Autor: Katarzyna Bartman

Redaktor naczelna miesięcznika „Praca za granicą”.

Mobilne kadry Europy

Unijni komisarze próbują poradzić sobie z problemem nadmiaru imigrantów. Chcą wydać setki milionów euro na program tzw. migracji cyrkulacyjnej. Państwa potrzebujące rąk do pracy będą przyjmować cudzoziemców na określony czas, ale nie będą im ułatwiać osiedlania się na stałe. Kadry imigracyjne będą krążyć pomiędzy państwami. Eksperci są sceptyczni.
Mobilne kadry Europy

Kraje w Europie potrzebują emigrantów, ale ich rządy nie chcą ich już na stałe. (CC BY-NC physis3141)

Żaden europejski kraj, ani sama Unia Europejska nie mają do końca przemyślanej, spójnej i długofalowej strategii wobec napływających coraz liczniej do Europy imigrantów. Chociaż w dokumentach Komisji Europejskiej czytamy, że: zarządzanie legalną imigracją jest dla Unii jednym z priorytetów politycznych, to w praktyce cel ten sprowadza się do opracowywania coraz to nowych, niezbyt efektywnych planów eliminowania (czytaj gaszenia) napięć społecznych. A to droga donikąd.

– Głównym problemem KE jest obecnie spójność Europy, ale rozumiana w sensie więzi społecznej i kulturowej, a nie ekonomicznej. Chodzi o to, aby emigracje zarobkowe w Europie były procesem regulowanym i nie powodowały napięć społecznych. Mam na myśli napięcia pomiędzy różnymi grupami kulturowymi, a zwłaszcza należącymi do różnych generacji. Podstawowym problemem w Unii jest dziś brak identyfikacji imigrantów wraz z ich dziećmi z resztą społeczeństwa. Dzieci imigrantów urodzone w kraju przyjmującym nie są już emigrantami, ale wciąż są tak przez te społeczeństwa traktowane. W Niemczech problem ten dotknął potomków Turków, a we Francji – Algierczyków czy Tunezyjczyków – przypomina prof. Marek Okólski, dyrektor Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego.

Europę budowali cudzoziemcy

Tu warto na chwilę wrócić do powojennej historii Europy. Zarówno ojcowie jak i dziadowie tych młodych Algierczyków i Tunezyjczyków, którzy w 2005, 2007 i 2009 r. w proteście przed wykluczeniem społecznym i brakiem perspektyw demolowali paryskie przedmieścia, nie wtargnęli do Francji siłą czy podstępem. Byli przez rząd francuski masowo i przez wiele lat werbowani do pracy w tym kraju. Podobnie rzecz miała się z tureckimi imigrantami w Niemczech (których dzieci później, aż do 2002 r., musiały walczyć z rządem centralnym o nadanie im obywatelstwa).

Powojenne akcje werbunkowe, tzw. programy pracowników – gości, które trwały w Europie aż do 1973 r. polegały na tym, że państwa przyjmowały masowo imigrantów z biedniejszych państw Europy i kolonii danych zamorskich z powodu powojennego boomu inwestycyjnego i braku rąk do pracy We Francji, do 1970 r., rząd ściągnął z zagranicy ponad 2 mln pracowników, w tym 600 tys. Algierczyków i 140 tys. Marokańczyków. Wypełnili oni m.in braki kadrowe w rolnictwie. Z kolei do 1981 r. rząd brytyjski sprowadził na Wyspy aż 1,5 mln osób z krajów tzw. commonwealth. Do Zachodnich Niemiec po wojnie werbowane były kobiety z Turcji i Jugosławii – głównie do pracy w przemyśle odzieżowym, tekstylnym i elektrycznym. Holendrzy sprowadzili do kraju 300 tys. repatriantów z Indonezji. Belgom cudzoziemcy potrzebni byli do pracy w kopalniach i hutach.

Programy te w większości przypadków zakładały, że agencje werbunkowe ściągają niezbędnych gospodarkom pracowników na określony czas i kiedy skończy się praca, ci dobrowolnie wrócą do swoich krajów. Tak się jednak nie stało. Imigranci zostali i zaczęli ściągać rodziny i znajomych, uciekając się przy tym często też i do nielegalnych metod.

– Być może proces ten nie przybrałby tak na sile, gdyby nie rozkwit organizacji praw człowieka, które naciskały na decydentów by ci godzili się na łącznie rodzin. Do tego doszło też nowe prawodawstwo związane z Kartą praw człowieka, które zakazywało wyzysku ekonomicznego imigrantów. Pracodawcy musieli więc imigrantów ubezpieczać i wynagradzać nie gorzej niż własnych pracowników – przypomina prof. Krystyna Iglicka, ekonomistka i demograf w Uczelni Łazarskiego.

Niezbadana szara strefa

Skutek tych regulacji był taki, że tylko niewielka część zagranicznych kadr wróciła po zakończaniu kontraktów do siebie – tak się stało pod koniec lat 60. w przypadku robotników portugalskich zatrudnionych w RFN. Przeważająca część imigrantów pozostała na Zachodzie podejmując pracę w tych sektorach gospodarki, które nie cieszyły się zainteresowaniem miejscowej ludności (głównie usługi i rzemiosło).

Ta segmentacja rynku pracy funkcjonuje na Zachodzie do dziś. Tylko nielicznym z pozostających udało się jednak zdobyć obywatelstwo kraju przyjmującego. Liczba zezwoleń na pobyt i pracę jest przez niektóre kraje limitowana. Tak jest m.in we Francji. W wielu państwach doprowadziło to rozkwitu szarej strefy imigracyjnej, czyli zatrudniania imigrantów na czarno.

Dziś, według różnych szacunków instytucji międzynarodowych, w całej Unii liczba cudzoziemców przebywających bez wymaganych dokumentów pobytowych (nielegalnie) szacowana jest na 5 mln do 8 mln osób. Dane te są jednak mało wiarygodne i niezbyt aktualne, ponieważ nie ma w Unii ujednoliconej metodologii liczenia zarówno imigrantów legalnych jak i tych przebywających nielegalnie.

Zjawisko szarej strefy imigracyjnej jest oczywiście obecne szczególnie w tych krajach, gdzie na szarą strefę, jako taką jest duże społeczne przyzwolenie. Mało tego, gospodarki tych państw nie mogłyby bez tej strefy prawdopodobnie dziś już normalnie funkcjonować. Tak jest m.in. w Grecji, Włoszech, Hiszpanii czy Turcji. Tam blisko 1/3 dochodu narodowego (głównie w rolnictwie i sektorze usług turystycznych) wypracowywana jest poza systemem podatkowym i ubezpieczeniowym.

Ale nie tylko Południe Europy funkcjonuje w oparciu o nielegalnych pracowników, również pracodawcy w Europie Środkowej i Wschodniej chętnie z nich korzystają. Jak wynika z najnowszego raportu firmy East West Link Rynek pracy cudzoziemców dla ponad 70 proc. firm w Polsce wciąż bardzo opłacalne jest sprowadzanie pracowników ze Wschodu. A to oznacza, że albo pracodawcy ci łamią prawo dyskryminując cudzoziemców pod względem wynagradzania, albo zatrudniają ich na czarno, nie płacąc za nich podatków i ubezpieczeń.

Jest też i trzecie rozwiązanie polegające na tym, że firmy outsoursują potrzebne im kadry od innych firm lub agencji zatrudnienia. Taką metodę „zbijania kosztów pracowniczych” stosują także inne kraje europejskie, w tym Niemcy czy Francuzi.

Ci ostatni do listy wymogów po stronie pracodawców dodali (w 2008 r.) przepis nakazujący przed zatrudnieniem cudzoziemców weryfikację ważności ich dokumentów pobytowych. Jak pisze w artykule w Le Monde Patrick Weil, dyrektor ds. badań we francuskim Narodowym Centrum Badań Naukowych (CNRS), represje te przyniosły jedynie taki skutek, że skorzystali na nich finansowo głównie urzędnicy wystawiający (często bardzo uznaniowo) dokumenty pobytowe cudzoziemcom.

– Taktyka zamkniętej dla obcych europejskiej twierdzy nie sprawdza się, bo twierdza ta jest nieszczelna. Dzieje się tak też dlatego, że Unii brakuje konsekwencji w działaniu. Każde z państw ma prawo do swobodnego działania wobec imigrantów zarobkowych – przypomina prof. Okólski.

Imigranta przyjmę od zaraz

Czy krajom, które mają tak sprzeczne interesy polityczne, różne poziomy życia i rozwoju gospodarczego uda się wypracować wspólny plan wobec imigrantów i się go trzymać? Trudno na to pytanie opowiedzieć, ale imigranci spoza Unii są Europie potrzebni. Są obecni na wszystkich poziomach aktywności zawodowej, uzupełniają niedobory kadrowe i pracują na świadczenia europejskich emerytów. To potężna siła stanowiąca liczebnie ponad 6 proc. mieszkańców Unii, czyli niemal 32 mln osób. Dzięki nim, tylko w latach 2000-2005, średnie zatrudnienie w Unii wzrosło aż o ¼. Korzystają z tego zarówno państwa przyjmujące, jak i posyłające. Dla przykładu, w Indiach roczne wpływy z transferów kapitału to blisko 50 mld dol. (dane Banku Światowego). Korzyści są też po stronie przyjmujących. Dzięki imigrantom zarobkowym w ciągu tylko 5 lat ( 2000-2005) unijne PKB wzrosło o 21 proc.

W Niemczech 16 mln cudzoziemców wypracowuje dziś 12 proc. tamtejszego PKB, z kolei w Wielkiej Brytanii imigranci z nowych państw UE, którzy przybyli na Wyspy po 2003 r. pomnożyli w latach 2004- 2009 tamtejsze PKB o 0,38 proc., czyli o 5 mld funtów.

Jest jeszcze coś ważnego. Otóż, jak pokazują badania OECD z 2007 r., imigranci to także najlepiej wykształcona kadra. Co czwarty legitymuje się dziś wyższym wykształceniem.

W biznesie liczą się znajomości i wzajemne zaufanie. Przykłady Hindusów i Chińczyków, którzy stanowią na świecie bardzo silne diaspory opisał tygodnik The Economist. Hindusi, którzy kiedyś pracowali dla Doliny Krzemowej, dziś rozkręcają swoje biznesy w Bangalore, a „morskie żółwie”, jak nazywa się Chińczyków, którzy pracowali w USA i po latach wrócili do kraju – opanowali cały przemysł związany z nowymi technologiami. Jak pokazują najnowsze badania przeprowadzone przez Harvard Business School, amerykańskim firmom, które zatrudniały niegdyś imigrantów z Chin, o wiele łatwiej robić jest z tym państwem wspólne interesy i to bez konieczności zakładania joint venture z miejscową firmą.

Czy da to do myślenia także Europejczykom? Przykładem powodzenia strategii „wędrujących imigrantów” mają być w Unii Polacy. Kiedy Irlandię dopadł kryzys gospodarczy połowa z nich nie wróciła do kraju, ale wyruszyła w dalszą drogę zasilając m.in. norweski czy holenderski rynek pracy. Komisarze unijni widzą w tym zjawisku szansę dla swoich programów tzw. migracji cyrkulacyjnej, który zakłada, że państwa członkowskie, którym brakuje rąk do pracy będą przyjmować cudzoziemców, ale nie będą tworzyć dla nich dogodnych warunków do osiedlania się na stałe. Kiedy skończy się gdzieś praca, ludzie ci będą dobrowolnie wyjeżdżać w poszukiwaniu nowego zajęcia.

Eksperci rynku pracy, a także badacze zajmujący się migracjami są bardzo sceptyczni wobec tych idei. Przypominają, że takie pomysły już po wojnie w Europie były i skończyły się porażką. Jeśli poziom życia w poszczególnych krajach Unii nie będzie względnie wyrównany – żadne programy zniechęcające ludzi do osiedlenia się w wybranych krajach nie pomogą.

Na „obsługę imigrantów” Bruksela przeznacza dziś łącznie prawie 2,5 mld euro, w tym 670 mln euro na fundusz wspierający powroty do domów. W przyszłości kwota ta będzie prawdopodobnie jeszcze zwielokrotniona. Problem w tym, że unijni komisarze nie biorą pod uwagę faktu, że ci dziś młodzi ludzie (średnia wieku imigrantów w Europie to 27 lat), którzy wyjeżdżają za pracą, za kilka lat dojrzeją, założą rodziny i będą chcieli osiedlić się gdzieś na stałe. Jeśli w ich ojczyźnie poziom życia będzie niższy o przynajmniej 30 proc. od warunków panujących w kraju ich przyjmującym, wybiorą ten ostatni. I nie pomogą żadne programy unijne zachęcające do wyboru innego kraju potrzebującego rąk do pracy, czyli de facto zniechęcające do pozostania tam, gdzie są.

Kraje w Europie potrzebują emigrantów, ale ich rządy nie chcą ich już na stałe. (CC BY-NC physis3141)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Polski rynek pracy w obliczu fali uchodźczej z Ukrainy

Kategoria: Analizy
Fala uchodźcza wywołana atakiem Rosji na Ukrainę 24 lutego 2022 r. przybrała rozmiary niespotykane w Europie od czasu II wojny światowej, a jej główny impet zaabsorbowany został przez Polskę.
Polski rynek pracy w obliczu fali uchodźczej z Ukrainy