Autor: Sebastian Stodolak

Dziennikarz, filozof, muzyk, pracuje w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Pieniądz dyktatorów nie śmierdzi

Międzynarodowy handel bronią od zawsze koncentrował się na krajach rządzonych żelazną ręką. Na takiej współpracy korzystało niejedno państwo demokratyczne – sprzedawały broń, kupowały ropę. Dzisiaj też trudno im pogodzić chęć odsunięcia od władzy pułkownika Muammara Kadafiego z potrzebą kontynuowania interesów.
Pieniądz dyktatorów nie śmierdzi

AK-47, czyli słynny kałasznikow, to wciąż najbardziej popularna broń na świecie.(CC By-US Army Africa)

Chcą ponownie skolonizować Libię. To spisek – grzmiał Muammar Kadafi w wywiadzie dla francuskiej telewizji informacyjnej LCI po tym, jak kraje Unii Europejskiej, przede wszystkim Francja i Wielka Brytania, wezwały go, by ustąpił i oddał władzę rebeliantom. Jednak tym, co Kadafiego rozwściecza najbardziej jest fakt, że wstrzymuje się wymianę handlową z Libią. I nie mówimy tu o dobrach konsumpcyjnych – Amerykanie wycofali się na przykład z transakcji sprzedaży za 77 mln dolarów 50 pojazdów do transportu piechoty. W ostatniej chwili powstrzymała ich rewolucja. Unia Europejska była dla Kadafiego ważnym źródłem militarnego zaopatrzenia przez lata – najpierw w latach ’80, a potem od 2003 r.

Nikogo nie powinno dziwić, że cywilizowane kraje sprzedają broń nieprzewidywalnym krwawym dyktatorom, nawet jeśli wiedzą, że kiedyś trzeba będzie z nimi walczyć. Przemysł zbrojeniowy podporządkowany jest całkowicie polityce i doraźnym interesom, a cel i sens międzynarodowych transakcji zbrojeniowych nie zawsze widoczny jest na pierwszy rzut oka. Tak samo, jak ich wartość. Szacuje się, że w 2010 r. legalny eksport uzbrojenia osiągnął na świecie wartość ok. 72 mld dolarów. Jeśli doliczyć do tego czarny rynek, to kwota wzrasta nawet trzykrotnie.

Kompleks wojskowo-przemysłowy

– Napoleon, a właściwie wojny napoleońskie z początku XIX wieku mogą być uznane za początek międzynarodowego handlu bronią na dużą skalę – uważa dr Krzysztof Karolczak, niezależny analityk i autor książki „Terroryzm. Nowy paradygmat wojny w XXI wieku”. – Wtedy armie się rozrosły. Trzeba było produkować miliony sztuk strzelb, karabinów i armat – dodaje.

Wiek XIX był czasem wojen, rozegrało się ich wtedy ponad 200, od wojen Amerykanów z Indianami, przez wojny w afrykańskich koloniach państw europejskich, po zmagania Rosji z Imperium Otomańskim. To wtedy rodził się przemysł zbrojeniowy. W 1840 roku słynne niemieckie zakłady Kruppa zaczęły dostarczać działa stalowe armii rosyjskiej, tureckiej oraz pruskiej. Wschodnia Europa była także rynkiem zbytu dla firm amerykańskich: carowie i tureccy sułtani chętnie kupowali strzelby marki Winchester, czy Remington. Amerykanie nie mieli oporów przed handlem z nimi – mimo że ci bywali często władcami okrutnymi i krwawymi. Do powstańców styczniowych strzelano z amerykańskiej broni, ale wtedy problem „etyki handlu bronią” nie istniał – nie było ograniczających go konwencji, czy porozumień. Były za to wielkie pieniądze i korupcja. Rozpoczął się proces zrastania się przemysłu zbrojeniowego z państwem.

Gdy w 1961 r. prezydent Dwight Eisenhower w swojej mowie pożegnalnej przekonywał Amerykanów, że muszą strzec się „przed zdobyciem nieograniczonego wpływu przez kompleks wojskowo-przemysłowy”, było już za późno. Po dwóch wojnach światowych przemysł militarny był już związany z państwem wystarczająco mocno, a wojskowi przypisywali wydatkom na wojnę zasługę wyciągnięcia Stanów Zjednoczonych z Wielkiego Kryzysu (ten mit żyje do dzisiaj). Krokiem milowym dla handlu bronią było przyjęcie przez USA w 1941 r. ustawy Lend-Lease Act, która zezwalała prezydentowi kraju ”sprzedawać, przenosić własność, wymieniać, wydzierżawiać, pożyczać i w jakikolwiek inny sposób udostępniać innym rządom dowolne produkty ze sfery obronności.” Wartość dostaw uzbrojenia dla ZSRR, Wielkiej Brytanii, Francji i Chin wyniosła ok. 49 mld dolarów. Licząc w dzisiejszej walucie to ok. 734 mld dolarów.

Broń dla Osamy

Politolodzy wskazują, że przemysł zbrojeniowy, czy to w USA, czy innych wiodących gospodarkach, takich jak Niemcy, czy Francja dorobił się statusu „klejnotu narodowego” – to państwo szuka mu klientów (innych państw) i zapewnia kontrakty, a w razie czego dotuje projekty, które przyniosą straty. Największymi eksporterami broni są Stany Zjednoczone, Rosja, Niemcy i Francja, a importerami Australia, również Stany Zjednoczone, Indie i Pakistan. W ujęciu globalnym wydatki na cele militarne sięgają 1,5 biliona dolarów rocznie (2,7 proc. globalnego PKB), z czego ponad 300 mld dolarów stanowią zamówienia 100 największych firm sektora zbrojeniowego. Największe z nich to m.in. rosyjski Almaz-Antey, czy amerykańskie Northrop Grumman, General Dynamics, czy Lockheed Martin. Ten ostatni duży kapitał zbił w czasie Zimnej Wojny, produkując m.in. samolot wywiadowczy Orion. Został on sprzedany Chile, Brazylii, Portugalii, czy Japonii.

– Dla przemysłu zbrojeniowego Zimna Wojna trwająca do 1991 r., czyli upadku ZSRR, była złotym okresem. W ramach równoważenia sił wroga i rozszerzania strefy wpływów Rosjanie „zaprzyjaźnili się” handlowo z Krajami Trzeciego Świata, chodzi m.in. Indie i Libię, a Amerykanie z Bliskim i Dalekim Wschodem. a więc m.in. Egiptem, Arabią Saudyjską, czy Japonią  – opowiada Krzysztof Karolczak. W latach ’80 Amerykanie w ramach utrzymywania swojej pozycji w Azji Centralnej oddawali niemal za darmo broń afgańskim mudżahedinom walczącym z radzieckimi wojskiem. Nie robili tego wprost – broń przekazywano przez Pakistan. Gdy Mudżahedini okazali się zbyt słabi, by pokonać ZSRR, zaczęto wspierać wahhabitów, bardzo liczny odłam Islamu uznawany przez radykałów za sektę. Wahhabici otrzymali od USA broń i trening bojowy. Jednym z ich przywódców był Osama bin Laden.

– Można powiedzieć, że Amerykanie niechcący sami wyhodowali sobie wrogów – komentuje dr Karolczak.

Podobna sytuacja miała miejsce w przypadku Iranu. W latach powojennych Amerykanie wspierali szachinszacha Iranu, Mohammada Rezę Pahlawiego. Pahlawi inicjował postępowe reformy gospodarcze i obyczajowe i hurtem kupował amerykańską broń. Armia irańska była uważana za czwartą na świecie pod względem uzbrojenia. W 1979 r. w wyniku irańskiej rewolucji islamskiej karty się odwróciły. Władzę w kraju przejął Chomeini i zaczął kupować broń od Korei Północnej, Chin i ZSRR.

ZSRR, a także jego państwa-satelity, były wtedy bardzo ważnym dostawcą broni także dla Libii. Francja, Anglia, Włochy również. Szacuje się, że tylko w 1978 r. Libia kupiła broń o łącznej wartości ponad miliarda dolarów, a w latach 1983-86 była na 7. miejscu na świecie pod względem wielkości importu broni. Z końcem lat ’80 Libia zmniejszyła zamówienia ze względu na mniejsze dochody z handlu ropą, a w 1992 r. Organizacja Narodów Zjednoczonych nałożyła na ten kraj embargo, by zmusić Trypolis do wydania dwóch Libijczyków podejrzanych o organizowanie zamachów terrorystycznych. Handel bronią z Libią odżył jednak, gdy w 2003 r. embargo zostało zniesione przez ONZ.

Kto sprzedawał Kadafiemu

Dużą rolę w zniesieniu ograniczeń na handel z Libią odegrały Włochy, które chciały jej sprzedać zaawansowany sprzęt pozwalający skuteczniej kontrolować granice. Miało to uchronić Włochy przed napływem nielegalnych imigrantów. W ciągu ostatniej dekady Włochy sprzedawały Libii także materiały do produkcji torped, rakiet i bomb, Belgia i Malta – karabiny i pistolety, Wielka Brytania sprzedawała amunicję przeznaczoną specjalnie do pacyfikowania demonstracji i karabiny snajperskie, a Francja – rakiety przeciwpancerne. W samym tylko 2009 r. eksport broni z Unii Europejskiej do Libii wyniósł w sumie ok. 350 mln dolarów.

– To oczywiście dane oficjalne, a trzeba pamiętać, że nie wszystkie operacje rządy przeprowadzają w sposób jawny i przejrzysty. Mogą na przykład dostarczać broń przez kraje-pośredników. Bardzo łatwo ominąć w ten sposób różnego typu ograniczenia nałożone na handel bronią przez rozmaite konwencje. Teraz na przykład podejrzewa się, że libijskim rebeliantom broń dostarczana jest przez Arabię Saudyjską – mówi dr Karolczak. To, kto wygra wojnę o władzę w Libii jest ogromnie ważne. Jeśli uda się uzależnić kraj od rządów zachodnich, stanie się stabilnym importerem uzbrojenia. Tak, jak Irak. Rodząca się tam „demokracja” wydała w zeszłym roku na zakup broni aż 3,4 mld dolarów.

Państwa, które sprzedają broń wolą nawet, gdy u sterów władzy w kraju odbiorcy stoi dyktator. I okazuje się, że demokratyczne Stany Zjednoczone preferują rządy twardej ręki bardziej, niż na przykład słynące z działania na wątpliwych rynkach Chiny.

– Ludzie automatycznie zakładają, że Chiny jako kraj autorytarny będą chciały sprzedawać broń innym krajom autorytarnym, a USA wręcz przeciwnie. Chiny jednak kierują się czystą kalkulacją i nie tworzą frontu antydemokratycznego. To Amerykanie kierują się względami pozaekonomicznymi – uważa Paul Midford, naukowiec z Norwegian University of Science and Technology, który bada strategie obu państw.

Oczywiście, Chiny nie mają całkiem czystego sumienia. Bez większych zahamowań sprzedają broń rządzonemu przez Omara Bashira Sudanowi, czy Zimbabwe, które umiera pod butem Roberta Mugabe. Lista niedemokratycznych reżimów, z którymi handluje USA jest jednak znacznie dłuższa. Stany sprzedawały niedawno – bądź nadal sprzedają – broń m.in. do Liberii, Somalii, Afganistanu, Zimbabwe, Etiopii, Kongo, czy Pakistanu. Często był to handel nie w zamian za dolary, ale za różne korzyści polityczne. Cesarz Etiopii Haile Silassie udostępnił na przykład szukającym swojego miejsca w Afryce Amerykanom przestrzeń do wybudowania centrum komunikacyjnego. Nawet, jeśli Amerykanie oddają komuś swoją broń za darmo, jest to dyktowane interesem politycznym i może być rozumiane jako transakcja handlowa.

Inne państwa również handlują z dyktatorami. Rosja, Hiszpania i RPA z przywódcą Wenezueli Hugo Chavezem, a Szwecja i Korea Północna z prezydentem Iranu Mahmudem Ahmadineżadem. Polacy na swoim koncie nie mają raczej kontrowersyjnych transakcji. Polska eksportowała dużo (i również do Libii), gdy była jeszcze członkiem Układu Warszawskiego. Sprzedawaliśmy granatnik przeciwpancerny RPG-7, a także karabiny AK-47, czyli kałasznikowy. Dotąd ten wynaleziony przez Rosjan w latach ‘40 karabin pozostaje najpopularniejszą bronią na świecie.

Nieetyczne, ale konieczne

Od zakończenia II wojny światowej pojawiają się głosy na rzecz zakazu międzynarodowego handlu bronią. W 1974 r. powstała bardzo wpływowa dziś organizacja Campaign Against Arms Trade (Kampania Przeciw Handlowi Bronią). Próbuje ona doprowadzić do podpisania paktu, który miałby zapobiegać „nadmiernej” sprzedaży broni i dawać gwarancję, że nie zostanie ona wykorzystana do łamania praw człowieka. Na początku marca tego roku na forum ONZ poważnie dyskutowano w sprawie tego typu międzynarodowej umowy. Problem w tym, że – jak zwracają uwagę naukowcy – gwarancję „etycznego” użycia broni można uzyskać na papierze, a nie w rzeczywistym świecie. Co więcej, zbyt duże ograniczenia w legalnym handlu bronią mogą doprowadzić do rozrostu już i tak potężnej szarej strefy, a także doprowadzić do globalnej nierównowagi militarnej.

Zwraca na to uwagę prof. Robert Aumann, zdobywca Nagrody Nobla z ekonomii, który bada z pomocą teorii gier najlepsze sposoby rozwiązywania konfliktów.

– Zimna Wojna nigdy nie stała się gorąca, bo po obu stronach konfliktu występowała równowaga sił. Obie strony trzymały się w szachu. Gdyby jednak któraś z nich w imię pacyfizmu postanowiła przestać umacniać swoją pozycję militarną, natychmiast przeciwnik poczułby się pewniej i sytuacja mogłaby stać się naprawdę groźna – podsumowuje Aumann. Dodaje, że z jego badań wynika, że handlować należy ze wszystkimi i wszystkim. Nawet z dyktaturami. Problem z handlem bronią jest zupełnie inny. Chodzi o to, że odbywa się on na koszt obywateli poszczególnych krajów. To oni są ostatecznymi gwarantami funkcjonowania tego rynku, ale nie oni na tym korzystają.

– Korzystają przedsiębiorstwa zbrojeniowe żyjące z państwowych zamówień. Koszty na tym rynku są upaństwawiane, a zyski prywatyzowane. Istnieje termin na określenie takiego stanu rzeczy i nie jest nim „kapitalizm” – mówi Ron Paul, amerykański kongresmen i działacz libertariański.

AK-47, czyli słynny kałasznikow, to wciąż najbardziej popularna broń na świecie.(CC By-US Army Africa)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Obecne sankcje to za mało. Co może powstrzymać Rosję?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Cudowne recepty na pokój nie istnieją, ale odnaleźć można lepsze i gorsze rozwiązania. Historia gospodarcza przestrzega nas przed pochopnym rozpętywaniem wojny ekonomicznej – która może nie tylko nie zapobiec eskalacji militarnej, ale nawet ją pogłębić.
Obecne sankcje to za mało. Co może powstrzymać Rosję?