Autor: Sebastian Stodolak

Dziennikarz, filozof, muzyk, pracuje w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Papież nie zna się na ekonomii. Globalizacja jest dobra

Miliard ludzi cierpiących niedostatek to światowy skandal – stwierdza papież Franciszek i w najnowszej encyklice krytykuje współczesny kapitalizm. – Zgadzam się, że bieda to zagadnienie także moralne, ale to właśnie przez globalny kapitalizm można jej najskuteczniej zaradzić – przekonuje Tom Palmer, popularyzator liberalizmu gospodarczego z Cato Institute.

Papież nie zna się na ekonomii. Globalizacja jest dobra

Tom Palmer

Obserwator Finansowy: Znów, tym razem za sprawą papieża Franciszka, odżył spór o kapitalizm i globalizację. I znów propagatorzy jednego i drugiego są w trudnej, defensywnej pozycji. Nie jest Pan zły na papieża, że utrudnia Panu pracę?

Tom Palmer: Jestem pewien, że papież Franciszek to niezwykle miły i wspaniały człowiek. Nie sądzę jednak, by nieomylność w dziedzinie wiary gwarantowała nieomylność w dziedzinie ekonomii czy socjologii. Gdy boli nas ząb, to pytamy o radę teologów czy dentystów? Papież nie zdaje sobie sprawy, że bieda i głód, nad którymi ubolewa, to są zjawiska biorące się nie z nadmiaru rynku, tylko z jego braku.

Wielu uznałoby, że jest Pan ślepy na wady globalnego kapitalizmu.

Jestem zwolennikiem precyzyjnego używania pojęć. Ci, którzy krytykują globalny wolny rynek czy po prostu globalizację, posługują się wieloma formułowanymi naprędce definicjami tak, jak to uważają akurat za wygodne. Z reguły biorą wszystkie negatywne zjawiska, które zauważają na świecie, i naklejają im etykietę: globalizacja, kapitalizm, wolny rynek. Tymczasem dobra z naukowej perspektywy definicja nie może mieć takiego wartościującego charakteru.

Weźmy globalizację. Czym ona jest? Procesem homogenizacji kulturowej, utraty tożsamości, jak chcieliby jej krytycy? Albo procesem, w ramach którego bogate narody wyzyskują biedniejsze? Bzdura. Istotę zjawiska globalizacji stanowi znoszenie barier – dla wolności politycznej i wolności gospodarczej. Globalizacja to proces, dzięki któremu ludzie mogą wchodzi ze sobą we wzajemne relacje. Ten proces można zmierzyć, choćby liczbą podróży transgranicznych, telefonicznych połączeń międzynarodowych, udziału handlu międzynarodowego w światowym PKB. Kryteriów jest wiele.

Dopiero gdy ustalimy, o czym mowa, możemy się zastanowić, czy ma to negatywne, czy pozytywne konsekwencje. W przypadku globalizacji zdecydowana większość krytyki jest nietrafiona. Krytycy wskazują na tę rzekomą homogenizację czy na makdonaldyzację kultury, a wystarczy przyjrzeć się Islandii. To dotąd jedyny kraj, w którym jednego wieczoru trzy osoby przedstawiono mi jako poetów. Islandia to bardzo zglobalizowany i bogaty kraj, ale dba jak żaden inny o swoją tożsamość i kulturę. Dlaczego? Bo dzięki globalizacji wzbogacił się i go na to stać.

I popadł w olbrzymie kłopoty finansowe w trakcie kryzysu z 2008 r.

Wie pan, trochę mnie śmieszy przedstawianie tego kryzysu jako ostatecznego argumentu przeciw rynkowi i globalizacji. Nawet nie chodzi o to, że tak naprawdę kryzys został wywołany przez państwowy interwencjonizm. Załóżmy, że przez 25 lat z roku na rok podnosi pan swoje dochody, po czym traci pan pracę na rok i tymczasowo dochody spadają, żeby znów za jakiś czas wrócić na ścieżkę wzrostu. Czy można by wziąć na poważnie kogoś, kto powie, że przez ten jednoroczny impas pańskie życie to tragedia, katastrofa i jeden wielki niewypał? Oczywiście, że nie.

Wracając do wypowiedzi papieża na temat wolnorynkowego kapitalizmu, który jest przecież głównym elementem globalizacji, to bardzo bym chciał, by on i wszyscy pozostali sceptycy otworzyli oczy na to, jakie owoce ta globalizacja przynosi. Fakt, miliard głodujących to o miliard za dużo, ale czy zdają sobie oni sprawę, że w historii ludzkości procent głodujących nie był nigdy tak niski? I że, mierząc w wartościach bezwzględnych, w ciągu ostatnich 25 lat, liczba osób skrajnie ubogich, czyli żyjących za kwotę poniżej 1 dol. dziennie, maleje?

Czyja to zasługa? Księży, polityków? Nie. Wolności, którą umożliwiła globalizacja. To nie są statystyki, to widać gołym okiem. Byłem na przykład kilka razy w Indiach. Postęp, który tam się dokonuje, jest szokujący, niesamowity. W ciągu ostatnich 22 lat, odkąd w Indiach zliberalizowano wiele branż, ludzie ze skrajnej biedy, która zszokowałaby przeciętnego antyglobalistę, byli w stanie awansować do klasy średniej.

Krytycy globalizacji często wskazują, że pod wzniosłą ideą czają się brutalne interesy korporacji, którym wcale nie zależy na tym, żeby ludzie się bogacili. W internecie roi się od szokujących nagrań, na których na zlecenie wielkich korporacji buldożery niszczą domy, lepianki i szałasy w Afryce czy Ameryce Południowej, a na ich miejscu stawia się fabryki. Postęp kosztem indywidualnego nieszczęścia?

Jeśli uznamy, że elementem globalizacji jest wprowadzenie instytucji rządów prawa, to w takich sytuacjach mamy do czynienia nie z globalizacją, a ze zwykłym przestępstwem. Rządy prawa zapewniają ludziom ochronę ich własności i uniemożliwiają takie sytuacje. Te niszczone domy, o których pan mówi, nie są chronione prawem, bo prawo w tych krajach stanowią skorumpowane kasty urzędników, które łatwo dają się przekupić różnego typu firmom i oddają im zamieszkane tereny. To przestępstwo!

Ja nie twierdzę, że biznesmeni to anioły, że wszyscy na wolnym rynku są do rany przyłóż. Są też dranie, ale to liberalizm gospodarczy i rządy prawa minimalizują wyrządzane przez nich szkody. Spędziłem wiele czasu w Namibii, z ludźmi, którzy nigdy nie mieli czegoś naprawdę swojego w tym sensie, że państwo nie zapewniało im ochrony ich własności. Jak w takiej sytuacji mieli się rozwijać, dbać o swoje interesy, inwestować albo oszczędzać? Dopiero gdy uznano ich prawa, zaczęli to robić.

Uznali, że warto wybudować we wsi studnię, że warto tę wieś zelektryfikować, wybudować szkołę, bo ma to jakiś cel. Przestali żyć z dnia na dzień. Zaczęli planować. Zrobili to, bo dzięki globalizacji dotarł do nich gospodarczy liberalizm. Integracja i znoszenie barier – to jest najpiękniejsze w globalizacji. Zawsze będą to powtarzał.

Niektórzy jednak twierdzą, że taki optymizm wynika z nieuzasadnionego uniwersalizmu, czyli przekonania, że jeden rodzaj zasad – w tym wypadku polityczno-gospodarczych – można narzucić całemu światu. Może nie każdemu służy otwartość na obcy kapitał, obcą pracę, obce idee? Może zasady gospodarcze działające w USA nie sprawdzą się w Botswanie?

Takie twierdzenie wynika z niezrozumienia istoty różnorodności w społeczeństwie. Oczywiste jest, że zasada „jeden rozmiar dla wszystkich” nie ma zastosowania wszędzie. W kwestii ubioru w USA rozmiar „M” to co innego niż w Chinach. Fundamentalne prawa ekonomii są jednak niezmienne tak samo jak prawa arytmetyki. Nieważne, czy żyjemy w XIX czy w XXI w., w Niemczech czy na Syberii – wszędzie po wprowadzeniu kontroli cen pojawią się braki w zasobach, a po dodruku papierowego pieniądza inflacja. Jeśli ktoś myśli, że jest inaczej, odczuje skutki na własnej skórze.

W Zimbabwe myśleli: „Hej, może w Europie drukowanie pieniędzy niszczy gospodarkę, ale u nas w Zimbabwe, jest na odwrót. U nas ją buduje!”. I co? Zimbabwe dorobiło się jednej z najwyższych inflacji w historii i wpadło w niewyobrażalne kłopoty gospodarcze. Nie wierzysz w grawitację? W porządku, ale lepiej nie próbuj skakać przez okno.

Jak można nie dostrzegać zalet globalizacji? Nie rozumiem, bo fakty mówią same za siebie. Oto w USA idziesz wieczorem zrobić rezonans magnetyczny, a rano otrzymujesz zinterpretowane wyniki. Czy budzono specjalnie dla ciebie sztab lekarzy w celu zwołania konsylium? Nie! Wyniki zinterpretowali lekarze w Indiach, których – ze względu na strefę czasową – budzić nie trzeba.

Jaki rząd wpadłby na pomysł, że Indie staną się centrum usług medycznych dla Zachodu? Albo informatycznych? Albo call center świata? Żaden. Łatwo sobie wyobrazić, co by było, gdy indyjski rząd postanowił ręcznie i odgórnie wypracować sukces gospodarczy, wskazując swoim przedsiębiorcom produkcję stali jako dziedzinę, w której mają się specjalizować. Byłby kryzys i recesja, bo rynek nie wykazał i nie wykazuje zapotrzebowania na hinduską stal, a na hinduskich specjalistów IT czy lekarzy – tak.

Więc państwo nie ma żadnej roli w kreowaniu kształtu lokalnej gospodarki?

Jedyne, co państwo powinno robić, to dostosowywanie prawa do nowych technologii czy produktów. Powinno się np. brać pod uwagę, jak działa sieć internetowa, i wprowadzać przepisy uznające hacking za przestępstwo, bo to zwykłe włamanie, czasami połączone z kradzieżą informacji. Państwo nie powinno jednak mieć nic do powiedzenia, jeśli chodzi o to, co powinno się w kraju produkować, jakie usługi świadczyć albo od kogo konsumenci powinni je kupować. Nie powinno także uprawiać protekcjonizmu wobec krajowych producentów. Jedyne, do czego prowadzi protekcjonizm, to bieda i wojny.

To nie jest kwestia poglądów czy ideologii, tylko faktów. W Brazylii ograniczano kiedyś import lodówek. W efekcie ich ceny były bardzo wysokie, a jakość wątpliwa. Na lodówki mogli sobie pozwolić tylko ludzie bogaci i klasa średnia. W końcu ograniczenia zniesiono, ceny poszły w dół i nawet ludzie niezamożni zaczęli kupować takie urządzenia. Nagle uzyskali oni dostęp do zdrowej żywności czy leków, które wymagają przechowywania w chłodziarkach.

Na zniesieniu ograniczeń importowych straciła krajowa branża producentów lodówek, elita, a zyskali konsumenci. Każdy, kto uważa, że globalny handel to coś złego, powinien być konsekwentny i pozbyć się jego efektów: komputerów czy smartfonów. Na moim iPhonie napisano: złożony w Chinach, zaprojektowany w USA. Gdyby nie globalizacja, nie byłoby to możliwe.

W Polsce mamy obecnie dyskusję o tym, czy rząd słusznie zabiera pieniądze z prywatnych funduszy emerytalnych, by przekazać je państwowemu. Wielu tzw. wolnościowców nazywa to kradzieżą, ale czy oba systemy – z OFE czy bez – nie są oparte na antywolnościowym przymusie? Czy rolą obrońców wolności, wolnego rynku i właściwie rozumianej globalizacji jest tylko stawianie oporu złym rozwiązaniom, czy realna i radykalna zmiana rzeczywistości? A może po prostu edukowanie społeczeństwa?

Edukacja to tylko środek do osiągnięcia celu, a celem jest realna zmiana polityki gospodarczej. I jest to cel realny. Niezwykłe skutki przynosi ukonstytuowanie własności prywatnej w krajach trzeciego świata i uwłaszczenie ludzi i to się dzieje w Azji, Afryce. Kraje rozwinięte także potrzebują globalnego, wolnorynkowego myślenia.

Te, które się nim kierują, osiągają stabilność i sukces. Proszę spojrzeć na Kanadę: w latach 90. wprowadzono tam politykę zrównoważonego budżetu i w sumie zredukowano zadłużenie o 50 proc. Albo na Australię, gdzie wolnorynkowcy rządzą od kilkunastu lat z krótką przerwą i która notuje całkiem porządny wzrost gospodarczy. Niemcy czy Brytyjczycy też prowadzą rozsądną politykę. Mówiąc szczerze, obawiałem się, że po kryzysie nastroje antykapitalistyczne wywołają fale protekcjonizmu i wzmocnią tendencje etatystyczne. Dzięki Bogu tak się nie stało!

Rozmawiał: Sebastian Stodolak

Tom G. Palmer – filozof, politolog, publicysta i propagator wolnego rynku, dyrektor departamentu edukacji międzynarodowej na Cato Institute, jednym z najbardziej znanych amerykańskich libertariańskich think-tanków. Palmer przebywał w Polsce, promując zbiór esejów o wolności gospodarczej i osobistej „Why Liberty”. Wywiad przeprowadzony dzięki uprzejmości Fundacji Forum Obywatelskiego Rozwoju.

OF

Tom Palmer

Otwarta licencja


Tagi