postanowił wybrać oba rozwiązania. Umożliwić to miały kredyty zaciągane w krajach rozwiniętych, finansujące zakup zachodnich technologii i linii produkcyjnych. Zgodnie z założeniem miały być one spłacone z wpływów z eksportu, zwiększonego dzięki rosnącej produkcji.

Początek epoki Gierka został zapamiętany przez Polaków jako okres wyjątkowego sukcesu gospodarczego. W latach 1971-73 średnie tempo wzrostu PKB przekraczało 7 proc., a produkcji przemysłowej 10 proc. Podobnie szybko rosły realne wynagrodzenia, co miało pozytywne przełożenie na poziom życia. Wydawało się, że u sterów państwa stanął cudotwórca, który odkrył przepis na ekonomiczny sukces.

Tymczasem w gospodarce zaczęły narastać istotne nierównowagi. Coraz bardziej uwidaczniało się przeinwestowanie, co oznacza, że liczba rozpoczętych projektów inwestycyjnych przekraczała możliwości gospodarki i efektywnego zarządzania nimi. Co więcej, istotny był problem systemowego niedoszacowania kosztów przedsięwzięć na niższych szczeblach planowania. Przedsiębiorstwa i zjednoczenia celowo zaniżały prognozowane nakłady, stosując technikę „zaczepiania się o plan”. Wychodziły z założenia, że raz rozpoczętemu projektowi później łatwiej będzie uzyskać dodatkowe fundusze. Oczywiście ukryte w kosztorysach kwoty z czasem wychodziły na światło dzienne, co znacząco podnosiło finalne nakłady.

Efektywność inwestycji także nie była doskonała. Priorytet miało stawianie nowych zakładów przemysłowych, a nie modernizacja już istniejących. To drugie rozwiązanie w wielu przypadkach pozwalałoby na zwiększenie produkcji niższym kosztem. Kłóciło się natomiast z paradygmatem pełnego zatrudnienia. Niewielką wagę przykładano także do technologii oszczędzających zasoby, przez co nowo powstałe zakłady były bardzo surowcochłonne, co przekładało się też nierzadko na importochłonność.

Czarne chmury

Dość szybko okazało się też, że wzrost eksportu na Zachód osiągnięty dzięki nowym inwestycjom był niższy niż zakładano. Produkowano głównie w celu zaspokojenia popytu krajowego, a jakość wytworzonych dóbr często była niewystarczająca, by konkurować na rynkach, na których płacono twardą walutą, a właśnie ta waluta była potrzebna do spłacenia pożyczek.

Dynamicznie natomiast rósł import z Zachodu, ponieważ wraz ze sprowadzeniem zagranicznych technologii, zaczęło rosnąć uzależnienie gospodarki od dostaw surowców, półproduktów i części zamiennych, bez których utrzymanie produkcji było niemożliwe. Relatywnie niedoinwestowane było w Polsce rolnictwo, co sprawiało, że konieczny stawał się także import z Zachodu produktów rolnych, głównie pasz i zbóż. W 1975 r., w szczycie inwestycyjnego rozpasania, maszyny i sprzęt transportowy odpowiadały za 38,5 proc. importu Polski z krajów zachodniej Europy.

W tej sytuacji bardzo szybko zaczął rosnąć deficyt handlowy. Już w 1975 r. wartość importu w walutach wymienialnych przekraczała odpowiadającą wartość eksportu o niemal 3 mld dolarów. To oznaczało, że gospodarka nie była w stanie wygenerować wystarczająco dużo twardych dewiz, by zakupić potrzebne do jej funkcjonowania zaopatrzenie. Co za tym idzie, pożyczki stawały się konieczne już nie tylko do finansowania inwestycji, ale też bieżących zakupów w celu utrzymania produkcji. Pociągało to za sobą oczywisty wzrost zadłużenia zagranicznego w dewizach wymienialnych, który w 1975 r. wynosił już 8,4 mld dolarów, czyli niemal dwukrotnie przewyższał wartość rocznego eksportu w twardej walucie.

Gaszenie pożaru

Rządząca partia była świadoma przynajmniej części nierównowag, a jednym z priorytetów planu 5-letniego na lata 1976-80 było zrównoważenie handlu zagranicznego. Początkowo planowano to zrobić poprzez ograniczenie konsumpcji krajowej i skierowanie części produkcji rolnej na eksport oraz zmniejszenie spożycia mięsa i redukcję importu pasz. W tym celu pod koniec czerwca 1976 r. rząd podjął próbę podniesienia cen żywności, jednak po gwałtownej reakcji robotników, szczególnie w Radomiu i Ursusie, musiał się z niej wycofać.

Nie mogąc liczyć na proste rozwiązania, w grudniu 1976 r. Gierek ogłosił „manewr gospodarczy”, czyli kompleksowy plan uzdrowienia sytuacji. Głównym środkiem do osiągnięcia tego celu była bardziej umiarkowana polityka inwestycyjna, co pociągnęło za sobą drastyczny spadek nakładów na środki trwałe. Chcąc zahamować wzrost importu, zdecydowano się również na zmniejszenie zakupów surowców i prefabrykatów w krajach zachodnich. Oczywistym skutkiem było obniżenie tempa wzrostu PKB z ok. 5-7 proc. w pierwszej połowie lat 70. do około 2-4 proc. w latach 1976-78.

Na uratowanie gospodarki było już jednak za późno. Choć wzrost importu udało się zahamować, to zwiększenie eksportu wciąż było niewystarczające. Deficyt w handlu w walutach wymienialnych pozostawał wysoki, co spowodowało konieczność zaciągania wciąż nowych pożyczek na Zachodzie. Głównym winowajcą tego stanu rzeczy był niewystarczający wzrost produkcji w wyniku zatrzymania wielu projektów, nieefektywności wielu inwestycji z poprzednich lat oraz zmniejszenia dostaw półproduktów z zagranicy, przez co zaczęło spadać wykorzystanie mocy wytwórczych. Nie bez znaczenia był też fakt, że za błyskawicznym tempem industrializacji nie nadążał wzrost produkcji energii elektrycznej, więc koniecznością stały się przerwy w dostawie prądu. Wciąż natomiast rosła konsumpcja.

Rok 1978 był ostatnim w epoce Edwarda Gierka, w którym nastąpił wzrost gospodarczy. Zanotowany wówczas poziom PKB per capita w cenach stałych był dla Polski nieosiągalny przez następne 19 lat.

Kryzys na horyzoncie

W 1979 r. sytuacja gospodarcza Polski była już dramatyczna. Zadłużenie zagraniczne w twardej walucie przekraczało 22 mld dolarów, czyli było ponadtrzykrotnie wyższe niż roczne wpływy z eksportu. Pomimo działań związanych z manewrem gospodarczym, deficyt handlowy wciąż przekraczał wartość 2 mld dolarów.

Ograniczanie importu prefabrykatów, części zamiennych i surowców pociągało za sobą dalszy spadek wykorzystania mocy wytwórczych, a także produkcji przemysłowej. Dramatyczne próby zwiększenia eksportu spowodowały spadek konsumpcji. Kierownictwo partii, nauczone doświadczeniem, nie próbowało już podnosić cen, tylko po prostu kierowało produkcję żywności na eksport, pozostawiając w kraju puste półki sklepowe. Wszystko to doprowadziło do rozpoczęcia pierwszej od czasów Gomułki, trwającej 4 lata recesji.

Gdyby PRL skończył się w 1960 r., mielibyśmy o nim dobre zdanie

Ręka w rękę z fatalną sytuacją gospodarczą szło drastyczne pogorszenie sytuacji finansowej. W początkowym okresie kierownictwa Edwarda Gierka Polska była bardzo wdzięcznym miejscem do prowadzenia interesów dla zachodnich banków. Ich pasywa były pełne petrodolarów ulokowanych przez kraje OPEC, które wzbogaciły się na zmowie cenowej na rynku ropy naftowej. Tamtejsze firmy nie chciały tych pieniędzy pożyczać, poturbowane przez recesję spowodowaną dokładnie tą samą zmową cenową. Szeroka rzeka relatywnie tanich kredytów dolarowych popłynęła więc do krajów rozwijających się, w tym do Polski.

Do tego dochodziło wzajemne błędne przekonanie wobec partnerów. Polska wierzyła, że wysoka inflacja w USA będzie oznaczać niską realną stopę procentową, przez co długi będą łatwe do spłacenia. Natomiast zachodnie banki spodziewały się, że długi państw bloku wschodniego są ostatecznie gwarantowane przez Związek Radziecki. Obie strony się myliły.

Pierwszy zgrzyt pojawił się w grudniu 1975 r., kiedy nastąpiła pierwsza z serii obniżek polskiego ratingu, spowodowana wysokim deficytem handlowym. Nie było to jeszcze nic wielkiego, ale zwiększyło ostrożność kredytodawców, którzy stawali się coraz mniej skłonni udzielać pożyczek długoterminowych, a skłaniali się ku krótko- i średnioterminowym. Cechowały się one nie tylko wyższym oprocentowaniem, ale też trudnością w obsłudze, bo gdy przychodził termin zapadalności, trzeba było je spłacać, zaciągając nowe pożyczki.

Koszty obsługi długu zagranicznego w drugiej połowie lat 70. zaczęły drastycznie wzrastać. O ile w 1975 r. wysokość rat do spłacenia wynosiła 32 proc. wartości eksportu w walutach wymienialnych, o tyle w roku 1978, ostatnim, które Edward Gierek mógłby zaliczyć do udanych, z punktu widzenia gospodarki, wartość ta wynosiła już 75 proc. Okręt tonął, a tymczasem nadciągał sztorm.

Wielka dezinflacja

W sierpniu 1979 r. szefem amerykańskiej Rezerwy Federalnej został Paul Volcker. Postawił on przed sobą ambitne zadanie zduszenia inflacji, która trawiła amerykańską gospodarkę. By osiągnąć ten cel, przyjął metodę bardzo skuteczną, ale też bolesną, a była nią seria drastycznych podwyżek stóp procentowych.

Zwodniczy urok historycyzmu

Dla Polski ta decyzja oznaczała katastrofę. Na lata 1979-80 przypadała spłata znacznej części krótko- i średnioterminowych kredytów zaciągniętych w poprzednich latach. Wpływy z eksportu wciąż nie starczały nawet na pokrycie importu, więc konieczne było rolowanie tego długu, czyli zaciąganie nowych, już wyżej oprocentowanych pożyczek, w celu spłacenia starych. Tymczasem właściwie nikt już nie był chętny tych pożyczek udzielać.

Koszty obsługi długu eksplodowały i już w 1980 r. przekroczyły wpływy z eksportu w twardej walucie. Stało się to pomimo usilnych starań rządu, by zwiększyć wpływy z handlu zagranicznego, nawet kosztem dostaw do krajów bloku wschodniego i wewnętrznej konsumpcji. Pogarszający się standard życia i coraz większe problemy z zaopatrzeniem sklepów doprowadziły z kolei do największego w historii Polski wybuchu społecznego niezadowolenia. Latem 1980 r. fala strajków zalała cały kraj, co tylko pogorszyło sytuację gospodarczą. Równoczesne zaspokojenie sprzecznych interesów zagranicznych kredytodawców i własnych obywateli było niemożliwe, a obie grupy miały dość siły, by partia musiała się z nimi liczyć.

Bankructwo bez bankructwa

W marcu 1981 r. Polska poinformowała kredytodawców, że nie jest w stanie dłużej obsługiwać swojego zadłużenia zagranicznego i prosi o odroczenie rat. Równocześnie Związek Radziecki odmówił regulacji zobowiązań Polski. Rozpoczął się długi i żmudny proces negocjacji z wierzycielami.

Ogłoszenie bankructwa nie leżało w niczyim interesie. Polska potrzebowała Zachodu, bo jej gospodarka była wówczas w dużym stopniu uzależniona od importu w celu utrzymania produkcji i uchronienia się przed jeszcze większą zapaścią. Zachodnim bankom natomiast nie uśmiechało się odpisywać setek milionów dolarów ze swoich bilansów, co mogłoby zachwiać ich stabilnością. Paradoksalnie, rozmiar polskiego długu stawiał kraj w relatywnie silnej pozycji negocjacyjnej.

Już w kwietniu 1981 r. 15 państw zrzeszonych w Klubie Paryskim zgodziło się odroczyć o 4 lata spłatę zapadającego w tamtym roku kapitału w wysokości 2,6 mld dolarów. Następnie 16 sierpnia podpisano porozumienie ze Związkiem Radzieckim, wobec którego Polska również była zadłużona w walutach wymienialnych. Sowieci zgodzili się odroczyć do 1986 r. spłatę łącznie 4 mld dolarów, które miały termin zapadalności w następnych latach.

Pan Tadeusz i dług rynków wschodzących

Pozostawało już tylko dogadać się z bankami w sprawie 2,4 mld dolarów kapitału, który Polska musiała spłacić w 1981 r. Tutaj negocjacje znacznie się przedłużały. Ich przedmiotem była sprawa odroczenia spłaty nie tylko kapitału, ale i odsetek. Rozważane były możliwości podniesienia się Polski z zapaści gospodarczej, by ostatecznie spłacić odroczone długi. Polska deklarowała zapotrzebowanie na dodatkowe 4,5-6 mld dolarów, by podtrzymać niezbędny import i uniknąć całkowitego załamania gospodarki. Kwestią sporną pozostawało, jaką część tej kwoty mieliby dostarczyć wierzyciele zachodni, a jaką ZSRR.

Rozstrzygnięcia nie przynosiły kolejne spotkania grup roboczych, jednak już sam fakt przeciągania się negocjacji był dla Polski korzystny, bo odroczeniu podlegały odsetki zapadłe z okresu ich trwania. Wystarczyło, by jeden z 460 banków-wierzycieli wyłamał się z rozmów i zażądał spłaty należnych długów, a cały dług stałby się zapadalny i kraj musiałby ogłosić oficjalne bankructwo. Nic takiego się jednak nie stało.

Czas jednak nie grał na korzyść Polski. Problemy gospodarcze i społeczne się nasilały, a brak porozumienia stawał się coraz bardziej realną groźbą. W tej sytuacji zastanawiano się nad alternatywnymi rozwiązaniami. W listopadzie 1981 r. został złożony wniosek o ponowne przyjęcie Polski do Międzynarodowego Funduszu Walutowego (rozpatrzony pozytywnie dopiero w 1986 r.), co miało umożliwić pozyskanie nowych kredytów. Rozważano nawet ogłoszenie jednostronnego memorandum i nawet wydano zalecenie, by polskie statki nie wpływały do portów krajów-wierzycieli, by uniknąć potencjalnej konfiskaty.

Ulga, ale tylko na chwilę

Ostatecznie porozumienie udało się zawrzeć 5 grudnia 1981 r. Banki-wierzyciele zgodziły się odroczyć spłatę 2,4 mld dolarów kapitału zapadającego w 1981 r. o 4 lata i rozłożyć spłatę na 7 lat. Uzgodniono jednak, że umowa zostanie podpisana dopiero po zapłaceniu przez Polskę 500 mln dolarów zapadających w 1981 r. odsetek od długu wobec banków. Kraj praktycznie pozbawiony rezerw walutowych nie dysponował taką sumą. Dopiero w kwietniu 1982 r. udało się wpłacić ustaloną kwotę, dzięki pomocy Związku Radzieckiego. Wówczas rozpoczęto także negocjacje dotyczące odroczenia spłaty 6 mld dolarów długu zapadającego w 1982 r.

Rządy będą upadać

Wciąż nierozwiązany pozostawał problem zabezpieczenia zaopatrzenia w surowce, od których importu z Zachodu kraj był uzależniony. Szczególnie paląca była kwestia dostaw żywności. W listopadzie 1981 r. ZSRR zgodził się wysłać do Polski 30 tys. ton mięsa z państwowych rezerw, jednak to nie wystarczało. 8 i 9 grudnia 1981 r. doszło w Warszawie do spotkań pomiędzy polskim premierem Wojciechem Jaruzelskim a Nikołajem Bajbakowem, szefem Komisji Planowania Państwowego ZSRR. Polacy zadeklarowali wówczas, że potrzebna jest im pomoc materialna mająca zastąpić import z Zachodu. Chodziło o około 350 produktów o wartości około 1,5 mld dolarów, w tym 2 mln ton zboża, 25 tys. ton mięsa i 625 tys. ton żelaza. Ostatecznie wsparcie zostało zatwierdzone 13 grudnia 1981 r., w dniu rozpoczęcia w Polsce stanu wojennego, choć nie ma pewności, czy oba zdarzenia były wzajemnie uwarunkowane, czy nie.

W kolejnych latach negocjacje z wierzycielami dotyczące odroczenia płatności były już nieco łatwiejsze. Rosnące stopy procentowe w USA sprawiły, że coraz większa liczba krajów rozwijających się miała problemy z regulacją zadłużenia i banki musiały renegocjować harmonogram spłat także z nimi. Miejsce Polski jako głównego zmartwienia zajęła Ameryka Łacińska, gdzie zresztą zastosowano podobne rozwiązania, jak te wypracowane już wobec Warszawy.

Choć dzięki zawartym umowom Polsce udało się uniknąć oficjalnego bankructwa, to ulga była chwilowa. W drugiej połowie lat 80. zaczynały się spłaty odroczonych wcześniej kredytów. Tymczasem kraj wciąż nie miał zdolności eksportowych, które pozwoliłyby wygenerować twardą walutę potrzebną do wyrwania się z pętli zadłużenia.

Polska nie była już w stanie nawet spłacać odsetek od długu, więc i od nich banki zaczęły naliczać odsetki. W 1989 r. dług zagraniczny Polski w walutach wymienianych sięgał już 40,8 mld dolarów, co odpowiadało wartości pięcioletniego eksportu na Zachód.

Wyjście na prostą

Dopiero reformy gospodarcze i otwarcie kraju na świat pozwoliły na rzeczywiste wyjście z kryzysu zadłużeniowego. Przejście z gospodarki centralnie planowanej do wolnorynkowej umożliwiło także umorzenie części zadłużenia. W kwietniu 1991 r. udało się wynegocjować umorzenie połowy zadłużenia wobec państw Klubu Paryskiego, a w 1994 r. część zadłużenia zgodziły się umorzyć banki zrzeszone w Klubie Londyńskim. W ten sposób zakończyły się trwające kilkanaście lat negocjacje z wierzycielami.

Po transformacji ustrojowej Polska dość szybko zbudowała zdolności eksportowe pozwalające jej na spłatę zaciągniętych jeszcze przez Edwarda Gierka długów. Od tego czasu nasz kraj nie ma żadnych problemów z terminowym regulowaniem zobowiązań zagranicznych.

Otwarta licencja


Tagi