Po ogłoszeniu pakietu dla euro Japończycy odetchnęli

Patrząc na tłumy wylewające się ze stacji metra Shinjuku, trudno odnieść wrażenie, że zawirowania wokół europejskiej waluty mogą mieć wpływ na Japończyków. W sklepach Shinjuku gorączka zakupów trwa 18 godzin na dobę. Pełzającego japońskiego kryzysu właściwie nie widać. A jednak to właśnie w trosce o stan finansów Japonii instytucje europejskie i MFW decyzję o ratowaniu strefy euro podejmowały w trybie pilnym, jeszcze przed poniedziałkowym otwarciem dalekowschodnich giełd.

– Nie ma powodu do obaw o instytucje finansowe Japonii – uspokajał w poniedziałek Hirohide Yamaguchi, wicegubernator japońskiego banku centralnego, ogłaszając jednocześnie odnowienie umowy z amerykańską Rezerwą Federalną. Dotyczy ona uruchomienia dolarowej linii kredytowej, która ma zapobiec negatywnym skutkom nowej fali kryzysu finansowego na japońską gospodarkę.

Niezależnie od uspokajających deklaracji wicegubernatora Yamaguchi, ten sam Bank Japonii zdecydował o utrzymaniu stóp procentowych na najniższym z możliwych poziomie 0,1 proc. Świadczy to o braku wiary banku centralnego w szybkie wyjście Japonii ze stagnacji gospodarczej. Ostrożność Banku Japonii bierze się głównie z zależności tamtejszej gospodarki od sytuacji w strefie euro. W miniony piątek, na wieść o kłopotach europejskiej waluty, tokijski indeks Nikkei spadł o ponad 4 proc. Bank Japonii w trybie pilnym wpompował w rynek japoński jednorazowy zastrzyk 20 miliardów USD, by utrzymać płynność finansów, zagrożonych gwałtowną ucieczką inwestorów od europejskiej waluty. Po ogłoszeniu pakietu ratunkowego dla euro Japończycy odetchnęli z ulgą. Nie znaczy to jednak, że groźba rozlania się kryzysu na tamtejszy rynek została zażegnana.

– Sytuacja w Grecji i całej strefie euro pokazuje, że jeśli utracimy zaufanie do rynków, odbije się to nie tylko na naszej polityce finansowej, ale także na zwykłych obywatelach – ostrzegał w poniedziałek Naoto Kan, minister finansów Japonii. Politycy urzędujący w Tokio mają świadomość, że zmagająca się ze stagnacją gospodarczą i rosnącą potęgą sąsiednich Chin Japonia nie jest wyizolowaną gospodarczo wyspą. – Nie ma sposobu, by odgrodzić nas od rynków finansowych – mówił w miniony piątek lewicowy premier Japonii Yukio Hatoyama.

W stronę Europy

Zawirowania europejskiej waluty to poważny problem dla premiera Hatoyamy. W ubiegłym roku wygrał wybory pod hasłami rozluźnienia związków z USA. Hatoyamie, który jest członkiem jednego z najstarszych klanów politycznych w Japonii (jego pradziadek był szefem parlamentu, dziadek premierem, ojciec szefem dyplomacji, a brat ministrem spraw wewnętrznych), chodziło głównie o pozbycie się skrajnie niepopularnych w Japonii baz wojskowych USA. Ale deklaracja o „nowej ścieżce dla Japonii” zakładała także przeorientowanie polityki ścisłego sojuszu z USA na rzecz zwrotu w stronę Azji i zacieśniania więzi z Europą.

Unia wydawała się bowiem relatywnie bezpieczną przeciwwagą dla pogrążonych w kryzysie finansowym Stanów Zjednoczonych. Przynajmniej do czasu, gdy na jaw wyszło, że Grecja, a być może także inne kraje strefy euro, fałszują statystyki dotyczące rozmiarów długu publicznego.

Gdy pod koniec kwietnia kryzys grecki wkraczał w decydującą fazę, w Tokio wylądowała delegacja Unii Europejskiej w doborowym składzie. Obok szefa Komisji Europejskiej Jose Manuela Barroso był w niej także przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy, szefowa dyplomacji UE Catherine Ashton i komisarz ds. handlu Karel De Gucht. Japońska prasa rozpisywała się o tomikach haiku – klasycznego stylu poezji japońskiej, opublikowanych przez Hermana Van Rompuya. Jednak europejska delegacja rozmawiała nie o poezji, tylko o wolnym handlu, który otworzyłby rynki UE i Japonii dla swobodnej wymiany towarów.

Żadne wiążące decyzje na razie nie zapadły. Z jednej strony trzeba czasu na przełamanie tradycyjnej u Japończyków tendencji do protekcjonizmu gospodarczego. Z drugiej strony kryzys grecki pokazał, że Europa wcale nie jest taką idealną alternatywą dla sojuszu z USA, jakby się to wydawało. Co więcej, w kryzysie greckim Japończycy dostrzegli lustrzane odbicie swoich własnych problemów.

Monstrualny dług publiczny

W dzień po ogłoszeniu europejskiego pakietu ratunkowego dla strefy euro minister finansów Japonii złożył publiczną deklarację na temat ograniczania długu publicznego.

– Konieczne jest dołożenie wszelkich wysiłków, by utrzymać emisję nowych obligacji rządowych poniżej obecnego poziomu 44,3 bilionów yenów – mówił Naoto Kan.

44,3 biliony yenów to równowartość 475 miliardówUSD. To największa emisja obligacji w całej powojennej historii Japonii. Z politycznego punktu widzenia to dla rządu fatalna sytuacja. Dryfujący w stronę lewicy Yukio Hatoyama jest jednym z kilku zaledwie premierów powojennej Japonii, który nie wywodzi się z konserwatywnej partii LDP, dominującej na scenie politycznej Kraju Kwitnącej Wiśni od ponad pół wieku. Hatoyama ryzykuje, że odium powiększania długu publicznego Japonii spadnie właśnie na niego. I choć większość analityków wyklucza powtórkę scenariusza greckiego w Japonii – głównie z powodu tego, że 93 proc. obligacji rządowych jest w rękach japońskich inwestorów – to jednak dług publiczny ciągnie Japonię w dół.

Z europejskiej perspektywy zadłużenie jest monstrualne – sięga już 200 proc. PKB, podczas gdy w przypadku Grecji oscylowało wokół 115 proc. Japonia, jako jedyny wysoko uprzemysłowiony kraj świata z grupy G7 nie ma też żadnego planu reformy finansów publicznych. Już kilka miesięcy temu agencje ratingowe Fitch Rating i Standards&Poor’s ostrzegły, że jeśli plan taki się nie pojawi, trzeba będzie obniżyć notowania japońskich obligacji rządowych. To jednak wydaje się bardzo wątpliwe wobec spadających notowań rządu i nadciągających wyborów do wyższej izby japońskiego parlamentu, które skutecznie zniechęcają deputowanych do popierania oszczędności w wydatkach publicznych.

Zabójcza deflacja i stałe bezrobocie

Mainichi Tokubai to jeden z wielu japońskich portali internetowych dla oszczędnych. Codziennie na stronie loguje się około 70 tysięcy gospodyń domowych, szukających miejsc, gdzie mięso, warzywa czy ryby można kupić taniej niż w najbliższym supermarkecie. W opętanym mobilnymi technologiami komunikacyjnymi społeczeństwie japońskim informacje o promocjach żywności pobiera się wprost w drodze na zakupy, za pośrednictwem telefonu komórkowego.

Oszczędność Japończyków, zrozumiała w obliczu kryzysu, jest jednocześnie przyczyną pogłębiania zastoju gospodarki. Spadek cen konsumenckich osiągnął poziom 1,2 proc. w porównaniu z ubiegłym rokiem. Dla przybysza z Europy, zwłaszcza z Polski, Japonia przestaje być drogim krajem. Wiele produktów masowych, takich jak odzież czy elektronika znanych także u nas marek, jest o 30 lub 40 proc. tańszych niż w Europie. To, co jest atrakcyjne dla przybyszów spoza Japonii, ma fatalny wpływ na gospodarkę Kraju Kwitnącej Wiśni. Pogłębiająca się od 13 miesięcy deflacja utrudnia próby ożywienia gospodarczego Japonii i znacząco ogranicza wpływy do budżetu.

W ciągu ostatniego roku Hatoyamie udało się co prawda uzyskać oznaki ożywienia gospodarki i zdławić bezrobocie z poziomu 6,7 do 5 proc. To ciągle najmniejszy wskaźnik wśród siedmiu najbardziej rozwiniętych krajów świata. Ale z japońskiej perspektywy armia 3,5 miliona bezrobotnych jest poważnym problemem społecznym i kulturowym. Bezwzględne statystyki nie oddają rozmiarów zjawiska, na które składa się także masowe odchodzenie od zatrudniania na podstawie umowy o pracę.

Liczba ofert pracy sezonowej, kontraktowej lub na umowę o dzieło wzrosła w ostatnich miesiącach o połowę. W społeczeństwie, które jeszcze niedawno cieszyło się przywilejem niemal dożywotniego zatrudnienia dla każdego, normą staje się praca na trzymiesięczne kontrakty, odnawiane bądź nie, według decyzji pracodawcy. Problem ten dotyczy głównie ludzi młodych, na których barkach spoczywać ma utrzymanie emerytur w gwałtownie starzejącym się społeczeństwie japońskim.

Zwiększenie i tak wielkiego długu publicznego jest więc koniecznością, której Hatoyamie nie uda się uniknąć. Tym razem jednak Japonia nie ma co liczyć na parasol bezpieczeństwa, jakim było wykupywanie obligacji rządowych przez  japońskich inwestorów. Pogrążony w stagnacji rynek rodzimy wydaje się nasycony. Największe japońskie banki jeden po drugim decydują się na nowe emisje akcji, by wzmocnić swój kapitał. W ciągu ostatnich dni decyzje takie ogłosiły m.in. Mizuho Financial Group, planując sprzedaż akcji za 11 mld USD, i Sumitomo Mitsui, chcąc podwoić limit akcji, które mogą być rzucone na rynek.

Za to coraz większe zainteresowanie zgłaszają inwestorzy zagraniczni, zaniepokojeni losem obligacji emitowanych przez niepewne kraje strefy euro, takie jak Grecja, Portugalia czy Hiszpania. Powstaje tylko pytanie, jak pogrążona od dwudziestu lat w stagnacji Japonia poradzi sobie ze zmasowanym atakiem spekulantów, który omal nie wywrócił do góry nogami euro.

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Koniec taniego pieniądza: nadchodzą trudniejsze czasy dla polityki fiskalnej?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Właśnie dokonuje się duży zwrot w polityce najważniejszych banków centralnych na świecie. Ściśle wiąże się z tym obserwowany wzrost rentowności obligacji rządowych, który rozpoczął się w 2021 r. i nabrał gwałtownego przyspieszenia w tym roku.
Koniec taniego pieniądza: nadchodzą trudniejsze czasy dla polityki fiskalnej?