Pełzający protekcjonizm pogłębia kryzys

Na linii UE–USA iskrzy. Europejscy politycy oskarżyli administrację Baracka Obamy o protekcjonizm i faworyzowanie Boeinga w wartym 40 mld dolarów wojskowym przetargu na samoloty-cysterny. W czasie największego od 80 lat krachu znacznie wzrosła skala praktyk protekcjonistycznych. I to wbrew ustaleniom kolejnych szczytów i wbrew ekonomistom, którzy ostrzegają, że to tylko pogłębi kryzys. - Protekcjonizm hamuje ekspansję handlu międzynarodowego. A jest on zawsze dźwignią wzrostu gospodarczego - mówi prof. Grzegorz Kołodko.

W piątek, 19 marca 2010, przedstawiciele rządów Francji, Wielkiej Brytanii i Niemiec oskarżyli Departament Obrony USA o zmianę warunków przetargu w taki sposób, by faworyzowały Boeinga kosztem konsorcjum z europejskim Airbusem na czele. Nagle zmieniła się specyfikacja odnośnie zasięgu i pojemności zamawianych 179 samolotów-cystern, w taki sposób, że idealnie pasuje do mniejszego boeinga 767. I wypiera z konkurencji większego airbusa A330. Szczególnie mocno protestuje Francja.

Zdaniem cytowanych przez „Washington Post” francuskich parlamentarzystów to „najbardziej bezczelny przykład długoletnich tradycji Amerykanów w protekcjonizmie”. Blisko czterdziestu parlamentarzystów podpisało już petycję wzywającą instytucje Unii Europejskiej do działań, które zagwarantowałyby lepsze traktowanie europejskich firm na rynku amerykańskim. – Szokujący jest fakt, że Waszyngton, który nie przestaje prawić o wolnym handlu i protekcjonizmie, kiedy przychodzi co do czego, kieruje się interesem narodowym – mówi Bernard Carayon, członek komisji finansowej francuskiego parlamentu.

Prezydent Nicolas Sarkozy zamierza interweniować w sprawie przetargu na samoloty-cysterny podczas zaplanowanej w tym tygodniu wizyty w Waszyngtonie. – Jeśli USA chcą być wiarygodne w swojej walce z protekcjonizmem, nie powinny robić takich rzeczy – powiedział prezydent Sarkozy w piątek w Londynie na wspólnej konferencji prasowej z brytyjskim premierem Gordonem Brownem.

Oczywiście, zdaniem Amerykanów, o żadnym protekcjonizmie nie ma mowy, a to raczej Europa czy Chiny powinny się uderzyć w piersi.

Nie jest to jedyny w ostatnich tygodniach przykład tarć między USA a Unią Europejską. Amerykanie rozpoczęli niedawno intensywną kampanię zniechęcania brazylijskiego rządu Inácio Luli da Silvy do planowanego zakupu francuskiego myśliwca Rafale. Chętnie sprzedaliby tam za to swego F/A18 Super Hornet, produkowanego także przez Boeinga.

W czwartek, 18 marca, unijny komisarz ds. handlu Karel De Gucht oskarżył prezydenta Obamę o protekcjonizm i zablokowanie negocjacji w sprawie liberalizacji światowego handlu w ramach tzw. rundy Doha. – Nie wiemy, czego dokładnie chcą Stany Zjednoczone, ale na pewno nie chcą iść naprzód w negocjacjach – oświadczył De Gucht na łamach belgijskiej gazety gospodarczej „De Tijd”. Jego zdaniem USA domagają się od państw rozwijających się większego otwarcia granic na produkty amerykańskie, lecz nie proponują nic w zamian.

Gdyby nie światowy kryzys, zapewne tak wielkich tarć wokół protekcjonizmu dałoby się uniknąć, ale trudno o to w sytuacji, gdy na przykład niemiecko-francuska firma EADS, właściciel Airbusa, przyniosła w ubiegłym roku miliard euro straty, a zagrożeni zwolnieniami pracownicy mogą w każdej chwili pojawić się pod rządowymi budynkami Paryża i Berlina, by dać upust swej wściekłości.

Rządy szczodre wobec banków i fabryk aut

Wanda Dugiel z Katedry Integracji Europejskiej warszawskiej SGH: – Na pierwszym szczycie G20, który odbył się 15 listopada 2008 roku, a poświęcony był światowemu kryzysowi gospodarczemu, państwa zobowiązały się do „wstrzemięźliwości” w szerzeniu protekcjonizmu. Ale od tego czasu średnio co drugi dzień te same państwa ogłaszają nowe środki zakłócające handel i chroniące własny rynek. Do najczęściej stosowanych należą pakiety pomocy finansowej, subsydia eksportowe, postępowania antydumpingowe, cła wyrównawcze oraz podwyżki taryf celnych.

Największe rozmiary przybrała taka działalność w końcu 2008 roku po bankructwie Lehman Brothers, w czasie najostrzejszej fazy kryzysu, kiedy rządy w popłochu ratowały zwłaszcza sektor finansowy, pompując weń grube miliardy.

Niemcy przeznaczyły na pomoc swoim bankom wraz z gwarancjami aż 500 mld euro, zaś Wlk. Brytania 300 mld funtów, z czego tylko na dokapitalizowanie kilku kluczowych instytucji finansowych, jak Lloyds czy Royal Bank of Scotland poszło 50 mld funtów. Największe rozmiary taka pomoc przybrała w USA. Stany Zjednoczone wydały około 550 mld USD (z planowanych 700 mld), głównie na na wykup toksycznych aktywów i przejmowanie udziałów w zagrożonych bankach. To zdaniem dr Mieczysława Szostaka z Kolegium Gospodarki Światowej SGH czysty protekcjonizm. Nie dość, że państwo ratuje zagrożone banki kosztem zagranicznej konkurencji, to jeszcze przechodzą one na jego własność. – Trudno, by w takiej systuacji państwo nie chroniło jeszcze bardziej „swoich” banków kosztem pozostałych – przekonuje dr Szostak.

W ubiegłym roku w działaniach protekcyjnych doszło do zmiany lidera wśród biorców. Nowym stał się przemysł motoryzacyjny. Według danych OECD w Ameryce koncerny samochodowe, głównie GM i Chrysler, otrzymały 17,4 mld USD pomocy. Europa nie pozostawała jednak w tyle: Francja przeznaczyła na pomoc 6 mld euro, Hiszpania – 4 mld euro, Wlk. Brytania – 2,3 mld funtów.

Niemcy wydają się dość wstrzemięźliwi z kwotą 1,5 mld euro, którą przekazali Oplowi w zamian za utrzymanie przez nowego inwestora, konsorcjum kanadyjskiej Magny i rosyjskiego Sbierbanku, miejsc pracy w Niemczech. Amerykański GM spłatał jednak Niemcom figla, niespodziewanie rezygnując ze sprzedaży Opla. I negocjacje na temat przyszłości opla trzeba było zacząć od nowa. Cieszą się pracownicy fabryki w Gliwicach, która w nowej systuacji ma większe szanse na przetrwanie i rozwój.

Działania protekcjonistyczne wobec fabryk motoryzacyjnych doprowadziły już jednak do głębokich tarć w łonie Unii Europejskiej. Prezydent Sarkozy obiecał pożyczki swoim koncernom samochodowym, ale pod warunkiem, że zaczną przenosić produkcję z powrotem do Francji. Pomysł ten oburzył zwłaszcza Czechy, gdzie znajdują się fabryki Peugeot-Citroen. Wybuchła awantura.

Szczyt UE w marcu ubiegłego roku ogłoszono wielkim triumfem europejskiej solidarności nad narodowym egoizmem. Poklepując się po plecach, unijni przywódcy obiecywali sobie pogrzebanie wszelkich praktyk protekcjonistycznych, a czeski premier Mirek Topolanek, który wcześniej najmocniej atakował Sarkozego, z dumą pokazywał otrzymane od niego spinki od mankietów. – W Unii nie ma ani jednego przypadku protekcjonizmu – przekonywał.

Deklaracje polityków sobie, a życie sobie. Już w trakcie szczytu urzędnicy francuscy nieoficjalnie przyznawali, że rząd i tak będzie „wywierał na koncerny presję moralną”. Tajemnicą poliszynela jest, że tanie pożyczki, które otrzymują od państwa francuskie koncerny, obwarowane są niepisanym warunkiem, że produkcja ma pozostać na miejscu.

Trzeba przyznać, że stare państwa Unii starają się oszczędzać swoich młodszych partnerów. Ale na taką taryfę ulgową nie mogą już liczyć kraje spoza Wspólnoty. W lutym tego roku Carlos Ghosn, szef Renault, został wezwany przez francuskiego ministra przemysłu, by wytłumaczyć się z doniesień prasowych o tym, że produkcja auta Clio4 miałaby się odbywać w fabryce Bursa w Turcji, a nie we Flins koło Paryża. Usłyszał, że rząd może zwiększyć swój udział w Renault z 15 do 20 czy 25 proc., żeby uzyskać na nią większy wpływ. W efekcie Ghosn zapewnił naprędce, że przynajmniej część produkcji pochodzić będzie spod Paryża.

Najnowszy pomysł ochrony unijnego rynku motoryzacyjnego to zapis w planowanej na czerwiec dyrektywie Komisji Europejskiej na temat ograniczenia dostępu do nieoryginalnych, tańszych nawet o połowę części, przy naprawach samochodów. Części te pochodzą przeważnie spoza UE. Pomysł ten budzi ogromne kontrowersje, bo zapłaciliby za jego realizację europejscy kierowcy.

Lekcja kryzysu z lat 30.

Choć tendencje protekcjonistyczne odżyły w czasie kryzysu, trzeba przyznać, że zapowiadał się dużo gorszy scenariusz. W pakietach ratunkowych poszczególne kraje pierwotnie wprowadzały zapisy, które można streścić w haśle „kupuj krajowe”. Prezydent Barack Obama chciał, by przy projektach inwestycyjnych wykorzystywano wyłącznie amerykańską stal i inne produkty „made in USA”. Z takich pomysłów szybko się jednak wycofywano w obawie o restrykcyjne posunięcia partnerów handlowych.

Najgorszemu zapobiegła też współpraca w ramach przeciwdziałania kryzysowi. Po prostu rozmawiano i negocjowano. 80 lat temu nikt nie myślał o jakiejkolwiek koordynacji działań, liczyła się tylko ochrona własnego rynku, czego efektem była wojna handlowa.

Zaczęło się od tzw. Hawley-Smoot Tariff Act z 1930 roku, czyli zwiększenia przez Amerykę ceł na ponad 20 tys. importowanych do USA towarów (niektóre wzrosły 100 proc.). Inne państwa odpowiedziały podobnymi krokami, co doprowadziło do drastycznego spadku wymiany handlowej. W latach 1929-1934 światowy handel zmniejszył się o dwie trzecie, pogłębiając Wielką Depresję.

Obecni politycy odrobili tę lekcję, co nie znaczy, że tym razem w ogóle nie wzrosły bariery handlowe. Stało się to jednak w stopniu znacznie mniejszym. Wanda Dukiel nazywa to protekcjonizmem pełzającym. Od stycznia 2009 r. Unia wprowadziła subsydia eksportowe na masło, sery i mleko w proszku, nie przejmując się zbytnio tym, że jeszcze w 2005 roku zobowiązała się na Konferencji Ministerialnej w Hongkongu do wycofania się z takich instrumentów polityki handlowej. Na świecie zaczęły mnożyć się postępowania antydumpingowe, głównie w krajach rozwiniętych, kończące się nakładaniem ceł. Na przyład USA jesienią ubiegłego roku nałożyły antydumpingowe cła na wart 2,6 mld USD rocznie import chińskich rur stalowych.

Rzadziej stosuje się środek w postaci podnoszenia taryf celnych, gdyż byłoby to złamanien uzgodnień w ramach WTO. Ale i to się zdarza. Rosja podniosła cła importowe na samochody osobowe i ciężarowe, Indie – na niektóre produkty stalowe, Korea Płd. Na import oleju. Oryginalny pomysł ochrony własnego rynku wprowadziła w życie Indonezja, ograniczając liczbę portów obsługujących przywóz towarów do pięciu.

Zdaniem Wandy Dugiel zobowiązań najczęściej nie przestrzegały Rosja, Chiny, Indonezja, Argentyna Niemcy, Wlk. Brytania i USA. Z danych Center for Economic Policy Research opublikowanych przed kilkoma dniami w raporcie Global Trade Alert wynika, że wszystkie państwa świata w czasie kryzysu zastosowały łącznie 365 środków protekcjonistycznych, z czego 71 w ciągu ostatnich trzech miesięcy.

Dr Mieczysław Szostak ostrzega przed wzrostem działań protekcjonistycznych o charakterze ukrytym. Potęgi handlowe zdają sobie sprawę, że tworzenie barier w handlu, który i tak już ucierpiał na kryzysie (spadek obrotów handlowych w ubiegłym roku sięgnął około 10 proc.), to polityka samobójcza, ale mogą stosować na większą skalę działania, w których do tej pory mistrzami byli Azjaci. Chodzi o specyfikacje w przetargach, jak w przypadku amerykańskiego zamówienia na samoloty-cysterny, mnożenie wymogów „sanitarnych”, zezwoleń, na które trzeba czekać miesiącami, i ukryte subsydia. Z takimi działaniami ciężko walczyć, podobnie jak trudno wykryć dumping w produkcji statków przez Koreę czy Japonię w sytuacji, gdy ma się do czynienia z czebolami, gdzie nie bezpośrednio stocznie dostają dotacje, ale należące do tego samego właściciela huta, bank, ubezpieczyciel czy któraś z fabryk dostarczających części.

Ekonomiści z Center for Economic Policy Research w opublikowanym niedawno raporcie Global Trade Alert ostrzegają, że rosnący protekcjonizm może być przyczyną drugiej fali kryzysu.

– Należy pamiętać, że ten prawdziwy i nieskoordynowany protekcjonizm rozpoczął się dopiero w drugim i trzecim roku Wielkiego Kryzysu, i wtedy doszło do największego załamania w handlu. Tak więc współpraca polityczna w celu zapobiegania negatywnym skutkom kryzysu musi być wzmocniona – mówi Dugiel.

Pesymistą jest Robert Gwiazdowski z Centrum Adama Smitha: – Obawiam się, że kryzys wróci, bo poszczególne kraje prowadzą katastrofalną politykę zadłużania się bez opamiętania. A wraz z kryzysem ze zdwojoną siłą powróci protekcjonizm.

Paweł Rożyński

Opinie

Grzegorz W. Kołodko: Protekcjonizm hamuje rozwój

Grzegorz W. Kołodko – wicepremier i minister finansów w latach 1994-1997 i 2002-2003, obecnie wykładowca w Akademii Leona Koźmińskiego, autor bestsellera „Wędrujący świat”

W ciężkich czasach – a takie akurat nadeszły w związku z kryzysem, spowodowanym rozpanoszeniem się neoliberalizmu – zawsze pojawia się chęć posłużenia się odmiennymi niż dotychczas dominujące rozwiązaniami i metodami polityki ekonomicznej. Stąd też nasilająca się w niektórych kręgach presja na rzecz sięgania do protekcjonizmu, który miałby chronić rozmaite podmioty gospodarcze – od małych przedsiębiorstw poprzez gospodarki narodowe po wielkie ugrupowania integracyjne – przed konsekwencjami kryzysu. Oczywiście, najczęstszym w takich przypadkach argumentem jest teza o nieuczciwej konkurencji ze strony innych uczestników gry ekonomicznej w współzależnej gospodarce światowej, choć często jest to tylko wykręt. Protekcjonizmu życzą sobie wielkie koncerny i banki, jak General Motors czy Goldman Sachs, potężne państwa, jak USA czy Francja, a nie tylko w rzeczywistości dotykane niejednokrotnie nieuczciwą konkurencją małe firmy czy słabe kraje.

Na tym tle nie dziwi, że znowu rośnie tęsknota za protekcjonizmem jako niby skutecznym instrumentem interwencjonizmu państwowego. Widać to po lobbingu uprawianym przez grupy interesu (łącznie z ich przełożeniem na media), widać to po wypowiedziach eksponowanych polityków, a nade wszystko widać to w praktyce. Mnożą się bowiem przypadki wprowadzania ceł dyskryminujących partnerów handlowych czy też stosowania pozataryfowych narzędzi, a przede wszystkim jawnych (rzadziej) albo ukrytych (częściej) subwencji oraz dotacji budżetowych wspierających rodzimą produkcję kosztem zagranicy. I to właśnie jest protekcjonizm.

Poza specyficznymi, uzasadnionymi wyjątkami protekcjonizm hamuje ekspansję handlu międzynarodowego. A jest on zawsze, a w warunkach przezwyciężania ogromnego strukturalnego i systemowego kryzysu współczesnego kapitalizmu w szczególności, dźwignią wzrostu gospodarczego. Tym bardziej tak jest w warunkach zaawansowanej globalizacji. Współcześnie handel planetarny stanowi jedną z głównych dźwigni rozwoju i poprawy struktury światowej gospodarki, czyniąc jej elementy coraz to bardziej komplementarnymi wobec sobie.

Trzeba zatem uciekać do przodu i sensownie kontynuować dzieło liberalizacji handlu. Obecnie i w przyszłości odnosi się to przede wszystkim do rynku produktów rolnych i rozmaitych usług. To przynosi korzyści większej skali produkcji (obniżanie kosztów jednostkowych dzięki wydłużaniu serii) oraz sprzyja rozprzestrzenianiu się postępu technicznego.

Należy się wystrzegać stosowania protekcjonizmu w sferze produkcji i międzynarodowego obrotu towarami przemysłowymi, na co niejeden, ulegając krótkookresowej ułudzie protekcjonizmu, ma ochotę. I samemu nie stosując takich praktyk, trzeba je konsekwentnie wytykać innym, także tym silnym i możnym, którzy sami nader często stosują w tej materii podwójne standardy. Hipokryzja: jedno się głosi i wymaga od innych, drugie się czyni i odnosi do siebie.

Janusz Lewandowski:

„Podczas kryzysu był pewien pies, który nie szczekał, to protekcjonizm” – słowa Daniego Rodrika, profesora ekonomii na Harvardzie. Rodrik twierdzi, że państwa walczące z kryzysem tylko nieznacznie zwiększyły liczbę barier i ceł chroniących krajowe rynki. Czy rzeczywiście udało się uchronić Europę i świat przed protekcjonizmem?

Przed wielkim protekcjonizmem – tak. Nie spełnione zostały zapowiedzi, które ściśle wiązały pakiety ratunkowe z ochroną własnego rynku. Natomiast „mały protekcjonizm” nasilił się w trakcie kryzysu. W przypadku Unii widać, że wspólny rynek jest wciąż niedokończonym dziełem i procedury postępowania w wielu sprawach nie zostały jeszcze określone.

Ale od zablokowania na unijnym szczycie antykryzysowym  wielkich pomysłów protekcjonistycznych , które lansowała głównie Francja, minął już rok…

W latach 30. podczas wielkiego kryzysu, działania protekcjonistyczne poszczególnych państw tylko go pogłębiły. Wnioski z tego zostały na szczęście wyciągnięte. Gdyby jednak doszło do większego tąpnięca w światowej gospodarce, niż to miało miejsce, na pewno nasiliłyby się zjawiska protekcjonistyczne w poszczególnych państwach. Przedsmak tego mieliśmy po upadku Lehman Brothers, gdy doszło do licytacji na poziom gwarancji dla bankowych depozytów ludności. Mogła ona doprowadzić do przyciągania przez jedne kraje depozytów z innych państw, gdzie poziom ten byłby niższy. Na szczęście udało się ten wyścig, który rozpoczęły Grecja i Irlandia, zatrzymać i uzgodnić wspólny europejski poziom gwarancji.

W jakich dziedzinach działania protekcjonistyczne są najsilniejsze?

Na rynku finansowym i w motoryzacji. Bo też tutaj skutki zostawienia spraw samym sobie byłyby dramatyczne. W przypadku banków Komisja tolerowała pomoc państwa z wyraźnym zastrzeżeniem, że ma chodzić głównie o ożywienie akcji kredytowej, a nie tylko ratowanie przez rządy krajowych banków. Tu taryfę ulgową zastosowano już w 2008 roku. Z kolei motoryzacja to dziedzina kluczowa z uwagi na rozmiar rynku pracy. W wielu stolicach sygnalizowano koncernom, że jeśli chcą otrzymać pomoc finansową, to nowe technologie i produkcja nowych modeli powinny pozostać na miejscu, czyli kosztem zagranicznych filii.

A jednak ciągoty protekcjonistyczne udało się zablokować w sprawie wypłat premii za złomowanie starych i kupno nowych aut. Nie doszło do ograniczenia ich do własnego rynku. W efekcie Niemcy zamawiali samochody w Polsce, wpływając na ożywienie naszego rynku. Byliśmy niejako pasażerem na gapę ich systemu. Nie można było w świetle reguł europejskich postawić formalnie warunku, by zakup miał miejsce w Niemczech. I to było respektowane.

Koncerny motoryzacyjne są jednak dalej w trudnej sztuacji. Komisja Europejska przymierza się do wprowadzenia od czerwca obowiązku stosowania tylko oryginalnych części przy naprawach aut, co podniosłoby koszty klientów o połowę. Czy taki zapis uda się koncernom wylobbować w Komisji?

Problem serwisowania samochodów tylko w autoryzowanych warsztatach podany będzie na nowo dyskusji. Rzeczywiście można twierdzić, że to dowód siły lobbingowej głównych koncernów i jedna z form pomocy dla okaleczonych przez kryzys firm z tej branży. Jednak w tej sprawie piłka wciąż jest w grze.

Dlaczego pomaga się fabrykom motoryzacyjnym, a np. stoczniom już nie. Gdy stocznie i armatorzy niemieccy zwrócili się niedawno o pomoc do rządu, kategoryczna odpowiedź brzmiała: nie!

Bo w europejskich stoczniach pracują tysiące osób, a w branży motoryzacyjnej – 10 mln.

„Jeśli dajemy pieniądze przemysłowi samochodowemu na restrukturyzację, nie chcemy potem słyszeć, że w Czechach otwarto nową fabrykę” – grzmiał przed rokiem prezydent Francji Nicolas Sarcozy. Dlaczego, gdy mówimy o protekcjonizmie w Europie, myślimy w pierwszej kolejności o Francji?

Takie oświadczenia polityczne jak prezydenta Sarcozy`ego nie zawsze przekładają się na praktykę. To, że we Francji padały często mocne słowa, wiązałbym z przetaczającymi się przez ten kraj w ubiegłym i w tym roku wyborami regionalnymi. Kampania wyborcza zawsze powoduje pojawienie się takiej retoryki.

Inna sprawa, że we Francji tendencje protekcjonistyczne są silne. Jeszcze przed kryzysem Francuzi zaczęli nazywać niektóre działania nie protekcjonizmem, a „patriotyzmem ekonomicznym”.

Ostatnio zastosowali go Włosi. Po protestach tamtejszych związkowców Fiat ugiął się i przeniesie produkcję nowej pandy z Polski do Włoch. Takich przykładów jest w Europie więcej.

Nie chciałbym używać metody „name and blame”, nazywania i obwiniania, ale oczywiście Europa zna przypadki, gdy np. wiązano pomoc z żądaniem wycofania produkcji do własnego kraju kosztem filii, zwłaszcza w Europie Środkowo-Wschodniej, gdzie można by produkować taniej z korzyścią dla całej korporacji.

Mówimy o sytuacji wewnątrz Unii, jednak ona sama musi się zmagać z protekcjonizmem w innych państwach, zwłaszcza w Chinach, które ze znacznie zaniżonego kursu juana uczyniły sposób na wspieranie eksporterów i walkę z kryzysem. Chińcycy nic sobie nie robią z protestów UE i Ameryki. Doszło do tego, że taki zwolennik wolnego rynku jak noblista Paul Krugmann postuluje wprowadzenie ceł na produkty chińskie w wysokości 25 proc.

Unia chce przekonywać siłą, atrakcyjnością swego modelu, dyktować globalne prawa w zakresie ochrony środowiska, klimatu, wolności handlu. Napotyka jednak partnerów, którzy nie chcą uszanować takich reguł i dzięki temu zyskują na konkurencyjności. Jak z nimi postępować, to jeden z trudniejszych problemów, przed którymi stoi. Na razie Unia tylko kilkukrotnie interweniowała protekcyjnie np. blokując import produktów wytwarzanych przez dzieci.

Kryzys ma się ku końcowi. Może właśnie z tego powodu niebawem protekcjonizm przestanie być problemem?

Zagrożenie protekcjonizmem rzeczywiście powinno zmaleć. Takie działania są bowiem bronią obosieczną i wszyscy o tym wiedzą. Bariery celne oznaczają wzrost cen, a pakiety pomocowe będzie musiało spłacać kolejne pokolenie.

Rozmawiał Paweł Rożyński

Grzegorz Witold Kołodko (ur. 28 stycznia 1949 w Tczewie) –polski polityk, profesor zwyczajny, doktor habilitowany nauk ekonomicznych, wykładowca akademicki w Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, wicepremier i minister finansów w latach 1994-1997, 2002-2003, autor książek i artykułów z dziedziny ekonomii, ekspert i konsultant międzynarodowych organizacji. Członek Europejskiej Akademii Nauki, Sztuki i Literatury.

Janusz Lewandowski (ur. 13 czerwca 1951 w Lublinie) – polski ekonomista i polityk z grupy gdańskich liberałów, poseł na Sejm I, III i IV kadencji, były minister przekształceń własnościowych, od 2004 do 2010 deputowany do Parlamentu Europejskiego oraz Rady Naukowej Fundacji Europejskich Studiów Postępowych, komisarz ds. budżetu w KE od 9 lutego 2010,.

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane