Autor: Ignacy Morawski

Ekonomista, założyciel serwisu SpotData.

Bez recesji będzie trudno o reformy

Przeszkodą w ratowaniu strefy euro może być opór wyborców. Logika polityczna prowadzi do niepokojących wniosków: dopóki kryzys silniej nie dotknie gospodarstw domowych, społeczeństwa południa Europy nie zaakceptują reform. A to sugerowałoby, że znajdujemy się dopiero w preludium do kryzysu zadłużeniowego w eurolandzie.
Bez recesji będzie trudno o reformy

( CC BY ra_hurd)

W „Gazecie Wyborczej“ doszło kilka dni temu do ciekawego starcia między dwoma jej znanymi publicystami – Ewą Milewicz i Piotrem Pacewiczem. Poszło o bankrutującą Grecję i jej cierpiących obywateli. Milewicz stwierdziła, że współczesne greckie reformy i wyrzeczenia to nic w porównaniu z tym, co Polska przechodziła w 1989 r. i że nie ma co nad Grekami się użalać. Pacewicz ripostował: „Solidarność polega na rozumieniu tych, którzy są w opresji. Trwające w Grecji od półtora roku cięcia zarobków i przywilejów różnych grup nie dają rezultatu, zapowiadane są drastyczne obniżki emerytur, zwolnienia 30 tys. ludzi w samej budżetówce itd.“.

Ich dyskusja była o tyle ciekawa, że rzadko zdarza się obecnie, aby ktokolwiek zapytał: co o reformach i kryzysie myślą i co powinni myśleć obywatele? Kiedy przed tygodniem grecki premier Jeorios Papandreu zapowiedział referendum w sprawie reform gospodarczych, na rynki finansowe i komentatorów padł blady strach: pytać ludzi? Przecież to niedorzeczne!

Pacewicz ma rację wskazując, że wyrzeczenia czekające Greków są czymś absolutnie wyjątkowym. Nie jest wykluczone, czego już redaktor „GW“ nie napisał, że po raz pierwszy w powojennej historii Europy Zachodniej jeden z krajów gwałtownie zubożeje, cofając się w rozwoju o kilkadziesiąt lat. To proces w naszym regionie świata nieznany przez co najmniej dwa pokolenia i musi on wzbudzić polityczne konwulsje.

Dobrze jednak, że wreszcie ktoś – a konkretnie Ewa Milewicz – porównał obecne problemy Europy z rokiem 1989 w naszym regionie. Analogia nasuwa się bowiem sama. Istnieje bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że kraje znajdujące się w kryzysie – nie tylko Grecja, ale też Włochy, Hiszpania czy Portugalia – będą musiały przejść nie tyle reformy, co totalną rewolucję gospodarczą. I że zostaną do tego po prostu zmuszone przez kryzys, tak jak Europa Środkowa w 1989 r. To kryzys, którego na razie widzimy tylko preludium.

Obawiam się, że w Europie może dojść do masowych protestów i strajków, a może nawet kolejnych przewrotów politycznych, na wzór tego, który w ostatnim tygodniu wymiótł z fotela greckiego premiera. Rynek będzie notorycznie niespokojny o rezultaty kolejnych politycznych konwulsji. Jeżeli ktoś wierzy, że grecka tragedia i włoska komedia zmierzają ku końcowi, myli się. Trudno mi uwierzyć, żeby głębokie reformy, zawierające cięcia socjalne, liberalizację rynków pracy oraz rynków produktów i usług, podwyższenie wieku emerytalnego itp. przeszły gładko bez oporu wyborców. Do czasu, aż ci znajdą się pod ścianą…

Problemy są głęboko zakorzenione

Z nadmiernego zadłużenia można wyjść jedynie poprzez szybszy wzrost gospodarczy. W krótkim okresie pomocne mogą być kredyty zagraniczne, czy nawet częściowe umorzenie długu, ale bez wzrostu gospodarczego ciężko będzie krajom PIIGS (Portugalia, Irlandia, Włochy, Grecja i Hiszpania) spłacić każde euro z długu publicznego. Tymczasem powszechnie wiadomo, że krajom, które utraciły konkurencyjność i nie posiadają własnej waluty bardzo ciężko jest osiągnąć dodatnią dynamikę PKB. Nie mogą zdewaluować waluty, więc muszą dokonać m.in. dewaluacji wewnętrznej, czyli obniżenia płac. A kłopot w tym, że nigdy w historii tego nie uczyniły.

Aby dokonać dewaluacji wewnętrznej, potrzebne są m.in. cięcia transferów społecznych, czy liberalizacja rynku pracy. A to może być dla wielu społeczeństw szok trudny do zaakceptowania. Pewne instytucje rynku pracy w Europie powstały nie tylko jako efekt nieudolności politycznej, ale też kulturowych czy historycznych uwarunkowań.

Spójrzmy na Włochy. Kraj ten jest dla stabilności strefy euro znacznie ważniejszy niż Grecja, a poza jest on doskonałym przykładem, jak kulturowe uwarunkowania mogą utrudniać dostosowanie do pokryzysowych warunków. Alberto Alesina, włoski ekonomista z Uniwersytetu Harvarda, pokazał w 2010 r. jak silne więzy rodzinne zwiększają sprzeciw wobec reform liberalizujących rynek pracy. Silne więzy rodzinne w naturalny sposób obniżają bowiem mobilność społeczną. A przy niskiej mobilności społecznej liberalizacja rynku pracy może sprzyjać wykorzystywaniu pracowników, czyli zaniżaniu ich wynagrodzeń.

W języku ekonomicznym nazywa się to monopsonem, czyli monopolem pracodawcy. We Włoszech więzy rodzinne są bardzo silne i stąd m.in. powszechny sprzeciw wobec liberalnych reform. Często mówi się, że Włoch to kraj ojców, ponieważ bardzo silnie chronione są tam stanowiska pracy kosztem osób bezrobotnych, czyli silnie chroni się żywicieli rodzin kosztem młodego pokolenia.

Bardzo szerokie badania nad społecznymi uwarunkowaniami poparcia dla reform prowadził francuski ekonomista Gilles Saint-Paul z Uniwersytetu w Tuluzie. Wskazywał on m.in., że skala poparcia dla liberalizacji rynku pracy zależy od struktury gospodarki, w tym głównie skali tzw. „kreatywnej destrukcji”. Termin ten, który spopularyzował w latach 50. XX wieku znany ekonomista Joseph Schumpeter, oznacza zanikanie starych branż w gospodarce i powstawanie na ich miejsce nowych.

Współcześnie określa się takie zjawisko innowacyjnością. A Włochy mają z nią duży problem. W Globalnym Indeksie Innowacyjności (GII – Global Innovation Index) zajmują przedostatnie miejsce wśród krajów UE, wyprzedzając jedynie… Grecję. Oznacza to, że transfer pracowników ze starych do nowych branż wcale nie będzie taki łatwy. A zatem dobrze chronionym pracownikom pozornie opłaca się sprzeciw wobec reform, gdyż nie mają oni szerokich perspektyw zatrudnienia w innych branżach.

To tylko przykłady, jak strukturalne problemy mogą utrudniać niektóre reformy. Europa pełna jest instytucji zakorzenionych głęboko w historii, kulturze, mentalności pracowników. Wiele z tych instytucji wymaga natychmiastowych zmian, gdyż są zupełnie nieefektywne. Przykładem mogą być emerytury pomostowe, pozwalające ludziom w wieku 50+ przejść na wcześniejszą emeryturę. Pod koniec lat 80. politykom wydawało się, że jeżeli starszych „usunie się” szybciej z rynku pracy, więcej będzie miejsca dla młodego pokolenia. Okazało się to kompletną bzdurą, której jednak konsekwencje niektóre kraje (w tym Włochy) ponoszą do dziś w postaci niskiej aktywności zawodowej.

Są jednak również instytucje, których efektywność trudno jest zmierzyć. Wiadomo, że nadmierna ochrona pracowników jest szkodliwa dla gospodarki i to jest właśnie włoski przypadek. Ale z drugiej strony, pracownicy mogą mieć prawo do pewnej ochrony przed zwolnieniami, jeżeli w danym społeczeństwie silne jest przywiązanie do stabilności. Wprowadzając reformy trudno jest lekceważyć uwarunkowania kulturowe. Jak jednak wyważyć różne argumenty? Jak zanalizować różne efekty?

Jak ciężki musi być kryzys

Istnieje duże ryzyko, że wyborcy nie poprą wielu reform tak po prostu, tylko dlatego, że tego wymaga Unia Europejska, MFW, czy EBC. Istnieje duże ryzyko, że do reformy zostaną przeprowadzone jedynie na skutek potężnej recesji na południu Europy, które odbije się na całej strefie euro, a może nawet doprowadzi ją do rozpadu. Tak jak „kreatywna destrukcja” niszczy jedne branże, a pomaga rozwinąć się innym, tak destrukcja polityczna i społeczna pomoże zaniknąć pewnym instytucjom i narodzić się nowym. Europejska mentalność zostanie przeorana, a gra toczy się o to, czy wystarczą argumenty i turbulencje rynkowe, czy też warunkiem sine qua non będzie budząca strach recesja. Ja widzę większe prawdopodobieństwo drugiego scenariusza.

Powróćmy do wspomnianego już Gillesa Saint-Paula. Jego badania mogą być pewną wskazówką, choć trudno wyciągać z nich wnioski dotyczące wszystkich potrzebnych Europie reform. Saint-Paul wyróżnił trzy warunki, które są potrzebne, aby wzrosło poparcie dla reform zmniejszających ochronę miejsc pracy.

Po pierwsze, chronieni pracownicy muszą „poczuć” ryzyko zwolnienia i przejścia na bezrobocie. Wtedy będą bardziej chętni wspierać reformy ułatwiające znalezienie pracy, czyli zmniejszające ochronę miejsc pracy (drugą stroną ochrony miejsc pracy jest niższa skłonność firm do zatrudniania). Ten warunek jest spełniony na początku kryzysu lub w trakcie jego trwania.

Po drugie, pracownicy tzw. „starych” branż, gdzie produktywność pracy jest niższa, muszą zobaczyć, że bez względu na stopień ochrony miejsc pracy, te branże i tak redukują zatrudnienie. Ten warunek jest spełniony w trakcie lub pod koniec kryzysu.

Po trzecie, liczba pracowników w tzw. „starych” branżach musi być dość niska. Ten warunek nie zależy od cyklu koniunkturalnego.

Podsumowując wszystkie warunki widać, że okres około-kryzysowy, czyli albo na początku, albo w trakcie, albo pod koniec kryzysu może być najlepszy politycznie na reformy. Kluczowy jest wzrost bezrobocia. Kiedy pracownicy przyzwyczajeni do spokojnego życia zaczynają czuć niepewność i strach są bardziej skłonni, żeby wspierać reformy sprzyjające całej gospodarce, a nie tylko ich branży.

W tym kontekście słynne już stwierdzenie Berlusconiego, że kryzysu nie ma skoro restauracje są pełne, jest wyjątkowo symptomatyczne. Dopóki restauracje nie opustoszeją, dopóki bezrobocie nie wzroście (na razie wynosi ono we Włoszech niewiele ponad 8 proc.), dopóki płace nie spadną, głębokich reform zapewne nie będzie, a Włochy będą powoli osuwały się w przepaść, w którą wpadła już Grecja. Bez względu na to, czy premierem będzie Berlusconi, czy ktoś bardziej odpowiedzialny.

Autor jest ekonomistą Polskiego Banku Przedsiębiorczości, publicystą.

( CC BY ra_hurd)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Wynagrodzenia za pracę zdalną na zglobalizowanym rynku pracy

Kategoria: VoxEU
Wynagrodzenia za prace wykonywane zdalnie są w poszczególnych krajach bardziej wyrównane niż wynagrodzenia za prace stacjonarne, jednak w dalszym ciągu występują duże różnice między płacami w różnych lokalizacjach.
Wynagrodzenia za pracę zdalną na zglobalizowanym rynku pracy