Autor: Jacek Krzemiński

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta.

Po sprawie CO2 będzie kolejne polskie weto w Brukseli

2 marca zakończyły się konsultacje w sprawie polskiego stanowiska na temat projektu reformy Wspólnej Polityki Rolnej, który jesienią przedstawiła Komisja Europejska. Projekt jest w Polsce ostro krytykowany. Tym razem jednak w ewentualnym wecie Polska nie będzie osamotniona. Zaproponowany kształt reformy bardzo krytykują także kraje bałtyckie.
Po sprawie CO2 będzie kolejne polskie weto w Brukseli

Marek Sawicki (CC BY-ND EPP Group in the European Parliament (Official))

Reforma Wspólnej Polityki Rolnej (WPR), która ma być wprowadzona w życie z początkiem 2014 r., jest przesądzona. Nie tylko dlatego, że WPR w dotychczasowym kształcie była bardzo kosztowna (wsparcie dla rolnictwa i terenów wiejskich to największa pozycja w budżecie UE – tylko w 2012 r. to niemal 60 mld euro), a Unia musi zaciskać pasa. Chodzi także o to, że WPR w swym obecnym kształcie jest coraz mniej efektywna, a do tego bardzo niesprawiedliwa – nie tylko wobec nowych krajów UE.

Według danych Komisji Europejskiej średni poziom unijnych dopłat bezpośrednich dla rolników z całej UE wyniósł w zeszłym roku 271 euro na tzw. hektar kwalifikowany. Sęk w tym, że w poziomie tych dopłat w odniesieniu do poszczególnych krajów są ogromne rozpiętości. W Belgii, Holandii, Włoszech to ponad 400 euro na hektar, w Grecji – prawie 400, w Niemczech i Danii – przeszło 300. Poniżej unijnej średniej są Węgry, Czechy, Finlandia, Szwecja, Hiszpania, Wielka Brytania, Polska (215 euro), a także Słowacja, Portugalia, Rumunia, Łotwa, Litwa i Estonia.

W tych ostatnich sześciu krajach poziom dopłat dla rolników (w przeliczeniu na hektar) jest niższy niż w Polsce. W Rumunii, na Litwie, Łotwie i Estonii nie przekracza on 200 euro. To oznacza, że rolnicy z tych krajów dostają dwa razy mniej niż bogatsi od nich rolnicy belgijscy, holenderscy i włoscy.

Jednym z głównych postulatów, zgłaszanych przy okazji tworzenia projektu reformy WPR, było wyrównanie tych dysproporcji, a także stopniowe wygaszanie dopłat bezpośrednich (zaoszczędzone w ten sposób fundusze miały iść na dotacje do inwestycji w unowocześnianie gospodarstw, zwiększenie ich wydajności, konkurencyjności). Niestety, Komisja Europejska uwzględniła ten postulat dość symbolicznie. Zaproponowała wyrównywanie poziomu dopłat dla rolników w poszczególnych krajach, ale ma się to odbywać w bardzo wolnym tempie. W tak wolnym, że w 2020 r. rolnicy z Polski czy krajów bałtyckich wciąż będą otrzymywać dużo mniejsze dopłaty niż ich koledzy z wielu innych krajów UE.

Dziś dopłaty dla polskich rolników, to 80 proc. unijnej średniej. W 2020 r. – według propozycji KE – będą stanowić, jak wyliczył były minister rolnictwa Wojciech Olejniczak, 83,5 proc. tej średniej, rosnąc jedynie o 9 euro w przeliczeniu na jeden hektar – z 215 do 224 euro.

Takie same symulacje przedstawiła zresztą sama Komisja Europejska, a ściślej wiceszef  Dyrektoriatu Rolnictwa i Terenów Wiejskich w KE, Jerzy Plewa. Z jego prezentacji, pokazującej główne założenia projektu reformy WPR, wynika, że w 2020 r. holenderscy rolnicy będą nadal dostawać ponad 400 euro na hektar, duńscy, niemieccy, cypryjscy, włoscy, belgijscy – przeszło 300 euro, litewscy, łotewscy i estońscy – wciąż poniżej 200 euro, rumuńscy i portugalscy – ok. 200 euro, a słowaccy – poniżej 220 euro.

Utrzymanie tak dużych dysproporcji, zbyt wolne tempo zrównywania dopłat jest głównym powodem, dla którego przedstawiony przez Brukselę projekt reformy Wspólnej Polityki Rolnej ostro krytykuje minister rolnictwa, Marek Sawicki. Twierdzi on, że zaproponowane przez KE zmiany są kosmetyczne, dyskryminują polskich rolników, nie zapewniają w UE równej konkurencji, są obliczone na zachowanie status quo. I że doprowadzą do stagnacji europejskiego rolnictwa, pogorszenia jego konkurencyjności.

Przedstawionego przez KE projektu nie akceptują też organizacje i związki rolnicze z Polski. Sprzeciwiają mu się politycy PSL, SLD i PiS. Bardzo krytyczni są też polscy eksperci rolniczy, choć nie zawsze z tych samych powodów, co minister Sawicki. Prof. Jerzy Wilkin z Zakładu Integracji Europejskiej w Instytucie Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN stwierdził, że proponowane przez KE zmiany w unijnej polityce rolnej utrwalą w Polsce rozdrobnienie agrarne. Zawiedziony projektem tej reformy jest także prof. Andrzej Kowalski, dyrektor Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej.

Według niego nowa Wspólna Polityka Rolna nie doprowadzi do znaczącego zwiększenia produkcji żywności w UE. A jego zdaniem powinna. Dlatego, że obecnie globalny popyt na żywność gwałtownie rośnie (głównie za sprawą krajów rozwijających się), a wzrost produkcji rolnej za nim nie nadąża. To z kolei zachęca do gier spekulacyjnych na tym rynku, prowadzi do rozchwiania i gwałtownych wzrostów cen . To zjawisko utrzyma się w najbliższych latach, jeśli nie dojdzie do wyraźnego wzrostu produkcji żywności .

Mimo to zdaniem prof. Kowalskiego, ale także wielu polskich polityków, projekt reformy WPR, przedstawiony przez KE, zostanie zmodyfikowany tylko w bardzo niewielkim stopniu.

Do tej krytyki dołączyły kraje bałtyckie, ale poza tym nikt go radykalnie nie krytykuje. Nawet inne  kraje, dla których jest on niekorzystny. Nie ma więc większości potrzebnej, żeby zmusić Komisję Europejskiej do głębszych zmian w projekcie.

Wszystko wskazuje na to, że Marek Sawicki nie zmieni jednak stanowiska, bo walczy o interesy głównej części elektoratu swej partii (reforma WPR ma być zacząć wdrażana od 2014 r., czyli w roku przedwyborczym w Polsce). Jakie stanowisko zajmie w tej sprawie PO? Zapewne takie samo jak minister Sawicki, również ze względów politycznych.

Szykuje się więc kolejne polskie weto w UE, a jeśli do tego dojdzie, naruszy ono interesy krajów „starej UE” zdecydowanie bardziej niż „weto klimatyczne”. Gdy bowiem Polska i kraje bałtyckie będą forsować pomysł szybszego zrównywania dopłat dla rolników w obrębie całej UE, to rozwiązanie to da się wdrożyć tylko w jeden sposób: obniżając szybciej i w większym stopniu dopłaty dla rolników z pozostałych regionów. Rządy tych państw z pewnością nie będą chciały na to się zgodzić. Tym bardziej, że uważają, iż obecna unijna polityka rolna jest właściwa i sprawiedliwa.

Czy ten pogląd ma jakieś racjonalne uzasadnienie? Częściowo tak. Najważniejszym celem WPR do 2003 r. było zapewnienie krajom UE samowystarczalności żywnościowej. Ten cel zderzył się jednak z dążeniem WTO do liberalizacji handlu, w tym handlu płodami rolnymi. W wielu krajach świata produkcja rolna jest tańsza niż na terenie UE i unijne rolnictwo, nie zabezpieczone barierami celnymi przed tańszą żywnością np. z Argentyny czy nowej Zelandii, popadłoby w poważne tarapaty. Władze UE wymyśliły więc, że ograniczanie ceł na żywność importowaną spoza UE trzeba unijnym rolnikom jakoś zrekompensować. Tą rekompensatą miały stać się tzw. dopłaty bezpośrednie dla rolników, które wprowadzono w 1992 r.

Przez pierwsze lata ich wysokość zależała nie od wielkości gospodarstwa, jego areału, ale od wielkości produkcji i jej wydajności. To doprowadziło do bardzo dużych rozpiętości poziomu tych dopłat, a jednocześnie do nadprodukcji żywności w UE. Doszło do tego, że UE zaczęła dopłacać do eksportu płodów rolnych, żeby zagospodarować powstałe nadwyżki.

Wtedy też unijne władze doszły do wniosku, że trzeba zmienić system dopłat bezpośrednich dla rolników, naliczać ich wysokość w zależności od wielkości areału, a nie produkcji. Tłumaczyły, że „te dopłaty mają stabilizować dochody rolników, a nie zachęcać do zwiększania produkcji, co prowadzi do nadwyżek”. W 2003 r. zmieniono więc ten system, ale w dość dziwaczny sposób. Wysokość dopłat dla danego rolnika miała bowiem odpowiadać średniej wysokości dopłat (w przeliczeniu na jeden hektar jego gospodarstwa), jakie otrzymywał on w latach 2000-2002. Czyli na podstawie danych historycznych z tzw. okresu referencyjnego. Ta metoda utrwaliła różnice w poziomie dopłat między poszczególnymi krajami UE.

Poważne problemy zaczęły się, gdy UE miała rozszerzyć się o kolejne 10 krajów, w tym Polskę. Komisja Europejska chciała, żeby rolnicy z nowych krajów członkowskich w ogóle nie dostawali dopłat bezpośrednich. Bo miały one być one, przypomnijmy, formą rekompensaty za ograniczenie unijnego protekcjonizmu w latach poprzedzających znacznie wejście do Unii nowych członków. Dlatego dopłaty dla rolników im się nie należą. Polska i pozostałe kraje starające się wówczas o członkostwo w UE odrzucały ten argument i domagały się dopłat, i to nie mniejszych niż te, które mają zachodnioeuropejscy rolnicy.

Skończyło się na tym, że Polska wywalczyła dla rolników dopłaty, choć znacznie mniejsze od tych, które otrzymywali zachodnioeuropejscy producenci rolni. Dopłaty miały być jednak stopniowo zwiększane, przyjęto też rozwiązanie, że każdy z nowych krajów mógł częściowo podnosić je na własną rękę, tzn. dokładając do nich z własnego budżetu. Polska wprowadziła tzw. dopłaty uzupełniające, np. dla rolników uprawiających owoce miękkie lub chmiel. Dzięki temu udało się zmniejszyć dysproporcje między kwotami, które dostają rolnicy z wielu unijnych krajów i nasi.

Za tym, żeby tego modelu radykalnie nie zmieniać, zdecydowanie opowiadają się Niemcy, Włochy czy Francja, których rolnicy dostają dopłaty większe od średniej unijnej. Projekt reformy WPR zakłada pewne zmiany, np., że gospodarstwa, które nie będą uprawiały ziemi czy prowadziły hodowli w sposób proekologiczny, będą dostawały tylko 70 proc. dopłat. Wyższe o 25 proc. subwencje mają dostawać za to rolnicy młodzi (do 40. roku życia) i tacy, którzy dopiero rozpoczynają działalność. Tylko 7 proc. unijnych rolników ma mniej niż 40 lat, a aż 2/3 ponad 55 lat.

W projekcie reformy proponuje się także zniesienie tzw. kwot mlecznych i cukrowych, czyli limitów produkcji mleka i cukru, co jest rozwiązaniem wskazanym. Ale nawet to rozwiązanie jest krytykowane przez część polskich rolników i samego ministra rolnictwa. Będzie bowiem oznaczać dla polskich producentów mleka i buraków cukrowych większą konkurencję ze strony zachodnioeuropejskich rolników, którzy wciąż będą dostawać większe unijne dopłaty. Warto w tym miejscu dodać, że różnica w kosztach produkcji rolnej w krajach starej i nowej UE coraz bardziej się zmniejsza, nie wspominając o tym, że ich gospodarstwa są większe i nowocześniejsze od polskich.

Jacek Krzemiński

Marek Sawicki (CC BY-ND EPP Group in the European Parliament (Official))

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Cyfrowe rezerwy na polu i w zagrodzie

Kategoria: Ekologia
Aby uchronić świat od głodu, produkcja rolna powinna wzrosnąć w najbliższych 30 latach aż o 70 proc. Utrata w handlu surowców rolnych z Ukrainy i Rosji skalę potrzeb jeszcze potęguje. Przyszłe rolnictwo to wydajniejsze technologie, zgodne jednak z ideą ochrony klimatu.
Cyfrowe rezerwy na polu i w zagrodzie