Angela Merkel, (Fot. Rolf Schultes/Lindau Nobel Laureate Meetings)
Angela Merkel nie wyglądała na skruszoną. W przemówieniu otwierającym spotkanie w Lindau przyznała co prawda, że trudno wdrożyć jakąkolwiek wspólną politykę w 18 krajach strefy euro ze względu na opór narodowych parlamentów. Bardziej wyglądało to jednak na żal, że Bundestag działa tylko w Niemczech niż na usprawiedliwianie się. Przecież w Niemczech udało się pogodzić oszczędności ze wzrostem gospodarczym i dobrze byłoby – nie są to dosłowne słowa kanclerz, ale takie można było odnieść wrażenie – żeby 18 noblistów wymyśliło jak powtórzyć to w Grecji, Hiszpanii, Portugalii i we Włoszech.
„Polityka oszczędności w Europie była ponurą pomyłką” – odpowiadał Merkel za pośrednictwem dziennikarzy prof. Joseph Stiglitz (laureat z 2001 roku). „Gdy kraj po kraju wpada w kłopoty to jest problem systemowy, a nie problem jednego zgniłego jabłka” – wyjaśniał. „Historycy wytarzają w smole i pierzu europejskich bankierów centralnych” – dodawał w rozmowie z „The Telegraph” prof. Peter Diamond (laureat z 2010 roku).
Ostre opinie mają swoje uzasadnienie. Gospodarka strefy euro wciąż pozostaje mniejsza niż przed upadkiem Lehman Brothers w 2008 roku, a dane za drugi kwartał tego roku są szokująco złe. Nie tylko we Francji i we Włoszech nie udało się zanotować wzrostu PKB, ale także w Niemczech. Do tego inflacja w czerwcu wyniosła zaledwie 0,4 proc., a więc znacznie poniżej 2 proc. celu Europejskiego Banku Centralnego. Bezrobocie przekroczyło 11,5 proc. Ożywienie, przełożone na ten rok z zeszłego, znowu trzeba będzie przełożyć na przyszły.
Znając te fakty łatwo mówić o błędach, ale znamienne, że latem 2011 roku, podczas czwartego spotkania noblistów z ekonomii i apogeum kryzysu europejskiego, ani Joseph Stiglitz ani Peter Diamond tak radykalni ani pewni swego nie byli. Mam wrażenie, że jedyną konstruktywną krytyką strefy euro podczas tegorocznego spotkania była ta w wykonaniu prof. Cristophera Simsa (laureata z 2011 roku).
Sims miał w Lindau inspirujący wykład pod tytułem „Inflacja, strach przed inflacją i dług publiczny”. Jego konkluzja brzmiała: „Połączenie obaw przed tym, że EBC może być zmuszony na dopuszczenie inflacji, bo nie ma wsparcia fiskalnego i niekompletny zestaw instytucji fiskalnych mogą sprawić, że Europa będzie w środowisku niskiej inflacji albo deflacji przez długi czas”.
Zdaniem Simsa społeczeństwa Zachodu spodziewają się bowiem, że za utrzymywane latami deficyty kiedyś trzeba będzie zapłacić wyższymi podatkami, czują się przez to uboższe i ograniczają aktywność. Gospodarstwa domowe wstrzymują zakupy, a firmy nie zamierzają inwestować. W takich warunkach Europejski Bank Centralny może zrobić niemal wszystko, łącznie z luzowaniem ilościowym, a i tak nie zmieni pesymistycznego nastawienia Europejczyków.
Co zatem zrobić, aby obronić obecny poziom cen przed deflacją? „Potrzebna jest teraz ekspansywna polityka fiskalna, bez zobowiązania, że w przyszłości oznacza ona cięcie wydatków albo podwyżkę podatków”.
Przełóżmy teorię na praktykę – czy możliwe aby Angela Merkel obiecała, że kończymy z restrykcyjną polityką i każdy kraj w strefie euro musi wydawać więcej, a jej następcy deklarowali, że podwyżki podatków będą tylko po ich trupie? Załóżmy nawet, że jakimś cudem tak się dzieje. Czy mieszkańcy strefy euro uwierzyliby w te zapewnienia, czy raczej nadal niechętnie wyjmowaliby portfele?
Pytania są rzecz jasna retoryczne. Sims przyznaje zresztą, że to rozwiązanie „łatwe do opisania, ale nie do wdrożenia”. Co gorsze, jeśli teoria Simsa jest prawdziwa to oznacza, że deficyty stały się teraz deflacyjne, w przeciwieństwie do tego, co głoszą podręczniki ekonomii. Nawet ich znaczne zwiększanie może przegrać z kolektywnymi obawami wynikającymi z tego, co się stanie gdy dzisiejsza góra długów zderzy się z jutrzejszą demografią.
Jeśli tak jest w rzeczywistości to emitowanie euroobligacji aby strefa euro jako całość mogła pożyczać tak tanio jak USA (pomysł Stiglitza) nie pomoże. Sensowniejszy wydaje się pomysł Diamonda, który w strefie euro, podobnie jak po drugiej stronie Atlantyku, wzywa do państwowego finansowania dużych inwestycji infrastrukturalnych.
Niestety wszelkie pewne rozwiązania odnoszą się do przeszłości. Strefy euro nie należało powoływać w takim składzie, a jeśli już, to nie poprzestać tylko na polityce monetarnej. A jeśli i to nie, na peryferiach należało przeprowadzić znacznie dalej idące reformy niż Agenda 2010, którą w Niemczech realizował rząd Schrödera. Było, minęło. Teraz teoretycznie można wprowadzić euroobligacje, zwiększyć deficyty budżetowe i bilans EBC, ale może to być za mało aby wygrać z deflacją i następującą po niej recesją.