Autor: Witold Kwaśnicki

Pracował w Instytucie Nauk Ekonomicznych na Wydziale Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego.

Neoliberalizm – wszelkie zło tego świata?

Neoliberalizm atakowany jest ze wszystkich możliwych stron, a użycie określeń "liberał" czy "neoliberał" traktowane jest jak inwektywa.
Neoliberalizm – wszelkie zło tego świata?

(©Envato)

Od wielu lat próbuję spokojnie argumentować, że krytycy obserwowanej w ostatnich kilkudziesięciu latach w tzw. świecie zachodnim pogarszającej się sytuacji społecznej, gospodarczej czy ekologicznej powinni zamiast słowa „neoliberalizm” używać określeń „kapitalizm polityczny”, kapitalizm kreatywny (jak sam proponuję ten system nazwać). Dlaczego dokonuje się takiego nadużycia? Wydaje się, że z racji swego wykształcenia i doświadczenia zawodowego, krytycy „neoliberalizmu” powinni rozumieć pozytywną rolę liberalizmu, wolnego rynku i (bez-przymiotnikowego) kapitalizmu w zapewnieniu poprawy standardu życia i zadowolenia z życia, jakie obserwujemy w ostatnich 200-300 latach.

Co rusz w popularnych gazetach, programach publicystycznych w telewizji czy radiu słychać niemalże jednobrzmiącą diagnozę: za wszystkie obecne kłopoty, za kryzysy ostatnich dekad odpowiedzialny jest neoliberalizm (celuje w tym zwłaszcza redaktor Rafał Woś). Gorsze jednak, że w podobnym duchu publikowane są artykuły w wielu polskich czasopismach naukowych.

Ekonomiście, jednym z najbardziej znanych polskich czasopism, ukazało się wiele takich artykułów. Przywołam tutaj tylko te sprzed kilkunastu lat, kiedy to jeszcze miałem dość sił, by wchodzić w polemiki: prof. Jerzego Żyżyńskiego „Neoliberalizm jako strukturalna przyczyna kryzysu a poszukiwanie dróg naprawy’”(Ekonomista, 2009/2; tutaj inna wypowiedź prof. Żyżyńskego, utrzymana w podobnym duchu), prof. Grzegorza W. Kołodki „Neoliberalizm i światowy kryzys gospodarczy” (Ekonomista, 2010/1), czy rozmowę ze Zdzisławem Sadowskim „Ekonomia w objęciach neoliberalizmu” (Ekonomista, 2011/3). W ostatnich latach szczególnie aktywnymi krytykami „neoliberalizmu” są profesorowie Andrzej Szahaj i Tadeusz Klementowicz.

Od trzech-czterech lat nie polemizowałem, choć było ku temu bardzo dużo okazji. Była to świadoma decyzja, bo często moja argumentacja była głosem wołającego na puszczy. Złamałem to postanowienie po przeczytaniu opublikowanego w serwisie Obserwator Finansowy artykułu prof. Elżbiety Mączyńskiej pt. Turbulentny świat cywilizacyjnego przesilenia.

Prof. Mączyńska w artykule tym pisze, że „kryzysowe dysfunkcje to następstwo wadliwości rozwiązań w systemach społeczno-gospodarczych głównych gospodarek świata, przede wszystkim gospodarek Zachodu, owładniętych doktryną neoliberalną, promieniującą na inne obszary globu”. Poza wpływem idei liberalnych na politykę rządów Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii i Ronalda Reagana w Stanach Zjednoczonych w latach 80. XX wieku oraz w kilkuletnim okresie reform rynkowych Ludwiga Erharda po 1948 roku w Niemczech, we wszystkich dekadach po II wojnie światowej dominował w państwach Zachodu interwencjonizm gospodarczy, okraszony daleko idącymi powiazaniami sfery polityki i wielkiego biznesu. Mówienie o „owładnięciu doktryną liberalną” jest w tym kontekście sporym nadużyciem.

Turbulentny świat cywilizacyjnego przesilenia

Prof. Mączyńska poświęca wiele miejsca krytyce wskaźnika PKB. Pisze o „fetyszyzowaniu miary, jaką jest produkt krajowy brutto (PKB)”, o „fetyszyzowaniu wzrostu gospodarczego kosztem postępu społecznego i ekologicznego”, o „wynaturzeniach, jakie generuje dziki wzrost gospodarczy”, o konieczności „odchodzenia od wcześniejszych priorytetów, m.in. priorytetu wzrostu PKB na rzecz priorytetu dla postępu społecznego i ekologicznego”.

Oczywiście znów wszystkiemu winien jest „neoliberalizm”. Prof. Mączyńska pisze: „Wzrost PKB bowiem w zdominowanych przez doktrynę neoliberalną gospodarkach zyskał rangę podstawowego celu w polityce społeczno-gospodarczej, stał się niemal bożkiem, fetyszem, wypierając, wydawałoby się oczywisty, fundamentalny w krajach demokratycznych cel, czyli poprawę jakości życia ludzi i dobrobyt społeczny. … Od początku transformacji ustrojowej, począwszy od 1989 r. system społeczno-gospodarczy ukierunkowany był bowiem (co najmniej do 2015 r.) na priorytet właśnie dla wzrostu PKB, co prowadziło do przejawów dzikiego wzrostu. Na dalszy plan schodziły natomiast kwestie społeczne i ekologiczne”.

Czy to liberałowie (neoliberałowie) wymyślili i rozpropagowali użycie koncepcji PKB? Koncepcja PKB wymyślona i rozpropagowana została przez interwencjonistów, keynesistów, neoklasyków.

W tym kontekście chciałbym się zapytać: czy to liberałowie (neoliberałowie) wymyślili i rozpropagowali użycie koncepcji PKB? Proszę zauważyć, że liberałowie od czasów Szkockiego Oświecenia (z Adamem Smithem na czele) w ogóle nie myśleli w tych kategoriach. Do analizy i zrozumienia procesów gospodarczych koncepcja PKB było liberałom po prostu niepotrzebna. Koncepcja PKB wymyślona i rozpropagowana została przez interwencjonistów, keynesistów, neoklasyków. Cezurą jest tutaj oczywiście Nowy Ład prezydenta Franklina Delano Roosevelta z 1933 roku i publikacja przez J.M. Keynesa w 1936 roku Ogólnej teorii zatrudnienia, procentu i pieniądza. To w tamtym okresie narodziła się makroekonomia oparta na koncepcji wartości zagregowanych, m.in. PKB.

Była to swego rodzaju odpowiedź ekonomistów na zapotrzebowanie polityków stosujących w coraz większym zakresie interwencjonizm gospodarczy. By sterować gospodarką potrzebne im były modele oparte na wartościach zagregowanych. Niektórzy ekonomiści ochoczo zabrali się do roboty i z chęcią doradzali rządom w rozwoju koncepcji „ręcznego” sterowania gospodarką. Jednymi z nich byli, etatyści i interwencjoniści, Simon Kuznets i Richard Stone – twórcy standardu „rachunku dochodu narodowego” (za co uhonorowani zostali nagrodą im. Alfreda Nobla z ekonomii).

To w latach 30. XX wieku analiza ekonomiczna zaczynała być dominowana przez podejście matematyczne, ilościowe i wtedy to narodził się „fetysz PKB”. Proces etatyzacji gospodarki nasilił się po II wojnie światowej, kiedy to przez następne dziesięciolecia budowano model państwa opiekuńczego, tzw. państwa dobrobytu. To nie liberalizm (neoliberalizm) należy oskarżać o „fetyszyzowanie wzrostu gospodarczego”, a ekonomistów nurtu ortodoksyjnego, etatystycznego, dominującego po II wojnie światowej.

Przełomowy jest tutaj rok 1948, kiedy to opublikowano pierwsze wydanie (później wielokrotnie wznawianego i uaktualnianego), najbardziej wpływowego podręcznika do nauki ekonomii, napisanego przez Paula Samuelsona Economics, an Introductory Analysis (warto też przeczytać krytyczną analizę kilkunastu wydań tego podręcznika dokonaną przez Marka Skousena).

A co z nierównościami i ubóstwem?

Prof. Mączyńska krytykuje neoliberalizm również za nieuwzględnianie „postępu społecznego i ekologicznego”. Pisze ona m.in.: „Kryzysogenna społeczno-gospodarcza rzeczywistość dowodzi, że mimo niewątpliwego postępu materialnego i technologicznego we współczesnym świecie, wciąż dalece niesatysfakcjonujące jest tempo postępu społecznego i ekologicznego, a tym samym tempo poprawy jakości życia ludzi. Jednym z najbardziej spektakularnych tego symptomów są – z jednej strony – narastające w skali globalnej i regionalnej nierówności społeczne, rozległy zakres ubóstwa i wykluczenia społecznego oraz utrzymujące się obszary głodu, a z drugiej strony, nasilające się przejawy aroganckiego, szalejącego konsumpcjonizmu i marnotrawstwa w bogatym świecie. … Sam wzrost gospodarczy bez należytego postępu społecznego i ekologicznego jest bowiem dzikim wzrostem gospodarczym, hamującym taki postęp”.

Zawsze zastanawia mnie, dlaczego intelektualiści często uważają, że wiedzą, co jest lepsze dla ludzi i chcą kształtować ich poczucie zadowolenia, satysfakcji z życia? Oni wiedzą lepiej, co sprzyja „postępowi społecznemu i ekologicznemu”. A już manipulowanie kategorią nierówności społecznych, ubóstwem, wykluczeniem społecznym przekracza wszelkie wyobrażenie. Liberałowie nie twierdzą, że tego typu negatywnych zjawisk nie ma w świecie współczesnym, one będą zawsze i wszędzie.

Jeszcze 200 lat temu ponad 90 proc. ludności świata żyło w ubóstwie (współcześnie definiowanym), obecnie wskaźnik ubóstwa spadł poniżej 10 proc. Czy dokonało się to dzięki poszerzaniu etatyzmu? Nie.

Patrzeć jednak należy na tendencje, które obserwujemy w ostatnich dwóch stuleciach. Proponuję zajrzeć np. na stronę Our World in Data, a tam do Global Extreme Poverty. Jeszcze 200 lat temu ponad 90 proc. ludności świata żyło w ubóstwie (współcześnie definiowanym), obecnie wskaźnik ubóstwa spadł poniżej 10 proc. Czy dokonało się to dzięki poszerzaniu etatyzmu? Nie, dokonało się to dzięki rozprzestrzenianiu się wolnościowych, liberalnych idei w naszym codziennym życiu. Jak próbowałem przekonywać parę lat temu: Kapitalizm to jedyny system ekonomiczny w historii, który wyciągnął ludzkość z biedy.

Podobnie jest z innymi aspektami naszego życia. Oczywiście nie jest idealnie, ale jest coraz lepiej. By to zrozumieć, trzeba jedynie przychylniej czytać innych, mających odmienne poglądy i starać się zrozumieć przedstawiane tam argumenty. Od kilku lat zbieram różnorakie materiały na ten temat i umieszczam w szufladzie Lepszy świat, na mojej stronie internetowej. Może warto poczytać niektóre artykuły, obejrzeć niektóre filmy, przeczytać niektóre książki, o których tam wspominam? Wtedy może przejdzie ochota do używania określeń typu „dziki wzrost gospodarczy”?

Wolny rynek to chaos?

Dalej prof. Mączyńska pisze o zjawisku „anomii, czyli chaosu w systemie wartości, co wiąże się m.in. z naturą wolnego rynku” oraz, że „dla ordoliberalizmu – w odróżnieniu od neoliberalizmu – charakterystyczny jest sceptycyzm co do doskonałości wolnego rynku”.

Liberałowie zwracają uwagę, że rynek (umożliwiający dokonywanie swobodnej wymiany bez jakiekolwiek przymusu, na którym obie strony wymiany zyskują) jest najbardziej pokojowo nastawioną instytucją wymyśloną przez człowieka. Na dobrze funkcjonującym rynku może dochodzić do negatywnych zjawisk i nieprawdą jest, że liberałowie uznają, że jest to idealna instytucja. Nie, nie jest to idealna instytucja (o czym trochę pisałem na łamach Obserwatora Finansowego). Ale rynek, wolny rynek, ma tę niebagatelną zaletę, że bardzo szybko koryguje i eliminuje wszelkie nieetyczne zachowania, wszelkie nadużycia. Rynek jest także najlepszym nauczycielem moralnego, etycznego zachowania. Zauważył to już Adam Smith w opublikowanej w 1759 roku Teorii uczuć moralnych. Przez następnych 262 lata opublikowano setki artykułów i książek w których ta moralność rynku, moralność kapitalizmu była pokazywana i wykazywana.

Rząd czy rynek? Odwieczne pytanie

Prof. Mączyńska jest zwolenniczką ordoliberalizmu i koncepcji społecznej gospodarki rynkowej (SGR), która według niej jest „ukierunkowana na harmonizowanie wzrostu gospodarczego z postępem społecznym i ekologicznym”. Jej zdaniem „ordoliberalizm to koncepcja liberalizmu uporządkowanego zorientowanego na ład społeczno-gospodarczy, na godzenie, harmonizowanie interesów gospodarczych i społecznych”. Dalej twierdzi ona, że „SGR to ustrojowy model nie tylko ładu społeczno-gospodarczego, lecz także dobrobytu społecznego, co wyraża tytuł dzieła współtwórcy tego modelu, Ludwiga Erharda: Dobrobyt dla wszystkich”.

Pozwolę sobie zaoponować. Ludwig Erhard pisząc o „dobrobycie dla wszystkich” miał na myśli budowę społeczeństwa rynkowego, liberalnego. Kiedy 20 czerwca 1948 roku weszła w życie zaprojekowana przez niego reforma gospodarcza, to w opinii Erharda „była to w istocie antyustawa, znosząca bez żadnych warunków wstępnych wszelkie istniejące regulacje z zakresu planowania i reglamentacji”.

W jednym z przemówień radiowych Erhard powiedział: „Nie może być skuteczna żadna regulacja, która dyrektorowi odbiera możliwość wzięcia na siebie odpowiedzialności, a w dodatku paraliżuje proces produkcji i handlu”. Faktem jest, że podczas wyborów do Bundestagu, w lipcu 1949, Erhard użył po raz pierwszy określenia „społeczna gospodarka rynkowa” na opisanie jego modelu gospodarki rynkowej. Użył tego określenie ze względów taktycznych, by stworzyć przeciwwagę dla zdobywającego w Niemczech w tamtym czasie coraz większą popularność nurtu socjalistycznego (socjaldemokratycznego).

Zdaniem Erharda społeczna gospodarka rynkowa jest syntezą wolności gospodarczej, odpowiedzialności podmiotów gospodarczych i równości społecznej. Dla niego określenie „społeczna gospodarka rynkowa” było tautologią, bo między rynkiem a sprawiedliwością społeczną nie ma sprzeczności.

Zdaniem Erharda „społeczna gospodarka rynkowa jest syntezą wolności gospodarczej, odpowiedzialności podmiotów gospodarczych i równości społecznej.” Dla niego określenie „społeczna gospodarka rynkowa” było tautologią, bo między rynkiem a sprawiedliwością społeczną nie ma sprzeczności. Po 1957 roku, kiedy Ludwig Erhard nie miał już tak dużego wpływu na kształtowanie rozwoju gospodarki Niemiec Zachodnich, tak rozumiana „społeczna gospodarka rynkowa” w Niemczech stawała się stopniowo coraz bardziej socjalna a coraz mniej rynkowa.

Wypaczenia … ale raczej w definiowaniu liberalizmu

Problem, który cały czas mnie nurtuje, to jak zmagać się z tego rodzaju wypaczeniami, nieporozumieniami, a często przekłamaniami odnoszącymi się do liberalizmu (neoliberalizmu)? Nie chodzi mi o to, jakimi sposobami przekonać wypowiadających się w podobnym duchu, ale w jaki sposób przekonać czytelników i słuchaczy, by czytali i słuchali tego rodzaju opinii z dużą dozą krytycyzmu; w jaki sposób wyczulić ich na nieprawdziwość takich wypowiedzi? Problem jest o tyle ważny, że tego typu opinie intelektualistów, profesorów (ekonomii, filozofii, politologii) budują pewną ogólnospołeczną negatywną postawę wobec liberalizmu. Łatwo wtedy o poważne nieporozumienia.

Pozwolę sobie zakończyć te moje uwagi postulatem, by niechętni liberalizmowi (neoliberalizmowi) uważnie przeczytali książki opisujące zasady klasycznego liberalizmu. Można zacząć od opublikowanej w 1927 roku książki Ludwiga von Misesa Liberalizm w tradycji klasycznej? Na koniec swych rozważań Mises pisze:

„Liberalizm nie jest religią, ani światopoglądem, ani partią specjalnych interesów. Nie jest religią, ponieważ nie wymaga wiary ani modłów – nie ma w nim bowiem nic mistycznego, ani nie ma w nim dogmatów. Nie jest światopoglądem, ponieważ nie próbuje wyjaśniać wszechświata oraz nie mówi – i nie chce mówić – nic o znaczeniu i celu ludzkiej egzystencji. Nie jest wreszcie partią specjalnych interesów, ponieważ nie zapewnia, ani nie dąży do zapewnienia, szczególnych korzyści jakiejkolwiek jednostce czy grupie. Jest czymś zupełnie innym. Jest ideologią, doktryną wzajemnych relacji między członkami społeczeństwa, a równocześnie zastosowaniem tej doktryny do postępowania ludzkiego w rzeczywistym społeczeństwie. Nie obiecuje niczego ponad to, co jest możliwe do osiągnięcia w społeczeństwie i poprzez społeczeństwo. Dąży do zapewnienia ludziom jednej tylko rzeczy: pokojowego, niczym nie zakłócanego rozwoju materialnego dobrobytu dla wszystkich, aby w ten sposób uchronić ich od zewnętrznych przyczyn bólu i cierpienia – w takim stopniu, w jakim w ogóle leży to w mocy instytucji społecznych. Zmniejszyć cierpienie, zwiększyć szczęśliwość: oto jego cel”.

(©Envato)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Rynku nieruchomości, quo vadis?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Otoczenie jest trudne. Pandemia, wojna w Ukrainie, inflacja, wzrost kosztów, brak kadr. Choć dziś dominuje niepewność, to rynek nieruchomości podlega długoterminowym trendom.
Rynku nieruchomości, quo vadis?