Autor: Maciej Bałtowski

Wydział Ekonomiczny UMCS w Lublinie

Neosocjalizm po kryzysie finansowym?

Dyskusja nad przyczynami obecnego kryzysu wyostrzyła fundamentalną kontrowersję w nauce ekonomii, a mianowicie spór, którego linia podziału przebiega pomiędzy wyznawcami nieomylnej samoregulacji rynku a zwolennikami interwencjonizmu państwowego. To jest spór dotykający istoty nauki ekonomii, więcej –  naszego postrzegania i rozumienia wszelkich procesów gospodarczo-społecznych we współczesnym świecie.
Neosocjalizm po kryzysie finansowym?

Public Domain

Spór o przyczyny kryzysu

Wyznawcy nieomylnej samoregulacji źródeł kryzysu i jego następstw dopatrują się w działaniach interwencjonistycznych Fed, podejmowanych w ostatnich 5–10 latach, zakłócających – ich zdaniem – naturalne dostosowania rynkowe. Twierdzą, że wszystkiemu jest winna polityka pieniężna polegająca na kształtowaniu stóp procentowych w oderwaniu od tendencji rynkowych i traktowaniu ich jako parametru, który może być ustalony (i utrzymany w długim okresie) zgodnie z polityczno-społecznymi założeniami polityki gospodarczej.

Zwolennicy interwencjonizmu państwowego  – mówiąc nieco w uproszczeniu – sądzą, że kryzys był skutkiem nadmiernego rozrostu i nadmiernej liberalizacji sfery finansowej w nowej, zglobalizowanej gospodarce. Uważają, że państwo nie spełniło swojej roli, że nie potrafiło w porę zdiagnozować i zapobiec bańce spekulacyjnej, narastającej na rynkach nowych produktów finansowych, które wymknęły się tradycyjnym regułom ostrożnościowym i tradycyjnym narzędziom kontroli.

To jest spór zasadniczy, dotykający istoty nauki ekonomii, więcej –  naszego postrzegania i rozumienia wszelkich procesów gospodarczo-społecznych we współczesnym świecie. Spór o to, w jakim zakresie potrafimy zmieniać świat, w jakim zakresie gospodarka podatna jest na konstruktywistyczne oddziaływanie ludzkiego rozumu, gdzie kończy się siła sprawcza człowieka-demiurga i człowieka-kreatora. Spór o to, na ile my, ludzie, możemy kształtować rzeczywistość na własną, racjonalną modłę, a na ile musimy zachować pokorę wobec niepoznawalnych do końca mechanizmów rządzących procesami społeczno-gospodarczymi.

Patrząc historycznie, nie jest to oczywiście spór nowy, oryginalny. W połowie XIX w., za sprawą socjalistów utopijnych, a potem Karola Marksa i Fryderyka Engelsa, pojawiła się millenarystyczna wizja ustroju społeczno-gospodarczego, który miał być idealnym owocem czystego ludzkiego rozumu – miał być nie tylko sprawiedliwy, ale i wszystkim obywatelom miał zapewnić obfitość materialną. Engels zapowiadał, że w tym nowym, komunistycznym porządku gospodarczym „wszystko, co jest konieczne do życia, wytwarzane będzie w takich ilościach, że każdy członek społeczeństwa będzie miał możność zupełnie swobodnego rozwoju i zastosowania swoich sił i zdolności”. Jedną z najważniejszych cech marksistowsko-leninowskiego socjalizmu, tak jak każdej utopii społecznej, była niezachwiana wiara w możliwość racjonalnego i sensownego ukształtowania świata. Eksperyment społeczny związany z istnieniem realnego ustroju socjalistycznego w XX w. nie tylko przyniósł niepowetowane straty cywilizacyjne tam, gdzie go zastosowano, ale i sfalsyfikował tezę o możliwości stworzenia systemu dobrobytu i sprawiedliwości bez rynku i bez własności prywatnej.

Neoliberalna utopia?

Paradoksalnie, nadmierny optymizm antropologiczny, zbytnia ufność w możliwość i zdolność człowieka do kreowania świata wedle własnych wyobrażeń, pojawiła się bezpodstawnie – podobnie jak w marksistowskich wyobrażeniach dotyczących gospodarki socjalistycznej – w neoliberalnej myśli ekonomicznej przełomu XX w. i XXI w. I stanowiła światopoglądową podstawę przedkryzysowej gospodarki. Na pierwszy rzut oka wydaje się ekstremalnie odległa od ideologii socjalistycznej.

Powszechne było w ostatnich latach przekonanie, zarówno w kręgach finansowych, jak i akademickich, że globalny ład gospodarczy, na straży którego stały amerykański Fed oraz międzynarodowe organizacje finansowe, ma charakter trwały, a sternicy światowej gospodarki posiadają taką wiedzę i takie narzędzia oddziaływania, że zejście ze stałej ścieżki rozwojowej jest praktycznie niemożliwe. W roku 2002 Ben Bernanke, obecny szef Fed, w wypowiedzi na 90. urodzinach Miltona Friedmana twierdził, że wielki kryzys lat 30. został wywołany działaniami Rezerwy Federalnej, lecz „więcej się to nie powtórzy”. A rok później Robert Lucas, laureat nagrody Nobla z ekonomii w roku 1995, pisał buńczucznie, że problem zapobiegania depresji gospodarczej został rozwiązany na wiele lat. W powyższych wypowiedziach – używając określenia Friedricha von Hayeka, odnoszonego wcześniej do doktryny socjalistycznej – pojawia się „zgubna pycha rozumu”, a więc wiara o charakterze utopijnym, że możliwe jest stworzenie w sposób konstruktywistyczny idealnego systemu gospodarczego, zapewniającego długookresową stabilność gospodarki i jednocześnie powszechną zasobność materialną. Zdaniem Hayeka, ów „konstruktywistyczny racjonalizm” jest zawsze cechą myśli socjalistycznej.

Krytykę  ekonomii neoliberalnej jako utopii i jednocześnie fundamentalistycznej ideologii współczesnego, przedkryzysowego kapitalizmu przedstawia w swoich książkach o charakterze publicystycznym (ale dzięki temu znajdujących miliony czytelników na całym świecie) kanadyjska pisarka i alterglobalistka Naomi Klein. Wyraża opinię – przesadną i nieuzasadnioną, moim zdaniem – że pod pewnymi względami koncepcje szkoły chicagowskiej są nie mniej radykalne niż koncepcje marksistowskie, gdyż celem jednych i drugich jest zburzenie tradycyjnego porządku i zastąpienie go innym, opartym na nowych, pozornie lepszych dla wszystkich zasadach.

W podobnym duchu utopijności, a także nieracjonalności przebiega krytyka ekonomii neoliberalnej, podejmowana przez Grzegorza W. Kołodkę. Jerzy Żyżyński zauważa, że podstawowe elementy rewolucji neoliberalnej są „realizacją postulatów inżynierii społecznej”, a więc ujęcia charakterystycznego dla wszelkich aplikacyjnych utopii. Problem występowania elementów utopijnych w koncepcji neoliberalnej przewija się w różnych miejscach twórczości Johna Graya, wybitnego współczesnego angielskiego myśliciela politycznego. David Harvey definiuje neoliberalizację gospodarek światowych „jako utopijne przedsięwzięcie nastawione na realizację pewnej teoretycznej koncepcji reorganizacji światowego kapitalizmu”, którym to określeniem można by doskonale scharakteryzować próby „socjalizacji” gospodarek wielu krajów świata na gruncie marksizmu-leninizmu.

Oczywiście tło ideologiczne i cele ustroju socjalistycznego, formułowane w połowie XIX w. i realizowane w XX w. były zupełnie inne niż te wynikające z doktryny neoliberalnej, niemniej jądro problemu było analogiczne – wiara w możliwość świadomego, konstruktywistycznego i pozytywnego w skutkach oddziaływania człowieka na system gospodarczy.

Rola państwa – między keynesizmem a socjalizmem

Wkrótce po wielkim kryzysie lat 30. wielki angielski uczony John Maynard Keynes wykazał, że ograniczona i skoncentrowana w określonych obszarach ingerencja państwa w gospodarkę nie tylko może wywoływać pozytywne skutki, ale jest wprost warunkiem niezbędnym do utrzymania długookresowej równowagi. Przy czym – co najważniejsze – ingerencja ta ma się odbywać przy zachowaniu pryncypiów gospodarki rynkowej, kapitalistycznej. Keynes nie miał oczywiście nic wspólnego z socjalizmem!

Przy analizie kwestii dotyczących zakresu i metod ingerencji państwa w gospodarkę – nabierających ostatnio, w okresie wychodzenia z kryzysu finansowego, szczególnego znaczenia – pojawia się zasadniczy problem: kiedy polityka gospodarcza typu keynesowskiego staje się polityką typu socjalistycznego? Gdzie leży granica między ustrojem kapitalistycznym z aktywną rolą państwa a ustrojem socjalistycznym z rolą państwa bliską omnipotentnej? Odpowiedź na te pytania z naukową precyzją nie jest łatwa, bowiem zarówno „gospodarka keynesowska”, jak i szczególnie „gospodarka socjalistyczna” to kategorie niejednoznaczne, zawierające w sobie całe spektrum różnorodnych przypadków. Niemniej warto pokusić się o pewne generalne rozróżnienie, które może nie spełnia warunku metodologicznej poprawności, ale rzuca nowy obraz na skutki i konsekwencje obecnego kryzysu finansowego.

Otóż w podręcznikowym ujęciu gospodarka socjalistyczna to system posiadający dwie konstytutywne cechy: a/ państwo jest dominującym właścicielem przedsiębiorstw, b/ scentralizowane regulacje państwowe w przeważającym stopniu zastępują rynek jako mechanizm koordynacji zasobów i źródło informacji dla podejmowania decyzji gospodarczych. Jednak w dzisiejszej gospodarce, gdy kategoria własności zastępowana jest kategorią wiązki praw własności, a regulacje pozarynkowe mają różnorodną, często niezwiązaną z działaniem państwa postać, ta definicja gospodarki socjalistycznej jest niewystarczająca i – co ważniejsze – nie ma charakteru operacyjnego.

Moje własne studia nad teorią i praktyką gospodarki socjalistycznej doprowadziły mnie do definicji innej, zawierającej w sobie tamtą, tradycyjną, a jednocześnie – jak sądzę – lepiej przystającej do gospodarczej rzeczywistości. Brzmi ona: gospodarka socjalistyczna to taki system, w którym ryzyko gospodarcze przeniesione jest z poziomu poszczególnych przedsiębiorstw (przedsiębiorców) na poziom państwa. Mówiąc inaczej, z gospodarką typu socjalistycznego mamy do czynienia wtedy, gdy przedsiębiorcy nie w pełni biorą odpowiedzialność za swoje decyzje, gdy istnieje organ lub instytucja, która w szczególnych sytuacjach przejmuje na siebie negatywne skutki decyzji mikroekonomicznych, gdy występuje swoista, motywowana celami pozaekonomicznymi, opiekuńczość państwa wobec przedsiębiorstw.

Istnieje świetna egzemplifikacja powyższej tezy, bezpośrednio związana z patologiami przedkryzysowej gospodarki. Otóż rozrost sektora bankowości inwestycyjnej do monstrualnych rozmiarów doprowadził w ostatnich latach do sytuacji określanej jako „too big to fail”, a więc takiej, w której sektor ten, a nawet jego poszczególne, zasadnicze elementy stały się zbyt ważne i zbyt znaczące dla gospodarki, aby mogły ponieść porażkę. W żywotnym interesie rządów państw kapitalistycznych leżało zatem podtrzymywanie elementów tego sektora przy życiu, nawet w przypadku, kiedy w „starym” kapitalizmie dany podmiot podlegałby bez wątpienia bankructwu.

Oznaczało to przeniesienie logiki socjalistycznego państwa opiekuńczego na sferę finansów gospodarki kapitalistycznej – ryzyko działania poszczególnych przedsiębiorców-banków przejęło na siebie de facto państwo. Okazało się, że tego rodzaju polityka w warunkach instytucjonalnych współczesnego kapitalizmu szybko prowadzi do moralnego hazardu (pokusy nadużycia) i zbyt optymistycznego szacowania ryzyka przez najważniejszych uczestników rynków, którzy – podobnie jak niegdyś największe przedsiębiorstwa socjalistyczne – w razie niepowodzenia zawsze mogli „w ostatniej instancji” liczyć na pomoc państwa. W sumie właśnie zakłócenie naturalnej ekspozycji na ryzyko przy podejmowaniu decyzji alokacyjnych, charakterystyczne dla gospodarki kapitalistycznej ostatnich dwóch dziesięcioleci, było – moim zdaniem – jedną z zasadniczych przyczyn kryzysu finansowego.

Rzut oka w przyszłość

Kryzys stawia pytania o wartości i cele nowego porządku gospodarczego na świecie, o kierunek i zakres zmian, które muszą nastąpić. Z dotychczasowych wypowiedzi przywódców światowych, którzy kształtują ten porządek (prezydent Obama, jego najbliższe otoczenie, prezydent Sarkozy czy kanclerz Merkel), a także z podejmowanych przez nich działań praktycznych wynika, że nie będzie zapewne zmiany generalnej, która musiałaby polegać na wykreowaniu jakiegoś nowego globalnego wzorca społeczno-ekonomicznego ładu ustrojowego, np. w duchu państwa demokratycznego socjalizmu Immanuela Wallersteina, łączącego w sposób możliwie harmonijny najlepsze elementy kapitalizmu i socjalizmu. Nie muszę dodawać, że w świetle doświadczeń gospodarki socjalistycznej taki konstruktywistyczny projekt byłby – moim zdaniem – z góry skazany na niepowodzenie. Można sądzić, że zmiany sprowadzą się do powrotu do koncepcji keynesowskich, a więc do tradycyjnych oddziaływań interwencjonistycznych państwa w stosunku do gospodarki i będą oznaczać zaimplementowanie do istniejącego porządku kilku nowych elementów, przede wszystkim w sferze regulacyjnej światowego systemu gospodarczego. Spróbujmy spojrzeć na nie z punktu widzenia konstytutywnych cech gospodarki socjalistycznej.

Najprawdopodobniej powstanie instytucja światowego regulatora, którego rolą będzie globalne nadzorowanie i bilansowanie przepływów finansowych, a może także podstawowych surowców (np. ropy naftowej, co zresztą poniekąd ma już miejsce poprzez funkcjonowanie OPEC). Już obecnie w wielu krajach (np. USA czy Holandii) wprowadzane są administracyjne ograniczenia swobody działalności o charakterze spekulacyjnym (w tym inwestowania w fundusze hedgingowe) przez instytucje finansowe, czy ograniczenia dotyczące wielkości banków oparte na limitach udziału depozytów pojedynczego banku w całości lokat bankowych. Nie można wykluczyć wprowadzenia tego rodzaju regulacji w wymiarze globalnym, a także pewnych globalnych regulacji w innych obszarach o kluczowym znaczeniu we współczesnej gospodarce, takich jak telekomunikacja (dostęp do internetu) czy energetyka.

Z doświadczeń gospodarki socjalistycznej wynikają pewne generalne wnioski odnośnie do sposobów funkcjonowania tych globalnych regulatorów. Przede wszystkim powinny one koncentrować swoją aktywność nie na zastępowaniu rynku – co zawsze prowadzi do różnorodnych, negatywnych konsekwencji – lecz na ograniczaniu jego zawodności. Jeśli globalny regulator uwierzy w swoją mądrość i swoją omnipotencję, jeżeli nie powściągnie konstruktywistycznych zapędów i nadmiernego optymizmu antropologicznego, to niewątpliwie skończy tak, jak centralny planista w socjalizmie. Wydaje się, że jedyną możliwością jest, aby działały one zgodnie z logiką rynku, „Marktkonform”, jak zakłada teoria niemieckiej społecznej gospodarki rynkowej. Chodzi o to, żeby uczestnicy rynków kapitałowych analizowali realne procesy gospodarcze, a nie – jak dotychczas – wielką część swojej wiedzy i energii poświęcali próbom zgadywania „co teraz wymyśli Fed?”

Można oczekiwać (co zresztą już się dzieje) działań nakierowanych na administracyjne zmniejszanie rozpiętości dochodowej przez ograniczanie najwyższych wynagrodzeń top managementu w gospodarce, a szczególnie w sektorze finansowym. Byłaby to oczywiście realizacja starego postulatu socjaldemokratycznego, który zawsze wywoływał głęboki sprzeciw kręgów liberalnych. Postulat ten jest o tyle godny uwagi, że coraz więcej badań empirycznych wskazuje, że w krajach wysoko rozwiniętych wyższa jakość życia (i to zarówno w odniesieniu do bogatych, jak i biednych) występuje w społeczeństwach bardziej egalitarnych niż w społeczeństwach o większym zakresie nierówności dochodowych.

Rok temu, w momencie najgłębszej zapaści, w gospodarce amerykańskiej pojawiały się pewne działania o charakterze nacjonalizacyjnym (np. w stosunku do firm samochodowych czy ubezpieczeniowych). Dziś można sądzić, że – na szczęście – były to działania incydentalne, wymuszone potrzebą chwili. Niewątpliwie każde rozszerzenie własności państwowej w gospodarce kosztem własności prywatnej jest krokiem ku socjalistycznej utopii.

Bardzo niebezpieczne byłyby jakieś trwałe gwarancje opiekuńczości państwowej dla wybranych aktorów (podmiotów) ekonomicznych, czy raczej – usankcjonowanie i unormowanie działań, które już miały miejce w ostatnich miesiącach (mam tu na myśli np. szczególne przywileje dla olbrzymich państwowo-prywatnych instytucji finansowych działających w obszarze budownictwa – Fannie Mae oraz Freddie Mac). Doświadczenie gospodarki socjalistycznej skłania do jednoznacznie negatywnej oceny tego rodzaju praktyk. Zawsze bowiem prowadzą one z jednej strony do zmiany naturalnej ekspozycji na ryzyko części podmiotów gospodarczych, co zakłóca funkcjonowanie mechanizmu konkurencji. Z drugiej zaś strony sprzyjają powstawaniu patologicznych relacji wzajemnych korzyści między podmiotami uzyskującymi te gwarancje a biurokracją organów państwa realizujących tego rodzaju politykę protekcjonistyczną. Co więcej, tego rodzaju zachowania „psują” rynki kapitałowe, prowadząc do patologicznych wycen wartości i oderwania ich od fundamentów ekonomicznych.

Na koniec coś nieco bardziej optymistycznego. W swoich ostatnich wystąpieniach (w drugiej połowie stycznia br.) prezydent Barack Obama dał jasno do zrozumienia, że pieniądze podatników amerykańskich już nigdy więcej nie będą wykorzystywane do ratowania interesów najbogatszych banków z Wall Street. Nie powtórzy się sytuacja – nie mająca nic wspólnego ze starym, dobrym, „prawdziwym” kapitalizmem – w której zyski bankowych molochów trafiały do kieszeni akcjonariuszy, zaś straty przejmowało na siebie państwo. To dobra decyzja. Podejmowanie ryzyka gospodarczego na własny rachunek jest zasadniczą, niezbywalną cechą kapitalizmu. Może więc jednak nie będzie neosocjalizmu po kryzysie finansowym…

Public Domain

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Powszechny dobrobyt musi poczekać

Kategoria: Analizy
Chiny mają najwięcej na świecie miliarderów i poziom nierówności bliski amerykańskiemu. Dziś nierówności są tłumaczone ogromną i niekontrolowaną ekspansją kapitału, a lekiem na to ma być strategia „powszechnego dobrobytu”, którą na razie trzeba będzie odłożyć na lepsze czasy.
Powszechny dobrobyt musi poczekać