„Obserwator Finansowy”: Podczas Światowego Kongresu Kopernikańskiego w Toruniu odbyła się debata prezesów banków centralnych – ze strefy euro, a także spoza niej – z Ukrainy, ze Szwajcarii. Jakie wątki szczególnie Pana zainteresowały?
Henryk Wnorowski: To była dyskusja wielowątkowa, interesująca, z bardzo ekspresyjnym moderatorem, który nie ułatwiał życia niektórym członkom zarządów banków i przyciskał ich dosyć skutecznie. Szczególnie zainteresowały mnie uzasadnienia przedstawicieli banków Litwy i Chorwacji w kwestii wejścia do strefy euro.
Przedstawicielka Chorwacji powiedziała, że strefa euro paradoksalnie daje większą niezależność, bo jest się silniejszym w otoczeniu innych banków, a EBC jest przecież silniejszy od każdego poszczególnego rządu krajowego. Czy te argumenty Pana przekonują?
Pani prezes przyjechała tutaj właśnie z takim zadaniem, aby nas przekonać. Oni mają bardzo małe doświadczenia i bez względu na to, jak myślą, to teraz muszą prezentować określoną linię argumentacji. Chociaż te przedstawione argumenty są dosyć logiczne, gdyż w takiej konfiguracji, kiedy nie ma samodzielności, można być bardziej wymagającym w stosunku do kreatorów polityki fiskalnej. Czy w związku z tym będzie to lepsze dla gospodarki chorwackiej jako całości? Jest to co najmniej dyskusyjne, ale tutaj czas będzie najlepszym weryfikatorem tej hipotezy.
Czyli w przypadku Chorwacji to instytucjonalnie wzmacnia rolę banku centralnego względem rządu?
Wydaje się, że tak. Nawet potrafię zrozumieć to rozumowanie pani prezes i jej zadowolenie. Zobaczymy, jak to będzie. Ale czy wzorzec chorwacki jest jakimś wzorcem dla nas? Oczywiście, że nie. To w ogóle nie ma żadnych zdolności aplikacyjnych dla Polski, dużego europejskiego kraju, dużej europejskiej gospodarki mającej bardzo dobrą wymienialną walutę. W Chorwacji funkcjonowało się tak naprawdę w systemie dwuwalutowym. Ich kuna nigdy nie miała pozycji naszego złotego. To jest zupełnie inna sytuacja.
Spotkałem się z opinią, że w ich przypadku to w sumie niewiele zmienia bo i tak kuna była powiązana najpierw z marką, a później z euro.
Byłbym skłonny zgodzić się z taką opinią.
Ostatnio dużo mówi się też o polikryzysie, czyli o wystąpieniu jednocześnie wielu niekorzystnych wydarzeń. Mieliśmy pandemię, po niej wojnę, a teraz zmagamy się ze skutkami tej wojny – między innymi z inflacją. I tak od 2019 r. nie mamy oddechu jako globalna społeczność. Czy kiedyś nadejdą normalniejsze czasy, czy czeka nas ciągle wiele kryzysów naraz?
Ten nowy termin może wynikać z jakiejś tęsknoty za potwierdzeniem tezy, że mamy coś naprawdę szczególnego. Wszyscy chcemy żyć w wyjątkowych czasach i podkreślamy tę wyjątkowość. To są pewnie te obiektywne przesłanki, bo „dostaliśmy po głowie” dwa razy w niewielkim odstępie czasu. Była pandemia i był to bardzo trudny czas, bo nigdy wcześniej kryzysy tak nagle i niemal jednocześnie nie przychodziły do wielu sfer gospodarki we wszystkich krajach na świecie. A tu tak się zdarzyło i rządy musiały radzić sobie bardzo ekspansywną polityką budżetową. Do gospodarek i polskiej, i europejskich, i światowych trafiły duże kwoty. To były raczej dobre posunięcia i dosyć szybko się z tym uporaliśmy.
A potem nastał 24 lutego 2022 r. – atak Rosji na Ukrainę. Mamy olbrzymie szoki podażowe, które spowodowały kilkakrotne wzrosty cen surowców, przede wszystkim surowców energetycznych, ale nie tylko. Poszczególne gospodarki różnie sobie z tym radzą, bo siła tego uderzenia jednak była zróżnicowana w zależności od ich sytuacji. Akurat w naszym wypadku nie było łatwo i stąd ta cena, którą płacimy, jest nieco wyższa niż w innych krajach o korzystniejszym w tamtym czasie miksie energetycznym.
Czy od 1989 r. nasze tempo gonienia bogatszych gospodarek Europy Zachodniej jest właściwe?
Nie wiem, czy to dobre określenie – właściwe tempo – bo gonimy dalej. Pewnie, gdyby było wyższe, to byłoby lepiej, bo byśmy szybciej dogonili. Czasami jednak mam takie wrażenie, że nie potrafimy docenić osiągnięć, bo przecież zrobiliśmy gigantyczny postęp. To jest oczywiście efekt wielu czynników i jako pierwszy wskazałbym na naszą przedsiębiorczość i pracowitość Polaków. My w tych ostatnich 30 latach bardzo dobrze odnajdujemy się w gospodarce, radzimy sobie na rynku lokalnym i na rynku międzynarodowym. Zrobiliśmy gigantyczny postęp, jeśli chodzi o eksport, który jest kluczowym czynnikiem, bo dokłada się w dużym stopniu do naszego PKB.
Polscy przedsiębiorcy są bardzo przedsiębiorczy, innowacyjni, konkurencyjni. Funkcjonują niemniej w określonym środowisku biznesowym, a jego jakość kształtuje polityka gospodarcza rządu. I w ostatnich czasach to środowisko funkcjonowania przedsiębiorstw w Polsce jest dla nich coraz bardziej przyjazne. Nawet obiektywne rankingi międzynarodowe to pokazują, że udaje się poprawić tę konkurencyjność.
Z badań naukowców NBP wynika, że polskie firmy powinny starać się polepszyć swoje marże, być w tym łańcuchu wartości trochę wyżej. Czy da się to zrobić, czy wymaga to czasu i kapitału?
Wierzę, że teraz nastanie dobry czas dla polskich przedsiębiorstw, dlatego że łańcuchy tworzenia wartości jednak się zmienią. Po pandemii większość przedsiębiorstw w Europie i na świecie widzi, że zastąpienie chociaż w jakiejś części tych poddostawców azjatyckich – głównie chińskich – ma duże szanse. Na szczęście u nas zostało jeszcze sporo tradycyjnego przemysłu wytwórczego – np. przemysłu metalowego i innego, gdzie wytwarzane są dobra materialne, na które jest zapotrzebowanie – dlatego jesteśmy atrakcyjni cenowo, jesteśmy elastyczni, więc tutaj ta nasza rola będzie się poprawiała.
A propos poprawy marż w innym kontekście to ten trudny rok, który się skończył, wysokiej – jak by nie patrzeć inflacji – to polscy przedsiębiorcy, polscy handlowcy poprawili sobie marże, mimo tego, że mieliśmy do czynienia z szokami podażowymi i rosły koszty surowców oraz materiałów, to jednak było wysokie przyzwolenie na przekładanie wzrostu kosztów na oferowane ceny.
Ale na eksport również? Bo co innego, jeśli te wyższe ceny płacimy tutaj w kraju.
Jeśli chodzi o eksport, to takich badań nie widziałem, ale z rozmów z przedsiębiorcami wynika, że importerzy z trudem, ale przyjmują ich argumentację, bo wiedzą, że to w jakimś stopniu jest też cena za bezpieczeństwo dostaw i pewność prowadzenia biznesu.
Oprac. red OF