Autor: Martin Feldstein

Był profesorem ekonomii na Harvardzie, publicystą Project Syndicate.

Ograniczanie biedy bez karania za pracę

Zaledwie za sześć miesięcy w USA urząd obejmie nowy prezydent, będzie też nowy Kongres. Pora więc, żeby ponownie przemyśleć rządowe programy nastawione na pomoc dla ubogich. Troska o nierówności jest obecnie powszechna. Właściwą reakcją jest raczej ograniczenie biedy niż karanie za pracę i sukces.
Ograniczanie biedy bez karania za pracę

Na pomoc dla ubogich rząd Stanów Zjednoczonych wydaje obecnie ponad 600 mld dolarów rocznie. To około 4 proc. całego amerykańskiego PKB. Połowa tych nakładów przeznaczona jest na programy ochrony zdrowia, w tym na Medicaid (program pomocy zdrowotnej dla osób o niskich dochodach) i na subsydia do ubezpieczeń zdrowotnych zgodnie z ustawą z 2010 roku o dostępie do opieki zdrowotnej (tzw. Obamacare). Druga połowa idzie na skomplikowany zestaw programów, obejmujących bony żywnościowe, subsydia mieszkaniowe, dopłaty do minimalnego wynagrodzenia (Earned Income Tax Credit) oraz zasiłki gotówkowe.

Pomimo tak dużych nakładów odsetek żyjących w ubóstwie szacuje się oficjalnie na 15 proc., mniej więcej tyle samo, co 50 lat temu. Eksperci zgodni są jednak co do tego, że rządowe mierniki ubóstwa nie odzwierciedlają właściwie postępu, jaki w tym czasie nastąpił. Oficjalne statystyki oficjalne skupiają się tylko na dochodzie pieniężnym i pomijają niemal wszystkie transfery płatnicze od rządu.

Wielu osobom, które są biedne – lub byłyby, gdyby nie wsparcie – pomaga się również za pomocą wypłacanych przez Social Security zasiłków dla emerytów i ich rodzin, a także poprzez Medicare, czyli program opieki zdrowotnej dla osób niepełnosprawnych i w wieku ponad 65 lat. Ponieważ prawo do korzystania z tych programów nie zależy od dochodu ani od majątku, wydatków tych nie wlicza się do nakładów kierowanych do biednych.

Obecne podejście do tej pomocy wymaga zmian. Mnogość zachodzących na siebie programów z różnymi zasadami korzystania sprawia, że ludziom ubogim trudno się w nich poruszać. Ponadto tworzą one złe motywacje do pracy, a podatników niepotrzebnie drogo kosztują.

Z programów, w których obowiązują kryteria dochodowe (means-tested), największa pozycja to subsydia żywnościowe, czyli obecnie SNAP (Supplemental Nutrition Assistance Program – Program Uzupełniającej Pomocy w Wyżywieniu). Zasiłki z tego programu otrzymuje co miesiąc jakieś 46 mln osób – około jednej siódmej ludności USA. A ich roczny koszt sięga łącznie 75 mld dol. Choć zasiłki te są bardzo rozpowszechnione, władze szacują, że z programu korzysta tylko około 70 proc. uprawnionych.3

Uprawnienia do otrzymywania zasiłków SNAP mają tylko te gospodarstwa domowe, w których dochód nie przekracza 130 proc. poziomu ubóstwa – przy trzyosobowej rodzinie to około 1700 dol. miesięcznie. Decyzja o podjęciu pracy przez drugą osobę dorosłą mogłaby spowodować utratę tych uprawnień, co sprawia, że program ten zniechęca do poszukiwania zatrudnienia i obniża dochody z pracy.

Choć SNAP przedstawia się jako program wyżywieniowy, to przeciętny zasiłek – 130 dol. miesięcznie – jest o wiele mniejszy niż kwota, jaką gospodarstwa o niskich dochodach wydają na żywność. W rzeczywistości program ten jest więc odpowiednikiem transferu gotówki. Z tego względu dominuje on nad zainicjowanym przez prezydenta Billa Clintona i wyposażonym w istotne ograniczenia programem pomocy gotówkowej.

Gdy w 1996 roku Clinton zapowiedział, że „skończy z opieką, jaką znamy” pracował wraz z Kongresem nad stworzeniem Temporary Assistance for Needy Families [TANF – okresowe wsparcie dla potrzebujących rodzin] – programu, który zawiera wymóg, by jego beneficjenci pracowali. A prawo do korzystania z niego ogranicza do 60 miesięcy przez całe życie. Na skutek tych warunków uczestnictwo w zakrojonym na 17 mld dol. programie maleje i sięga niespełna 50 proc. uprawnionych gospodarstw domowych.

Jak więc powinno się zmienić programy adresowane do biednych, żeby zwiększyć ich zasięg, a jednocześnie uniknąć ich szkodliwego wpływu na motywację do pracy? Obecnie zadziwiająco dużo przychylnej uwagi zyskuje pomysł tak zwanego powszechnego zasiłku dochodowego (inaczej – powszechny dochód gwarantowany). Chodziłoby o zapewnienie wszystkim gospodarstwom domowym osób poniżej 65.roku życia takich pieniędzy, żeby nawet przy braku innych dochodów utrzymywały się one powyżej granicy ubóstwa. Kwota przekazywana poszczególnym gospodarstwom zależałaby od liczby dorosłych i dzieci, a nie od ich dochodu czy majątku.

Taki bezwarunkowy transfer rozwiązałby problem wydźwignięcia wszystkich Amerykanów z ubóstwa. Byłby jednak niesłychanie kosztowny. Nawet gdyby zastąpić nim wszystkie uzależnione od kryteriów dochodowych programy adresowane do ubogich (poza zdrowotnymi), jego koszty netto sięgnęłyby 1,5 biliona dolarów rocznie, czyli ponad 9 proc. PKB. Żeby je bez zwiększania deficytu budżetowego sfinansować, należałoby podwoić podatek od dochodów osobistych. Tak więc uniwersalny zasiłek dochodowy jest zdecydowanie bez szans.

Najlepszą metodę pomocy biednym stanowi program ujemnego podatku dochodowego, który pierwotnie proponowali zarówno Milton Friedman (konserwatywny ekonomista z University of Chicago) jak i James Tobin (liberalny ekonomista z Yale University). Wszystkie gospodarstwa domowe osób poniżej 65. roku życia otrzymywałyby pewną kwotę pieniędzy – taką, która w przypadku braku innych dochodów zapewniałaby im utrzymywanie się powyżej granicy ubóstwa. Wraz jednak ze wzrostem dochodu gospodarstwa transfer ten by malał. Po osiągnięciu pewnego progu dochodu gospodarstwo domowe płaciłoby – tak jak teraz – podatek dochodowy; poniżej tego poziomu „podatek” byłby ujemny.

Stopa obniżania transferów ustalana byłaby tak, by ograniczyć negatywną motywację do pracy, a jednocześnie chronić poziom życia tych gospodarstw domowych. Programy zdrowotne dla ubogich byłyby utrzymane.

Nie ma wprawdzie doskonałego sposobu rozwiązania trudnego problemu walki z biedą, ale niektóre sposoby są lepsze – czasem o wiele lepsze – niż inne. Być może ujemny podatek dochodowy to najlepsza metoda, by osiągnąć program prosty, inkluzyjny i umiarkowanie kosztowny dla podatników.

© Project Syndicate, 2016

www.project-syndicate.org


Tagi


Artykuły powiązane

Obawy o finanse a krańcowa skłonność do konsumpcji

Kategoria: Trendy gospodarcze
Wyniki prowadzonego w czasie pandemii badania, pokazują, że brytyjskie gospodarstwa domowe, obawiające się o swoją przyszłość finansową - w przypadku jednorazowej korzystnej zmiany dochodu -  zamierzają jednak wydać na konsumpcję więcej niż pozostałe.
Obawy o finanse a krańcowa skłonność do konsumpcji