Prezydencje w G7 – Kanady i w G20 – Argentyny są okazją do promowania nie tylko własnego kraju, ale i całego kontynentu. Zachodnia półkula generuje około 1/3 światowego PKB. Analizując sytuację Ameryki uwaga światowych mediów koncentruje się najczęściej prezydencie Trumpie, coraz częściej na premierze Kanady Justinie Trudeau, a od niedawna także na prezydencie Argentyny Mauricio Macrim. Z chwilą przejęcia przez Kanadę prezydencji G7 a przez Argentynę prezydencji G20 jest o nich jeszcze głośniej. Łączy ich podobne podejście zarówno do światowego handlu jak i światowego ładu, o czym mogą świadczyć priorytety kanadyjskiej i argentyńskiej prezydencji. Mowa tam między innymi o optymalizacji wykorzystywania zasobów ludzkich, działaniach na rzecz poprawie pozycji kobiet na rynku pracy oraz ochronie środowiska.
Łączą ich także świetne wyniki kierowanych przez nich krajów. Argentyńska giełda wygenerowała w ubiegłym roku największy wzrost gospodarczy na świecie, a zdaniem wielu analityków może powtórzyć ten wyczyn także w tym roku, m.in. dzięki reformom prezydenta, jak ujednolicenie kursu walutowego (sprowadzające się do eliminacji kursu czarnorynkowego) i przerwanie izolacji Argentyny na światowych rynkach kapitałowych. Bez tego niemożliwa by była emisja 100-letnich obligacji. W przeciwieństwie do zwlekającej w nieskończoność Brazylii, Argentyna niemalże błyskawicznie przeprowadziła swoją reformę emerytalną. Według prognoz wzrost PKB może przekroczyć zakładany w budżecie próg 3,5 proc. Pamiętając jednak liczbę bankructw Argentyny, inwestowanie w tym kraju – mimo świetnych ostatnich wyników gospodarki – będzie wymagało mocnych nerwów.
Duet egzotyczny
Druga najbogatsza gospodarka zachodniej półkuli, Kanada, jawi się jako ostoja stabilności zarówno gospodarczej, jak i politycznej. W 2017 r. odnotowała wzrost gospodarczy rzędu 3 proc., a silna dynamika była jedną z przyczyn rozpoczęcia zacieśniania polityki pieniężnej przez bank centralny. Mimo trzech podwyżek stóp procentowych na przestrzeni ostatnich ośmiu miesięcy, prognozy wskazują, że przez najbliższe dwa lata średni wzrost osiągnie 2 proc. Na pewno jedną z przyczyn tak dobrych wyników gospodarczych muszą być ceny surowców.
Nie będzie bowiem przesadą twierdzenie, że zachodnia półkula surowcami stoi, dlatego perspektywy gospodarcze dla większości gospodarek w regionie prezentują się bardzo optymistycznie. Dotyczy to także Ameryki Łacińskiej. Po recesji w 2016 r. rzędu 0,7 proc., w ubiegłym roku odnotowano wzrost rzędu 1,3 proc., a w obecnym i przyszłym roku średnia dynamika przyrostu PKB może przekroczyć 2,2 proc. Omawiane wyniki byłyby jeszcze lepsze gdyby nie tonąca w kryzysie Wenezuela.
Czy pozycja prezydencji Kanady w G7 i Argentyny w G20 pomoże im coś ugrać dla całego obszaru? Zarówno Trudeau, jak i Macri podkreślają na każdym kroku, że bliski jest im los nie tylko ich własnego kraju, ale i całego regionu. Sam Trudeau nie zawahał się odwiedzić Hawany; ciągle wyraża swoje zaniepokojenie chaosem w Wenezueli.
I czy ten egzotyczny dość duet zrealizuje wspólnie cel celu większości krajów amerykańskich, jakim jest wyrwanie się z cienia odwiecznego hegemona – USA? Stany Zjednoczone generują 3/4 PKB obu Ameryk. Przechodzą jednak przez okres rozterek, co do dalszej polityki międzynarodowej – czy podtrzymywać dotychczasową wizję kontrolowanego przez siebie międzynarodowego ładu. Mimo to odpowiedź na postawione pytanie brzmi: to nadal mało realne. Zwłaszcza, że okres, kiedy Ameryka Płd. była intensywnie dokapitalizowywana pieniędzmi z Chin minął (>>pisaliśmy o tym).
Media poświęcają obu liderom naprawdę dużo uwagi, widząc w nich swojego rodzaju politycznych wizjonerów. Obaj muszą jednak naprawdę uważać na to, aby sytuacja w ich rodzimych krajach nie wymsknęła się spod kontroli. Wprowadzenie wspomnianej reformy emerytalnej w Argentynie zapewniło Macriemu splendor wśród zachodnich polityków i ekonomistów, jednak w samej Argentynie jego notowania na początku tego roku uległy załamaniu. Samych Argentyńczyków osoba prezydenta nadal chyba bardziej dzieli niż łączy.
Dynamiczny Justin Trudeau jest często porównywany do ojca, Pierre’a Trudeau, dwukrotnego premiera Kanady. Być może dlatego, że ojciec nie dał się poznać jako dobry strateg od spraw gospodarczych, syn jest dzisiaj często napominany przez ekspertów, iż mógłby trochę ostrożniej zarządzać wydatkami publicznymi. Jak długo gospodarka rośnie w tempie 3 proc., szczodra ręka urzędującego premiera nie stanowi dużego zagrożenia. Ale co będzie, gdy nadejdzie spowolnienie, pytają?
Rok elekcji
Zwykłemu mieszkańcowi Meksyku, Salwadoru czy Wenezueli jest zapewne całkowicie obojętne, co będzie w najbliższych miesiącach czynić zarówno Trudeau, jak i Macri. Ten mieszkaniec ma na głowie zupełnie inne problemy. Dla niego coraz ważniejsze staje się, czy po całym dniu pracy będzie w stanie wrócić bezpiecznie do domu. Przeciętnemu Brazylijczykowi jest coraz trudniej uwierzyć, że polityk może być wolny od korupcji.
Dlatego z punktu widzenia dla zwykłych ludzi ważniejsze niż promowanie regionu w grupie najważniejszych (co często jest równoznaczne z najzamożniejszych) państw świata ważniejsze będą wybory nowych władz, które falą pójdą w tym roku przez Amerykę (łącznie wybory na różnych szczeblach władzy odbędą się w 11 krajach, m.in. w Kolumbii, Meksyku, Brazylii, USA, Wenezueli, Paragwaju, Salwadorze). Na szczególną uwagę zasługują dwa największe kraje: Meksyk i Brazylia.
W Meksyku głównym kandydatem do zwycięstwa jawi się dziś Andrés Manuel López Obrador (nazywany AMLO). Mimo że był on sprawnym zarządcą Dystryktu Federalnego, który obejmuje swoim zasięgiem stolicę, jego wypowiedzi pod adresem inwestorów zagranicznych mogą niepokoić. Mało też jest prawdopodobne, że znajdzie on wspólny język z prezydentem Trumpem.
Dużo bardziej skomplikowana wydaje się być sytuacja w Brazylii, która także już kipi przed jesiennymi wyborami. Niedawna obniżka ratingu (z BB do BB-) potwierdza ten stan. Prezydent Michel Temer próbuje robić dobrą minę do złej gry, usiłując wmówić inwestorom, że decyzja S&P paradoksalnie pozwoli przyspieszyć porządkowanie finansów publicznych. Chodzi przede wszystkim o reformowanie systemu emerytalnego.
O start w wyborach kolejny raz zamierza się ubiegać były prezydent Luiz Ignacio Lula da Silva. Na razie, kolejny raz, odwołuje się w sądzie od wyroku zamykającego mu drogę do publicznego stanowiska. To polityk z silnym elektoratem zawdzięczającym mu wyjście ze skrajnej nędzy. Historia da Silvy doprowadziła jednak do politycznej polaryzacji Brazylii. Dlatego niezależnie od wyniku październikowych wyborów, ich zwycięzcy będzie trudno rządzić drugą co do wielkości gospodarką zachodniej półkuli. A to, z kolei, może mieć reperkusje dla całego regionu.
Różnorodność państw zachodniej półkuli (a Ameryki Łacińskiej w szczególności) jest bardzo duża. Prawie wszystkie kraje na południe od Rio Grande mają jednak niestety wspólny mianownik – to korupcja o zatrważającej skali. Wskaźniki Transparency International pokazują, że w wielu tych krajach z roku na rok jest coraz gorzej. I nawet najbardziej efektywne działania Argentyny na arenie międzynarodowej (nawet przy wsparciu Kanady) tego wewnętrznego problemu nie rozwiążą. A bez jego przezwyciężenia jakiekolwiek marzenie o udziale krajów Ameryki Łacińskiej w tworzeniu nowego ładu światowego jest po prostu nierealne.
Artykuł przedstawia prywatne poglądy autora i nie reprezentuje oficjalnego stanowiska NBP.