Autor: Andrzej Godlewski

Specjalizuje się w problematyce gospodarki niemieckiej.

Niemcy: Skąd nadchodzi spowolnienie

Brexit, diesel oraz Donald Trump i Xi Jinping – tak wygląda lista głównych powodów do zmartwień dla niemieckiej gospodarki.
Niemcy: Skąd nadchodzi spowolnienie

Według szacunków Niemcy odnotują nadwyżkę handlową w 2018 r. w wysokości 265 mld euro (Jasmin Bauomy, CC BY-SA)

W komentarzach pojawia się już nawet słowo „recesja”. Wprawdzie raczej nie nadejdzie, ale nastroje nie są już tak optymistyczne jak jeszcze kilka miesięcy temu.

Niemal rok temu renomowane instytuty ekonomiczne w Niemczech prześcigały się w rewidowaniu w górę prognoz dla niemieckiej gospodarki. Wzrost gospodarczy miał być najwyższy od 2011 r. Szczególnie euforyczny był monachijski Instytut Ifo, który swoje przewidywania wzrostu PKB w Niemczech podwyższył z 2,0 proc. do 2,6 proc.

Dość szybko okazało się jednak, że był to nadmierny optymizm. Co gorsza, w trzecim kwartale 2018 r. gospodarka niemiecka po raz pierwszy od prawie czterech lat skurczyła się – w porównaniu z poprzednim kwartałem PKB zmniejszył się o 0,2 proc. Wywołało to serię alarmistycznych komentarzy, ale politycy i eksperci uspokajali, że to tylko „przejściowe trudności”, ponieważ niemieckie koncerny samochodowe nie potrafiły się dostatecznie szybko dostosować do nowych procedur testowania spalania oraz emisji spalin (WLTP) i musiały ograniczyć produkcję.

Ostatecznie w 2018 r. gospodarka niemiecka urośnie o około 1,5 proc. i podobnie będzie zapewne także w 2019 r. Mimo to obaw związanych z przyszłością tam nie ubywa i nie wszystkie są wynikiem „German Angst”, czyli – jak mówią Amerykanie – lęków typowo niemieckich.

Przemysł tradycyjny zamiast branż przyszłości

W mediach niemieckich regularnie pojawią się analizy sceptycznie opisujące perspektywy gospodarki Niemiec. „Wśród największych koncernów świata występuje wiele niemieckich nazw, ale prawie nie ma tam nikogo z branży high-tech. To się zemści” – alarmował w maju dziennik „Die Welt”. Gazecie chodziło m.in. o to, że w rankingu firmy doradczej EY prezentującej 1000 najbardziej wartościowych firm świata są co prawda 44 przedsiębiorstwa z Niemiec, ale reprezentują one głównie tradycyjny przemysł, a nie tzw. branże przyszłości.

Jeszcze bardziej niekorzystnie dla Niemiec wypadł kolejny ranking EY, w którym przedstawiono 100 najdroższych firm i które zdominowały giganty cyfrowe z USA i Chin. W tym gronie znalazły się tylko trzy firmy z Niemiec (SAP, Siemens, Bayer), podczas gdy we wcześniejszej edycji było ich sześć.

„Digitalizacja jest główną tendencją, a europejskie, w tym niemieckie korporacje wydają się należeć bardziej do ściganych niż do myśliwych. Najwyraźniej zbyt rzadko są w stanie zaprezentować inwestorom przekonujący model biznesowy na przyszłość” – analizował wyniki Hubert Barth, szef EY w Niemczech.

Tymczasem według szacunków Instytutu ifo Niemcy odnotują nadwyżkę handlową w 2018 r. w wysokości 265 mld euro i podobnej wielkości wynik na rachunku obrotów bieżących. Ponieważ w tej kwestii eksperci z Monachium zapewne będą mieli rację, oznaczać to będzie, że w obydwu statystykach Niemcy osiągną najlepsze wyniki w swojej historii i pozostaną światowym liderem. Druga stroną tego medalu jest to, że gospodarka niemiecka pozostaje w dużej mierze uzależniona od sytuacji na zagranicznych rynkach oraz od polityki obcych rządów. Eksport towarów i usług stanowi bowiem aż 46 proc. niemieckiego PKB (dane za 2016 r.).

Nic więc dziwnego, że na początku grudnia ub.r. szefowie BMW, Daimlera i Volkswagena wybrali się do prezydenta Donalda Trumpa i przekonywali go, by nie wprowadzał on 25-procentowych ceł na europejskie, czyli głównie niemieckie, samochody importowane do USA. Dziś niemieccy producenci sprzedają za Atlantykiem auta o wartości około 30 mld euro rocznie, czyli dwukrotnie więcej niż dekadę temu. Stanowi to jedną czwartą eksportu Niemiec do USA.

Mniejsza sprzedaż samochodów w Chinach

Głównym argumentem prezesów niemieckich gigantów motoryzacyjnych przeciwko ewentualnej wojnie handlowej są plany nowych inwestycji w Stanach Zjednoczonych, dzięki którym mają tam powstać tysiące nowych miejsc pracy. Po spotkaniu w Białym Domu chwalili się, że ich rozmowy były „dobre” i „konstruktywne”. Mimo to nie wiadomo, czy ich wizje przekonały prezydenta Trumpa i czy rzeczywiście porzuci on pomysł wprowadzenia ceł na auta z Europy, co przecież wielokrotnie zapowiadał. Nie tylko ten brak konkretów sprawił, że ich półgodzinne spotkanie z prezydentem USA było krytykowane przez część niemieckich mediów. „Pozwolili się zdegradować do roli petentów” – tak działania bossów niemieckiego biznesu komentował Spiegel Online.

Nawet jeśli ta „dyplomacja motoryzacyjna” nie przyniosła natychmiastowych efektów, to miała ona istotne znaczenie nie tylko dla samej branży, ale i całej gospodarki niemieckiej. Wielu niemieckich ekspertów zauważa bowiem, że rząd RFN nie mógłby nigdy zaoferować amerykańskiej administracji tego, z czym wystąpili w Waszyngtonie prezesi BMW, Daimlera i Volkswagena. Poza tym, walcząc o swoje firmy, działają oni także na rzecz koniunktury gospodarczej w Niemczech. Branża motoryzacyjna odpowiada bowiem za największą część niemieckiego eksportu (ponad 18 proc.) i za granicą sprzedaje blisko dwie trzecie swojej produkcji.

Do Stanów Zjednoczonych i Chin Niemcy eksportują łącznie towary za około 200 mld euro. O ile USA pozostają największym rynkiem zbytu dla Niemiec, to Chiny są ich rynkiem przyszłości. Od początku tego stulecia niemiecki eksport do Chin wzrósł prawie dziesięciokrotnie i sięga obecnie 90 mld euro. Amerykańsko-chińskie spory handlowe, osłabienie koniunktury w Chinach czy protekcjonistyczne praktyki tamtejszych władz także będą miały bezpośredni wpływ na gospodarczą sytuację Niemiec. Po wprowadzeniu wzajemnych karnych ceł przez Pekin i Waszyngton znacząco zmniejszyła się w Chinach sprzedaż importowanych samochodów, na czym już ucierpieli producenci z Niemiec.

Straty w Wielkiej Brytanii

Innym poważnym międzynarodowym wyzwaniem dla niemieckiej gospodarki jest Brexit. Jeszcze w listopadzie niemieckie organizacje biznesowe wyrażały zadowolenie z wyniku negocjacji pomiędzy UE a Wielką Brytania i chwaliły go jako dobry kompromis. Teraz jednak w ich ocenach dominuje obawa, że w marcu Brytyjczycy wystąpią z Unii bez żadnego porozumienia, co będzie miało bardzo poważne konsekwencje także dla niemieckich firm. W handlu z Wielką Brytanią odnotowują one około 50 mld euro nadwyżki, czyli niewiele mniej niż z USA, a od eksportu na Wyspy zależy ponad 750 tys. miejsc pracy w Niemczech. Brak umowy o wystąpieniu z UE istotnie zagroziłby więc niemieckim przedsiębiorstwom sprzedającym swoje towary i usługi w Wielkiej Brytanii. Od czasu referendum w sprawie Brexitu w 2016 r. ich obroty zmniejszyły się już o ponad 5 proc. Według danych Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej (DIHK) udostępnionych agencji DPA wynika ponadto, że tylko w odniesieniu do niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego ustanowienie granicy celnej pomiędzy Wielką Brytanią a UE będzie oznaczać 2 mld euro dodatkowych kosztów.

Potrzeba więcej pracowników

Niemiecki handel zagraniczny to głównie działalność wielkich korporacji. Według danych Federalnego Urzędu Statystycznego w Wiesbaden za dwie trzecie niemieckiego eksportu odpowiada 1300 firm, których roczne obroty przekraczają 100 mln euro. Nie znaczy to jednak, że tylko ich kondycja decyduje o sytuacji gospodarczej w Niemczech. Inaczej niż w poprzednich latach coraz większe znaczenie ma popyt wewnętrzny i sytuacja na rynku pracy.

Eksport towarów i usług stanowi aż 46 proc. niemieckiego PKB.

W 2018 r. liczba osób zawodowo czynnych w Niemczech po raz pierwszy w historii przekroczyła 45 milionów. Równocześnie grupa bezrobotnych zmniejszyła się do poziomu poniżej 2,2 mln, czyli 4,8 proc. – to najniższa wartość od kiedy Federalna Agencja Pracy w Norymberdze (BA) prowadzi tę statystykę. Mimo zawirowań na rynkach zagranicznych i oznak osłabienia koniunktury na świecie, wskaźniki wyprzedzające sytuację na niemieckim rynku pracy nadal pozostają dobre. Dotyczy to zarówno prognoz krótkoterminowych, jak i wieloletnich.

W listopadzie 2018 r. niemal ze wszystkich branż gospodarki w Niemczech zgłaszano zwiększone zapotrzebowanie na pracowników. Szczególnie poszukiwani byli kandydaci do pracy w handlu, wyspecjalizowanych usługach dla biznesu, budownictwie oraz firmach zajmujących się zaopatrzeniem w wodę i energię. Według badań Federalnego Instytutu ds. Kształcenia Zawodowego (BIBB) bezrobocie w Niemczech będzie pozostawać na niewielkim poziomie także w kolejnych latach – mimo digitalizacji w gospodarce i napływu imigrantów. Związane to będzie z rosnącym zapotrzebowaniem na pracowników w sektorze usług oraz opiece zdrowotnej.

„Rozwój rynku pracy wzmacnia gospodarkę krajową i sprawia, że spowolnienie gospodarcze w Niemczech jest mało prawdopodobne, pomimo globalnych zakłóceń gospodarczych” – uważa Enzo Weber z Instytutu ds. Badań Zawodowych i Rynku Pracy (IAB). Jego zdaniem rosnące dochody zatrudnionych są obecnie decydującym wsparciem dla niemieckiej gospodarki.

Według szacunków Niemcy odnotują nadwyżkę handlową w 2018 r. w wysokości 265 mld euro (Jasmin Bauomy, CC BY-SA)

Tagi