Autor: Aleksander Piński

Dziennikarz ekonomiczny, autor recenzji książek i przeglądów najnowszych badań ekonomicznych

Nudno o globalizacji

Afryka znajduje się na krawędzi eksplozji demograficznej. W 2100 roku 40 proc. ludności świata będzie pochodzić z Czarnego Kontynentu. Wielu z nich będzie próbowało dostać się do Europy - pisze Stephen D. King w książce „Grave New World: The End of Globalization, the Return of History”
Nudno o globalizacji

W XIX w. Europejczycy masowo emigrowali do Ameryki. Jak wynika z omawianej publikacji (jej polski tytuł to „Niebezpieczny nowy świat: Koniec globalizacji, powrót do historii”), w XXI w. Afrykanie będą masowo przenosić się do Europy. Afryka znajduje się obecnie na krawędzi eksplozji demograficznej znacznie większej niż ta, która nastąpiła w XIX w. w Europie. Powodem jest zmniejszająca się śmiertelność niemowląt ze względu na lepszą opiekę zdrowotną i warunki sanitarne.

Dzietność spada, ale nie tak szybko jak wskaźniki śmiertelności niemowląt. Te procesy świetnie widać w Nigerii. W 1950 roku kraj ten miał 38 mln mieszkańców, co stanowiło 1,5 proc. ówczesnej populacji świata (wtedy na globie żyło 2,5 mld ludzi). W 2015 roku w Nigerii mieszkało już 182 mln osób, czyli 2,5 proc. ludności świata (obecnie na globie jest 7,3 mld ludzi). Według ONZ w 2030 roku kraj ten będzie miał 263 mln obywateli, w 2050 roku – 399 mln a w 2100 roku – 752 mln. Do końca wieku Nigeryjczycy będą więc stanowili większy odsetek ludności świata (6,7 proc.) niż wszyscy Europejczycy (5,8 proc.), mieszkańcy Ameryki Północnej (4,5 proc.), a także obywatele krajów Ameryki Łacińskiej i Karaibów (6,4 proc.).

To realne, ponieważ gdy w Nigerii będzie następować eksplozja demograficzna, w większości Europy będzie odbywał się proces odwrotny. W 1950 roku Włochy miały 47 mln obywateli (1,9 proc. ludności świata) i były liczniejsze niż Nigeria. Jednak już w 2015 roku ten odsetek spadł do 0,8 proc. Według prognoz ONZ w 2100 roku mieszkańcy Italii będą stanowili zaledwie 0,4 proc. wszystkich ludzi na świecie. Do 2100 roku w Afryce będzie mieszkać 40 proc. ludności świata, co oznacza wzrost z 16 proc. w 2015 roku i 9 proc. w 1950 roku.

Mieszkańcy całej reszty świata, łącznie z Azją ze względu na zmiany demograficzne w Chinach, Japonii i Południowej Korei, będą stanowili coraz mniejszy odsetek ludności świata. Co z tego wynika? Na przykład to, że obecne wpływy największych mocarstw będą nie do utrzymania. Weźmy na przykład stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ: Chiny, Francję, Federację Rosyjską, Wielką Brytanię i USA. W 1950 roku połączona liczba ludności tych krajów wynosiła 898 mln, czyli 35 proc. populacji świata. W 2015 roku mieszkało w tych krajach już 2 mld ludzi, ale stanowiło to tylko 27 proc. ludności globu. ONZ prognozuje, że w 2100 roku będzie to odpowiednio 1,7 mld i 15 proc.

Podobnie wygląda sprawa z krajami wchodzącymi w skład grupy G7: Kanadą, Francją, Włochami, Niemcami, Japonią, Wielką Brytanią i USA. Połączona liczba ludności tych krajów wzrosła z 464 mln w 1950 roku do 755 mln w 2015 roku. W 1950 roku było to 18 proc. mieszkańców globu, a w 2100 roku będzie to 7,7 proc.

Oczywiście to, że w Nigerii będzie szybko rosła liczba ludności, nie oznacza automatycznie, iż dojdzie do masowych migracji. Muszą pojawić się dodatkowe czynniki, a będzie ich w XXI w. co najmniej trzy:

  1. rosnące standardy życia w krajach rozwijających się (tak żeby mieszkańców tych krajów było stać na podróż),
  2. utrzymujące się konflikty tam, gdzie rządy i instytucje nie działają efektywnie,
  3. zmiany klimatu.

PKB na obywatela Nigerii nagle spadł na początku lat 80. XX wieku. Od 1981 roku do 1987 roku standard życia obniżał się o ok. 6 proc. rocznie. Przyczynił się do tego m.in. spadek cen ropy naftowej, której Nigeria jest znaczącym producentem. Później jednak standardy życia stopniowo rosły. Od 1987 roku do 2015 roku PKB na obywatela zwiększał się o średnio 3,7 proc. rocznie, sprawiając, że przeciętny mieszkaniec Nigerii ma obecnie dwa razy więcej pieniędzy niż w latach 80. ubiegłego wieku (PKB wynosił wówczas 3 tys. dol. a ostatnio 5,7 tys. dol.). Wraz ze wzrostem zamożności wzrosła także emigracja. W 1990 roku emigracja netto (czyli po uwzględnieniu tych co wrócili do kraju) wyniosła 91 tys. osób. W 2015 roku było to już 300 tys.

W miarę jak PKB będzie rósł, należy oczekiwać dalszego wzrostu liczby wyjeżdżających. A to dlatego, że zajdą okoliczności, które w XIX w. doprowadziły do eksodusu emigrantów z południowej i wschodniej Europy, czyli umiarkowane wzrosty zamożności, więcej tańszych możliwości podróżowania i przypadki przemocy na tle etnicznym i religijnym. W 2015 roku populacja sześciu krajów subsaharyjskiej Afryki, gdzie dochodzi do największej liczby aktów przemocy, wyniosła 327 mln (dla porównania w Syrii przed wojną mieszkały 22 mln ludzi). Według ONZ w 2050 roku będzie to już 741 mln, a w 2010 roku 1,40 mld. Kiedy obywatele tych krajów znajdą się na takim etapie, że będzie ich stać na przeprowadzkę i będą mieli na nią ochotę, z pewnością wielu z nich tak postąpi.

To właśnie emigranci byli jednym z głównych powodów zmian politycznych na mapie świata w ostatnich miesiącach – takich jak wygrana Donalda Trumpa w wyścigu o prezydenturę USA i podjęta w referendum decyzja Brytyjczyków o wyjściu z UE. Ankieta przeprowadzona na początku 2016 roku w Wielkiej Brytanii pokazała, że mieszkańców wysp najbardziej martwi duża liczba emigrantów, znacznie bardziej niż ochrona zdrowia, terroryzm, bieda, nierówności, szkoły i problemy mieszkaniowe.

Różnica między falami migracji w XIX w. i XXI w . jest taka, że ponad sto lat temu instytucje były raczej przychylne przepływom ludzi. Wielu Irlandczyków znalazło swoje miejsce w Kanadzie, bo oba kraje były częścią Imperium Brytyjskiego. Rozpad wielu państw i powstanie nowych jednonarodowych sprawiły, że bardziej akcentowana jest różnica między „my” i „oni”. Zdaniem autora to wszystko przemawia za tym, iż jesteśmy słabo przygotowani na nadchodzące fale migracji.

Omówiony przeze mnie wątek książki „Grave New World” jest w nim najciekawszy, co nie najlepiej świadczy o tej publikacji. Temat jest z pewnością bardzo na czasie, bo zarówno Brexit, jak i wygrana Donalda Trumpa w USA, a także zmiany polityczne chociażby w Polsce świadczą o tym, że coraz więcej ludzi na świecie z bogatszych krajów nie zgadza się z głównymi założeniami globalizacji, czyli coraz swobodniejszym przepływem ludzi, towarów i kapitału.

Autor słusznie zauważa, że choć globalizacja w teorii powinna sprawić, że świat jako całość będzie się bogacił szybciej, to nie ma żadnej gwarancji, iż dodatkowe bogactwo będzie dzielone tak, by skorzystała na nim większość obywateli. Wystarczy zauważyć, że mediana dochodu gospodarstwa domowego w USA jest na poziomie zbliżonym do poziomu z końca lat 80. XX wieku.

A zatem przez prawie 30 ostatnich lat globalizacja nie tylko nie przyniosła przeciętnym Amerykanom żadnych finansowych korzyści, ale także zatrzymała wzrost dochodu, który następował w okresie powojennym. W publikacji Stephena D. Kinga brakuje interesujących danych, faktów i wniosków. Poza wątkiem o rosnącej populacji Afryki i zagrożeniu migracyjnym dla Europy nie znalazłem w tej książce nic, co warte by było uwagi. Podsumowując – tę książkę można sobie spokojnie darować. A zainteresowanym tematem polecam doskonałą publikację Dani Rodrika „The Globalisation Paradox”.

Otwarta licencja


Tagi