Autor: Andrzej Godlewski

Specjalizuje się w problematyce gospodarki niemieckiej.

Niech bogaci nie szkodzą biedniejszym

Państwa grupy G-20 mają na sumieniu bardzo wiele przedsięwzięć protekcjonistycznych, które szkodzą przede wszystkim krajom najsłabiej rozwiniętym.  Chciałbym, aby w Seulu zapoczątkowano wycofywanie się z tych decyzji, dając mocny sygnał, że gospodarka światowa znów staje się bardziej przyjazna dla biznesu – przekonuje prof. Simon Evenett.
Niech bogaci nie szkodzą biedniejszym

prof. Simon Evenett, fot. arch. autora

Gdyby zacytować Pańskie określenie z najnowszego raportu Global Trade Alert (GTA), należałoby powiedzieć, że G20 to nie jest zgromadzenie przywódców najsilniejszych gospodarczo państw świata, lecz zjazd „przywódców protekcjonizmu”.

To prawda. Od czasu swojego lipcowego szczytu w Toronto państwa tej Grupy wprowadziły aż ponad 100 rożnego rodzaju inicjatyw, które szkodzą międzynarodowemu handlowi.

Według badań GTA rządy na świecie wprowadzają co kwartał od 100 do 120 różnego rodzaju środków protekcjonistycznych, które mają negatywny wpływ na handel międzynarodowy. Lwia część tych restrykcji przeciw przedsiębiorcom z innych państw przypada na kraje grupy G-20, które od czasu powstania kryzysu finansowego wprowadziły już łącznie ponad 500 tego typu decyzji. Czy te działania są naprawdę groźne dla całego światowego handlu, czy zagrażają raczej głównie tylko niektórym krajom, np. tym, które eksportują najwięcej?

Niestety, te restrykcje handlowe wprowadzają przede wszystkim państwa grupy G-20 i są one skierowane przeciw słabiej rozwiniętym krajom. Ożywieniu gospodarczemu nie towarzyszy odpowiedni spadek działań protekcjonistycznych. Oznacza to, że środki niszczące międzynarodową konkurencję gospodarczą się kumulują i będzie potrzeba wiele wysiłków i czasu, by odwrócić trend i naprawić to, co teraz jest psute.

Jakie Pańskim zdaniem działania rządowe szczególnie szkodzą międzynarodowemu handlowi?

Duża skala nawet pozornie nieszkodliwych działań prowadzi do naprawdę poważnych zaburzeń. To, co w mojej ocenie jest szczególnie niekorzystne, to tzw. bailouty i różnego rodzaju subsydia dla przedsiębiorstw i ich projektów inwestycyjnych. Do tej grupy trzeba również dodać fiskalne pakiety stymulacyjne, a z drugiej strony podatki nakładane na eksportowane towary.

Według danych GTA Niemcy wprowadziły znacznie więcej różnego rodzaju działań protekcjonistycznych niż inne państwa UE. Jak to możliwe? Przecież Niemcom jako państwu żyjącemu z eksportu powinno szczególnie zależeć na utrzymaniu zasad wolnego handlu.

Protekcjonizm Niemiec polega przede wszystkim na subsydiowaniu niemieckich przedsiębiorstw. W tym kraju istnieje wiele różnego rodzaju sposobów na tego rodzaju wsparcie. Kryzys był okresem, kiedy jeszcze intensywniej dotowano firmy, które miały kłopoty z restrukturyzacją. Te działania odbywały się kosztem partnerów i konkurentów tych firm.

Niemieckie rekordy eksportowe nie są zbudowane na uczciwych zasadach?

Duża część niemieckiego eksportu napędzana jest państwowymi subsydiami. Dzięki temu niemieckie firmy mogą sprzedawać swoje towary za granicą po niższych cenach od konkurencji. W ten sposób łamane są zasady wolnego handlu.

Zgodnie z Państwa wyliczeniami liderem protekcjonizmu na świecie jest Unia Europejska. Skąd ta ocena?

Takie są fakty. Działania protekcjonistyczne UE to suma środków podejmowanych przez państwa członkowskie oraz decyzje Komisji Europejskiej. Chociaż w tym kontekście Bruksela nie jest najbardziej winna. To rządy UE wprowadzają na własną rękę środki, które selektywnie wspierają krajowe firmy i szkodzą innym. Tak naprawdę zadaniem Komisji Europejskiej jest ograniczanie skali tych działań, ale jak dotąd nie była ona w stanie tego dokonać.

Tymczasem przed szczytem G-20 rozgorzał spór między Europą (głównie Niemcami) a Stanami Zjednoczonymi. Waszyngton chce wprowadzić nowe zasady, które ograniczałyby skalę nierównowagi w wymianie handlowej między poszczególnymi krajami. Zdaniem Berlina to są właśnie działania protekcjonistyczne, które mają zaszkodzić bardziej konkurencyjnym gospodarkom. Kto z uczestników tej dyskusji, która być może zostanie rozstrzygnięta w Seulu, ma rację?

Obydwa rządy są winne. Niemcy dlatego, że subsydiują swój eksport, a USA, bo nadmiernie dewaluują dolara poprzez masowy dodruk pieniądza. Do tego grona powinniśmy dołączyć inne ważne kraje, które podejmują złe decyzje w tej sferze. Niestety, nie da się teraz znaleźć „dobrych” rządów, mimo że opinia publiczna zawsze lubi dzielić świat na dobrych i złych. W tej dziedzinie wszyscy są źli.

Czy nie jest paradoksem, że Ameryka – kraj, który w przeszłości prowadził wojny także w obronie wolnego handlu – również zachowuje się protekcjonistycznie.

To smutne. Co gorsza, amerykańska polityka gospodarcza znajduje się w desperackiej sytuacji, ponieważ pozostało jej już bardzo niewiele opcji. Władze nie mogą wprowadzić nowego pakietu stymulacyjnego, ponieważ sprzeciwiają się mu republikanie, a FED nie może już bardziej obniżyć stóp procentowych, bo i tak znajdują się one na bardzo niskim poziomie. To, co jeszcze mogą robić, to dalej dewaluować dolara i wprowadzać kolejne środki protekcjonistyczne. Jest to oczywiście niebezpieczne i niekorzystne dla wszystkich, ponieważ zapowiada to kolejne działanie wymierzone w zasady wolnego handlu.

Nie mówimy nic o Chińczykach, jakby byli niewinni.

Oni również działają bardzo protekcjonistycznie. Wprowadzili środki progresywnie wspierające ekspansję przemysłową, wsparli krajowy system bankowy oraz przyjęli pakiet stymulujący, który działa selektywnie i dyskryminuje część podmiotów.

Co zatem kraje kluczowe dla światowego handlu mogą zrobić, by coś zmienić, np. podczas tego szczytu G-20?

Potrzeba przede wszystkim, by przywódcy G-20 uzyskali wreszcie świadomość, że każdy z nich łamie dekalog wolnego handlu i wspólnie zaczęli planować, jak cofnąć te protekcjonistyczne środki. Nikt teraz nie oczekuje, że wszystko, co powinno się stać, wydarzy się w ciągu jednej nocy. Nie ma również oczekiwań, by liberalizację rozpoczął jakiś konkretny kraj. To proces, który potrwa dwa, trzy lata. Najważniejsze jest, by go zainicjować i dać mocny sygnał, że gospodarka światowa znów staje się bardziej przyjazna dla biznesu. Dzięki temu przedsiębiorcy nabiorą więcej ufności w przyszłość. Chciałbym, by ten początek miał miejsce w Seulu.

Nie są to zbyt wielkie oczekiwania wobec szczytu G-20.

W tygodniach przed szczytem dyskusja w Ameryce i Europie koncentrowała się na kwestiach związanych z nadwyżkami i deficytami handlowymi. Pewnie to będzie też jeden z głównych tematów obrad, co do którego trudno będzie znaleźć konsensus. Natomiast znaczącym krokiem naprzód może być jakiś gest w dziedzinie stosunków handlowych z krajami rozwijającymi się. Państwa grupy G-20 wprowadziły bardzo wiele środków, które szkodzą przede wszystkim krajom najsłabiej rozwiniętym. Ponieważ teraz nie ma wiele szans na to, by okazywać szczodrość wobec najuboższych, to być może pojawi się przynajmniej wola, by cofnąć decyzje, które szkodzą tym najsłabszym. To byłby już dobry początek.

Rozmawiał: Andrzej Godlewski

Simon Evenett jest profesorem Uniwersytetu St. Gallen (Szwajcaria), członkiem Centrum ds. Polityki Ekonomicznej (CEPR) w Londynie, współautorem Global Trade Alert.

prof. Simon Evenett, fot. arch. autora

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Niech dopłynie wreszcie euro do Bugu

Kategoria: Analizy
Na mapie Europy widać podział na Zachód z euro w obiegu i środkowo-wschodnie peryferia z własnymi walutami. O ile nie zdarzy się w świecie coś nie do wyobrażenia, euro sięgnie jednak w końcu Bugu, choć niewykluczone, że wcześniej dopłynie do Dniepru.
Niech dopłynie wreszcie euro do Bugu