Autor: Aleksander Piński

Dziennikarz ekonomiczny, autor recenzji książek i przeglądów najnowszych badań ekonomicznych

Najbogatsi w USA mogą płacić nawet 73 – proc. podatek

„Powinniśmy wycisnąć bogaczy z pieniędzy i to mocno” – oświadczył niedawno noblista Paul Krugman. Z badań wynika, że podwyższenie podatków dla najbogatszych w USA nie spowolni wzrostu gospodarczego nawet o połowę, a da wysokie, dodatkowe wpływy do budżetu państwa i przyczyni się do redukcji nierówności.
Najbogatsi w USA mogą płacić nawet 73 - proc. podatek

Aleksander Piński

W cyklu Munk Debates odbyła się w Toronto dyskusja pod hasłem: „Czy należy podnieść podatki najbogatszym?”. Za takim rozwiązaniem opowiadali się Paul Krugman, laureat Nagrody Nobla z ekonomii i były premier Grecji George Papandreou. Argumenty przeciwko podawali Newt Gingrich, były kandydat Partii Republikańskiej na prezydenta i ekonomista Arthur Laffer (ten od słynnej „krzywej Laffera”).

Co ciekawe, zarówno Krugman jak i Laffer odwoływali się do danych historycznych na dowód swych racji. Krugman wręcz oskarżył Laffera, że żaden z faktów, które ten podał na poparcie swojej tezy, nie jest prawdziwy i że „może powinni wyjść na zewnątrz i porzucać w siebie swoimi arkuszami kalkulacyjnymi”. Ostatecznie 70 proc. publiczności przyznało rację Krugmanowi a 30 proc. Lafferowi (przed rozpoczęciem debaty za podniesieniem podatków opowiadało się 58 proc. słuchaczy, przeciwko 28 proc., a 14 proc. było niezdecydowanych). A czy z naukowego punktu widzenia można jednoznacznie stwierdzić, który z ekonomistów ma rację?

Fiskus łaskawy dla bogatych

Otóż nikt nie kwestionuje, że w USA doszło w ostatnich kilkudziesięciu latach do gigantycznej obniżki podatków dla najbogatszych. Najwyższa stawka podatku dochodowego spadła z ponad 90 proc. w latach 50. ubiegłego wieku do 70 proc. w latach 70., 50 proc. w połowie lat 80. i 35 proc. w ostatnich latach.

To prawda, że najwyższy podatek objął większą grupę najbogatszych, ponieważ poziom dochodu powyżej którego płaci się górną stawkę obniżono z 3 mln dol. na początku lat 50. (przeliczone na dolary z 2012 r.) do 1 mln dol. na początku lat 70. i 388 tys. dol. w 2012 r. Jednocześnie jednak efektywny podatek dla 1/100 jednego procenta najbogatszych (czyli tych, którzy są bogatsi od 99,99 proc. Amerykanów) spadł z 71,4 proc. w 1960 r. do 34,7 proc. w 2004 r.

Dla tych, którzy są biedniejsi od najbogatszych, ale ciągle bogatsi od 99,5 proc. Amerykanów, podatek obniżył się z 41,4 proc. w 1960 r. do 33 proc. w 2004 r. Jak to wpłynęło na amerykańską gospodarkę?

Oto 2 kwietnia 2013 r. ukazał się „Przegląd badań ekonomicznych nad skutkami wzrostu stawek podatku od dochodów osobistych” („A Review of the Economic Research on the Effects of Raising Ordinary Income Rates”, opracowany przez Andrew Fieldhouse’a, a wydany przez Economic Policy Institute z Waszyngtonu.

Fieldhouse pisze, że przez lata politykę zmniejszania podatków w USA dla najbogatszych uzasadniano tym, że obniżka zachęci przedsiębiorców do podejmowania ryzyka, zwiększy ich motywację do pracy i w efekcie doprowadzi do wyższego wzrostu gospodarczego. A na rozwoju skorzystają wszyscy. Argumentowano też, że ten wzrost gospodarczy spowoduje wzrost przychodów z podatków, który pokryje ubytek dochodów budżetu wynikający z obniżek.

Zwolennikiem takiej tezy jest właśnie Arthur Laffer. Przez lata twierdził on, że istnieje stawka podatku dochodowego, która maksymalizuje wpływy budżetowe z tego tytułu. To oznacza, że gdy w praktyce stawki są powyżej tego progu wówczas możliwe jest zwiększenie dochodów z podatków w wyniku ich obniżenia.

Jednocześnie Laffer sugerował, że w USA stawki są powyżej punktu optymalnego. Ale, jak pisze Fieldhouse, po latach zmniejszania stawek można z całą pewnością stwierdzić, że obecnie są one zdecydowanie poniżej poziomu optymalnego. A z analiz Joint Committee on Taxation, Congressional Budget Office i Tax Policy Center wynika, że podwyżka stawek podatku dla najbogatszych w USA przyniosłaby znaczący wzrost dochodów budżetu.

Stawki optymalne

Oto Peter Diamond i Emmanuel Saez w wydanej w 2011 r. pracy „The Case for a Progressive Tax: From Basic Research to Policy Recommendations” („Sprawa za podatkiem progresywnym: od podstawowych badań do rekomendacji odnośnie prowadzonej polityki” wyliczyli, że najwyższa stawka podatkowa całkowita (łącząca podatki federalne, stanowe i lokalne), która maksymalizuje przychody podatkowe wynosi 73 proc.

Od kiedy opublikowano tę pracę najwyższa federalna stawka podatkowa wzrosła z 35 proc. do 39,6 proc. a efektywna do 41,2 proc. Po dodaniu podatków stanowych i lokalnych oznacza to, że w 2013 r. najwyższa całkowita stawka podatkowa wynosi 48,1 proc.

Tymczasem przy maksymalizującej dochody budżetu najwyższej stawce 73 proc. efektywna stopa opodatkowania sięga 68,7 proc. To oznacza 27,5 punktów procentowych ponad obecną efektywną stopę opodatkowania (41,2 proc.). I wskazuje, że nominalna federalna najwyższa stopa podatkowa (obecnie 39,6 proc.) może wzrosnąć o 26,5 punktów procentowych – do 66,1 proc., by osiągnąć poziom maksymalizujący przychody państwa.

Oczywiście trzeba pamiętać, że każda podwyżka podatków zwiększa motywację do unikania ich płacenia. Emmanuel Saez, Joel Slemrod i Seth Giertz w opublikowanej w 2012 r. pracy „The Elasticity of Taxable Income with Respect to Marginal Tax Rates: A Critical Review” („Elastyczność dochodu do opodatkowania w związku z krańcowymi stawkami podatku dochodowego: przegląd krytyczny” policzyli tzw. wskaźnik elastyczności dochodu do opodatkowania (Elasticity of Taxable Income – ETI). Znając go, wiemy jak zmieni się deklarowany dochód w reakcji na zmiany stawek podatkowych.

Niewielkie straty, spore zyski

Wskaźnik uwzględnia wszystkie sposoby reakcji, od zmiany ilości przepracowanych godzin, momentu w którym deklarowany jest dochód, płacenia za pracę akcjami albo opcjami na akcje, po wykorzystywanie prawa podatkowego do obniżenia deklarowanego dochodu itd. Autorzy wyliczyli, że 27,7 proc. dodatkowego dochodu wynikającego z podwyżki stawek zostaje stracone w ten sposób (czyli jednak 72,3 proc. trafia do budżetu). Ich zdaniem oznacza to, że podwyżka progów podatkowych w niewielkim stopniu wpływa na produktywność, istotnie natomiast zwiększa dochody budżetu.

Podobnie wygląda sprawa z oszczędnościami. Ekonomiści Jane Gravelle i Donald Marples w pracy z 2011 r. zatytułowanej „Revenue Feedback from the 2001-2004 Tax Cuts” („Skutki cięć podatkowych z lat 2001-2004”) ustalili, że „z badań wpływu podwyżek podatków dla najbogatszych na stopę oszczędności wynika, że wpływ był niewielki, średnio oscylujący blisko zera”. Zauważyli także, że w USA stopa oszczędności spada od początku lat 80. XX w. pomimo obniżek podatków dla najbogatszych.

Fieldman cytuje ekonomistę i eksperta do spraw podatków Leonarda Burmana, który doszedł do podobnych wniosków. W zeznaniu przez Senacką Komisją ds. Finansów powiedział: „można by oczekiwać, że wyższe podatki dla najbogatszych zniechęcą do pracy i oszczędności, ale z doświadczeń wynika, że efekt jest bardzo mały, a przeciętnie wcale go nie ma”.

Efektu nie ma także, jeżeli chodzi o wzrost gospodarczy. Gravelle i Marples w 2011 r. i Thomas Hungerford w 2012 r. ustalili, że zmiany najwyższej stawki podatku dochodowego nie miały statystycznie istotnego wpływu na wzrost PKB. Natomiast dramatycznie wzrosły w tym okresie nierówności społeczne w Stanach Zjednoczonych.

Thomas Piketty, Emmanuel Saez i Stefanie Stantcheva w wydanej w 2011 r. pracy „Optimal Taxation of Top Labour Income: A Tale of Three Elasticities” („Optymalne opodatkowanie najwyższego dochodu z pracy: opowieść o trzech elastycznościach” tłumaczą, że niższe podatki dla najbogatszych zwiększają motywację dla najlepiej wynagradzanych pracowników, by domagać się wyższych płac. A ponieważ ich pozycja negocjacyjna jest lepsza od tych niżej wykwalifikowanych, to dostają podwyżki kosztem tamtych.

Fartem trzeba się dzielić

Argumenty ekonomiczne wskazują zatem, że to Krugman nie zaś Laffer ma rację, a gospodarka i większość Amerykanów odniesie korzyści ze wzrostu podatków dla najbogatszych. Pozostaje jednak dosyć istotny argument etyczny, który często przywoływał Newt Gingrich w czasie debaty w Toronto. A brzmi on: jakim prawem odbiera się ludziom zarobione przez nich pieniądze? Tutaj interesujący kontrargument podał Ben Bernanke, szef Rezerwy Federalnej, amerykańskiego banku centralnego w przemówieniu, które wygłosił 2 czerwca z okazji rozdania dyplomów na Princeton University.

Szef Fed-u zwrócił uwagę na istotną rolę przypadku czy jak kto woli fartu w życiu i podał przykład mało znanego profesora akademickiego, który jeszcze 12 lat temu zajmował się uczeniem studentów i szukał wymówek, by nie pojawiać się na zebraniach swojego wydziału. I nagle, któregoś dnia dostał telefon z propozycją pracy i jego sytuacja zawodowa i finansowa nadspodziewanie się poprawiła. Zdaniem Bena Bernanke merytokracja, w której wydaje nam się, że żyjemy, jest systemem dającym największe korzyści tym, co mają szczęście posiadać dobre geny, wsparcie rodziny i możliwości kariery.

Aby zatem merytokrację uznać za uczciwy system, ci którzy zyskali najwięcej powinni podzielić się tymi korzyściami z tymi, którzy mieli najmniej szczęścia. Podsumowując: redystrybucja dochodów, to nie tyle „zabieranie pracowitym i dawanie leniom”, co dzielenie pomiędzy wszystkich członków społeczeństwa przynajmniej części korzyści wynikających z przypadkowych zdarzeń.

OF

Aleksander Piński

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Nie chcemy płacić podatków, bo nie wiemy, co nam dają

Kategoria: Analizy
Jesteśmy sceptyczni wobec płacenia podatków a jednocześnie oczekujemy dużego zaangażowania państwa w sprawy socjalne i gospodarkę – i nie widzimy w tym sprzeczności.
Nie chcemy płacić podatków, bo nie wiemy, co nam dają